Skocz do zawartości

Wujot2

Members
  • Liczba zawartości

    386
  • Rejestracja

  • Ostatnia wizyta

  • Wygrane w rankingu

    8

Zawartość dodana przez Wujot2

  1. Wujot2

    Super news na "przebudzenie"

    Zarabia państwo - poprzez belkę, posiadacze obligacji mniej tracą.
  2. Wujot2

    Alpy 19-23.02.2024

    Zależy na jakim poziomie chcesz się bawić. Jeśli do spacerów po Karkonoszach to można nabyć używany zestaw na wiązaniach szynowych, nowe buty i ciuchy na dany dzień. Ale w momencie gdy pojawiają się wielodniowe wyprawy z elementami wspinaczkowymi to w zasadzie nie da się zaoszczędzić. Na przykład ABC - >>1800 zł. Możesz kupić używany badziew ale od tego zależy życie kolegów i Twoje (więc kupujesz sprzęt odpowiedni). Teraz mini zestaw wspinaczkowy to MicroTraction (350 zł), 2 śruby lodowe (500 zł), czekan (>300 zł), do tego lina, pętle z dyneemy (pewnie z 250 zł), raki (też z 500 zł), uprząż (>200 zł), karabinki (6 szt w tym 2-3 HMS - 300 zł), a jeszcze Tiblock, bloczek awaryjny, prusiki. Więc tu wychodzi powyżej 2000 zł. Kask przewietrzany - tu nie ma nic tanio - 500 zł. Tylko te dwie grupy wyposażenia to 4,5 K. Dobra kurtka zewnętrzna od 1000 zł, SS - jak zaoszczędzisz to 400 zł, spodnie - tu też nie ma tanio. Sweter puchowy kolejne 600 zł. Bielizna - tu pewnie można trochę zaoszczędzić. Ale z drugiej strony jak idziesz na tydzień w góry gdzie masz dosłownie po jednej sztuce sprzętu to nie ma sensu kupować tanio - bo nauczyłem się, że wydajesz wtedy kasę 2x. Więc dolna warstwa to też 1500 zł. Do tego rzeczy co ich nie wymieniłem a więc łapawice, rękawice i rękawiczki, kominiarki. I nagle na ciuchy idzie 4000 zł. A dalej harszle (250), zestaw naprawczy (200), światło (300) i pewnie trochę drobiazgów co ich z głowy nie wymieniłem (typu okulary na lodowiec, gogle). Jak dodasz do tego plecak to w 10 K się może zmieścisz. Ale jak chcesz mieć lawinowy to +3K. To wszystko bez sprzętu narciarskiego - na nim najłatwiej przyoszczędzić. Ale tylko pod warunkiem, ze jesteś zdeterminowany, bo bardzo często są to zestawy "dla wroga" a co najwyżej "dla przyjaciela". "Dla siebie" na 100% nie kupisz. Moje dwa "wymarzone" zestawy do jazdy (minimalistyczny i freetour) kosztowały prawie tyle co reszta. Patrząc na innych skiturowców w głębi gór to nie zauważyłem tam nigdy opcji budżetowych, ludzie mają super wyposażenie, przeważnie z górnej półki. I co najśmieszniejsze przeważnie prezentują adekwatny do tego poziom techniczny, czy tam górski.
  3. Wujot2

    Alpy 19-23.02.2024

    Na skiturach najdroższe relatywnie, na wagę, są... ciuchy. Kilogram od 1000 - 3000 zł. Wiązania też dają radę - nawet do 4500 zł za kilogram! Narty tanizna, buty też OK. Lekki sprzęt wspinaczkowy - też bardzo drogi (3000zł/kg). Kosztowny też jest pobyt: za nocleg z piwem (niewielkim) i zniżką - 60+ euro. Oczywiście w schronisku. Plecak to 10 kg wyposażenia, więc zakładając 1000 zł/kg wychodzi 10 000 zł. Na sobie kolejnych parę. To tak skromnie licząc. A jak zechcecie zrobić jakieś tematy z lokalnym przewodnikiem to też trzeba wyskoczyć z kasy. Narciarstwo ośrodkowe jest bardzo tanie- za 15 000 zł jeszcze do niedawna można było opędzić sezon 60 dni na nartach (250 zł/dzień) 🙂
  4. Wujot2

    Alpy 19-23.02.2024

    Skitury to bardzo kosztowny rodzaj narciarstwa.
  5. Wujot2

    Sezon 2023/2024

    Doskonale rozumiem Twoje rozumowanie. Ale dla mnie te 25 dni w Saas Fee to były... najlepsze jazdy w życiu! 🙂 🙂 🙂 Kapitalne ośrodkowe możliwości off piste, w tym poranne zjazdy do Saas Almagell. Klasa jazdy porównywalna z Aiquille du Midi a w ramach "darmowego" karnetu. Wychodzisz z podziemnego tunelu i jesteś czasem dosłownie sam w epickiej dolinie. Cztery dostępne czterotysięczniki, w tym dwa łatwo. Cudowny ośrodek o nieograniczonych możliwościach, jak jest pogoda wchodzisz na czterotysięczniki albo zaliczasz ten zjazd do Saas Almagell, jak nie to eksplorujesz freeridowe opcje. Wszędzie strome linie, krajobrazy nieprawdopodobne -trzeba ostro zadrzeć głowę do góry aby z Saas fee poogladać Dom (najwyższy czterotysięcznik w okolicy). Trudno uwierzyć ale w ciągu tych 25 dni nie zdołałem zaliczyć wszystkich ratrakowanych tras w ON. wszystko to było w ramach 220 CHF - czyli na biedaka. Tylko pieruńsko daleko...
  6. Wujot2

    MTB - wątek sprzętowy

    W sumie to te zestawy dostałem - więc darowanemu... Ale podstawowe jest to, że to jest strasznie badziewne (jakość stali) i mega niewygodne w pracy. Tak mnie to wkurzało (jak tego przypadkiem musiałem użyć), że wreszcie postanowiłem się temu przyjrzeć i znalazłem porządne mini narzędzia. Jeśli chodzi o Knipex to w sumie są 4 narzędzia do wyboru: dwa z gładkimi szczękami i dodatkowym przełożeniem siły model 86 00 10 lub 12 i te dwa co wybrałem. Nie ma tu dodatkowego przełożenia ale jednak szczypce z ząbkami i wgłębienie w środku wydały mi się lepiej przypasowane do takich doraźnych napraw. W domu mam większe, z gładkimi szczypcami i jest to bardzo często używane narzędzie.
  7. Wujot2

    MTB - wątek sprzętowy

    EDC na rower, nie dotyczy to tylko mtb... ale trochę dotyczy. Bo pewnie prędzej coś się tam trafi, a i też do cywilizacji dalej. Jakiś czas temu postanowiłem uporządkować swoje wożone narzędzia, bo to co miałem było dość ciężkie, kompletnie nieporęczne i w sumie bez sensu. Obydwa zestawy ważyły po około 200 g. Woziłem ten dolny. Ten wyżej nie miał skuwacza do łańcucha, ten niżej zaś klucza do szprych. Obydwa miały sporo niepotrzebnych końcówek. Do pracy... obydwa beznadziejne. Po przeszukaniu dokładnym sklepów zestawiłem coś takiego. Mamy tutaj: - najmniejsze szczypce Knipex - bez najmniejszych problemów odkręci się tym wentyl presty czy szprychę i każdą (do M36) interesującą nas nakrętkę - piękną grzechotkę Promat, o tyle ciekawą, że gniazdo hex jest też w rączce - przedłużka hex (element niewiele waży a bardzo podnosi funkcjonalność zestawu), uwaga nie każda przedłużka chowa się w rączce grzechotki - być może inne trzeba by leciutko zeszlifować - skuwacz TOPEAK CHAIN TOOL SUPER, zostawiłem tylko główną część - bity, tak naprawdę potrzebujemy tylko 5 imbusów, dodałem jeszcze torx z hamulców, trzy końcówki "zastępujące" imbusy i bardzo dobrze się klinujące. Oraz zrobiłem... mini nożyk bo zauważyłem, że czasem coś takiego się przydaje. Wagę widzicie - narzędzia są niewielkie, ale to precyzyjne cacuszka, którymi nieźle się pracuje. Tak zestawia się skuwacz. Wprost komfortowy skuwacz. Grzechotka z przedłużką, to już bardzo wygodne narzędzie nawet w dużej łapie. Przy gorszym dostępie można mieć klucz T lub dzięki przedłużce zwiększyć trochę odległość od gniazda. Trzy opcje pracy pozwolą zawsze łatwo się dostać. Sama grzechotka waży tylko 47 g ale całkiem kosztuje - blisko 100 zł. Za 20x mniej możecie alternatywnie nabyć taki wkrętak kątowy. Waży 10 g więcej, nie jest tak płaski (no i nie jest grzechotką) ale powinien też dać radę. Jeszcze co do Knipexa - wybrałem konsekwentnie model XS (10 cm) ale możecie też pomyśleć o S (12,5 cm) ponad 20 g więcej. Razem wygląda to tak Ponieważ wszystko jest tutaj podłużne, to składa się do takiego pięknego pakieciku W tej samej wadze jest wszystko (a tam były braki) i są to prawdziwe narzędzia. W dodatku możemy dobrać bity pod nasz rower i potrzeby, a nawet przez redukcję hex-1/4" zabrać końcówki do nakrętek. Jak ktoś potrzebuje. Choć Knipex daje radę.
  8. Nie, kupić za to foki z membraną (czyli pewnie folią), które mało nasiąkają i wytrzymają parę klejeń.
  9. To co w Alpach najbardziej mi odpowiada to różnorodność warunków w dużych ośrodkach. Na przykład: - jazda w linii lasu, w tym po dolinach potoków. Lasy tam potrafią mieć 45 stopni nachylenia i jak powiążecie to ze zwałkami to naprawdę jest elektryzujące. Z drugiej strony w wyżej położonym lesie z ekspozycją północną warun jest naprawdę często. Umiejętność jazdy w lesie to sprawa podstawowa. - strome hale z ekspozycjami na wszystkie strony świata. Tam błyskawicznie można nauczyć się jak zmienny jest śnieg w zależności od nasłonecznienia i kierunku wiatru. Po jednej stronie na przykład miękko na depozytach a po drugiej beton. To rano, a po południu beton odpuszcza i jazda jest przyjemna, a w depozytach grzęźniesz. Ale po przekroczeniu krytycznego nawodnienia na stoku zachodnim jazda staje się nie tylko trudna, ale po prostu niebezpieczna. Ale jak się przeniesiesz 500 m wyżej to jest OK. W dobrym ośrodku wędrujesz od miejscówki do miejscówki. Zwracając uwagę na kierunki świata, temperaturę i rodzaj śniegu. - mój najbardziej ulubiony teren to jazda po wykrotach, "wydmach" i parowach czyli w bardzo skomplikowanym terenie gdzie woda wyrzeźbiła i przetworzyła góry, robiąc z tego dosłownie labirynt. Znalezienie tam linii to niezła łamigłówka. Pamiętam niektóre z nich do dzisiaj dosłownie fotograficznie - więc chyba robiły wrażenie? Na przykład w Zauchensee gdzie jechałem korytem potoku przez kolejne wodospadziki skacząc z półki na półkę po dwa metry w dół. Na pionowej ścianie. Było dużo puchu (tak do ud) więc było to możliwe. - formacje wklęsłe i wypukłe. U nas to trochę teoria, a w Alpach codzienność, są miejsca porzeźbione rynnami - od takich na dżipa po głębokie wąwozy (na przykład Kuhtai) Kluczem do tego jest dostępność stromego terenu. Niektóre ośrodki jak na przykład wspomniany Ischgl "udostępniają" zdecydowanie większą (wielokrotnie większą) powierzchnię pod offpiste jak ratrakowaną. Ta ostatnia jest jednak bardzo cenna, bo zbiera na dole wszystkie linie i bez straty wysokości dostarcza do wyciągów. A przynajmniej ja tak widzę ten ośrodek. Wielu ludzi postrzega offpiste przez pryzmat puchu. Przyznam się, ze ja na początku też tak to myślałem. Cieszyłem się i liczyłem każdy puchowy dzień. Bo rzeczywiście jazda w puchu bezdennym, co mi się parę razy zdarzyło daje doznania wprost orgiastyczne. Trudno opisać to wrażenie lotu czy płynięcia... Z czasem dostrzegłem jednak, że po drugiej stronie jest zagrożenie lawinowe bo to jest po prostu czwórka. I teraz nie zależy mi na zbyt dużym opadzie (20 cm i OK). Można czerpać radość z jazdy w każdych warunkach nawet tych trudnych. Ta radość może być równie wielka. Czy satysfakcja ze zrobienia celu albo bycia w górach w każdych, często trudnych warunkach. Uważam, że powder nie jest ani celem ani środkiem.
  10. Mnie bardzo pasuje koncepcja freetur. Dla niezorientowanych to sprzęt zbliżony możliwościami do freeridowego ale wyraźnie lżejszy i wygodniejszy w podchodzeniu. O ile w ciężkim secie freeridowym nie chciałbym robić więcej jak 300 m podejścia to w freeturowym może być, powiedzmy, do 1000 m. Zabieram go do ON i jeśli na miejscu znajdę super warun (rozumiany szeroko) to po prostu jeżdżę, ale w każdej chwili mogę nałożyć fokę i szybko podejść te 200-300 vertical. Dalej zjeżdżam do wyciągu i mogę powtórzyć zabawę. Czyli wykorzystuję na maksa wyciągi, ale nie jestem ograniczony tylko do "katalogu" linii z ON. Bo czasem nawet 100 m vertical otwiera zupełnie inne możliwości. Mam karnet narciarski i staram się go wykorzystać ale jednocześnie celem jest wykrojenie jak najlepszej jazdy. Bywało, że pojeździłem w ON przez godzinę, dwie - stwierdziłem, że ani warun ani linie nie są jakieś genialne i poszedłem zrobić jeszcze jakiś niski 3000 tysięcznik bo startowałem z 2500 npm a nie z 1400 (tyle był dół ON) i o 16:30 meldowałem się w aucie. Super sprawa - żadnej spiny a piękny temacik zaliczony mimochodem w dniu, który niczego nie rokował. Podstawowe jest jednak to, że ani freeride ani freetur nie traktuję opozycyjnie względem skituringu, tylko jako oczywiste, a wręcz niezbędne, uzupełnienie. Oczywiste, bo tylko w ten sposób można zdobyć konieczne obycie w jeździe. Na skiturach zjedziesz tyle ile wejdziesz, powiedzmy 2000 m up. Ale często, ze względu na dojście połogimi dolinami trzeba by z tego odjąć z 500 m jako dojazdówkę. Na freeride w ON rekordowo robiłem ok 14 000 m vertical (w Ischgl czy Soelden). Czyli ca prawie 10 x tyle co na skiturach. W freetour tak spektakularnej przebitki nie będzie ale też może to być razy 4-5. Za to w najwyższej jakości. W takim Soelden nauczyliśmy się (z Jurasem) na przykład tego, że kamienie pod śniegiem nie są specjalną przeszkodą w jeździe. Zaliczyliśmy tyle uderzeń, że spody wyglądały jak ostrzelane, a upadków (po pierwszych trzech) już nie było. Bardzo dużo nauczyły mnie te wyjazdy, jakkolwiek oczywiście nie wszystkiego. Jeśli chodzi o skitur to oczywiście jakość tej formuły można ocenić na wielodniowych trawersach robiąc, na przykład przejścia alpejskie. Mam na rozkładzie Alpy Otztalskie, Stubaiskie, Berneńskie, Silvrettę, Masyw Ortlera. O możliwości zaliczenia takich tematów jak Norwegia gdzie nie ma wyciągów ani heli, czy Karpat i innych dalszych gór nie wspominając. Skituring to wolność i ukoronowanie zimowego bycia w górach na nartach. Dla mnie też jest on ostatecznym celem.
  11. Skoro już gadamy o offpiste to napiszę o tym co najbardziej decyduje o powodzeniu. Otóż nie jest perfekcyjna umiejętność jazdy na nartach. Od niej ważniejsza jest choćby umiejętność oceny zagrożenia linii i taktyka jazdy grupy. Ale podstawą jest (podobnie jak na wojnie) logistyka. Czyli znalezienie się w odpowiednim miejscu oraz znalezienie tam tematu do jazdy. Tutaj uczyłem się od Jurasa (JurekByd), który jest w tej materii mistrzem świata. Ma niewiarygodnego nosa by dosłownie w ciągu sekund zidentyfikować tematy nieznane nawet lokalsom. Choć ma też czasem umiejętność wkopania się w "niezłe" przygody, z których wychodzi z tarczą. Otwartość na przygody to zresztą cecha freeridera. Ale z przygotowaniem na nie, wariantami rezerwowymi i zapasem czasu. W każdym razie rasowe freeride to nie jest jazda w luźnym lasku na Pilsku w grupie konkurencyjnych sępów walczących o ten sam spłachetek świeżego. Na początek spróbuj konsekwentnie jeździć na spadach 30-35 stopni. To taka graniczna wartość gdzie jazda jest jeszcze przyjemna a niebezpieczeństwa umiarkowane (pamiętaj, że od 35 stopni stoki są częstokroć mocno zagrożone lawinami). Później stopniowo zejdź na mniejsze kąty.
  12. Faktycznie prędkość i zdecydowanie przeważnie bardzo pomagają. Niestety po drugiej stronie jest rosnące ryzyko poważnych obrażeń. Na przykład można pojechać zdecydowanie w szreni, tyle tylko, że podczas upadku wpadamy jak między potłuczone szkło. Pocięcie spodni to może być bardzo łagodna kara. Podobnie jest z jazdą zagrożoną kamieniami czy pieńkami drzew. Przy pewnym doświadczeniu uderzenie od spodu narty nie powinno robić większego wrażenia ale aż do momentu gdy nam wypnie nartę. Ale jest to wskazanie do wyższego prowadzenia dziobów. Bo o ile uderzenie od dołu, jak wspomniałem powinno skutkować szybkim przejściem na drugą nartę i szybkim sprowadzeniem narty na śnieg to uderzenie centralnie przodem wypina tył. Skutkiem może być utrata zębów. W ogóle na freeride jesteśmy zdecydowanie bardziej zagrożeni upadkiem na przód. W każdym razie kontrola toru na małej prędkości to podstawa. Ważne jest też aby widzieć linię jazdy daleko w przód - niejako myśleć o wiele bardzie strategicznie jak w normalnym narciarstwie. To zresztą jest duży problem bo jednocześnie trzeba bardzo uważnie obserwować bliższe otoczenie aby wyłapać czy czegoś nie ma pod śniegiem i bieżącą linię. Dla mnie to jest czasem największa trudność jazdy offpiste - konieczność obserwacji na trzech dystansach równocześnie. Mam wrażenie, że głowa mi się gotuje. Dosłownie.
  13. Widzę, że z jakiś powodów nie myślisz o Alpach. Mam wiele sympatii do tego co mamy na miejscu ale... to jest przepaść jeśli chodzi o możliwości i tempo nauki. W każdym razie zrób pierwszy krok i kiedyś opowiesz czym się to skończyło. Może podróżą w krainę wolnego narciarstwa. 😉
  14. Jeszcze odpowiem na pytanie gdzie zacząć? W Ischgl! Genialny freeridowy ośrodek, wystawy we wszystkich kierunkach, więc można się dopasować do słońca czy kierunków wiatrów. Terenu jest tam tak dużo, że freeridowe sępy nie są w stanie zepsuć tam wszystkiego. Ja tam zawsze coś potrafiłem znaleźć do jazdy, w tym i bardzo już wymagające linie. Do tego zainstalowane stada dział hukowych, więc bezpiecznie (trzeba tylko czasem z głową podejść do formacji wklęsłych). Duża przepustowość wyciągów. Nie są to może tak spektakularne obszary jak np Krippenstein, ale na tym ostatnim 2 godziny i po warunie, a w Ischgl konkurencja dość mała. Po 11:00 mało kto już ma tam siły do offpiste. Oczywiście Espace Killy jest może nawet lepsze od Ischgl ale sporo dalej.
  15. Jedyny sposób to jeździć dużo i zacząć od freeride bo na skiturach jazdy się człowiek nie nauczy. Nie wiem też czy Polska jest dobrym miejscem na naukę. Przede wszystkim brakuje zarówno miejsc jak i warunków pogodowych. Bo często jest mało śniegu poza trasą, nie wiem też jak jest z przejezdnością naszych lasów i nie wiem czy są odpowiednie spady... W każdym razie na Dolnym Śląsku nie potrafiłbym wskazać miejsca (ON) gdzie można byłoby się uczyć. Najbliżej jest w w Austrii (Chopoka nie liczę). Masz tam multum ośrodków z kapitalnym potencjałem blisko wyciągów i wiele z nich jest blisko Polski. I na to bym namawiał. Natomiast warto abyś pamiętał, że 50 m od trasy narciarskiej to jest inny świat, gdzie bez problemu można zginąć, i od początku traktować to poważnie. Czyli jeździć w ekipie, mając abc i umiejąc tym się posługiwać, warto pomyśleć o plecaku lawinowym. Opanować metodę redukcyjną Muttera (ocena zagrożenia lawinowego). Można spróbować jakoś się doklejać, jak jeździłem z Jurasem to dość często matkowałem takim nowicjuszom. Ekipa to podstawa. W każdym razie bariera wejścia jest poważna bo to koszt sprzętu (niemały), koszt jazdy bardzo duży (uważam, ze po 100 dniach w terenie można mówić o pewnym obyciu), a przecież nie będziesz miał 100% czasu na off piste. Nawet ja, przy mega determinacji, nie przekraczałem 80% ( na końcu bo zaczynałem od 20%). A dosłownie jeśli jest jakikolwiek, nawet najgorszy warun to jadę gdzieś obok. Dalej kurs, jeden albo i dwa. No i praca nad ekipą bo po pewnym czasie wiesz, że to rzecz najcenniejsza. Jazdę na jako takim poziomie (skuteczną) trzeba opanować szybko bo wtedy można odbić się dalej i wejść w skitury czy skialp. To jest zupełnie inna jakość - nikogo z tego kierunku już do ON nie ciągnie. Chyba, ze na freeride czy tam freetour.
  16. Przede wszystkim jeśli mówimy tutaj o narciarstwie poza trasowym, takim powiedzmy permanentnym, to spektrum śniegów jakie się spotyka jest wprost trudne do wyobrażenia. Od puchu po beton z zastrugami albo lód. Taki autentyczny świecący. Jeździ się na depozytach przechodzących w gips, co dwa metry zmiana. Jeździ się na szreniach. Jeździ się po jagodzinach i trawie, w zapadających się pustkach, w sytuacji gdy śnieg jest już tak nawodniony, że traci spoistość, albo hamuje jakbyś był na gumie. Są warunki na których nie ma mocnych i jak wyjdziesz ze schroniska to możesz się pośmiać (przez łzy). Nikt, nawet czołówka świata, tam nie wygląda. Mój kumpel, który jest jednym z nestorów polskiego skituringu, ukuł na to powiedzenie "zdobywanie niskości" (to na wzór zdobywania wysokości). Każdy kto po ciężkiej walce dotarł kiedyś cało na dół i oddychał z ulgą, że to już się skończyło, doskonale to rozumie. Najgorsze z najgorszych warunków powstają gdy po deszczu przyjdzie ochłodzenie i góra złapie lód. Kanaliki z deszczu rzeźbią strukturę w głąb warstwy śniegu osłabiając jego nośność absurdalnie i jak się wywalisz to dosłownie znikasz pod powierzchnią. Wobec tego czasem możesz sobie delikatnie pompując, skakać po zasypanych garbach w puchu mając niewyobrażalny fun a innym razem rozpaczliwie walczyć o każdy skręt w szreni korzystając z półpługu. Przekładanka też jest całkiem przydatną techniką i całkiem stosowaną. W świecie poza ośrodkowym każdy chwyt jest dozwolony, także i jazda na tyłach jak na nartach wodnych. Jedziesz jak warun pozwala.
  17. Podstawowe jest to, że to narciarz jeździ a nie narta. Ta jest dostatecznie szeroka aby poradzić sobie w miękkich warunkach. Ale dzieląc włosa na 4 to w przypadku freeridówek gminny konsensus falenicko-otwocki mówi, że jazda zaczyna się od 95 mm i okolic +5-10 cm do wzrostu. To przy założeniu bardzo niewielkiego dojścia i traktowania wiązań szynowych jako zabezpieczenie wycofu przy źle rozpoznanej linii. W przypadku nart freeturowych gdzie dojście jest jak najbardziej obecne schodzi się w dół z szerokością do powiedzmy 85 mm i maks wzrost (to jest kompromis zagłębiacko-karpacki). Ale ta narta z innego powodu jest dziwna, czy jak wolisz nietypowa. Otóż ona jest bardzo mocno taliowana. Miało to służyć wycinaniu ładnych łuków na krawędzi na twardym (i tu działa) a szerokość ma podnosić nośność. Tyle tylko, że to tu tak nie działa. Jako umysł ścisły w jednej sekundzie zrozumiesz, ze nośność będzie najwyższa pod stopą i tam decyduje się o nacisku na podłoże. Szerokie zaś piętki i dzioby są "znakomitymi" magazynami śniegu dodatkowo utrudniającymi skręt. Idealna narta w miękkich warunkach dla mnie to taka co ma szerokość pod stopą, promień skrętu >20 m i trochę węższy tył. I oczywiście prosto ścięty, nie podgięty tył. Bardzo cenię też reaktywne przody jako, że nie zapieprzam w nieznanym terenie. Nie zmienia to postaci rzeczy, że na tych ZAG na pewno da jeździć. Jako ciekawostkę podam, ze ZAG według mnie jako pierwszy wyprodukował narty według tej koncepcji. Dość szybko podjęły ją inne firmy (Dynastar Cham, Rossignoll - Bandit, Dynastar Legend) choć w trochę mniej radykalnej formie (R ok 17 m). Jeździłem akurat na wszystkich z nich i chyba były zbyt reaktywne, na wykroty szczególnie. Legend najlepsza akurat ją bardzo lubiłem. Ale i tak wolałem Mantrę. Oddzielną kwestią jest stan kupowanych nart. Coś może świetnie wyglądać i być paździerzem bo przejechała ileś tam. U mnie czułem przy lekkich konstrukcjach, ze po 20 dniach na śniegu to już jest sporo gorzej a po 40 było do niczego (ale to przy lekkich nartach) te mogą być lepsze. Tak czy tak przy tej cenie założyłbym, że to złomy. Na pierwszy rok możesz kupić. Choć nawet wiązania później nie wykorzystasz. Jeszcze popatrzyłem na fotę i to wygląda na dziwny montaż do fr, bo strasznie z tyłu - jak do sportowej slalomki. W fr jeździ się bardziej centralnie. W warunkach miękkich, przy skręcie krótkim o wiele lepiej taka narta się rotuje, przy długim (bandowym) jest podobnie.
  18. Wujot2

    MTB wątek krajobrazowy

    W sumie to tym razem byłbym zainteresowany jakimś feedbackiem. Czy zakładając, że nie mieszkacie na Madagaskarze, bylibyście skłonni specjalnie zaliczyć taką trasę? A co gdybym zaproponował na miejscu jeszcze następne ze 3 bardzo ciekawe pętle?
  19. Wujot2

    MTB wątek krajobrazowy

    Pojeździłem po różnych dziwnych ścieżkach i opracowałem coś takiego: ----------------- Natura Twierdzy Nysa. Jednego nie rozumiem - dlaczego nikt dotąd nie wyznaczył pętli rowerowej po tym obiekcie??? W niczym, jako całość, nie ustępuje on Twierdzy Kłodzkiej czy Srebrnogórskiej ale tylko na rowerze można ją zobaczyć w jeden dzień. I to jak zobaczyć?! Runda jest po prostu kosmiczna (!!!). Ideą opracowanej linii było jak najwięcej natury, jak najwięcej zaskoczeń oraz zobaczenia tylko tego co jest naprawdę warte. Mamy więc jazdę po wypieszczonych asfaltach w wypielęgnowanych kanionach umocnień, by skręcić na kameralną ścieżkę na ich top i poczuć się jak w górach. A za moment, dalej przeciąć swoją linię podziemną bramą, kilkanaście metrów... niżej. W Forcie II możemy zadzwonić do zarządcy i otworzą nam bramę zdalnie (i przyjmą zapłatę blikiem - 10 zł). Byliśmy tam sami, zwiedzając m.in podziemia i chodniki minerskie. Znakomity obszerny obiekt, na godzinę biegusiem. Później, dla resetu, zaplanowaliśmy kilkaset metrów wertepów i kolejny epicki moment gdy z leśnej drogi, o charakterze mtb, wjeżdżamy w hajlajf fortu Prusy - tam niepełna rundka i wieża widokowa. Teraz zaczyna się część przygodowa. Bo jeśli uda się Wam odnaleźć niewielką "dziurę" w ścianie zieleni to znajdziecie się w trzydziestometrowym podziemnym przejściu, o szerokości dobrej kiery mtb, i możecie zaliczyć przy latarce, jazdę w wyjątkowych okolicznościach. Kończycie w cudownym kanionie pokrytym bluszczem. Coś nieprawdopodobnego. Po drugiej stronie ulicy zaczniemy zaś część enduro. To są Obwałowania Jerozolimskie, nasza pętla jest takim typowym mtb, ale co i rusz przecinają ją linie dla rasowych jeźdźców enduro lub dh. Zadzierając głowę w prawo widać widać dróżki które są wyżej, jak dalej, i to samo w lewo, tylko tam jest klif. Ukoronowaniem będzie objazd Reduty Króliczej gdzie jedziemy metr, dwa od kanionu obwałowań. Teraz punkt widokowy, stromy wjazd na Wysoką Baterię (nieobowiązkowe). A później już część tonująca - piękne dróżki nad rzeką, wzdłuż jeziora i dwa (opcjonalnie), komercyjnie zagospodarowane, forty gdzie chętnie nas ugoszczą. Czerwona linia (z niej są foty) to 15 km. Opcja przerywana to plus 7 km. Razem spokojnie na dzień. A tutaj topo z Obwałowań Jerozolimskich - jest tam mnóstwo ścieżek, w tym niezwykle wymagające.
  20. Wujot2

    Super news na "przebudzenie"

    Warto przypomnieć, ze pis miał 43,59 % oddanych głosów co oznacza, że 56,41% Polaków nie głosowało na nich. Jeśli podzielimy pierwszą liczbę przez drugą to wychodzi, że pis zdobył tylko 77% tego co reszta. Ale dzięki D'Hontowi ten wynik przekształcił im się w realną większość sejmową (konkretnie to 104% tego co reszta). Tymczasem ta banda, z dość miernym poparciem, zawłaszczyła całą sferę życia publicznego i traktują ją jako swoją własność. Każdy kto zna kulisy sukcesów nazizmu w Niemczech (Hitler też wygrał wybory) łatwo doszuka się analogii. Oczywiście we właściwych proporcjach bo system pisowski nie zabija przeciwników. Robi to subtelniej przez opluwanie w zawłaszczonych mediach, szpiegowanie i napuszczanie służb oraz pompowanie na te wszystkie działania gigantycznych pieniędzy podatników (w tym tych 56,41% co pisu nie chciała). O złodziejstwie, nepotyzmie i nieudolności w rządzeniu oraz psuciu co się da nie wspomnę bo to już drobiazgi. 🙂
  21. Wujot2

    Super news na "przebudzenie"

    Widzisz, tutaj na forum np. dla Mitka nie jest problemem twierdzić, ze przeciętny rowerzysta powinien bez problemu przejechać 200 km w terenie, Ty twierdzisz, że nie jest problemem osiągnąć w rok na nartach poziom PI. Czyli w działalności móżdżkowej - wszystko zależy od nas. Ale jak rozmawiamy o działalności mózgowej to nagle mówisz o przeciętnej (na wzór tej narciarskiej z BT). Trochę dziwi mnie ta zmiana postawy. Bo tu i tu jest podobnie - masz zaparcie i chęć pracy to osiągniesz wiele. Mój średni syn wszedł do branży programistycznej bardzo późno - gdzieś mając 27 lat. Bo wcześniej na parę lat ugrzązł w McKinsey & Co. Już samo wbicie się na ten rynek było lekkim problemem, bo parę "straconych" po studiach lat trzeba było szybko nadrobić. Popracował w software housie, później podkupił go startup, syn doszedł do wniosku, że tylko czołówka światowa jest warta uwagi. I po pracy przychodził do domu gdzie siedział przy podręcznikach, zadaniach i problemach które udostępniały te firmy. Procesy i wymagania były tam dokładnie opisane. Każdy ma to dostępne, i każdy może się przygotować. Co miesiąc, dwa, startował do wybranych przez siebie firm, gdzie na miejsce aplikowali ludzie z całego świata. Za 7-mym razem (gdzieś blisko rok mogło to trwać) się udało. W firmie, po kolejnych rozmowach, dostał propozycję pracy nie tylko jako szeregowy programista ale też dwa inne stanowiska, w tym bycie szefem (inżynierem projektu) niewielkiego samodzielnego zespołu. Tu akurat zaprocentowały umiejętności z McKinsey, co nowa firma od razu wyłapała. Czyli w ciągu roku pracując trochę po godzinach podniósł swoją wartość lekko biorąc 3-4 x. I wszedł do ligi z której już nie spadnie. Odnosząc to do mojej drogi życiowej to takiej szansy na progres nie miałem. To były wydarte drobne procenty gdzie wynik okupiony był godzinami pracy w dni powszednie, soboty, niedziele. Efekt raczej niewspółmierny, choć tak bardzo nie narzekam, bo później trochę odpuściłem. Dlatego osią mojego rozumowania nie było mówienie o tej przeciętnej co daje się nosić przypadkowi (czyli tych co się zwożą w Białce) tylko o tym, że są teraz niesamowite możliwości dla pracowitych, zdolnych i takich co mają strategię na siebie. Być może są to jakieś promile (choć tego nie wiesz bo ich nie ma już w krajowych statystykach). Ale dla mnie to są realne osoby - koledzy moich dzieci z którymi jeździli na obozy, młodzieńcy którzy u nas bywali albo z którymi imprezowali. Jakby więcej takich znam, jak tych o których napisałeś... Dlatego, jak napisałem, zazdroszczę. Mógłbym być w życiu dobrym inżynierem, ale w komunie perspektyw dla tego nie było (w nowej Polsce na początku też nie) i trzeba było robić coś innego... Troszkę mi szkoda.
  22. Wujot2

    Super news na "przebudzenie"

    Dodam, że teraz o tyle się zmieniło, że dla pracowników otworzyły się bezstresowo rynki unijne. Można nawet będąc w Polsce pracować dla mocnych światowych podmiotów. Dwóch moich synów tak zarabia - jeden jest rezydentem w sąsiednim kraju, drugi mieszka tutaj, pracuje w domu, a na spotkanie z szefową lata raz na pół roku do Hiszpanii (a firma ma siedzibę na Malcie). Trzeci co prawda ma umowę z firmą polską, ale tam robi dla amerykanów. Jeśli ktoś jest wysokiej klasy fachowcem to pułapy zarobków są naprawdę grube. Moim zdaniem to droga o wiele pewniejsza, szybsza i lepsza od takiej organicznej pracy jak ją wcześniej opisałeś. Akurat sporo o tym wiem bo w moich firmach szczytowo pracowało do 50 osób (dobrych fachowców) i doskonale wiem co to znaczy żonglowanie miedzy kosztami pracy, ryzykami a rynkową ceną usług. Wbrew temu co się wydaje @Spiochu margines manewru jest tam bardzo mały, a taśmowe upadki firm z mojej branży w latach 2000-2004 dowiodły, że na rynek mocnych nie ma. Tak, że patrząc z perspektywy mojej drogi życiowej, gdzie pierwsze kilkanaście lat to był zapieprz bez chwili wolnego czasu, bez urlopu, z ciągłą walką z rynkiem i organami państwowymi (UKS, US, ZUS, PIP), które traktowały takie firmy jako dojne krowy, to patrzę na moich synów, którzy osiągnęli lepszy poziom w 20-50% czasu, nie tracąc z oczu rodziny i zwiedzając świat to najnormalniej im zazdroszczę. W ich środowisku nie są niczym nadzwyczajnym. Są rzesze takich, wśród nich też tacy z 7 cyfrowymi zarobkami rocznymi. W euro.
  23. Nie bardzo wiem gdzie są te panoramy z Jagodnej o których wspomniałeś. Za to z wieży masz widok na Góry Orlickie, Bystrzyckie, Masyw Śnieżnika i Góry Bardzkie - nie skompletujesz tego w inny sposób. Co do Śnieżnika to jest po prostu coś jak Giewont - ciągnący się tłum turystów. I dobrze, bo skanalizowany - Kletno-schronisko - szczyt z wieżą i powrót. Ty możesz pójść sobie na Mały Śnieżnik i dalej przez już dużo mniej oblegany Trójmorski Wierch. Jest multum miejsc gdzie nikogo nie ma, można ominąć te popularniejsze.
  24. Nie widać. A dokładniej widać w sytuacji powstawania refrakcji atmosferycznej lub mirażu kiedy obserwowane obiekty są znacznie za widnokręgiem. W takim układzie łatwiej zobaczyć Mont Blanc jak np Drezno. Normalny zasięg ze Śnieżnika można policzyć ze wzoru Zakładając, że patrzymy ze Śnieżnika na Nizinę Śląską (200 m npm) maksymalny widnokrąg wychodzi 123 km. Licząc to dla wierzchołka Alp (w drugą stronę) to dla 4800 m npm wyszło mi 208 km (dla obiektu 1400 m npm). Nawiasem mówiąc nijak mi nie wychodzi, że z Śnieżnika do Alp jest te wspomniane 292 km. 😉
×
×
  • Dodaj nową pozycję...