-
Liczba zawartości
5 444 -
Rejestracja
-
Ostatnia wizyta
-
Wygrane w rankingu
212
Zawartość dodana przez Marcos73
-
Wyboru w Żywcu nie było sporego. Instruktor (Leńczyk - do dzisiaj pamiętam nazwisko), przy okazji Żukiem załatwiał biznesy. Nie było pustych przelotów. Jeździło się komuś przewieźć meble itp. Cały czas trzeba było się starać, aby tym jechać, zwracać uwagę na wszystko, a broń boże, żeby nie porysować. Niezauważony znak - szmata i czyścimy dla pamięci. Zgasł na jedynych światłach w Żywcu? Korba w dłoń i wypad z kabiny (to taki wypasiony model był 😉, jak to się mówi dzisiaj, full opcja.), kręcimy. Ale na egzaminie, to kółko tylko wokół żywieckiego rynku zrobiłem, egzaminator wiedział, że jak Żukiem umiem jeździć, to prawie wszystkim pojadę. pozdrawiam
-
Był, były długie albo bardzo długie. Jeździło się na tym co się miało. Ale śniegu było w sroc. Nawet ferie nie były potrzebne, bo szkołę tak czy siak zamykali ze względu na mrozy. pozdrawiam
-
Żuk jest na B 😉, ale nie miałem za bardzo wyboru. Ale jeździł do przodu i do tyłu i nawet miał serwo, ale tylko 3 biegi + wsteczny. Naumiałem się jakoś. pozdrawiam
-
Andrzeju, widziałem, ale to jest samouctwo, a to diametralna różnica. To jest to, o czym piszemy cały czas warunkując pewne rozwiązania. Gotowa odpowiedź. Znalezienie w PL i nie tylko bardzo dobrze jeżdżącego samouka jest bardzo trudne. Zazwyczaj to osoby albo o przeszłości zawodniczej, a jeśli już bardzo długo jeżdżące, praktycznie od dziecka mocno związane z górami i narciarstwem. W PL szkolenie to zazwyczaj 2-3 h w sezonie z instruktorem. Można dość szybko wsiąść na SL, pod warunkiem, że znajdzie się ktoś, co da instrukcję obsługi, jak powinno się jeździć. Też dzieci uczyłem na SL zawodniczych (oczywiście wszystkie były przydługie - koszty, na zasadzie w tym sezonie za długie, na przyszły jak znalazł). Oczywiście pierwszy, czy też 2 sezony miały zwykłe narty dziecięce dobierane do wzrostu i wcale nie krótkie. Potem szkolenia klubowe zrobiły robotę. Ja je tylko spionizowałem i nauczyły się skręcać jako tako przez naśladownictwo i MASĘ wyjazdów ze mną. Porównanie przez @Victor do motoryzacji, w moim przypadku i mojego punktu widzenia jest zgoła inne. Kurs prawa jazdy robiłem na ... Żuku z paką i plandeką. Egzamin maluchem to był jakiś banał. Wszędzie wjechał i wszędzie się mieścił. Nawet we wstecznym lusterku coś było widać, bo w Żuku na lusterka tylko. Do dzisiaj mi zostało, bo Żona mi ciągle zwraca uwagę że nie jeżdżę już autobusem i nie muszę tak wszystkiego objeżdżać, bo nie "zachodzi" przy skręcie. pozdrawiam
-
Trzeba szukać. pozdrawiam
-
Super wygląda. pozdrawiam
-
Cze Ja zapłaciłem za 7 nocy + 6-cio dniowy karnet + Sniadanie i obiadokolację (wszystko w formie bufetu) 2600 PLN - ale śpimy w czwórce. W dwójce już kosztowało 3200. Jakoś dziwnie bo 2 osoby były po 3200 + 2 osoby po 2200 - w sumie poszło 10400 za 4-ech czyli po 2600 na głowę + oczywiście paliwo i pićku 🙂 pozdrawiam ps. Karnety - nie wiem są w cenie.
-
Maras, sorka że nic nie pisałem, ale dowiedziałem się po fakcie. Brakowało jednego - stwierdzili że na pewno pojadę. Rezerwowali jak byłem w Grecji. pozdrawiam
-
Cze A ja mam rezerwację od 09.12.2023 w Folgarida/Marileva z freeski na tydzień. Tanio było, to się zapisałem. Ciekawe czy będzie po czym jeździć 🙂. Ktoś coś wie? pozdrawiam
-
Chyba nie, bo Victor już nie jest …. dzieckiem. pozdrawiam
-
Cóż, ja tego nie widzę, ale się nie znam. Mitek zazwyczaj (a raczej zawsze) ma rację. Więc pewnie co napisał, tak jest. pozdrawiam
-
A ile ma lat? Bo najszybciej to się nauczy jeżdżąc za Tobą, tylko będzie wówczas jeździł tak jak Ty. Jota w jotę. pozdrawiam
-
Nie Mitek, nie chcę nic sprzedać ani kupić. NIe stawiam diagnozy, ani nie radzę w kwestii poprawy jazdy. O nauce kogokolwiek mam słabe pojęcie. Widzę tylko (jak na taki mały staż) gościa, który sobie dobrze radzi z masą błędów do poprawy. Żadnych zbędnych przyruchów zaciągniętych z YT, wjeżdża w "gorszą" część trasy bez obawy. Widać, że dość pewnie czuje się na nartach, nie boi się prędkości, baza już jest do dalszej nauki. Teraz tylko jazda, a jak pisał Michał, najlepiej pod fachowym okiem i będzie dużo lepiej. Jedzie dość symetrycznie, dość dobrze amortyzuje nierówności. Będąc na Jego miejscu, w Zwardoniu, postawiłbym na szkolenie samego siebie, zamiast dzieciaka. Bo pewnie to On będzie w dużej mierze kontynuował dalsze szkolenie pociechy, a dobrze by było jakby miał solidne podstawy. Naśladownictwo to najprostsza nauka. Dzieci to potrafią świetnie. Ale o tym doskonale wiesz. pozdrawiam
-
Pewnie, że to najlepsza droga. Szereg wskazówek i poprawi. Na plus, że dobrze jest spionizowany i w miarę swobodnie się po stoku porusza. Zamiast walczyć ze stokiem, będzie mógł poprawiać niedoskonałości. Oczywiście trzeba szybciutko to robić, bo jak skorupka za młodu nasiąknie ..... pozdrawiam
-
Cze Ale chodziło o film z Tobą, a nie kręcony przez Ciebie. pozdrawiam
-
Toteż napisałem, że sporo do poprawy, ale jak na 3-ci sezon to nieźle sobie radzi. pozdrawiam
-
Cze Dzięki. No już coś wiadomo. Jak na 3-ci sezon to nieźle, nawet bardzo dobrze. Jazda dość szybka i pewna. Tylko technikę szlifować pozostaje. Brawo. Masz dryg, chociaż BE to nie potęga narciarska. Jeszcze sporo pracy ale ważne że luźno i miękko na nogach. Drugi niestety kompletnie nie przydatny, ale hala fajna 😉 pozdrawiam
-
Cze Kolejny raz zgadzam się z Mitkiem. Narciarstwo narciarstwu nierówne. Nasze doświadczenia mogą być cenne, je tez jestem skłonny zrewidować swoje poglądy, pod warunkiem że efekty samouctwa są na danym typie narty dobrze widoczne. Stad prośba do @Victor oraz @grimson o filmiki. Osoby te wybrały diametralnie różne ścieżki. SL kontra prawdziwy GS. Co to znaczy? Dla mnie sezon to 30-40 dni na śniegu. 3 sezony - 90-120. A dla Was? pozdrawiam
-
Dokładnie, część społeczeństwa wie o co chodzi, reszta myśli że kokosy ludzie dostają, a i nie świadomi myślą że mają dobre uposażenie .... do pierwszej wypłaty. pozdrawiam
-
Cześć Z ciekawości pytałem, chociaż w Twoim wypadku może to i nie taki głupi pomysł, bo jazda w hali (a tu masz chyba najbliżej) jest specyficzna. Może się uda w Zwardoniu. pozdrawiam
-
Janek, ale po co ta ironia? Same narty nie zmienią jego jazdy. Być może są przyzwoite. Lepiej przeznaczyć kasę na wyjazd szkoleniowy i samą jazdę, niż się łudzić, że zmiana sprzętu zrobi gigantyczny progres. Może w pewnych warunkach pomóc, ale nie musi. Jak będzie gładziutko i równiutko, to będą achy i ochy, ale wystarczy troszkę odsypów, lodu i będzie dupa blada. Trzeba jeździć, jeździć i się szkolić. pozdrawiam
-
Cze Tutaj popieram zdanie i opinię Mitka. SL przy cyklicznym szkoleniu ma sens. Samouki powinny raczej poznawać filozofię skrętu na nartach dłuższych o średnim promieniu. Rocker przy takiej posturze raczej niepotrzebny. Jak pisał Mitek, podaj jaki masz sprzęt. Być może tej zimy lepiej kasę z nart wydać na wyjazd szkoleniowy. Da dużo więcej niż zmiana sprzętu. pozdrawiam ps. @Victor to Ty masz taki krótki staż? Myślałem, że już bardzo długo jeździsz. Ciekaw jestem Twoich postępów. Chętnie zobaczyłbym Twoje poczynania. Być może Twoje doświadczenie będzie cenne dla wszystkich. Przykład narciarza, który wybrał inną drogę nauki i działa. Ale muszę to zobaczyć.
-
Tak, ale tu piszemy tylko o pracy z możliwościami zdalnego wykonywania. W produkcji tak się nie da. Oczywiście wszystko możemy wy.....ać do krajów 3 świata czy Chin etc. Ale co z przeciętniakami będzie? Co będą robić? Nie ukrywam że ja też. Miałem wcześniej problem aby się wyrwać z firmy na wakacje do Dźwirzyna na tydzień - dojechać do rodziny, a młodzi mają teraz dylematy typu czy (córka z przyszłym zięciem) lecieć we wrześniu, czy też w październiku do .....Japonii. pozdrawiam ps. Praca zdalna staje się normą, Covid tylko ten proces przyśpieszył.
-
Ale w polityce jak w sporcie, trzeba iść po bandzie, aby osiągnąć sukces 😉, na zasadzie "Nikt Ci nie da tyle co ja Ci obiecam." pozdrawiam
-
Cze Patrząc z perspektywy czasu, to biznesem wystartowałem z 10-15 lat za późno. Początki po zmianie ustroju to był faktycznie okres prosperity, gdzie rynek był bardzo chłonny i sprzedawało się gówno na pniu za bardzo dobre pieniądze. Przykładem jest mój kolega - Krzysiek Pawiński - właściciel Maspexu. Mieszkałem na studiach w pokoju z jego młodszym bratem. Często nas odwiedzał, spał u nas, imprezował, robił wówczas doktorat. Oni zaczęli w idealnym czasie, w przysłowiowym garażu. Ja już tak lekko nie miałem, bo sytuacja rynkowa była już stabilna, okres dzikiego kapitalizmu się skończył. Trzeba było znaleść niszę i pomysł aby sprzedawać i zarabiać. Ja i Żona pracowaliśmy w dwóch różnych agencjach reklamowych. Ja akurat miałem niezłą pensję na tamte czasy (ale była to praca bardzo czasochłonna, związana z ciągłym przebywaniem poza domem), Żona natomiast był świetnym sprzedawcą, ale słabo opłacanym. Zaczynaliśmy od gadgetów reklamowych. Pojawił się portal, który katalogował wszystkie przetargi na zamówienia publiczne z całej Polski. Dostawców chińszczyzny było w PL paru, więc wszyscy od nich kupowali. My jako mieliśmy niskie koszty (praktycznie zerowe - firma w domu, zarejestrowana na mnie - ja jeszcze na etacie, więc ZUS opłacony - płaciłem tylko składkę zdrowotną) aby konkurować z innymi postawiliśmy na niskie marże przy bardzo wysokim obrocie. Początki były bardzo trudne. Wszystko gotówką przedpłata i czekanie na kasę od klienta, na szczęście instytucjonalnego - więc płacącego. Ale przetargi też rządzą się swoimi prawami. Żeby do nich przystąpić - trzeba udokumentować że się coś takiego robiło i to w takiej kwocie, referencje etc. Pierwszy rok to był chaos. Później było znacznie lepiej. Wygrywaliśmy praktycznie wszystkie przetargi w których startowaliśmy, doszło do tego, że zaczęliśmy wybierać, które umowy podpiszemy, a z których rezygnujemy. Brak kasy nas ograniczał. Wybieraliśmy te, na których zarabialiśmy najwięcej. Ale roboty były rozwleczone w czasie, czasami to trwało 2-3 miesiące, a kasa w towarze. Marża na poziomie 5-7% nam wystarczała, ale trzeba było sporo przerobić. Mimo iż później mieliśmy przelewy, za towar płaciliśmy z góry, bo to było 2-3% więcej zysku. Praktycznie non stop jeździłem do Warszawy po towar przy okazji zawożąc już zrobiony. Druk był przy okazji. Zawsze przy długopisach i innych pierdołach były bloczki, notesy, ulotki, foldery etc. Ja się tym zajmowałem (w poprzedniej firmie też poniekąd), więc miałem o tym jakieś pojęcie. Potem się to skończyło praktycznie z dnia na dzień, import z chin stał się prosty i nasza konkurencyjność spadła do zera. Więc druk, sporo przetargów, farmacja, sektor finansowy, kosmetyczny etc. Duże rabaty agencyjne mieliśmy w drukarniach, ale było coraz gorzej. Więc własna introligatornia, potem maszyna, ludzie, wspólnicy i tak do dzisiaj. Wiele zawirowań i bardzo trudnych chwil. Wszystko produkujemy na rodzimy rynek. Mamy dużych kontrahentów, ale do tego dochodzi się latami i ciężką pracą. Pracowałem od dziecka, jak chciałem coś mieć, to musiałem na to zarobić - lekko nie było. Pierwszy komputer (ZX Spectrum 48KB) kupiłem po 4 miesiącach pracy na budowie u wujka jako pomocnik mając chyba 12/13 lat. Więc ogóry nie były mi straszne. Teraz możliwości pracy na etacie są bardzo duże, jest niedobór pracowników (w moich czasach był ich nadmiar), pracownik (dobry) poniekąd może stawiać warunki, a pracodawcy już nie podchodzą do tego - jak nie Ty to 200 czeka w kolejce, bo tak nie jest. Szanujemy naszych pracowników, dajemy im pensje na poziomie na jakim nas stać, ale przede wszystkim możliwość osiągnięcia wysokich zarobków (jak na pensje w sektorze produkcyjnym). Sami o tym decydują, mają wybór, poświęcamy czas i zarabiamy bardzo dobrze - czy też olewamy to i pensja za 8h pracy jest dla nas wystarczająca. Przykład z zeszłego piątku. Zlecenie od dużej firmy - spakowanie i wysyłka 10 500 paczek (do wszystkich Żabek), ale trzeba przyjść w weekend. Są 2 wyjścia. Jak to mówi wspólnik, przychodzicie sobota i niedziela (10 osób)- każdy dostaje podwójna stawkę, ale w poniedziałek musi być gotowe - dogadajcie się, albo "wyjebujemy to na miasto" do pakowania. Przyszli. Ten co potrzebuje kasy przyjdzie. U nas większość pracowników to ludzie z przysiółków krakowa, kolokwialnie mówiąc ludzie ze wsi. Mają inne potrzeby. Urlop - to nie wyjazd na wczasy, tylko trzeba coś koło domu zrobić. Pewnie zatrudniając ludzi z miasta o innych potrzebach bytowych byłoby inaczej. Ale póki co to jest dobrze. Zrozumieli, że taka specyfika firmy i klientów, jak jest luz, to jest luz, ale jak trzeba - to ogień na tłoki i jedziemy. pozdrawiam ps. Mieszkanie zawsze było dobrem luksusowym, prędko (i chyba nigdy) się to nie zmieni. Byliśmy i nadal jesteśmy tanią (tańszą) siłą roboczą w Europie. Na tym wygrywamy. Ale to się zmienia, powoli ale jednak. Nasz rynek nie wchłonie całej produkcji. Przyjdzie czas, że praca będzie luksusem. Szczególnie, że jest napływ stosunkowo tanich pracowników z Ukrainy. Kiedyś będziemy musieli wypić to piwo, co robi obecnie Niemcy, Anglicy, Francuzi. Zbudowali swoje potęgi na auslanderach.
