
Wujot2
Members-
Liczba zawartości
716 -
Rejestracja
-
Ostatnia wizyta
-
Wygrane w rankingu
14
Zawartość dodana przez Wujot2
-
Zupełnie tego nie zauważyłem. Na podjazdach mijają cię elektryki. Zaczyna się zjazd i to jest tragedia jak ci ludzie jadą. Mają ciężkie fulle przystosowane do poruszania się dół, a po prostu przejeżdża się obok nich. Nic nie widzą, nic nie słyszą - strach się bać.
- 8 odpowiedzi
-
Myślę, że są jeźdźcy co jeszcze tam dokręcają na maksa.
- 8 odpowiedzi
-
Po prostu to trochę jazda jak po nasypie kolejowym. Duże ruszające się kamole. 2 m szerokości to dużo ale łatwo można sobie wyobrazić, że zrzuci to z ścieżki. A obok było pionowo.
- 8 odpowiedzi
-
- 1
-
-
Dzień 2 Mountainbike-Tour Langfirst - Windischgarsten - Nationalpark Kalkalpen MTB5. Jechaliśmy zgodnie z ruchem wskazówek zegara. Trasa "zahacza" o PN Kalkalpen. Na początku sporo wspinaczki nawet z podjazdami do 24%. Zmienne nawierzchnie (wyżej to jednak raczej szutry), zmienne widoki. Czyli przyjemność jazdy. Zdjęcia nie kłamią. Poniżej Krzysztof pokazuje jak rasowo się podjeżdża 24% na szutrze Razem 40 km i niecały kilometr verticalu.
- 8 odpowiedzi
-
- 7
-
-
-
Parę dni w Alpach Region Totes Gebirge i Kalkalpen (Parki Narodowe). Czyli "dolna" Austria Górna. Punkt wypadowy - kamping w Pyhrn-Priel, tuż przy autostradzie A09. Po części wybór był podyktowany zimowymi wspomnieniami z Hinterstoder i Wurzeralm. Choć rower to zupełnie inne możliwości eksploracji terenu. Zebraliśmy dużo traków z okolicy, przejrzeliśmy oficjalne strony organizacji turystycznych (tutaj gpx nie uświadczysz). Po dokładnej analizie wyszło, że na tydzień powinno tego styknąć. Pewnym problemem było, że byliśmy zainteresowani MTB i jazdą po szutrach i drogach gruntowych (tych prawie nie ma). Bo szosowo można robić tam duże pętle. Ale w ruchu samochodowym. W podsumowaniu na mapie, to co wyszło (mi, bo koledzy mieli jedną trasę więcej) Dzień 1 Na początek obowiązkowy klasyk Hinterstoder Hoss Mountainbike Tour MTB3. Bardzo sensowna pętla, pod warunkiem, że się jedzie się przeciwnie do ruchu wskazówek zegara. Zaczynamy na parkingu znanym mi z zimy. Na rozgrzewkę czeka nas ponad 800 m vertical podjazdu, luksusowym asfaltowym podjazdem 10-15%. Mijamy pierwsze piętro stacji razem z hotelami, restauracjami, kwiatkami, wystrzyżonymi pastwiskami. Słowem nieprzyzwoicie wycacane. Zbliżamy się do przekroczenia linii grzbietu. Wcześniej mówiłem kolegom, że to z mapy wygląda dość powietrznie. Ale usłyszałem: - eee tam, tam jest droga. Będzie spoko. Wjazd na odcinek już tego nie zapowiadał. Trzeba było przenieść rower i wielka tablica z informacją, że to jest dla rowerzystów mtb. Ogólnie to zjazd był szeroki ale położony na pionowej ścianie. I wyłożony fatalnymi wielkimi kamulcami łamańca. Strasznie niewdzięczne do jazdy, no chyba, że na pełnej pycie. >20% daje tu duże pole do popisu. U nas popisów nie było zjechaliśmy to spokojnie, mijając tych co prowadzili rowery. Dalej było spokojnie z pięknym górskim charakterem od okolic Vorderstoder dużo asfaltów. Razem około 1100 m vertical i 31 km.
- 8 odpowiedzi
-
- 6
-
-
-
- 194 odpowiedzi
-
- 1
-
-
- samochody
- motoryzacja
-
(i 1 więcej)
Oznaczone tagami:
-
Kundel jest mieszańcem różnych ras psich. Z bogiem nie ma nic wspólnego. Poczytaj Dawkinsa (Bóg urojony) a też Gazzanigę (Istota człowieczeństwa. Co sprawia że jesteśmy wyjątkowi). Z mojego punktu widzenia jesteś bliziutko czarownic, numerologii, tarota i innych tego typu bzdur.
-
🙂 Miałem okazję grywać właśnie z Cezarym, Staszkiem (Gołębiowskim) czy Żmudzińskim. Trudno to zresztą nazwać grą, bo raczej bańki dostawaliśmy. Ale jak oni czasem siadali do naszego "hazardowego" stolika" to było w drugą stronę. Graliśmy "wspólnym" z wieloma dodatkowymi konwencjami (na przykład Wilkoszem). To były o tyle niezwykłe czasy, że u nas na Polibudzie bardzo obecny był "silny pas" - jak wiesz dość szybko zakazany na świecie. Do dzisiaj tego nie rozumiem, bo skoro coś jest bardzo mocne i ofensywne to powinno to wzbogacić dyscyplinę. W każdym razie bardzo ciekawie było grać przeciwko takim agresywnym parom. Koledzy zawodnicy ciągnęli mnie do sportu (czytaj - treningów) ale brydż to dość powolna i pasywna gra, trochę nas nudziła. W tym czasie pamiętałem każdą zrzutkę z wszystkich rąk, z którego miejsca była wyciągnięta karta i jak wtedy zachowywał się (ile zastanawiał) grający. AZS PWr wtedy to była potęga. Znalazło się tam multum niezwykłych osób. Z takich mocarzy jak Cezary to był Zbyszek Jagiełło (CEO PKO BP i twórca Blik). Moim pierwszy szefem foto był Wojtek Zawadzki (założyciel Probitu), którego córka Jola została mistrzynią świata w szachach. O przyszłych ministrach nie wspomnę - bo czym tu się chwalić 😉
-
Nie wiem jakie masz doświadczenia w tej materii ale grywałem parę razy na studiach z przyszłą światową czołówką (mieli stolik obok naszego). I zapewniam Cię nie masz szans na powrót do brydża sportowego. No chyba, że porównując do terminologii narciarskiej chcesz zjechać pługiem z oślej łączki, na jakimś robrowym kółku różańcowym.
-
W apogeum trenowałem 7 godz. dziennie, w soboty krócej. Niedziele były wolne ale... często na zawodach. Brrr.
-
To się nazywa - iść w zaparte. Jeszcze raz. Przecież inni potwierdzili to co napisałem! A, że jak się startuje z wysokiego pułapu i cały czas nad tym pracuje to można dużo i długo to inna sprawa. Na ten dobry stan, trudno w to uwierzyć, pracuje się już nawet w okresie dorastania. Trening sportowy w tym czasie pozostawia silny ślad mięśniowy (i pewnie nerwowy) umożliwiający skuteczny i szybki powrót do dużego wysiłku. Nawet po wielu latach przerwy. Codziennie, przez całe życie pracujemy na sprawność organizmu. Fundamentem jest ruch, który jest sprzężony z wydajnością umysłu. Ale nawet najlepsze nawyki nie uratują nas przed genetyką czy sumą obciążeń środowiskowych. Przeczytaj wpis @mig i jasno zrozumiesz, że wiek to nie są cyferki. To równia w dół. I niestety nie na wszystko mamy wpływ. Nie zmienia to postaci, że tutaj na forum mamy pewnie górny centyl populacji ludzi bardzo sprawnych. Fizycznie i umysłowo. I ktoś z zazdrością oznajmi "wiek jest tylko cyfrą". Ale to populizm. Zrozumiesz jak przekroczysz kolejne magiczne granice.
-
Ale przecież dokładnie o tym napisałem. Można bardzo dużo zrobić, ale nie można powiedzieć, że wiek to tylko cyferki. Lepiej już było 😉
-
To jedna z wielkich ciągle powielanych bzdur. Nasze organizmy się zużywają - ich gwarancja to tak mniej więcej 40-ka. Reszta to okres pogwarancyjny. Chodzi o to aby ta równia w dół była jak najwolniejsza. Dlatego trzeba się ruszać, podejmować nowe "wyzwania". Ale z rozsądkiem, mieć na uwadze, że siła i tempo regeneracji już nie te. Także ewentualne urazy - mogą na długo nas wyłączyć. Jak będziemy o siebie dbali to być może zaskoczymy sprawnością tych dużo młodszych. Ale nie siebie. Kiedyś mogłem utrzymać 16 godz. wysiłku na pograniczu komfortu aerobowego, co jakiś czas go przekraczając. Potem się chwilę przespać. I następnego dnia powtórka. W kolejnych też. Teraz to abstrakcja bo, choćby odezwą się zużyte elementy i jak przegnę to następnych dni nie będzie. Inny poziom adrenaliny, testosteronu, inna akceptacja ryzyka. Ta codzienna "walka" o sprawność (fajnie o tym wspominał parę razy @kordiankw ) to najważniejsza sprawa. Tym razem bez patrzenia na innych, bez rywalizacji, bez popisów. Dokładne przyglądanie się organizmowi, wyznaczanie celów na miarę. Celów aktualnych, a nie historycznych. Jak mój sąsiad z okolicy, co przygięty przez wiek dosłownie w pół robi rundę po okolicy. Wielki szacun dla niego - bo to na miarę treningu olimpijskiego. Ta codzienna praca nad sobą jest w pewnym sensie bardzo samotna. Wiek to duże brzemię ale można sobie z tym poradzić. Sposobem. Od pewnego czasu jest już wiadomo, że alkohol, w każdej ilości niszczy nasze ciało i mózg. W kontekście utrzymania formy jak najdłużej, głupotą jest napierdalanie "młotkiem" po swoich narządach i głowie, albo cioranie "papierem ściernym" po ryju.
-
Jedyny plus jaki widzę to, że "turyści" zalegną na leżaczkach i dalej już się nie ruszą.
-
To może przekona Cię taki kawałek łączący tradycję z nowoczesnością...
-
Pozwolę sobie na bardziej mroczne, schyłkowe klimaty. Jeden z tych utworów co idzie ze mną przez całe życie i za każdym razem wprasowuje w ziemię.
-
Bardzo śmieszne. Narciarstwo to bardzo szerokie pojęcie, zbyt szerokie aby kusić się o uogólnienia. Historycznie obejmowałoby po prostu pokonywanie przestrzeni w warunkach zimowych (na nartach). Czyli na przykład ciągnąc pulki, z udziałem zaprzęgu psiego, albo w drużynie, lub w celach myśliwskich czy lokalnych bytowych. Odrywanie tego kontekstu od "technicznego modelu" jest bez sensu bo w biegówkach są zupełnie inne aspekty, przy pulkach inne, przy samodzielnym poruszaniu się w górach wysokich inne. Te "inne aspekty" rozumiane jako wiedza (na przykład jak ustawić zaprzęg albo załadować sanie, albo ocenić rozwój pogody) są kluczowe dla "umiejętności technicznych". To forum jest swoistym wypaczeniem, bo na wzór klasyfikacji rowerowej powinno mieć nazwę forum narciarstwa grawitacyjnego. Tutaj aby się bawić trzeba zbudować wyciąg, a do tego jeszcze mieć spychacz. Oraz restauracje, wypożyczalnie, serwisy, drogi dojazdowe, obsługę. Bez tego byście nic nie potrafili. Patologia. Ale nawet w ramach tej "patologii" znajdzie się jeszcze węższa grupka, która chętnie będzie pouczała innych jak ten przemysł rozrywki ma wyglądać. I, że zjeżdżanie, aby szybciej i ładniej zjechać, jest ważniejsze od bycia w górach, bycia w grupie znajomych albo rodziny, leżenia na leżaku, a czasem gnuśnego szurania z licznymi przerwami. I bez wysiłku. To "wtajemniczeni", co muszą ciągle napierać. Chcieliby w tej sekcie przejść wyżej do kolejnego percentyla, a później jego ułamka, ciągle patrząc z frustracją, że do guru bardzo daleko. Bardzo śmieszne.
-
Płacisz. Bo w kolejce karta jest szybsza. Poza tym "muszę" zrobić trochę operacji aby mieć "darmową" kartę. Wypłacam (rzadko) faktycznie blikiem.
-
W bardzo wielu krajach nie ma (rozpowszechnionego) uwierzytelniania dwupoziomowego. Na przykład Stanach Zjednoczonych. U mnie najprawdopodobniej terminal skopiował kartę (podejrzewałem konkretne miejsce) i za pomocą kopii dokonano płatności gdzieś (chyba na Filipinach). Kwota kradzieży to około 1500 zł (tyle miałem ustawiony limit). Sprawę musiałem zgłosić na policję, a bankowi (Mbank) udzielić pełnomocnictw do kontaktu z nią. Nie było to specjalnie trudne ale trochę czasu zajęło. Zwrot dostałem chyba zaraz po zgłoszeniu (na policję). Po tym zdarzeniu dopiero się zainteresowałem jak może dochodzić do kradzieży i wyłączyłem pasek magnetyczny karty oraz zmniejszyłem jej limit do 300 zł.
-
W bliku ponosisz większą odpowiedzialność za swoje błędy natomiast szansa kradzieży poprzez wypłyniecie/skopiowanie danych jest minimalna. Aby bank oddał kasę z wyłudzenia (karta) jednak musisz sprawę zgłosić na policję, stracić tam trochę czasu i przesłać dokumenty. Dlatego blik na co dzień w znanych Ci transakcjach jest bezpieczniejszy. Ale "pierwsze" płatności lepiej zrobić kartą.
-
Ale przecież nasza znajomość też jest sieciowa! Nawiasem mówiąc akurat na tym forum jest sporo ciekawych osób i można normalnie dyskutować, przekomarzać się, a nawet wyzłośliwiać. Sposób prowadzenia dysputy jest nieraz ciekawszy od niej samej. A w kwestii tej sytuacji, zawsze przyjmuję, że mogą być nieznane mi okoliczności. Z reguły staram się zobaczyć wszystkie rozwiązania i przypisuję im prawdopodobieństwo wystąpienia. Jest na przykład możliwe, że znalazłeś się w tej karetce jako dawca nerki lub innego organu (może szpiku kostnego). Albo bardzo rzadkiej grupy krwi (jest ich koło 40-tu). Wydało mi się to mimo wszystko mało prawdopodobne (z dwóch powodów - statystycznego i lokalizacyjnego). Mogą być też inne przyczyny, których nie zauważyłem. Po drugiej stronie zaś było, między innymi to wyjaśnienie, które uznałem za najbardziej prawdopodobne. Na tym forum (i z Tobą) mogłem, na szczęście, lekko Cię docisnąć i zobaczyć co odpiszesz. Nie podajesz pełnego wyjaśnienia, co można przyjąć za grę, niechęć do wyjaśniania ze względów osobistych czy też naciągania procedur. Albo jeszcze coś innego. Przyjmuję w tej sprawie (jak i w wielu innych), że czegoś nie wiem lub nie potrafię prawidłowo ocenić stanu rzeczy. Co nie jest zresztą zbyt stresujące, bo to mój stan podstawowy.
-
Sprawdziłem kto może być w karetce transplantacyjnej. Tylko ściśle określony wąski specjalizacyjnie personel. Ten co się tym zajmuje na co dzień Mnie w sumie zwisa jak pojedziesz, wariatów na drodze nie brakuje. Jeden więcej jeden mniej, nie ma znaczenia. Mi chodziło tylko o hipokryzję. Taką dobrą katolicko-biskupią. Czyli pouczamy z ambony ale nas to nie dotyczy.
-
Czyżbyś był personelem medycznym? Nie wyobrażam sobie aby w karetce mogła być osoba postronna.
-
Ale jak to w ogóle jest możliwe? Przecież tam jest S-ka. Musieliście jechać na długich odcinkach minimum + 30-40 km/h ponad dozwoloną. A pewnie i 50. I nie chodzi mi o to, że to mnie rusza. Ale jak Ty to przeżyłeś??? Pamiętam jak na forum zawsze nas pouczałeś jakim błędem jest np. przejeżdżanie na czerwonym, rowerem, nawet w środku nocy i przy zerowym ruchu. I jak to jest, tam to głupota (mimo, że nikogo nie widać), a pędzenie +50 nad limit, na pewno w ruchu, to jest "znakomity prowadzący"? Nie zatrzymałeś go, nie zabrałeś kluczyków? A chociaż walnąłeś mowę umoralniającą? Jakiś Orwell nam się tu kłania. Złóż samokrytykę to wybaczone Ci będzie!
-
Szybko się zakochujesz?