Skocz do zawartości

Mackiewicz i Revol w kłopotach


star

Rekomendowane odpowiedzi

Też przez chwilę nie miałem, ale przypomniałem sobie, że jego imię, a w zasadzie nazwisko brzmi Głazek znany z Golden Lunacy
https://wspinanie.pl...-golden-lunacy/
PS. Edit. Wuj znany jako zdobywca Broad Peak, też w tragicznych okolicznościach.

Cześć

Najlepszym znawcą topografii gór jest Jerzy Wala. A jeżeli już piszesz o Głazku to o którym?

Pozdro

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

  • Odpowiedzi 191
  • Dodano
  • Ostatniej odpowiedzi

Top użytkownicy w tym temacie

Ja nie rozumiem dlaczego ludziom chcecie tłamsić ich emocje. Jeśli ludzie mają potrzebę rozmawiania na ten temat, to niech to robią. Ja nie uważam że to jest naganne samo w sobie. Jeśli Mitkowi się to nie podoba, to ma inne tematy.

Emocje trzeba wyrzucić z siebie, bo inaczej to się na dzieciach odbija.

W końcu to forum to nie jest sąd. Ludzie z bazy K2 tu raczej nie zaglądają, ich to nie dotknie.

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Witam

Szkoda, że niektórym kolegom zacięcie prokuratorskie przysłoniło temat ryzyka w alpinizmie. I jak daleko można się posunąć, by zdobyć upragniony szczyt(czy zdobyć go, jako „dziewiczy”) w najgorszej porze roku. To samo jest z nową droga wspinaczkową, dawniej, na ścianie skalnej, a teraz gdzieś odkrytej w dalekim świecie. Czy też na ścianie bliżej naszego miejsca zamieszkania, środkiem, diretissimą. Można to wyliczać.


Osiem tysięcy nie jest jakąś magiczną granicą. To wymysł bardziej publikatorów, niż alpinistów. Kilkaset metrów niższy szczyt, może być bez porównania trudniej osiągnięty. Ale nikt, poza ścisłym środowiskiem tego nie doceni, bo wiadomo „publicznie”, że to nie jest osiem tysięcy, to prawie nie jest „strefa śmierci”. Ulubione słowo. Nikt też z publikatorów się nie zastanawia, że jest bardzo różna tolerancja także wśród alpinistów na rozrzedzone powietrze. Jak również szybkość aklimatyzacji też się różni. Ale totemat dla lekarzy alpinistów. Wielu problemów wspinaczkowych wyżej nie byłoby, gdyby nie ten „brak” powietrza. Przecież na Evereście, dla Hilarego i Tensinga największym problemem były niewielkie stopnie skalne na wyjściowej grani powyżej Przełęczy Południowej.

W górach najwyższych, jest jeszcze zapewne wiele „problemów”. Padnie K2 w zimie. Ale będą próby nowych dróg na ten szczyt. Jak się nie mylę(może ktoś bardziej zorientowany mnie sprostuje), to dotychczasowe wejścia były głównie, po „wypukłościach”(żebra skalne, granie). „Wyprostowanie” drogi to walenie na wprost. Ścianą skalną, lawiniastym lodowym terenem. Że będzie się sypać na głowę. Że będzie ekstremalnie ryzykowne. Będzie. Ale nikt tego nie zrobił dotychczas i to w stylu w stylu alpejskim! I to w zimie! Jak zaistnieć, gdy już się chodzi swobodnie po najwyższych szczytach. Nawet w zimie. Powtarzać po raz wtóry, to co ktoś inny to zrobił. Żadna chwała. Musi być coś, co przykuje uwagę środowiska. Może się dostanie do szerszej publiki. A może chodzi nam tylko o naszą prywatną przygodę? Jeszcze mocniejszy nacisk adrenaliny? Nie chcemy widzów. Nie chcemy rozgłosu. To tylko dla nas. Będziemy sobie wspominać na starość przy kielichu.


Napisałem poprzednio, że parę rzeczy liznąłem tylko. Parę lat wspinaczki w Tatrach. Wcześniej skałki blisko Krakowa. Tam spotykało już ludzi z czołówki polskiej w alpinizmie. Byli instruktorami, szkoli na kursach. Potem tych samych się spotykało na kursach w Tatrach. Niektórych już nie ma. Pamiętam jak jeden ze znanych alpinistów, uczestnik kilku wypraw w Hindukusz, powiedział, leżąc na materacu przy źródełku w Karniowicach. Tu się leżało w takim towarzystwie, jakby ktoś jeździł po tym samym stoczku z Hirscherem. Obliczyłem, że statystycznie co dziesiąty z alpinistów ginie. Osobiście jeszcze wyprawa do doliny Mandaras w Hindukuszu. Rok wcześniej Elburs w Iranie. Bardziej turystyka na szczytach czterotysięcznych i wulkanie Demawend. I jedno tylko wejście północną ścianą na Alm Kuh(4804 m). Nie najtrudniejsze absolutnie! Bo już tu Polacy zaistnieli mocno. No i małe przygody przy powrocie okrężną drogą. Przeciągło się to do późnej nocy, bez światła.


„Karierę” zakończyłem w 1976 r jeszcze trekkingiem Himalajach na północ od Manali. Mieliśmy zespół, będący w stanie wyjść na jakiś szczyt parę setek powyżej sześciu tysięcy. Z niewielką sumą dolarów w kieszeni. Sprzęt podstawowy i żarcie. W sumie ponad pięćdziesiąt kg na osobę, w plecakach, bo podróż była; pociągiem z KRAKOWA do Lwowa, dalej tak samo do Kijowa. Stąd samolot do Taszkientu, pociąg do Termezu(tu wszystkie wyprawy w Hindukusz dobijały). Ruskim stateczkiem, kursującym raz na tydzień, dziesięć kilometrów w górę AMU Darii do Ajratanu(kilka budek na pustyni), przejścia granicznego w Afganistanie. Dalej już wynajęty samochód do Mazar-e-Sherif, wynajęty do Kabulu(przez Salang-przełęcz). Z Kabulu autobus do Peshawar. Z Peshawar do Pindi(Rawalpindi) wynajęty samochód. Pociąg do Amritsaru i do Deli. Jesteśmy w Indiach i kierujemy się na północ w stronę Hima Alaya.

Niestety nie dostaliśmy w Deli pozwolenia na wejście w dolinę, gdzie widzieliśmy oczami nasze sześciotysięczniki. Tylko trekking, świeżo uruchomiony, był możliwy. Jest piękne przejście z Manali przez główny ciąg himalajski(przełęcz Baralacha) do Leh w dolinie Indusu. Niestety kolega po nocy na przełęczy(4850 m) źle się poczuł. Podejrzewał zapalenie płuc. Musieliśmy się cofnąć niżej do tzw. Rest Hous`u. Domeczków pobudowanych przez Anglików w dolinach himalajskich, na noclegi do wojskowych i cywilów na inspekcji. Inspekcja nas też nie ominęła. Pod wieczór już pierwszego dnia pojawiły się od strony Baralaczy dwa gaziki. Z gazików wysiedli dwaj eleganccy panowie, w mundurach wojskowych, z dwoma paniami. Gospodarz domku, gotujący świetny ryż z jakimś sosem na bazie miejscowego zielska, spytał nas czy nie bylibyśmy uprzejmi przenieść się w piątkę do jednego pokoju, by drugi odstąpić panu generałowi i pułkownikowi, którzy zmęczeni wracają po inspekcji jednostek wojskowych, na nieodległej granicy z Chinami.


Upojna noc himalajska na wysokości czterech kilometrów. Cisza. Słychać tylko szum pobliskiego potoku. Za to za ścianą na dużym magnetofonie gra Luksemburg, jak z najlepszego odbiornika w Polsce. Potem zapanowała u sąsiadów cisza. Zapraszali nawet nas na mały poczęstunek. Ale uprzejmie podziękowaliśmy. Mieliśmy jednak z nich pożytek. Mieli ze sobą ogromną mapę. My dysponowaliśmy tylko graniówką otaczającego terenu. Skserowaną od Japońców w Manali, którzy coś w tych górach chcieli robić. Chodziło nam o szczyt nad Baralaczą, na który udało nam się wejść. Nie było to trudne, bo najpierw była trawa, a potem tylko pola firnowe. Czy aby nie ma tej magicznej cyfry 6000 m? Nie miał. Przeliczając stopy na metry, tylko ok. 5700 m. Zresztą w pobliżu przełęczy pasły się na trawie konie i inne bydło. Za to północne stoki tych gór. To coś strasznego. Lodowce, tysiąc metrów w pionie porytego lawinami lodu.

Zaliczyliśmy jeszcze jeden pięć osiem set tysięcznik. Też po trawie. Mieliśmy też zamiar wejść od północy, bo marzył się nam taki jeden, nieco powyżej tych sześciu tysięcy, ale po lodzie. Niestety dwójka kolegów, która miała iść z domku za nami i razem mieliśmy „zaatakować” nawaliła. I nie doszła. Za to kolega, po tej trawie, doszedł do wniosku, że my we dwójkę przeprowadzimy atak. Jego dziewczyna zostanie w namiocie. Dłuższą chwilę podniesionym głosem trwało moje przekonywanie go, że to jest lodowiec. Dobrze, jesteśmy po pętaniu się w tych górach, nieco zaaklimatyzowani. A do góry jest w pionie powyżej kilometra. Że nie wiadomo, co z kolegami, kiedy dojdą. Znacznie później dowiedziałem się więcej z sieci o tym terenie. Lodowiec się miejscami spiętrzał. To nie było dreptanie po łagodnie wznoszącym się terenie, jak się wydawało z sąsiedniego szczytu. Co by było, gdyby było? Wracając z gór, z autobusu, mignęły w tyle stoki od południa tego szczytu. Kolega, który nawalił. Znany swego czasu alpinista, choćby z ostrych Dolomitów powiedział-mogliśmy wejść na niego w trampach.


Szwagier jest doświadczonym alpinistą i grotołazem. Mającym za sobą takie egzotyczne wyprawy, jak Ruwenzori, Patagonia(Fitz Roy, Cerro Tore-nie był na nich) i inne. Instruktor w obu dziedzinach. Jakby któryś z kolegów miał ochotę powspinać się w skałkach, czy Tatrach za dziengi, to dam nr telefonu. Jego i mojej siostry syn jest niezłym „skałkowcem”. Coś tam, kiedyś prostowali na Kazalnicy. Próbowali zrobić filar Freneya na Mont Blanc, ale pogoda, czy też trudności ich zniechęciły i się wycofali. Za to „uwielbia” prace wysokościowe i wyjazdy po nich, na ciepłe ciekawe skały. Co z Robertem, pytam siostry? Był na Wigilii? Nie, nie było. Jest w Maroku.


Kiedyś z zapartym tchem czytałem „Sygnały ze Skalnych ścian” Żuławskiego. Będąc w Austrii z Jurkiem Walą, gdy go uprosiłem o wyjazd ze mną w Alpy, na małą turystykę, bo byłem wtedy w dołku, po śmierci ukochanej osoby. Jurek zobaczył w księgarni książkę Pita Schuberta „Sicherheit und Risiko In Fels und Firn”. Schubert długoletni kierownik komisji bezpieczeństwa DAV(Niemiecki Związek Alpejski). Komisja badała przyczyny wypadków w Alpach. Przeprowadzała testy sprzętu. A także obalała mity, min. jak to jest z tym hamowaniem czekanem, na żywych osobach na lodowcu. Jurek wysoko ocenił tą książkę. Zresztą i szwagier też sobie ode mnie pożyczył, jako dodatkową pomoc w szkoleniu. Tam są same nawalanki i błędy. Co tragedia, to same błędy. W planowaniu, w trakcie wspinaczki. Czytelnik nie będący wspinaczem może myśleć. Horror! Samobójcy! Po co to wszystko.

W roku 1961 został ostatni problem na Mont Blanc. Siedemset metrowy, wspomniany filar Freneya, jeszcze go nikt nie przeszedł. Czwórka ówczesnym ekstremalistów: P Mazeaud, P Kohlmann. R Guillaume, A Vielle. Lato. Idą od południa, z Włoch. Nie wiedząc(ówczesne prognozy), że z Północnego Atlantyku zbliża się nad Europę zimny front. Z powodu złej pogody musieli zabiwakować przed dojściem do podstawy filaru. Następnej nocy pojawili się tu: W Bonatti, R Gallieni i A Oggioni w tym samym celu, tj. pokonania filaru. Wszyscy postanowili, że połączą siły. Pierwszy biwak wypadł w jednej trzeciej wysokości filaru. W następnym dniu pokonali ostatnią 80 metrową przewieszkę, sądząc że następnego dnia śpiewająco osiągną wierzchołek góry i będzie jeszcze nieco czasu na zejście. Mając już filar „załatwiony’, rozpoczęło się, trwające przez dzień i noc piekielne załamanie pogody.

Pierwszy poczuł Mazeaud lekkie ukłucie w palce, gdy wbijał hak. Grzmoty i błyskawice trwały bez przerwy, pojawił się silny wiatr, z opadami śniegu. Temperatura błyskawicznie spadała. Filar działał jak zwód piorunochronu. Pierwszy osłabł Kohlman porażony piorunem. Zaczęto mu dawać zastrzyki Coraminy. W połowie nocy zaczął padać gwałtownie śnieg. Potem burza osłabła i wydawało się, że mimo zimna i wilgoci wyjdą na szczyt. Nie widzieli oznak nadciągającego frontu, bo góra im zasłaniała północ. Z doświadczenia wiedzieli, że takie załamanie na Mont Blanc nie trwa dłużej niż dobę. Pełni nadziei na wyjście, biwakowali na filarze. Nie wiedzieli, że cała Środkowa Europa był opanowana przez nadzwyczaj fatalną pogodę. Na Biskajach nawet zatonęło wtedy kilka statków.

Liny były sztywne od lodu. Spędzili kolejną noc na biwaku. Z dołu były widoczne światła Courmayeur. Wydawało się, że następuje poprawa pogody. Ale zrobiło się piekielnie zimno. Przemoknięte i zamarznięte ubranie przypominało rycerską zbroję. Następnego dnia znowu zaczęło mocno śnieżyć. Myśląc o rezygnacji, postanowili jeszcze ten dzień przeczekać. W uszkodzonych śpiworach. W takiej sytuacji każda decyzja jest trudna. Także wycofanie się. Z każdym ruchem traci się cenne ciepło. Wpada się w rodzaj letargu, w chęć lepiej się nie ruszać. Następnego dnia najsilniejsi Mazeaud i Bonatti mieli ich prowadzić górę. Ale liny okazały zalodzone i twarde jak skała. Pozostało się tylko droga odwrotu. Zjazdy filarem trwały bardzo długo. Pojawiły się pierwsze oznaki odmrożeń. U podstawy filaru wpadali po pas w świeży śnieg. Spokojną noc spędzili w szczelinie lodowcowej. Chroniącą przed wiatrem.. Milczeli. Mazeaud ordynował ostatnie zastrzyki Coraminy .


Szli do schroniska Gamba. Najpierw musieli strawersować lodowiec Freneya, potem znów w górę na przełęcz Innominata. Powiązali się w siódemkę liną. Bonatti, najsilniejszy, torował drogę w głębokim śniegu. Potem na terenie skalistym musieli zjeżdżać. Bonatti zjechał. Inni czekali na swoją kolej. Nagle Vielle zaczął nagle dużo mówić. Znacznie więcej niż zwykle. Chwilę później stracił panowanie na swoim językiem. Siadł i drgawki zaczęły trząść jego ciałem. Wkrótce przestał reagować. Mazeaud i Kohlmanowi nie pozostało nic, tylko zabezpieczyć go liną przed upadkiem. Wkrótce umarł.

Tylko Bonatti miał jeszcze nieco sił i tylko on mógł ich uratować. W środku lodowca Freneya odszedł Guillome. Tuż pod Innominatą spadł na lodowiec Oggioni. Za przełęczą śnieg sięgał do ramion. Mazaeud potem mówił, że na jeden krok potrzebowali nieraz pięciu minut. Bonatti też osłabł i prosił Mazeaud o prowadzenie. Wkrótce okazało się, że tylko Bonatti może jakoś dojść do schroniska Gamba i sprowadzić pomoc. Ostatni umarł Kohlmann, niedaleko już od schroniska.
(Relacja według pisma Alpinismus zamieszczona w książce Schuberta).


Przetłumaczyłem najważniejsze wątki. Po to by niektórzy zrozumieli, jak wiele czynników wpływa na to, czy ktoś się uratuje, czy nie.

Przepraszam za wątki osobiste. Ale nie chciałem stwarzać wrażenia, że wiem o tych sprawach, tylko z przeczytania mnóstwa książek. Moja wiedza praktyczna jest minimalna. Ale sądzę, że wystarczająca, by nieco odczuć, jak to jest w sytuacjach ekstremalnych. Tak jak dobrze jeżdżący narciarz rozumie nieco trudności narciarza sportowca. Znam też ludzi ze środowiska alpinistycznego. Przynajmniej ci, których znam nie robią wielkiego halo ze swoich osiągnięć. Wiem jak się zachowywał Jerzy Wala w górach. Jaki był ostrożny. Pasją jego syna Józefa były zjazdy ski alpinistyczne. Jest wraz z kolegą Życzkowskim autorem przewodnika po Tatrach w tej materii.

Nie bardzo wiem do czego zaliczyć taką działalność, jak alpinizm, nurkowanie swobodne, czy z butlami. Poziom tu się coraz bardziej podnosi. Pierwsze to sprzęt, drugie przygotowanie Tak jak sporcie- trening celowy, jak profesjonalista, a nie amator od biurka. Selekcja naturalna(nie przeżył, albo zrezygnował). Czy to jest sport. Jeśli chodzi o wysiłek fizyczny i mentalny, jak najbardziej. Ale nie ma nagród(albo cieniutkie). Nie ma bezpośredniej publiki. Jest bardzo niekorzystny stosunek martwi(kalecy) do żywych uprawiających. Jest głęboki żal najbliższych, gdy się stanie nieszczęście. Ale ciągle będą kolejni i nie wyciągną wniosków z nieszczęścia poprzedników. Nawet, gdy ktoś przeprowadzi dogłębne śledztwo - kto winien? Przecież po każdym takim większym wypadku śledztwo jest. Było po Broad Peak`u. Śledztwo prowadzone przez starszych, doświadczonych kolegów. Pod koniec na tej górze każdy szedł sam, własnym tempem. Mógł niby nie iść dalej, tylko się cofnąć do najbliższego „obozu”(czekać nie mógł, boby zamarzł). Może Revol też przepytają koledzy alpiniści we Francji. Wnioski z takiego pytania, są tylko dla tych, co uprawiają taki sport. Ewentualnie dla prokuratora. A nie dla żądnych sensacji dziennikarzy. Korzyści to nikomu nie przyniesie. Chyba, że chodzi o zabronienie wszelkich sportów ekstremalnych.

Jadę na tydzień na narty. Więc będzie nieco spokoju na forum.

Pozdrawiam

 

Czasami warto zawrocic, mocniejszemu. Zobaczyc w pore slabnacego. Vide Pustelnik.

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

  • 6 miesięcy temu...
  • 5 miesięcy temu...
  • 11 miesięcy temu...

Odrażające są to kolejne książki o tym jak Mackiewicz zginął.

Cytuję ciekawą rzecz z Wyborczej, mówi Revol

 

Dzięki serii terapii i medytacji Francuzka wyleczyła się z depresji, wróciła w najwyższe góry, ale jak mówi – tylko po to, by z nimi skończyć. Wspięła się na Mount Everest, szczyt, który wymarzyła sobie jako dziewczynka. Zrobiła to w stylu, którego jeszcze parę lat temu by się wstydziła – z dodatkowym tlenem, wzdłuż normalnej drogi, po której co roku na najwyższą górę świata wchodzą setki wspinaczy. – Skończyłam z zawodowym alpinizmem, z jeżdżeniem w góry, by się ścigać, z wymyślaniem coraz trudniejszych celów – mówi Francuzka. I dodaje: – Dopiero po powrocie z Nangi potrafiłam powiedzieć sobie, że przekroczyłam granicę i że już nie chodzi o pasję, bo stałam się jej zakładnikiem. Jestem w więzieniu, ponieważ nie potrafię powiedzieć sobie „stop!”

 

Mówi, że w tym więzieniu jest więcej osób. – To był problem Tomka, Daniele Nardiego i wielu innych wspinaczy.

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Odrażające są to kolejne książki o tym jak Mackiewicz zginął.

Cytuję ciekawą rzecz z Wyborczej, mówi Revolt

 

Dzięki serii terapii i medytacji Francuzka wyleczyła się z depresji, wróciła w najwyższe góry, ale jak mówi – tylko po to, by z nimi skończyć. Wspięła się na Mount Everest, szczyt, który wymarzyła sobie jako dziewczynka. Zrobiła to w stylu, którego jeszcze parę lat temu by się wstydziła – z dodatkowym tlenem, wzdłuż normalnej drogi, po której co roku na najwyższą górę świata wchodzą setki wspinaczy. – Skończyłam z zawodowym alpinizmem, z jeżdżeniem w góry, by się ścigać, z wymyślaniem coraz trudniejszych celów – mówi Francuzka. I dodaje: – Dopiero po powrocie z Nangi potrafiłam powiedzieć sobie, że przekroczyłam granicę i że już nie chodzi o pasję, bo stałam się jej zakładnikiem. Jestem w więzieniu, ponieważ nie potrafię powiedzieć sobie „stop!”

 

Mówi, że w tym więzieniu jest więcej osób. – To był problem Tomka, Daniele Nardiego i wielu innych wspinaczy.

 

Mysle ze ma duzo racji.

Polecam film "Wielki blekit" L. Besona (jesli ktos nie widzial) - wprawdzie gor nie ma tam w ogole ale zagadnienia jakze podobne do tego o czym mowi Revol.

 

A tematyka smierci swietnie sie sprzedaje - stad tez nagle zainteresownie gorami, wspinaniem i postacia Tomka, to samo z Broad Peak - rzeczywiscie niesmaczne

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Mysle ze ma duzo racji.
Polecam film "Wielki blekit" L. Besona (jesli ktos nie widzial) - wprawdzie gor nie ma tam w ogole ale zagadnienia jakze podobne do tego o czym mowi Revol.

A tematyka smierci swietnie sie sprzedaje - stad tez nagle zainteresownie gorami, wspinaniem i postacia Tomka, to samo z Broad Peak - rzeczywiscie niesmaczne

Widzę pewną różnicę. Tu relację pisze osoba, która była jego przyjacielem, była z nim prawie do końca, biorąc pod uwagę jej słowa, może to forma catharsis. Nawet jego żona dziękuje Revol za książkę. O Broad Peaku nikt z tam obecnych chyba nie napisał?
Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Widzę pewną różnicę. Tu relację pisze osoba, która była jego przyjacielem, była z nim prawie do końca, biorąc pod uwagę jej słowa, może to forma catharsis. Nawet jego żona dziękuje Revol za książkę. O Broad Peaku nikt z tam obecnych chyba nie napisał?

 

Jasne, zgoda.

Ja nie odnosilem sie do tej jednej konretnej ksiazki ale do calej sytuacji wokol Tomka Mackiewicza.

Jeszcze wczeniej powstaly conajmniej 2 ksiazki o nim...myslisz ze  ktorakolwiek z nich by zostala napisana gdyby nie zginal?

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Jasne, zgoda.
Ja nie odnosilem sie do tej jednej konretnej ksiazki ale do calej sytuacji wokol Tomka Mackiewicza.
Jeszcze wczeniej powstaly conajmniej 2 ksiazki o nim...myslisz ze  ktorakolwiek z nich by zostala napisana gdyby nie zginal?


To była barwna postać, można by się pokusić. Choć mógłby się nie zgodzić.
Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Dołącz do dyskusji

Możesz dodać zawartość już teraz a zarejestrować się później. Jeśli posiadasz już konto, zaloguj się aby dodać zawartość za jego pomocą.

Gość
Dodaj odpowiedź do tematu...

×   Wklejono zawartość z formatowaniem.   Usuń formatowanie

  Dozwolonych jest tylko 75 emoji.

×   Odnośnik został automatycznie osadzony.   Przywróć wyświetlanie jako odnośnik

×   Przywrócono poprzednią zawartość.   Wyczyść edytor

×   Nie możesz bezpośrednio wkleić grafiki. Dodaj lub załącz grafiki z adresu URL.


×
×
  • Dodaj nową pozycję...