Skocz do zawartości

a_senior

Members
  • Liczba zawartości

    2 020
  • Rejestracja

  • Ostatnia wizyta

  • Wygrane w rankingu

    8

Zawartość dodana przez a_senior

  1. 40+ Uczy od 2015 r, od kiedy został instruktorem. Prowadzi firmę, która organizuje płatne staże doszkalające dla narciarzy. W różnych warunkach, także off piste i heliski. Nie tylko we Francji. Mówi biegle także po hiszpańsku i nieźle po angielsku.
  2. Po mojej ostatniej prośbie o akceptację do Morgana Petiniot, odnośnie tłumaczenia jego krótkiego video (wstawiłem go w innym wątku) dostałem od niego zaskakujące pytanie. Pyta mnie czy w Polsce znajdą się chętni do zakupu dostępu do cyklu ok. 40 płatnych video szkoleniowych. Wyprodukowanych w Labo du Skieur (Laboratorium Narciarza) - jego, lub wspólników, firmie. Nie wiem o co dokładnie chodzi, ale przypuszczam, że o to: https://acces.labora...lleur-skieur-2/Dowiem się więcej jutro, bo jestem z nim umówiony na rozmowę skype'ową, ale sam nie wiem co o tym myśleć. Zainteresuje się tym ktoś u nas? Będzie jakiś rynek? Znając naszych (i siebie ) raczej nie, ale kto wie? Co o tym sądzicie?   Przy okazji zaproponował mi, płatną!, usługę tłumaczenia. Rozbawił mnie tym niemało, bo, po pierwsze, tłumaczę dla przyjemności, bawię się tym, a po drugie, jako nieźle sytuowany półemeryt, nie muszę dorabiać w ten sposób. Niezły ubaw.
  3. Przetłumaczyłem kolejne krótkie video Morgana Petiniot, jednego z dwóch francuskich instruktorów, których tłumaczyłem w zeszłym sezonie. Niestare, z marca 2018. Morgan przekonuje w nim narciarskich średniaków, którzy chcą osiągnąć w narciarstwie postęp, do zakupu slalomek sklepowych z górnej półki zamiast powszechnie proponowanych nart uniwersalnych, po naszemu typu all-round czy all-mountain. Video zainteresowało mnie w kontekście mojego niedawnego zakupu Volkl SL. Mimo że nie czuje się już średniakiem. Jak zwykle opowiada na luzie i sympatycznie. Można pooglądać z moim tłumaczeniem (trzeba je wyklikać w ustawieniach).  
  4. ... niech pierwszy rzuci kamieniem. Mnie się zdarzyło coś znacznie gorszego. We Francji, z początkiem mojego tam pobytu, ok. 1990 r.. Jako przybysz z za żelaznej kurtyny, niezbyt dobrze kumałem te wszystkie autostradowy zjazdy i dojazdy. Chciałem koniecznie jechać w jedną stronę, ale mnie jakoś te rozliczne zjazdy nie puszczały. Do dzisiaj nie wiem jak to zrobiłem, ale pojechałem jednym z takich wąskich zjazdów z autostrad pod prąd. Srebrnym Garbuskiem. Tak przerażonej miny jaką miał jadący z naprzeciwka kierowca autobusu, jeszcze nie widziałem. Wyminęliśmy się bez przeszkód. I nie wiem jak trafiłem na właściwą stronę autostrady.   Z tego samego okresu przypominam sobie jeszcze jedno "uchybienie". Wracałem od znajomych po kilku kieliszkach wina. Może nawet kilkunastu, ale sądzę, że i tak mieściłem się w ówczesnych hojnych francuskich limitach, bodajże 0.7 promila. Było ciemno, jechałem trochę za szybko i nie zauważyłem, że dojeżdżam do małego ronda (znów byłem nieprzyzwyczajony do takich rozwiązań) i że droga wykręca, jak to przed rondem, w prawo. Nie wyrobiłem i... przejechałem przez mocno trawiaste, a nawet lekko krzaczaste rondko, na wprost. O mały włos nie potrącając prawidłowo jadącego samochodu. Miałem dużo szczęścia, bo na kolejnym rondku, przed którym byłem już uważny, posadzono na środku drzewa.
  5. W sumie tak. Przynajmniej z mojego widzenia. Na pewno moja uwaga o szkodliwości jazdy na zbyt twardych przełożeniach odnosi się tylko do niektórych. Jadą szybko, widać, że z mocnym naciskiem na pedały i niską kadencją. Pół biedy gdy na krótkim odcinku. Ale oni tak potrafią kilometrami. I przeważnie tylko tak jeżdżą. Drugą skrajnością są młynkarze. Dowiedzieli się, że trzeba kręcić w okolicach 100 na minutę i tak robią cały czas. A nie są to zawodowi kolarze, którzy wiedzą co robią. Ci krzywdy kolanom sobie nie robią, ale niepotrzebnie i bezproduktywnie się umachają.   Optymalna kadencja wynosi w okolicach 90. Z punktu widzenia mechaniki ruchu to optymalna wartość. Podobnie jak optymalny moment obrotowy w silniku samochodowym. I podobnie  w silniku bardziej szkodliwa dla niego jest jazda pod obciążeniem ze zbyt małymi obrotami niż zbyt dużymi. Ale nie jest to żadna sztywna wartość. Wiele zależy od długości nóg, okoliczności, warunków. Ci z długimi nogami kręcą wolniej. Gdy jedziemy spokojnie po płaskim, z niewielkim obciążeniem można kręcić bardzo wolno. Inaczej pojedziemy na trudnym terenowym podjeździe, inaczej jadąc w dół.   Osobiście, jako osobnik wysoki (186) kręcę ok. 80 na minutę a nawet ciut mniej. Na podjazdach staram się utrzymać tę kadencję, choć różnie z tym bywa. W każdym razie unikam długotrwałych mocnych obciążeń.   Natomiast ogóle zalecenie dotyczące jazdy z wysoka kadencją o tyle jest ważne i uzasadnione, że wcale taka jazda nie jest intuicyjna. Początkujący rowerzysta odruchowo jeździ z niska kadencją. Trzeba świadomie nauczyć się jeździć inaczej. Potem to już wchodzi w krew. A wszystko to bez przesadyzmu w każdą stronę.   I warto pamiętać, że liczy się też sposób jazdy (kolana nie powinny być wypychane do zewnątrz i wewnątrz), ustawienie siodełka i wiele innych czynników. Mocno to wszystko NTG, ale wielu narciarzy to także rowerzyści. Zwłaszcza w jeździe terenowej odczuwamy te same wrażenia i sensacje. I radości.   Aha, a chodromalacje stwierdzili u mnie w latach 90-tych. Od tej pory nie badałem.
  6. Niestety, mnie to częściowo dopadło i kilku moich znajomych rowerzystów też. Właśnie przeciążenia na podjazdach. Chondromalacja I stopnia. A żaden ze mnie zawodnik, choć kiedyś wykręcałem po kilka tys. km rocznie. Zalecenie: rower. Ale bez dużych obciążeń.
  7. Nie jestem specjalistą. Trzeba by popytać lekarza sportowego od kolarstwa. Bardzo dobrą książką od tych spraw jest "Complete Medical Guide for  Cyclist" Andy Pruitta. Niestety nie posiadam. Ale nie trzeba wielkich potwierdzeń medycznych. Wystarczy pomyśleć. Zalecana powszechnie wysoka kadencja, zawodowcy dochodzą nawet do 110 obrotów na minutę, jest bardziej korzystna z punktu widzenia mechaniki i mniej obciąża staw. A niska? Zobacz np. to: http://www.mtbnews.p...gdy-bola-kolana   Innym, często popełnianym błędem jest przechładzanie kolan czyli jazda w zimnie bez osłony termicznej, choćby spodni.
  8. I ja podobnie. Żadnego elektryka. Choć widzę coraz więcej panów w pewnym wieku na elektrykach, zwłaszcza składakach. "Taki trynd" jak mawiał kiedyś towarzysz Grudzień lub Szlachta.
  9. Dzięki wszystkim za komentarze. Zobaczymy. I oczywiście nie muszę, ani nawet nie zamierzam, wykorzystać całego potencjału nart. Dodam, że element szpanu czy pozerstwa jest mi całkowicie obcy, by nie powiedzieć więcej. Odnośnie kondycji i przygotowania do sezonu. Jak na wiek i możliwości nie jest źle. Rower, umiarkowany sport, codzienna, co prawda krótka, gimnastyka. Waga w normie BMI. Brak używek z wyjątkiem piwa i wina pitego, systematycznie,  w umiarkowanych ilościach.   Odnośnie roweru. Jako rowerowy maniak i pasjonat (żona używa jeszcze określenia "świr" )  mogę na ten temat coś powiedzieć. Oczywiście, że ciężkie podjazdy, szybka jazda na czas, itp. bardzo poprawia naszą kondycję. Ale uwaga! Można sobie też zaszkodzić. Jazda na tzw. twardych przełożeniach jest szkodliwa. Oczywiście, w zależności od sytuacji, bywa czasem konieczna, ale optymalna tzw. kadencja (liczba obrotów pedałami na minutę) powinna oscylować między 80-90. To całkiem sporo. Zobaczcie jak jeżdżą zawodowi kolarze. Jeżdżąc dużo z mniejszą kadencją można poważnie zaszkodzić kolanom. A jeżdżąc po wertepach z nieodpowiednią sylwetką (np. wygięte w pałąk plecy) i brakiem amortyzacji można zaszkodzić kręgosłupowi, zwłaszcza części lędźwiowej.   A tak w ogóle, nie traktując nart jako sport wyczynowy, w którym liczy się miejsce, które zajmiemy w zawodach, dobre przygotowanie zapewni codzienna kilku-kilkunastominutowa gimnastyka. Trochę ćwiczeń na uda i kręgosłup. 2-3 miesiące przed pierwszym poważnym wyjazdem na narty.
  10. Piękne pocieszenie. Z Harpią konkurować nie będę. Po pierwsze za dobry, a po drugie, już od dawna przeszła mi ochota na konkurowanie z kimkolwiek. Na rowerze pozwalam się wyprzedzać przez panienki i nie robi to na mnie żadnego wrażenia.  
  11. Dzięki Adamie. Bardzo rzeczowe. Nie mam wielkich doświadczeń z rasowymi sklepowymi slalomkami. Kiedyś testowałem jakieś Blizzardy, próbowałem komórek Fischera. Pamiętam, że u Fischera trochę przeszkadzały mi te carvingowe szyny. Wolałbym sobie nieco poześlizgiwać. Ale to były komórki. Równowaga przód-tył też może być problemem. Wspomina o tym jeden z Francuzów, których filmiki pokazywałem. Najbardziej boję się tego, że narty okażą się zbyt wymagające dla mojego kręgosłupa, z którym mam spore problemy. A powrotu do starych, "łagodnych" SC już nie będzie, bo przekazuje je synowi. Czekam z niecierpliwością na pierwsze zjazdy i weryfikację. 
  12. Właśnie nabyłem te pierwsze, Volkl Racetiger SL 170 cm. A jeździłem dotychczas, i byłem z nich zadowolony, na SC 170 cm. Różnice są znaczne. Przede wszystkim w cenie. Te nowe SL są typu tip rocker czyli maja lekko podgięte go góry dzioby. Teoretycznie wiem czemu to służy, ale nie miałem okazji na czymś takim jeździć. SC to typowy camber. Po drugie, zaskakujące, te SL-ki wydaja się być bardziej miękkie podłużnie, choć to może być złudne, natomiast SL, co zrozumiałe, wyraźnie sztywniejsze poprzecznie (skręcając przody przy zafiksowanych tyłach). Po trzecie, inna geometria. W SL są szersze dzioby i w związku z tym mniejszy promień skrętu (13.4 m vs 14.8 m). BTW, pod butem to samo: 168 mm.   I teraz pytanie. Jeździł ktoś na obu? Czego mogę się spodziewać? Nie będą dla mnie zbyt mocne te SL-ki? Jestem w miarę wysportowanym, dobrze jeżdżącym narciarzem preferującym krótkie i średnie skręty, ale wiek słuszny - 68 lat. Nie zabije się? Nie zamęczę?   Oczywiście wszystko sprawdzę samodzielnie, ale mnie już teraz ciekawość zżera.
  13. Nieźle. Moja jest z 15.05.1972. I nr o wiele większy. Pływałem wtedy w sekcji AZS i pewnie stąd ta karta.
  14. U mnie podobnie. Niestety. Przeglądając stare papiery znalazłem i to: https://photos.app.g...rKBCnxwJxr5GL47  Nazywa się toto "Specjalna Karta Pływacka". 1972 r., a myślałem, że wcześniej. Bo wcześniej to była zwykła karta pływacka. Do tego był ów żółty czepek z czarnym paskiem, ale jego w papierach nie było.
  15. Pamiętam, bo sam go "wyrabiałem". Druga połowa lat 60-tych, pływałem w sekcji pływackiej Cracovii w... Krakowie. W lecie na odkrytym basenie, w jesieni i zimie na pożyczonym krytym. Kryteria były następujące: 25 pod wodą, 250 m (a może tylko 200) bez przystanku, w tym co najmniej 50 m kraulem, a reszta dowolnym innym stylem. Czyli nic takiego. Ale wymagali go np. przy pożyczaniu jachtów na Mazurach.
  16. Umrę i tak, niekoniecznie później niż ten gruby, pijący i nadmiernie jedzący, ale zdrowiej pożyję.
  17. Pisałem ogólnie o braku chęci do wysiłku czy nawet ruchu w trakcie plażowania. I w ogóle w życiu. Jedna z moich obserwacji po tegorocznym pobycie nad morzem dotyczy faktu jak wielu mężczyzn, w tym całkiem młodych, dorobiło się pokaźnego brzucha, a niektórzy wręcz potężnego. Od czego ten dodatkowy bagaż? Między innymi z braku ruchu. I oczywiście nie tylko w trakcie urlopu.    Fakt, nie zawsze są warunki do pływania w morzu i nie każdy to lubi. Ale gdy warunki pozwalają to doskonała okazja do umiarkowanego sportu. Moja żona, o wieku nie wspomnę, ale wkrótce przechodzi na emeryturę, bardzo średnia pływaczka (pływa wyłącznie żabką - głowa cały czas nad wodą), pływa w morzu regularnie. W bliskiej odległości od brzegu, wzdłuż plaży. Za każdym wejściem ok. 500 m. I tak 2-3 razy dziennie. Ja podobnie, choć trochę mniej. Jestem dobrym pływakiem. Czasem płynę wzdłuż brzegu, czasem w głąb, choć na starość zaczynam się bać wypływać zbyt daleko.   BTW właśnie idę odebrać nowe narty: Volkl Racetiger SL, 2019, 170 cm
  18. "Bo takie som ludzie" jak mawiała pewna przekupka z pobliskiego targu. Nieskore do wysiłku. Plażing polega na ogrodzeniu się parkanem, rozebraniem do stroju plażowego i wyłożeniu na słońcu. Od czasu do czasu przerywanego zjedzeniem co nieco i popiciem piwka. I z wyjątkiem parawaningu, to samo mamy na plażach całej Europy (innych nie znam). Do nielicznych należą pływający (nie taplajacy się). Trochę widać idących wzdłuż plaży. W okolicach gdzie często bywam nad Bałtykiem, nawet całkiem sporo. Ogólnie taki trend. Jak to mówi mój znajomy rowerzysta, amerykański: "Ogolna niechec  do wysilku, od nog i rak sie zaczyna. Niestety konczy na mozgu" I ładne zdjęcie przywołał: https://annabelle137.../06/fitness.jpg 
  19. Nikt nie wspomina dwóch dużych ośrodków: Zermatt i Samnaun. Jak najbardziej szwajcarskie, choć pobyt można zorganizować odpowiednio w Austrii i Włoszech. Oba ośrodki świetne. W czasie moich licznych wyjazdów do Ischgl (spanie w Kappl lub Galtur) najczęściej jeździłem właśnie w Samnaun. Spokojniej.
  20. Też pływam. Nawet więcej, ale tylko gdy w miarę ciepła woda, jak w tym sezonie. No i fala umiarkowana. I też się szybko nudzę. Pływam głównie klasykiem. Trochę mi żal, że nie wciągnąłem się w windsurfing, bo chyba by mi przypasował. Ma w sobie coś z żeglarstwa (kiedyś dużo żeglowałem) i narciarstwa. Ale, cóż, nie można mieć w życiu wszystkiego. Zresztą okazji do jego uprawiania nie miałbym zbyt wiele. W końcu nawet na nartach nie da się za wiele pojeździć, bo praca, bo dzieci, bo pogoda. Jedyne co zostaje na co dzień, praktycznie zawsze wszędzie, to rower.
  21.   Gdy jestem nad Bałtykiem też staram się dużo ruszać. Podobnie do Ciebie, codzienny spacer plażą po kilka km to norma. Ale częściej, o ile warunki pozwalają, jeżdżę rowerem wzdłuż plaży. Ok. 10 km w jedna stronę, 10 w drugą. I oczywiście bardzo dużo rowerowania, w końcu jestem maniakiem rowerowym, w głębi lądu. W zeszłym roku nagrałem nawet filmik z jazdy wzdłuż plaży z moim cieniem a może aniołem stróżem.  https://photos.app.g...Z141HUw9bjCr8B9
  22. a_senior

    Życzenia urodzinowe.

    Wożony byłem w wózku, jak przypuszczam. I na sankach. To pamietam, choc miałem wtedy ok. 2 lat. A na nartach zacząłem jeździć w 7 roku życia, ale były to małe podkrakowskie stoczki, w tym Wesoła Polana w Lasku Wolskim. Nawet wyrwirączka była. Ciekawe czy ktoś jeszcze to pamięta? Ale pierwsze poważne narty zaliczyłem w 14 roku życia. Najpierw na Gubałówce a zaraz potem na Kasprowym. Jak ja wtedy cało zjechałem to do dzisiaj nie wiem. Ojciec uczył mnie prostej techniki oporowej. I potem już regularnie co tydzień jeździłem na Kasprowym. Czyli nawet przyjmując 7, to musiałbym na nartach dociągnąć 107 lat. Hmmm.... nie widzę tego.   Ale Witek, jak sądzę, życzył mi 100 lat na nartach w znaczeniu bym nawet jako 100 latek jeszcze mógł nartować. Mało prawdopodobne, ale czemu nie. W Cortina widziałem takich dwóch, na oko, 90 latków. I dobrze się mieli.
  23. a_senior

    Życzenia urodzinowe.

    Dzięki Witku. Do 100 to raczej nie dojeżdżę, ale chciałbym dociągnąć do 80-ki. Jakąkolwiek techniką.
  24. Dzięki Mitku. Tak mi się przypomniała historia pewnej lokomotywy ze Szwejka. Też o liczbach.  http://w-zaciszu-bib...czby-czyli.html   A Ty szybko dochodź do siebie. A nawet przechodź, bo jak rozumiem będzie lepiej niż było. Kto wie czy i mnie nie będzie czekała podobna operacja za jakiś czas. 
×
×
  • Dodaj nową pozycję...