KubaR
Members-
Liczba zawartości
242 -
Rejestracja
-
Ostatnia wizyta
Zawartość dodana przez KubaR
-
Andrzej ale to nie jest tak, że my wiemy, że nie byli zawodnikami, tylko o tej przeszłości zawodniczej ich nie wiemy. Jeżeli gość mieszka w górach, w tzw. cywilizacji, jeździ na nartach, od 16 roku szkoli to na bank jakoś sie tego nauczył. I raczej w ramach tej nauki jakiegoś treningu liznął. Możemy tylko powiedzieć, że nie dotarł do poziomu licencji FIS bo wtedy byłby do wytropienia. Tak jak to Marcos (chyba) pisał - są miejsca gdzie WF jest na nartach. Jezu, Andrzej, byłem na kawie u rzeczonej z miesiąc temu ale nic o tym, że jest matką nie mówiła.... Cóż, szybko to teraz idzie.... Ale na poważnie. Rzeczona owszem w wieku lat nastu jeździła fajnie ale było to takie bujanie się z krawędzi na krawędź, bardzo czysto ale jednak. Nawet była sytuacja, że się moja baba śmiała z niej i jej koleżanki, w odpowiedzi na ich przytyki do mnie, że poruszam się "starym stylem", że owszem jest stary, ma stary styl i ma narty turowe ale mimo to one wypadają na zmianie rytmu na jakimś takim ustawionym gigancie a nie ten stary. Dopiero studia i treningi wtedy przestawiły na to, że w jeździe widać to coś. No u nas akurat to był jakiś OSIR (Ośrodek Sportu i Rekreacji). I ja chociaż częściowo płaciłem. Ale faktem jest, że np. w miejscu gdzie pracowała moja matka były zakładowe karnety na wyciąg. Zresztą każdy wyciąg obrastał tzw. krewnymi i znajomymi królika z czego już w czasach licealnych korzystałem. Całe liceum funckjonowąłem w ten sposób, że zastępowaliśmy z kolegami wyciągowych (najczęściej przy podkładaniu orczyków, czasem przy równaniu trasy pod wyciąg czy innych tego typu zajęciach) gdy w tym czasie owi wyciągowi oddawali się uciechom życia. W zamian jeździliśmy za darmo i bez kolejki (które w owych czasach były gigantyczne). To prawda w wieku pod koniec podstawówki zdyskontowałem narciarsko stan wojenny. Był na przepustki, a ja mogłem na legitymację szkolną.... Inna sprawa, że od circa 6 klasy na narty łaziłem sam, biorąc je na plecy i po prostu idąc z domu. Trochę pod górę, gdzie się owe narty przypinało i zjeżdżało do wyciągu. Swoją drogą w liceum to mieliśmy też fajnych nauczycieli, z naszą wychowawczynią to mieliśmy nie raz dialogi: - gdzieście byli w czwartek, - no chorzy byliśmy.... - wszyscy trzej? Gdzie byliście? - Pani Profesor, słońce, wiosna, kupa sniegu.... - Kasprowy? - nooo..... - To ja wam to usprawiedliwiam ale nikomu ani słowa!!! Facet który uczył WF a przy okzaji był jednym z animatorów narciarstwa ponieważ nas lubił to zawsze doprowadzał do tego, że mieliśmy WF na ostatniej lekcji. Z dwoma kolegami mieliśmy z nim taką umowę, że przez całą zimę chodziliśmy zamiast na WF to na narty. Inna sprawa, że jak się te narty do szkoły już wzięło coby pójśc po lekcjach, to często się już do niej nie dochodziło.... A jeszcze mi się taka ciekawostka przypomniała. W naszym liceum były rozgrywane takie zawody które można by było określić jako biathlon - zjazdowy. Była wyznaczona trasa ze szczytu Grzebienia, który jest pagórem niewybitnym ale rozpędzić się da, do tzw. "poniemieckiej strzelnicy". Trasa szła polami a potem leśną drogą, oczywiście nie była w żaden sposób zabezpieczona czy przygotowana, a kasku nikt nie miał. Jechało się pełną pytą. Jak się już dojechało na owa strzelnicę był mierzony międzyczas, a potem następowało strzelanie - pięć strzałów z KBKS. Po oddaniu ostatniego czas finalny. Oczywiście za pudła było doliczenie czasu... Dzisiaj to na samą myśl o czymś takim to by wszystkich wsadzili, a rodzice by szkołę z dymem puścili... Więc faktem jest, że będąc lokalsem miało się dużo łatwiej niż Ci co musieli przyjeżdżać "ze świata". Ale miało to też wady - myśmy się na przykład wstrzelili w okres kiedy lokalny klub nie działał. Ergo takiego porządnego formalnego treningu nie było. Chodziliśmy jesienią do lasu i wycinaliśmy tyczki które potem malowaliśmy farbą. Niebieska była jako taka, ale czerwona złaziła i wiecznie miało się ciuchy urypane, zwłaszcza na ramionach. Ale dało się jakieś proste giganty czy slalomy na sztywnych postawić - czasami tylko ktoś ze "znających się" dał jakieś dobre rady. Zwekslowaliśmy nieco z tematu, ale fajnie powspominać. Kuba
-
Ale dobrze napisałeś: "wydaje mi się". Pamiętaj, że duża część z nich pochodzi z gór (gór a nie naszych wyrobów góropodobnych) i fakt, że w dzieciństwie jeździli w jakimś lokalnym klubiku może kompletnie nie mieć odzwierciedlenia w biografii. Bo takich jak on było tam iluś... Jeżeli nie miał licencji FIS to na stronach FIS się go też nie znajdzie. I pisałem też w wątku materiałowym, że pewnie są takowe przypadki. Pewnie w sytuacji gdy mieszkasz w Obergurgl i 5 razy w tygodniu sobie brykasz na nartach po różnym to jest możliwe. Ale w polskich warunkach ja takiej osoby nie namierzyłem. Więcej, od 30 (prawie, w przyszłym roku minie) lat szkolę w tych niskopiennych pagórach ratowników - nie pamiętam w tej ekipie nikogo kto by naprawdę dobrze jeździł a nie miał za uszami treningu na tzw. tyczkach. Choćby to było kilka lat w dzieciństwie w jakiejś szkółce czy klubie, są owszem pewne wyjątki ale Ci z kolei odkryli jazdę sportową na studiach i w tym czasie mocno trenowali. Kiedyś już o tym pisałem - u nas we wsi mówiło się, że ktoś "stoi na narcie" - to było takie podsumowanie, pozycji, stabilności itp. Trudno mi to wyjaśnić ale generalnie wszyscy Ci ludzie mieli praktykę w treningu na nartach. Mam też taką anegdotkę: w 1993 roku byłem na nartach w Sławsku z zaprzyjaźnioną ekipą z RKW. Na stokach Trościana była jedna trasa oddzielona takim płotkiem gdzie trenowały tylko kluby z Ukrainy i resztek Sowietskiego Sojuza i generalnie wjazd tam był tylko dla zawodników. Trochę podczas tego wyjazdu próbowałem pomóc ekipie podciągnąć poziom i mieliśmy taką umowę, że im pokazuję osoby które moim zdaniem fajnie jadą. Przy którymś wskazanym kliencie towarzystwo zaczęło się kulać po śniegu ze śmiechu. Na pytanie dlaczego padła odpowiedź: "kolejny przykład kuby za płot spierdolił" - okazało się, że wszyscy których wskazywałem okazywali się być zawodnikami po cywilu. Coś musiało być w ich jeździe.... Oczywiście to co wyżej to jest o samej jeździe. Bycie dobrym/znakomitym szkoleniowcem jest zależne od nieco innych elementów - to kwestia umiejętności przekazania pewnych elementów, tudzież, zaobserwowania błędów i znalezienia recepty na nie. Najbardziej szeroką definicją jest bycie "dobrym narciarzem" bo tutaj oprócz jazdy jest jeszcze kwestia obycia w górskim środowisku, pewien savoir vivre i parę jeszcze czynników. Pytanie też jakie sobie stawiamy progi - one mogą być różne. K.
-
Nie. po prostu Ci co nie trenowali nie mają raczej szans na to by naprawdę dobrze jeździć. Piszę "raczej" bo są pojedyncze przypadki które dadzą radę, aczkolwiek ja znam taki przypadek jeden. I to nie do końca bo w wieku akademickim zaczął startować....
-
Amen
-
To może nie z tej półki ale jednak... Na przełomie lat 80-tych 90-tych był problem z dostępnością butów skiturowych w Polsce i na Słowacji. Część środowiska zaczęła jeździć w butach wspinaczkowych, plastikowych takich jak np. takie Koflachy Clima Vario: (zdjęcie z internetu, moje były zielone....) jazda była możliwa, ale jakiekolwiek odchylenie na tył powodowało pad - nie było żadnego wsparcia - a wiadomo jak ze stabilnością w terenie i do tego zwykle z worem. Wykombinowano więc, że jak się włoży wspornik w tył buta to będzie lepiej. Jak się okazało najlepiej taką funkcję spełniały nagolenniki piłkarskie w które po zgoleniu takich ząbków (stabilizujących nagolennik na skarpecie) wsadzało się pomiędzy botek a tył buta. Te nagolenniki też były trudne do kupienia, jednym z miejsc gdzie normalnie występowały był sklep wspinaczkowy Galfiego w Hornym Smokovcu. Więc łyżki miały swój renesans krótki bo krótki ale jednak. Nawiasem mówiąc Bode Miller stosował podobne rozwiązanie: (skanik z "Narciarstwo na poziomie" Ron LeMaster) K.
-
Ale to są koszty ratownictwa. W przypadku gdy coś nam się stanie poza obszarem EKUZ też koszty leczenia. NNW brak. Rozumiem, że Piotrkowi chodzi bardziej o leczenie i NNW. Kuba
-
Nartowanie Krzyśka, Natalii (alias Leosia) i Rafała
KubaR odpowiedział KrzysiekK → na temat → Nauka jazdy
Ech, sezony 1981/1982 i 1982/1983 to były jedne z lepszych w moim życiu.... Kuba -
Fajne. Podziwiam dziewczynę i jej osiągnięcia ale ni chuchu nie jestem w stanie zrozumieć kryteriów oceny w takich zawodach....
-
Pierwsze skitury w Tatrach w ramach szkolenia przez instruktora PZA
KubaR odpowiedział lubeckim → na temat → Biegówki / Skitury / Ski-alpinizm
Hmm, kiedyś było takie hasło "łąki kasprowe". Jak chcesz sprawnie poruszać się poza trasą to taki zestaw: techniki kątowe, ześlizg coś co się kiedyś nazywało krystianią z oporu nartą dolną (Adam - chyba teraz tego nie ma w programie SITN?) NWN NWN .... NWM Do wyćwiczenia w beskidach jak najbardziej. Poza tym trzeba się obyć w terenie - wyćwiczyć głowę do odpowiednich warunków i tutaj niestety trzeba podziałać w terenie alpejskim. Do tego ćwiczenia psychy narciarskiej - moim zdaniem najlepszy jest stromy las. Kuba -
Tu wchodzimy w działalność gospodarczą. A wtedy, niestety, to ten prowadzący działalność musi udowodnić, że niczego nie zaniedbał. Czyli musi znać wszelakie wytyczne, w szczególności jeżeli się zajmuje czymś co jest objęte wytycznymi jakichś stowarzyszeń to udowodnić stosowanie się do nich (lub uzasadnić odstępstwa). Ważne jest też do czego się szkoła przyznawała lub chwaliła. To trochę tak jak z polską normą. Niby PN nie są prawem i stosowanie ich jest dobrowolne ale jak gdzies firma się pochwali, że działa zgodnie z PN-jakąś tam to potem jeżeli zarzuty do niej mogą się oprzeć na odstępstwie od PN to firma musi wykazać dlaczego takie odstępstwa były i czy były zasadne. Co więcej gdy da sie wykazać, że stosowanie PN spowodowałoby że nie byłoby problemów to firma ma przegwizdane. Tak ale tu jest kwestia tego dekalogu via regulamin ośrodka. Sam dekalog nic by nie znaczył. Też trzeba wziąć pod uwagę, że Policja i ich wewnętrzne zabawy to nieco inny świat.
-
Najprawdopodobniej jest to odwołanie via regulamin. Adwokat pozwanego byłby ostatnią dupą gdyby nie storpedował samego kodeksu (kodeksu jeżdżący na stoku nie musi znać, regulamin musi). Widzimy orzeczenie, a nie opinię ew. zapis przebiegu rozprawy więc nie wiemy jak ów kodeks został wprowadzony. To raczej pytanie do osoby znającej się na zasadach tworzenia prawa i jego źródłach. Ja tylko jestem prostym ratownikiem górskim który prawo musiał używać jako narzędzia 😄. Natomiast brałem udział w pracach nad tłumaczeniem skali zagrożenia lawinowego (nie z racji owego bycia biegłym, tylko zajmuję się śniegiem w GOPR) i wtedy sugerowaliśmy wprowadzenie przez odwołanie się do skali EAWS. Prawnicy z ministerstwa wskazali, że w naszym prawie wszystkie akty muszą być sformułowane explicite chyba, że np. wynika to bezpośrednio z umów międzynarodowych (prawodawstwo unijne), więc musiałoby być w całości zawarte w rozporzadzeniu. Dlaczego nie jest nie wiem, ale podjerzewam, że całość organizacji i zapewnienia warunków bezpieczeństwa jest przerzucona na gestora. Moim zdaniem to sensowne jest. Nie zawsze jest możliwe jednoznaczne określenie winnego. Dla mnie zbyt szczegółowe prawo jest bez sensu. Prawo powinno nadawać pewien kierunek, a nie rozwiązywać każdy problem. Przynajmniej tak być powinno w idealnym świecie. Tego nie rozumiem. Generalnie osobiście uważam, że nie ważne na czym się jeździ byleby to kontrolować i jeździć bezpiecznie. Nie przesadzaj. Jak będziesz np. jechał do Zakopanego to zajedź do mnie na Mały Luboń - kawa zawsze jest.
-
Tak miałem ale w nieco innej sytuacji. Kontekst był taki, że poszkodowany chciał udowodnić, że uległ obrażeniom ponieważ gestor nie zabezpieczył odpowiednio trasy (klient po uderzeniu przez snowboardzistę wyleciał z trasy i tam się uszkodził). Nie wiem, czy nastąpiło jakieś poszukiwanie faktycznego sprawcy.
-
@SzymQ I tak i nie. Generalnie wspomniany już artykuł 19 mówi w ustępie 1, że to zarządzający odpowiada za zapewnienie warunków bezpieczeństwa osób przebywających na zorganizowanych terenach narciarskich Ustęp 2 do którego się odnosiłem podaje katalog działań "w szczególności" ale nie jest to katalog zamknięty. Ergo prewencja jeżeli ktoś zachowuje się w sposób zagrażający innym podpada pod "zapewenienie warunków bezpieczeństwa". Z drugiej strony Art. 31 zobowiązuje korzystających ze stoku do zachowania należytej staranności w celu ochrony życia i zdrowia własnego oraz innych osób (w tym między innymi zapoznania się przestrzegania zasad panujących na stoku). Więc zgłoszenie problematycznego osobnika powinno skutkować interwencją. Co więcej anulowanie karnetu jeżeli ktoś się zachowuje niezgodnie z zasadami nie musi wiązać się ze zwrotem kasy - to jest jednostronne złamanie umowy (podobnie jak np. anulowanie karnetu gdy przekaże się go innej osobie). Policja też powinna zareagować. Takim wytrychem może być zgłoszenie policji/gestorowi o niebepiecznym kliencie w taki sposób by można to było udowodnić. Generalnie gestorzy są wyczuleni na potencjalne sprawy sądowe, a brak reakcji w przypadku spowodowania wypadku przez takiego zgloszonego jeźdzca burzy może skończyć się odszkodowaniem.
-
Tak też może być. Ale w tych przypadkach w których miałem styczność litera nie zostawiała marginesu na ruch. A w kilku innych gdzie ten margines był większy (i sprawy były nieco inne) sędziowie potrafili się zachować zgodnie ze zdrowym rozsądkiem. Podobnie prokuratorzy. P.S. Żeby nie było - nie bronię sędziów et consortes dla zasady - nie mam nic wspólnego ze środowiskiem prawniczym, no może poza tym, że pijam rum z sąsiadem okresowym który jest prawnikiem. Bronię bo takie miałem doświadczenia. A jakieś skromne doświadczenie z prawem (a szczególnie w kontekście narciarskim) mam ze względu na to, że przez kilka lat byłem biegłym sądowym w zakresie bezpieczeństwa w górach i na zorganizowanych terenach narciarskich.
-
Ileś razy miałem do czynienia z sędziami/prokuratorami (głównie w kontekście narciarskim). Generalnie nie widziałem dbania o własny interes czy jakiejś bezduszności. Natomiast, niestety, sędziowie muszą się poruszać w granicach prawa a ono jest w większości ultra logiczne ale z tzw. poczuciem sprawiedliwości nie ma często wiele wspólnego.
-
Szanowni, Kodeks FIS nie stanowi żadnej normy prawnej w Polsce. Kiedyś odwołanie do tegoż kodeksu znajdowało się w rozporządzeniu ale wraz z wejściem w życie ustawy z 2011 roku straciło owo rozporządzenie ważność. Jednakże jest on (kodeks FIS) wprowadzany niejako tylnymi drzwiami - otóż Art. 19. 2. tej ustawy mówi o tym że zapewnienie bezpieczeństwa na zorganizowanych terenach narciarskich polega między innymi na: "określeniu i upowszechnieniu zasad korzystania z danego terenu, obiektu i urządzenia;" czyli narzuca obowiązek stworzenia regulaminu korzystania z danej stacji narciarskiej. I w tych regulaminach zwykle (nie znam takiego gdzie nie byłoby) są wyszczególnione punkty które są kopią zapisów kodeksu FIS, czasem nawet z odwołaniem do źródła. Więc można przyjąć, że jednak w jakiś sposób on w Polsce funkcjonuje (przynajmniej na większości stoków). Dalej nie jest też tak, że z automatu całą winę przypisuje się temu co jest wyżej. Przykład z snowboardzistą można rozszerzyć np. na dwie osoby poruszające się mniej więcej równolegle przewidywalnym, okreslonym torem (np. serią zakrętów o powtarzalnym promieniu) i nagle jedna z nich zmienia rytm/promień i zajeżdża drugiej drogę. W takim przypadku mimo, że teoretycznie ten drugi najechał go z góry, może on (zajeżdżający) zostać uznanym winnym lub współwinnym zdarzenia. I faktycznie w trakcie sprawy sądowej będzie to wałkowane z różnych stron. Tak jeszcze a'propos nieszczęsnego podchodzenia. Generalnie niechęć do dopuszczenia np. skiturowców do podchodzenia wynika również z ustawy: Art. 27. 1. Narciarskie trasy zjazdowe oraz nartostrady są jednokierunkowymi drogami przeznaczonymi wyłącznie dla narciarzy i snowboardzistów, a trasy biegowe wyłącznie dla narciarzy uprawiających narciarstwo biegowe. K.
-
Hmm, Ja to prosty chłop jestem, więc nie idę w polemikę. Ale po mojemu, w ludzkich słowach, to chłopa wybiło, przy lądowaniu mu się zaczęły narty krzyżować to i się ratował. A dalej to już "szkolny błąd, szkolny błąd" jak mawiał niejaki JZ komentując zawody....
-
W mordę.... Chyba się do tego Zwardonia wybiorę żeby ci wódkę postawić. Dawno mnie nic tak nie ucieszyło.... Szczerze mówiąc jak czytam wywody o technice jazdy to ni chuja nie rozumiem. Mam nawet obie książki le mastera, a nawet "The Science of Alpine Ski Racing" ale ni chuchu. K.
-
Weź się za skialpinizm 😄 Jeszcze gorzej.....
- 193 odpowiedzi
-
- 3
-
-
- krotkiskret
- narty
-
(i 1 więcej)
Oznaczone tagami:
-
Z tego co doczytałem w info podawanych przez Anjan Truffer to: twardy śnieg, kiepskie łopatki, wind chill do -30 panika Generalnie z tym, że zapewne już byli na granicy wychłodzenia to możesz mieć rację. K.
-
Hmm, źródła lokalne podają też wersję z zamarznięciem i paniką: Anjan Truffer im Interview zur Tragödie an der Tête Blanche (nzz.ch)
-
Trzymam kciuki! Nie. Napisałem na Małym Luboniu. Jest takie osiedle w Naprawie: Mały Łuboń, faktycznie jest na jego zboczach, dośc wysoko (moja chałupa jest na 700m npm). Jak wiesz gdzie był bar "Luboń" nad starą zakopianką to to osiedle jest powyżej. Miejsce fajne tylko czasem czuję się jak w opowieści "Domek w Beskidach" (lub Karkonoszach....). Ale za to widok z okna jest niezły:
-
Chyba nie, tak jak piszę mam do siebie większe pretensje o to, że za bardzo odpuszczam... Za dużo widziałem dzieciaków które były tak mocno pchane przez rodziców, że w momencie jak tylko miały coś do powiedzenia to odstawiały narty na lata.... A jak przywołujesz swój temat tarzańsko historyczny to wspomniana wyżej Janka (co się dobrze zapowiadała - nie uważasz, że jakby napisać opowiadanie "O Jance co się dobrze zapowiadała" to tytuł byłby taki w stylu "Na skalnym podhalu"?) ma imię po siostrze swojej prababki (jak to nazwać? Praciotka?) która grała główną rolę w filmie przywołanym przez Ciebie w wątku Pięcistawy: zresztą będąc zawodniczką narciarską.... Może się geny jeszcze odezwą....
-
@Marcos73 Filmik się mnie podoba 😄 A wiesz, że widziałem gdzieś badania, że ogólnie rzecz biorąc nie ma dużej różnicy pomiędzy tymi co zaczynali bardzo wcześnie a tymi co w wieku 8-10 lat. Chodziło ofkorz o zawodników. Ja mam niestety nieco inne doświadczenie. Starsza córka zaczęła jak miała 3.5 roku. Była indoktrynowana od początku, w nosidełku zwiedziła na nartach wiele miejsc, a wcześniej nawet zamontowałem fotelik samochodowy do pulek transportowych (i tak znalazła się w wieku 7 miesięcy w schronisku Pod Łabskim Szczytem - miałem jakieś wykłady dla KW Wrocław). Dało to ciekawy efekt, bo na początku jazdy normalnej nie mogła zatrybić o co biega w jeździe na wyciągu - przecież narty służą do tego żeby iść do schroniska, albo z tatą na zrobienie profilu pokrywy, ewentualnie całą rodziną na zjedzenie zupki gdzieś w lesie. A nie jak chomik w te i nazad... W każdym razie jak już zaczęła jeździć (tylko instruktor) to w lutym pierwszego sezonu zjechała sama z Hali Krupowej przez las do psiej doliny. Było śmiesznie bo obie dziewczyny wzięliśmy w nosidełkach ale coś nas tknęło, że skoro my idziemy na nartach to może wziąć Janki nartki. Myśleliśmy, że się poślizga koło schroniska. Z niewiadomych dla mnie przyczyn nie wzięliśmy jej kijków. Ale jak zobaczyła, że my jedziemy w dół na nartach to odmówiła nosidełka i oświadczyła, że ona też musi. Akurat były idealne warunki - twardo i na tym tak z 15 cm świeżego, więc jak to jej miejscami gdzie było stromiej pługiem rozgarnąłem to sobie ona w tym świetnie kręciła (tyz pługiem). Jak zjechała do Psiej Doliny to również odmówiła zapakowania w nosidełko albo wzięcia na hol, a że nie miała swoich kijków to zabrała mamie jeden z jej, który nawet złozony był większy od niej, i posługując się nim jak gondolier albo Mathias Zdarsky dopchała się te 2 km do parkingu. Ja byłem w ekstazie. Potem jeździła całkiem ok, szybko, z kontrolą, lubiła to. Część moich kolegów była nią wręcz zachwycona. Niestety w zeszłym sezonie oznajmiła, że ona nie lubi nart, jeździ tylko dlatego, że reszta rodziny jeździ itp. Zmieniła jej się tez technika, zaczęła jeździć na tzw. kangura - być moze to wynika z poczatku dojrzewania i zmiany roporcji. Co ciekawe jak pojedzie gdzieś gazem za mną i to i udaje jej się wyciąć skręt ładnie i banan się na twarzy pojawia, ale jak widzi, że ja to widzę to od razu jest "ja tego i tak nie lubię". Więc niestety z naprawdę dobrze zapowiadającej się narciarki na razie nic nie wyszło. I główkuję czy to dojrzewania, czy jakiś bunt, czy coś wlazło w głowę czy asperger. Nie naciskam, np. w tym roku spędziłem kilka razy dłuższy czas, siedząc z nią w knajpie na stoku gdy żona z młodszą śmigały. Ponieważ mam jakieś narciarską/górsko/śniegową obsesję to trochę mi szkoda.... Tak więc sam doświadczyłem, że wczesny super start nie koniecznie procentuje w przyszłości.
-
@a_senior Fajnie rodzinnie jeździcie. Tak na pierwszy rzut oka to syn ma dużo z Twojej sylwetki 😄 A myślę, że jeżeli gdzieś jeszcze czasami jeździsz to jest szansa na spotkanie. Jak będzie śnieg trzeba będzie to jakoś ogarnąć. Tak to jest zaleta. Sam widze, że jak się w pare osób wybierzemy na narty to dzieciaki jadą bandą i znikają gdzieś poza chorym zontem. Ma to zaletę, że się nawzajem nakręcają i motywują. Wiesz, przed pandemią to lokalna ekipa prowadziła taki pseudo klubik. Więc dwa razy w tygodniu po południu zabierali mi dzieci (jak mieszkałem w Rabce to baby czekały pod domem) jak się przeprowadziłem na Mały Luboń to musiałem je zawieźć na Zabornię i jeździły dwie godziny. Niestety pod koniec cos się ze starszą zaczęło psuć i zaczęło ją odrzucać (niestety jest apergerem i to faktycznym, zresztą chyba ma to po mnie) - teraz za żadne skarby nie pojedzie na zorganizwoane narty. Młodszą udało się jeszcze w zeszłym roku wsadzić na tydzień szkolenia (przez drugi tydzeiń ferii jeździła codziennie na 2 godzinne sesje) w tym roku kategorycznie odmówiła. Była nawet dyskusja w domu, czy chce żeby ją do jakiegoś klubu zapisać - pewnie wchodziłoby w grę coś z Krakowa lub Zakopanego - ale bardzo prosiła żeby nie, że woli jeździć z Tatą. Co mnie dziwi bo w porównaniu z instruktorami to ja bywam faszystą... Zresztą, tak jak pisałem, w ogóle jej nie ciągnie do rywalizacji, natomiast ciągnie ją poza trasę i na hopki. Jak w zeszłym tygodniu byliśmy w Sulden am Ortler to taki fragment z usypanymi garbami był obowiązkowym punktem co kilka zjazdów. Zresztą jak jej raz lądowanie nie wyszło, zacięło narty to Mańkę znaleźliśmy 5 metrów dalej niż owe narty... Ale od razu po małej przerwie chciała tam pojechać i odczarować kicanie.... No ale to dygresja - wracając do wyjazdów to nam trochę zaburzyło jeżdżenie likwidacja dwóch wyciągów w okolicy (Maciejowa, Polczakówka) - na oba było bardzo blisko i generalnie zarówno w wersji ze szkoleniem jak i własnej można było bywać parę razy w tygodniu, o weekendach nie wpominając. Teraz jeździmy nieco dalej i ogranicza to do weekendów i niektórych śród po południu. Fakt brakuje w tym szkoleniowca mykają za mną i to jest to co mnie chyba najbardziej martwi. W kazdym razie trochę Ci zazdroszczę, że syn chciał i chce pomykać w klubie.
