Skocz do zawartości

a_senior

Members
  • Liczba zawartości

    2 563
  • Rejestracja

  • Ostatnia wizyta

  • Wygrane w rankingu

    19

Zawartość dodana przez a_senior

  1. a_senior

    Krajoznawczo po okolicy....

    Dużo by pisać. W okolicy Krakowa sporo się zmieniło. W latach 90. i na początku tego wieku, a więc w okresie kiedy bardzo intesywnie jeździłem MTB, było sporo takich ścieżek jak Viktora. Np. jazda wałami do Tyńca, dziś wygładzony bardzo uczęszczony asfalt, był dziką ścieżka, gdzie rzadko trafił się pieszy i jeszcze rzadziej rowerzysta. Wiele podkrakowskich ścieżek wyasfaltowano, pobudowano domy, ogrodzono. A niektóre, jak moja ulubiona terenowa droga do Ojcowa - zlikwidowano. Dlatego od wielu lat jeżdżę asfaltami i crossem. MTB został w górach. A w górach też rzadziej jeżdżę, bo sił coraz mniej. Liczę na MTB nad Bałtykiem, gdzie się niedługo wybieram. Tam w mojej okolicy niewiele sie zmieniło. Dla mnie na szczęście. 🙂 Myślę wciąż o elektryku MTB do jeżdżenia w górach. Ale pewnie na myśleniu się skończy.
  2. a_senior

    Krajoznawczo po okolicy....

    Nie widać tych emerytów na scieżce MTB. 🙂 Skadinąd bardzo takie lubiłem.
  3. a_senior

    Krajoznawczo po okolicy....

    I jeszcze jedno. Widoczek z okolic Szczawy. A ściśle fantazja malarki, bo nie jest to kopia zdjęcia, ale czysty jej wymysł. Świetnie oddaje klimat mijesca czy okolicznych miejsc, choć nie pokazuje żadnego konkretnego. Taka kompilacja.. Podobnie jak samorodny rzeźbiarz z Kamienicy tak pani Halina Rusnak jest samorodną malarką ze Szczawy. Znakomita.
  4. a_senior

    Krajoznawczo po okolicy....

    I jeszcze kapliczka na naszym jesionie. Wykonana przez Ignacego Rusnaka z Kamienicy w Gorcach. Łatwo go wygooglować. Rzadki ptak. Dziś kupowaliśmy u niego podobną kapliczkę dla znajomej. Cena niewielka.
  5. a_senior

    Krajoznawczo po okolicy....

    Najpierw, 31 maja, było żółto, niedługo później, 10 czerwca - biało (margaretki). A na koniec i tak dolce vita. 🙂
  6. a_senior

    Nieaktualne

    Bo Ty czy ja cykamy fotki, a Wiesiek je tworzy. W końcu jest super zawodowcem od fotografiki. Każde jego zdjęcie, z tych powyższych czy innych, które pokazuje, jest swoistym dziełem sztuki a w każdym razie nie da się w nich znaleźć uchybień. Nie znam się na tym za bardzo, podobnie jak nie znam się na muzyce, ale wyczuwam niedoskonałości i wiem co mi się podoba. W zdjęciach Wieśka nie widzę żadnych niedoskonałości i bardzo mi sie podobają. 🙂
  7. Niestety. Wymiana rozrusznika to drobiazg. Wymienia się baterię i to średnio co 10 lat. A sam typowy rozrusznik w niczym nie przeszkadza tylko ew. pomaga jeśli trzeba. Bajpasy i chemia to co innego, choć niczego nie przesądzają. Jeszcze co innego to realna groźba, która czeka starych na nartach. W tym sezonie szwagra po 70. poszkodował młodzieniec. Młodzieniec otrzepał się i już było po, a szwagier otrzepał się i... dopiero się zaczęło. 🙂 Inny dalszy znajomy 70., na stałe zamieszkały w Stanach, dobry narciarz, po upadku we Włoszech transportowany był helikopterem bodajże. Poważna operacja barku i te rzeczy. We mnie starego też przypakował 13-latek. Nie przewrocił mnie, ustałem, ale kręgosłup czułem przez 2 tygodnie. A on wstał, otrzepał się i... 🙂 Starość nie radość. Ryzyko poważnej kontuzji, nawet u dobrze i uważnie jeżdżących jest wysokie. Młody czy średniomłody jak Witek 🙂 wstanie, otrzepie się i pojedzie dalej a stary... Można sobie zadać pytanie, czy nie lepiej odpuścić. Ja sobie takie pytanie zadaję od pewnego czasu. 🙂
  8. Fakt, często bywały. Toteż napisałem minimum skrętów. 🙂 Czasem większe minimum, czasem mniejsze. 🙂 Najstarsze zdjęcie Goryczkowej jakie posiadam jest z kwietnia 2005 r. Gdy miałem 18 lat, jeździło sie inaczej. Nie było tego trawersu widocznego na zdjęciu, tylko jeździło się wprost w dół od górnej stacji krzesła. Wprost to na wyrost, bo naprawdę trzeba było najpierw wykonać kilka zakosów, gdzie o skręcaniu nie było mowy. Raczej zwrot przez przestawienie nart. 🙂 Krzesło na Goryczkową uruchomiono dopiero w 1968, czyli wcześniej trzeba było podejść kawałek w górę od kolejki linowej i zjazd na Goryczkową zaczynało się prawie od samego szczytu.
  9. Jeśli tak jeździsz. Tylko kto tak jeździ i po co. Chyba że chcesz sobie lub innym coś udowodnić. Oczywiście od dobrych kilku lat tak nie jeżdżę i pewnie nawet nie mógłbym nie ryzykując poważnych komplikacji sercowych. 😉 Być może mając 20-25 lat trochę tak, na maksa, starałem się jeździć. Bawiło mnie to. Ale później już nie. Więcej relaksu, smakowania przyjemności, radości z bycia z innymi. Z odruchów instruktorskich często obserwuję innych, zwłaszcza tych dobrze jeżdżących, których jest niewielu na typowych trasach. Nie widzę by jeździli na maksa, raczej smakują i cyzelują jazdę w średnim tempie. Ci szybko jeżdżący przeważnie technicznie jeżdżą kiepsko. Tych wycinających intensywne skręty carvingowe też niewielu bo zaludnienie stoków nie pozwala. A najbardziej na maksa jeździłem w 18. roku życia. Start na górze Kasprowego, pełna kita z minimum skrętów na Goryczkowej. Pierwszy i ostatni postój na polanie przed nartostradą do Kuźnic. A czasami i bez tego postoju. 🙂 I to mnie wtedy naprawdę cieszyło. Ale szybko z tego wyrosłem.
  10. Nie było dobre. W Zakopanem to był cud, że z kolegą (dziś emertowany prof. fizyki) kupiliśmy narty, a w Krakowie też cud, że sprzedający się nade mną ulitował. Ale czasem coś "rzucali". Vide niezłe japońskie wiązania Hope na moim zdjęciu, z przednim i tylnym bezpiecznikiem. Poprzednio miałem Kadra 3, tylko z bezpiecznikowym przodem. Te kanty metalowe w Twoich nartach pewnie były przykręcane. Rozumiem, że złamałeś nogę na nartach. Mnie tego życie oszczędziło, choć początki były na Knadaharach (widać je na zdjęciu Pienin Lexiego), a więc wiązaniach w 100% niebezpiecznikowych. 🙂 Długość nart na wyciągniętą rękę (do nadgarstka) to nie był dobry pomysł zwłaszcza dla wysokich.
  11. Chyba 72'. Pod koniec roku. Może na początku 73'. Zdjęcie z nartami jest z wiosny 1973, więc narty musiałem kupić wcześniej.
  12. Nawet nie wiedziałem, że mogą być narty w pełni metalowe. Te Rysy KF-72 to były narty z dwoma warstwami metalu, na spodzie i na górze, i warstwy drewna w środku. Ciekawa jest historia ich zakupu. Oczywiście w sklepie w Krakowie się normalnie takich nie kupowało. Wymyśliłem więc sobie, że kupię je w Szaflarach, gdzie je produkowano. Pracował tam brat znajomej. Pojechalismy autobusem do Szaflar z kolegą, ale nic nie załatwiliśmy. W akcie desperacji pojechalismy więc do Zakopanego i tam, cud boski, stały sobie w zwyczajnym sklepie sportowym. Do wyboru, do koloru, tzn. były czerwone lub czarne. 🙂 Kupiłem czerwone 210 cm. Po powrocie do Krakowa udałem się do serwisu w celu założenia wiązań. Gość wziął narty do ręki i powiedział mniej więcej tak: "ło jezu, cóżeś to pan kupił, za twarde". I faktycznie miał rację. Chyba czerwone były bardzo sztywne a czarne mniej, o czym kupując oczywiście nie wiedziałem. Zdesperowany udałem się do sklepu sportowego na Szewskiej w Krakowie i błagalnie spytałem czy przypadkiem nie da się ich wymienić, choć żadnych tego typu nart na półkach nie było. Gość spojrzał z litością, udał sie na zaplecze i wyniósł czarne Rysy ze zdjęcia. Ufff... Pewnie coś mu za to zapłaciłem, ale nie była to duża suma. Takie rzeczy to tylko w... PRL-u. 🙂 Z nart byłem dość zadowolony, choć później przekonałem się, że były za długie. Następne, wiecznie rozklejające się Epoxy, były już 205 czy nawet 200 cm. Potem były różne: Heady, Dynamic, Volkl, ale wszystkie 200 cm.
  13. Pewnie ja z racji wieku. Na zdjęciu (już go kiedyś wstawiałem) trzymam dumnie metalowe Rysy KF-72. Nie pamiętam czy były to moje pierwsze metalki. Zdjęcie pochodzi z wiosny 1973 r. Hala Chochołowska. Wybraliśmy sie tam w dwie studenckie pary. Wyciągów w pobliżu nie było, więc podchodziliśmy na pobliskim pólku i zjeżdżali. Takie pierwotne narciarstwo. 🙂 Moja narzeczona (tak się kiedyś mówiło na swoją dziewczynę :)), a potem przyszła żona, już coś tam jeździła, ale bardzo początkowo. Pozostali jeszcze gorzej.
  14. No to ja lepszy jestem: 50 rocznik. 🙂 I chyba inny od teścia, bo jak już jestem w danym ośrodku to prawie wszystkie trasy staram się jednak objeździć. Przekaż to teściowi. 🙂 Ostatnio czarne mocno zmuldzone odpuszczam, ale zdarza się i takie zaliczyć. Tyle że przyjemności już nie ma z jazdy po takiej trasie, niestety. 🙂 W tym sezonie byliśmy rodzinnie w 4 osoby w Val Gardena. Wszyscy niestety już po lub około 70. Szwagier miał wypadek nie ze swojej winy, ale pozostali: dwie panie i ja ćwiczyliśmy różne trasy z przewagą czerwonych. Nikt na nikogo nie czekał, było sporo przerw, ale i sporo jazdy. I radości życia. 🙂 Dołączam zdjęcie pań z pomnikiem wiedźmy w Alp di Siusi. Zbieżność przypadkowa. 🙂
  15. a_senior

    Krajoznawczo po okolicy....

    To jeszcze trzy ujęcia. Zielony, pastelowy, bardzo wiosenny kolor liści, który zniknie za kilka tygodni, piękny motyl i kupki gnoju. To ostatnie se uz ne vrati. To ostatnie krowy w tej części świata. 🙂
  16. To wirtualne jeżdżenie Janie, to pobudzanie wyobraźni, wspomnienia, marzenia. Czasem więcej znaczą i sprawiaja nie mniej radosći niż jeżdżenie w realu.
  17. To szerszy temat. Znam ludzi, np. ja do nich należę, którym wystarczy kilka "dobrych" tras. Kręcą się na nich przez cały dzień i są przeszczęśliwi. Ośrodek nie musi byc duży. A znam takich, którzy wciąż chcą poznawać nowe. Najlepsze dla nich są duże ośrodki, gdzie za każdym razem można zjechać inną, nową trasą. Zresztą w życiu jest podobnie. Ja lubię wracać w te same miejsca. W zasadzie dwa: moje góry i 1-2 miejsca nad Bałtykiem. To mi prawie wystarczy do szczęścia. 🙂 Nie lubię jeździć po świecie, choć paradoksalnie, bo los tak chciał, sporo po nim pojeździłem i pożyłem. 🙂 Moja żona przeciwnie. Wciąż chciałaby coś nowego poznać i zwiedzić. W związku z tym np. w czerwcu odbedę prawdopodobnie niechcianą wycieczkę z elementami plaży do Toskanii a może Portugalii. 🙂
  18. a_senior

    instruktor

    Bo tu większość już nieźle jeździ i jeśli jeszcze sie szkoli to już na wyższym poziomie. A nie lepszym pomysłem jest wyjazd w Alpy z jakimś biurem, które przy okazji szkoli? Znam tylko jedno takie biuro-klub. RASC w Warszawie. Organizują wyjazdy rodzinne, ale pary bezdzietne też się trafiają. Byłem na jednym z nich w Paganella we Włoszech. Nie, nie szkoliłem się, ale podglądałem jak szkolono dorosłych. Bardzo sensownie. Myślę, że tego typu biur jest więcej.
  19. Trochę mylny tytuł. Powinno być raczej coś w rodzaju: "Jak spędzacie czas na nartach". A ten sugeruje tylko pytanie o poziom jazdy. Zasadniczo nie o to mi chodziło czy ktoś jeździ dobrze czy źle, klasycznie czy modernie, brzydko czy ładnie. Ale raczej gdzie, po jakich trasach, szybko czy wolno, intensywnie czy spokojnie bez napinki, co z przerwami i ew. apreski, w jakim towarzystwie jeżdzimy... Co nas w tym wszystkim najbardziej cieszy. I jak to sie zmieniało w czasie. Mimowolnie pisząc o tym mam na myśli typową jazdę trasową, ale wiem, że to nie wszystko.
  20. Zaskakujące. Fakt, można wypatrzeć po cieniu, ale bez niego są wątpliwości.
  21. Czym to było filmowane w większości fragmentów? Dronem? A jeśli tak to kto go pilotował? Może tym czyms na głowie? 🙂
  22. a_senior

    Sezon 2024/2025

    Mea culpa. 🙂 Zaczął Witek, ale od wiosennego zdjęcia Skrzycznego. A ja z rozpędu dołożyłem swoje wiosenne, już zupełnie nienarciarskie, zdjęcia. Choć coś tam wcześniej w tym wątku było mimo wszystko o wnukach. 🙂
  23. i co w tym jeźdżeniu nas najbardziej kręci? Jurek_h w innym wątku rzucił fundamentalne (fundamentalne na forum narciarskim :)) pytanie: Co jest "jazdą" na nartach? Ja trochę rozszerzę to pytanie. Zacznę od siebie. Mój sposób spędzania czasu na nartach, sama jazda na nich, jak przypuszczam u każdego, mocno zmieniał się z upływem lat. Zacząłem dość wcześnie jak na owe czasy, lata 60., w wieku 14 lat, od zjazdu... z Kasprowego. Od razu poczułem fascynację narciarstwem zjazdowym. Przez kilka dobrych lat "szalałem" na nartach na Kasprowym czy w Szczyrku. To był mój, na równi z rowerem, młodzieńczy bzik. Nie miałem okazji, ale i ochoty na spróbowanie jazdy na zawodach. Podobnie jak na rowerze, pomimo że przez krótki czas należałem do klubu kolarskiego. Obie te aktywności: narty i rower to było przede wszystkim oderwanie od codzienności, kontakt z przyrodą i... samotnością, ale i radość z opanowania techniki jazdy. Nie konkurowanie z innymi. Na nartach jeździłem szybko i sprawnie. Prędkość nieźle mnie rajcowała. No i nartom zawdzięczam b. wiele. Być może życie. Potem przyszły lata dorosłe, żona, dzieci, praca. Jazda wciąż sprawiała mi dużo radości, ale jeździłem już spokojniej, wolniej. I z oczywistych względów rzadziej. Wolałem mniej zjechać, ale wg. mnie dobrze technicznie. Zacząłem doceniać nie tylko samo jeżdżenie, ale i możliwość bycia razem z rodziną i znajomymi w pięknych okoliczościach. A potem dzieci przestały z nami jeździć i zaczęło się przedemeryckie a później emeryckie jeżdżenie. Nie za dużo, sporo przerw, delektowanie się jazdą, radość życia, ale bez stawiania sobie wielkich wyzwań. Czas pokaże co będzie dalej. I czy będzie? 😉
  24. a_senior

    Krajoznawczo po okolicy....

    Witku, nie deneruj się i nie przymierzaj do siebie. Nieczęsto zgadzam się z Mitkiem, ale tym razem, widząc podobną scenę z rowerzystką na czasówce na bulwarach wiślanych (BTW, jaka jest różnica między szosówką i czasówką?) miałbym podobne odczucia. Mitek wyczuł lans i zareagował, choć być może w tym konkretnym przypadku niesłusznie. Podobnie pomyślałem sobie o pewnym rowerzyście na super elektryku na płaskiej nadmorskiej ścieżce. Kawał umięśnionego chłopa w średnim wieku. Nawet nie jechał tylko rozmawiał ze znajomymi pokazując im swoje pseudorowerowe cudo. Natomiast coraz bardziej przekonuję się, że dobry elektryk górski nie jest zły. Tzn. jeszcze nie próbowałem, ale gdy widziałem panie w pewnym wieku podjeżdżające tam, gdzie ja prawie schodzę z roweru to...
×
×
  • Dodaj nową pozycję...