Skocz do zawartości

Plus80

Members
  • Liczba zawartości

    491
  • Rejestracja

  • Ostatnia wizyta

  • Wygrane w rankingu

    9

Zawartość dodana przez Plus80

  1. Był temat, który mógłby na chwilę mnie zainteresować. Ale widocznie wtedy bujałem w innych obłokach. Teraz już mnie ten obłok Kuby 99 chwilowo nie interesuje. Chciałem się dowiedzieć coś więcej, co obecna fizyka wie na temat budowy materii. Zacząłem "studiować" Model Standardowy jej budowy. Przyjęty ogólnie wsód fizyków. Oni nie ustają, by manipulować matematyką, w celu pojawienia się nowego Einsteina. Piszą równania i wyrzucają do kosza, jak w sieci się dowiedziałem z wykładu od naszego czołowego fizyka. Który często zagląda do Genewy, do znanego miejsca. Najdroższa światowa inwestycja. Parę tysięcy obsługi. I marzenie fizyka by znaleść się w tym eksluzywnym gronie. No i co dalej? Dalej doszedłem do wniosku, że budowa materii ma coś wspólnego z naszym "Stwórcą". Klękam teraz na oba kolana przed Nim. Nawet, by się upewnić jak to jest, posłuchałem wykładów Mikołaja Hellera. Ksiądz i znakomity fizyk. Wie jak to jest. Ksiadz to przecież stworzenie świata przez Pana. W siedem dni. A fizyk to to przecież Wielki Wybuch(nie mylić z materiałami wybuchowymi!). Nie będę pisał, co powiedział Heller. Niech sobie każdy osobiście posłucha tych wykładów. Jestem z wykształcenia elektrykiem. Więc za pan brat z eletronami. Które są raz "kulkami" a raz falą. Jako "kulki" się "przeciskają" przez przewód w kablu szybkością światła. A może nie przeciskają, tylko jeden popycha drugiego. A takie pole elektromagnetyczne. Raz to jakieś "linie" elektryczne w próżni, które "tworzą takie same "linie magnetyczne. I to towarzystwo zapycha od źródła w przestrzeń, znowu te trzysta tysięcy.... Większy problem dla mnie to życie. Jak z tej kupki pierwiastów, które są wszędzie, powstało coś żywego. Np, ja, co to piszę. To przecież cud nad cudy. Zmęczyłem się i wróciłem do techniki narciarskiej. I tu się czasami wyżywam. To dziecinnie proste, mimo że są twierdzenia całkiem odwrotne. Jak np. zrozumieć takie neutrino. Leci sobie z kosmosu i przelatuje ponad sześć tysięcy kilometrów przez środek ziemi. Jest to do pojecia?
  2. Rodzice, którzy mają pasję chcą nieraz zarazić nią własne dziecko. Ja też chciałem zarazić syna nartami. Nauczę go jeździć, gdy będzie miał kilka lat. Mam przygotowanie teoretyczne, jeśli chodzi o dziecko. Nauczyłem własną żonę, szwagra. Daję czasem komuś parę rad na stoku. Jestem oczytany w literaturze narciarskiej(głównie francuskiej- G. Joubert). Jeśli chodzi o małe dzieci mam "ściągę", kilka numerów "Sking Magazine"(amerykański). Od kolegi narciarza, z którym robimy wyrypy na narty. Jego żona jest Amerykanką polskiego pochodzenia. W jednym z numerów opis młodej narciarki(4 lata). Córki dość znanego polskiego szermierza(nazwisko uleciało - coś na "K"), który z żoną wywędrowali do Stanów i pracują jako instruktorzy narciarscy w Reno. Dziewczynka ma na imię EVA. Na jakimś kongresie instruktorów specjalizujących się w maluchach robi furorę. Czterolatka jedzie skrętem równoległym. Nie możliwe! Takie dziecko nie może tak jeździć, to jeszcze wiek na pług, czy nieco więcej. Nie śledziłem jej dalszej kariery, ponieważ nie miałem takich możliowości. Ale trafiłem na nią w Pucharze Świata. Była w amerykńskiej kadrze na te zawody. Par razy zmieściła się w trzydziesce. Może w dziesiątce(GS). Potem zniknęła. W tych numerach były jeszcze inne artykuły, poświęcone nauce dzieci. Chyba jeden z nich był poświęcony całkowicie nauce dzieci. Syn ma cztery lata. Stanął na plastykach, gdy miał trzy. Historyczne przeźrocze ze Szczawy na górze(wywieziony na nosiłkach na plecach ojca i zwieziony w dół). Po moim śladzie, wykonuje pierwszy szus o długości z siedem metrów, kijki w ręce. Odpycha się i nieco ślizga. G. Joubert odnośnie nauki dzieci - dobrze wybrany wyciąg dla dziecka jest ważniejszy od instruktora. Trzeba jeździć. Dziecko się uczy znakomicie przez imitację. I ma swój styl, równoległy z uciekaniem piętki zewnętrznej narty. Kupiłem zupelnie okazyjnie na giełdzie narciarskiej w Rotundzie w Krakowie buty austriackie dla dzieci. Miały klamry. Ale skąd takie małe nartki? Szukałem na giełdach nadaremnie. Ze starych desek drewnianych ucinam przednią część. Są krawędzie. Wiązania jakieś znalazłem dla dzieci. Mamy sprzęt. Więc trenujemy. Szybko szła nauka. Ja nigdy nie stoswałem plugu u początkująch. Najważniejszy jest skręt. Pierwszy skręt od stoku, najtrudniejszy. Gdy się zrobi pierwszy, to się zrobi drugi. I potem się skręca. A jak skręca to kontroluje własną szybkość. Strach już nie paralizuje narciarza. Ma pięć lat i postanawiam z nim zjechać z Kasprowego. Pierwszy zjazd na Gąsienicową. Wiosna, "upał" nie chce jeździć, tylko się bawi śniegiem. Wcześniej z nim zjeżdżałem przez Goryczkową. Nie raz! W nosiłkach. W których nosiłem go po Tatrach Zachodnich. Ale jeszcze nas czeka zjazd do Kuźnic przez Goryczkową. Jedziemy we trójkę żona, moja uczennica, syn. Poniżej grani stok twardy. Na trawersie jadę niżej niego równolegle z maksymalną koncentracją. Potem mięknie i mniej stromo. Jest fajnie. Jedziemy. Poniżej "bulki" za szyjką nie ma śniegu. Jedziemy żlebem w kierunku mostka. Ciasno , narciarze z góry. On malutki, ale sobie radzi w tych dołach, osłaniany przez ojca, ponieważ z góry go prawie nie widać. I co dalej? Dalej jeździmy w różne miejsca. Mam Syrenę. Więc można jeździć na narty, np. na Gubałówkę. Jest kolejka. Potem jak uruchomili krzesło w Koninkach(1982) to wyjeżdżaliśmy nim na górę. Wcześniej jeszcze malego wyciągałem na sankach przez las, do orczyka na polanie Jaworzyna. Na tym stoku płaskim od góry a potem stromym robiło się slalomy. Ustawiało z boku dziesięć patyków w wertikal i "treningi". I już wtedy zauważyłem, że go to bardzo nie pasjonuje. Ojciec się zapalał to takich przejazdów. Próbując na stromszym terenie przejechać te dziesięć "bramek". Jak się przy nich wyśligało to było coraz trudniej nie wylecieć. Jeździliśmy do Bułgarii, Jugosławii w lecie. Brałem płetwy, maskę, rurkę. Zdobył młodzierzową kartę pływacką, gdy miał sześć lat. Tata był instruktorem. W czasie którego wyjazdu do Jugosławii też były treningi pływackie. Samotnie równolegle do brzegu niedaleko od niego kilkaset metrów, do pół kilometra. Zapalił się do maski, płetw, rurki. Mamy spory zbiór meszel. Wyciągał je z morza z głębokości jednego metra, gdzie przy pewnej wyspie było pełno takich okazów, niektórze b duże. Kończył liceum, gdy oświadczył, że chce zapisać się do Klubu Karab w Krakowie i będzie chodził na treningi by zostać płewtwonurkiem. Woziłem go wieczorami samochodem na basen. To była jego prawdziwa pasja. Nie było forsy na dalsze postępy w tej dziedzinie. To droga bardzo pasja. Ale ma ponad trzysta nurkowań. Jest pomocnikiem instruktora i ma kolegów instruktorów. Jest spokojnym pewnym, partnerem pod wodą. Ale to też mija. A narty? Dwa lata temu, przez trzy dni jeździliśmy razem w Koninkach. Ma po mnie narty. Jakiś GS Atomika. Na stoku jest pewny. Jego nic nie rusza. To styl, który mu wpoiłem kiedyś. Równoległa jazda. Sylwetka wzorowa. Stromsze, śliskie ścianki pokonuje z szybkością nieco większą od pieszego. Ale pewnie. Już stary chłop, utył, niedługo pięćdziesiątka. Dobrze, że lubi rower. To mój syn. Narciarzem by nie został, nawet gdyby była szansa zapisania go do jakiegoś klubu. Ja mogłem zostać zawodnikiem, gdyby rodzice w przedzień wybuch wojny nie wyjechali z Zakopanego, gdzie brali ślub i byłi na kupnie domku. Nie wiele brakło. Mam by dorobiła w pensjonacie. Dobrze gotowała i czasem wpadło parę złotych od zadowolonych gości. Pieniądze w PKO przepadły. Zaczęło się nowe życie. Bardzo skromne na kawałku ziemi ojca. Ale opowieści rodzicielki o Zakopanem, "szpiczastych" górach, padły na żyzny grunt mojego umysłu. Pokochałem góry. Pokochałen narty. I jeszcze liczę na nie w tym sezonie.
  3. Plus80

    Gdzie planujecie pojechać

    Ja planuję na Szklaną Górę. Byłem tam raz. Zaraz po otwarciu. Zależy to od cennika. Najbliżej mam Czarny Groń. Ale pojechali w górę! Zresztą stok super niebezpieczny. Na łatwiejszym kawałku u góry, kilka lat temu staranował mnie jakiś senior. Jeżdził prosto w dół. A ja nieco skręcałem, tak ciut! Leżeliśmy obaj równiutko na śniegu. Nieco się wystraszyłem, czy jest cały. Był! Człowiek kulturalny, Więc powiedział -przepraszam. Następnie mam zamiar odwiedzić Mosorny. Tylko mnie strasznie wpieprza ta dziwna stalowa konstrukcja. Jakis miejscowy idiota wymyślił sobie, że nie wystarczy podziwiać Babiej, z czubka Mosornego. Tylko koniecznie musi być te dziesięć, piętnaście metrów wyżej. Ja bym go osobiście przypiął kajdankami do konstrukcji, aby podziwiał tą górę przez okrągłą dobę. Teraz to jest modne- przeżyć - wschód słońca, księżyc w pełni, zachód. Lub ciemną, mglistą noc. Mają to obłożyć drewnem. Tylko dlaczego nie zrobili z drewna? Taką wieżę triangulacyjną. Miałem przyjemność po czymś takim się wspinać. Było nieco emocji, gdy brakowało, co drugiego szczebla na drabince. A i całość wydawała się ledwie trzymac kupy. Prawdziwa ekstrema. Kolejnym, w moim sezonowym planie, jest Skrzyczne. Napisałem nawet na konkurencyjnym forum tekst-zapytanie. Jak tam niżej Jaworzyny z przejazdem do dolnej stacji kolejki. Znam to doskonale, ale przecież ciagle coś tam modernizują. Głównie mi chodzi o przejazd po śniegu, nieco grubszym i jak byłby równy, to też nie narzekałbym. Natomiast wszelka trawa, błoto, kamienie już mnie nie rajcują. To z grubsza wszystko. Natomiast definitywnie odpada zimowa stolica Polski i okolice. Daleko i ceny! Ale przecież dla spragnionego rodaka z nizn naszej ojczyzny, to żaden problem. Szczególnie, gdy wybierze się z liczną rodziną.
  4. Różnie to bywa z "dziadkami". Pracowałem biurze projektów w Krakowie, której najwyższy swego czasu budynek w tym mieście, ze szkła i aluminium stał przy ulicy, która się teraz nazywa Królewska. Obchodziła swoje kolejne "lecie", od momentu powołania dla potrzeb budowy największej powojennej inwestycji. Huty imienia wodza rewolucji. Jako trzydziestokilkulatkowie graliśmy w piłkę nożną w amatorskiej lidze w mieście. Potem się postarzeliśmy i drużyna się rozleciała. To kolejne "lecie", miało się odbyć z inicjatywy kolegi dyrektora w plenerze, z rodzinami na Juwenii. Kolega, główny animator zdrowego trybu życia w biurze, wystąpił z inicjatywą, by rodziny miały jakąś rozrywkę, siedząc na trybunie. Najlepiej byłoby, by tatuś sportowiec rozegrał rozegrał jakiś mecz z kolegami. Potraktowliśmy sprawę poważnie. Odbyło się kilka wstępnych trenigów, w butach z korkami. Dało się zebrać dwie drużyny. Kolega wyszukał byłych przeciwników. Prezentacja drużyn na środku boiska. Rodziny z aparatami. Pamiętam do dziś kobietę z dwójką dzieci, jak fotografowała swojego męża z przeciwnej drużyny. Rozpoczęła się druga połowa. Grałem zwykle na obronie. Pamiętam jakiś atak i nagle jeden z kolegów, ten który był fotografoawany, pada na boisko. Nie był atakowany. Pogotowie, elektrowstrząsy. Nadaremnie! Miał czterdzieści parę lat.
  5. No dobrze wszystko jest jasne! Ten głupi komputer, czy też system rejestrujący prostestował, że podaję się za kogoś, kto już był na forum. Komputer leciwy, ale nie zamierzam go zmieniać. Hasła gubię. A mam ich całą furę, ponieważ rejestrowałem się w przeszłości w różnych miejscach. Wcale nie związanych z nartami. Nie mogę być Dziadkiem, ponieważ nie znoszę być nim dla kogoś obcego. Zresztą z Kubusia jest już blisko dwumetrowy Kuba. Doszedłem do wniosku, że dobrze by było, aby młodsze koleżanki i koledzy mieli z pierwszej ręki wrażenia ze stoku, gdy uda się im dożyć(czego usilnie życzę w przyzwoitym zdrowiu) do plus 80. Będę pisał czasem felietony ze stoku. Pozdrawiam serdecznie wszystkich bez wyjątku!
  6. Znowu dostałem od Elodi sympatyczny list. Razem z prawie 10 minutowym wideo. Jak uniknąć pięciu błędów, aby była progresja(progres). Mam poważny dylemat. Występuje u mnie degres. Pogłębiony przez strach, gdy się pojawię na stoku. Już widzę te tłumy, czychające na biednego narciarza, który z obawy o swoje kości, reguluje sobie szybkość zjazdu skręcaniem w lewo i prawo. Założyłem słuchawki na uszy, aby nie być rozpraszany domową krzątaniną. Piękny, pusty nawet dość nawet twardawy stok. I nieco postarzały Morgan. Życie leci do przodu. Po obejrzeniu filmu doszedłem do wniosku, że mógłym być takim samym ekspertem, jak Morgan. Nie robię tych błędów, o których mowa. Ale jest degres! Co rok to gorzej. Wolniej, z obawą, że jakiś młody osiłek ważący ponad sto kg, na krótkich nartach, albo też długich, dobrze dostosowanych do jego poziomu, mnie rozwali. I co mam począć? Nie założyć już desek na nogi. Przejść na wirtualne narty w Esporcie, czy na forum. Może się jeszcze zmobilizuję. Zwiększyłem na rowerku obciążenie. Wychodzę na spacery z kijkami. Takie rytmiczne stuk, stuk, jak na stoku. Walczę...Pojechałbym na obóz do Morgana. Dlaczego nie! Ładne stoki, sympatyczne towarzystwo. Wino do obiadu, po nartach. Francuz, lubi dobrze zjeść. Takie narty bardzo lubię. Tylko ten brak, wiadomo czego.
  7. W tłumie każdy, nawet najmniejszy skręt jest niebezpieczny. Dlatego tak niebezpieczna jest Białka. Kilka lat temu, w ciągu jednego dnia upolowały mnie dwie osoby z Kotelnicy. Jeździłem z boku przy sznurku, ale skręcałem. To był śmig. Zupełnie niewielkie skręty, w linii spadku stoku. Ale jak ktoś nie umie skręcać i wali na krrechę, ponieważ niżej jest wypłaszczenie, to wjedzie. I wjechał chłopak. Później ten odcinek(był stok zwężony nieco) też jeździłem prosto. W tłumie nie da się skręcać. Chyba, że traktuje się ludzi, jako tyczki. Wydaje się, że trudniejszy stok też jest bezpieczniejszy. Też nie. W Jurgowie jeździłem po czarnej trasie. Ale jest krótka i wypłaszczenie. Facet trochę objeżdżony przejedzie tą ściankę prawie prosto. Ale na dole, choćby miał pod setkę, to jest o wiele bardziej płasko. Tak samo jest na Mosornym. Nie ma siły na gości, co sobie robią frajdę z szybkości. Jedynie stok zmuldzony z dużymi odsypami, daje szanse na w miarę bezpieczną jazdę. Ale też wtedy narciarze znikają ze stoku. Na takim terenie, szybkość bez bardzo dobrej kontroli nart, to katapulta na pierwszym garbie. Gładki, zlodzony stok też nie powstrzymuje przed jazdą, praktycznie na krechę. Jeśli tylko są dalej wypłaszczenia.
  8. Aby być najszybszym na stoku, to może i racja. Ale z moich obserwacji na Mosornym Groniu wynika, że naszybsi są trenujący zawodnicy. Gdy jeżdżą luzem, nie na tyczkach. Ale są najmniej niebezpieczni. Robią długie odstępy od wyprzedzanego. Dobrze oceniają zamiary narciarzy jadących przed nimi. Nie mam z nimi najmniejszego problemu. Nie jeżdżę, jak jest sporo osób na stoku, w poprzek. A jak mam taką potrzebę, to jadę wolno, patrząc na nadjeżdżających, zatrzymuję się na chwilkę. Jest jednak problem z pewnego rodzaju idiotami. Czekam, jak się rozluźni, jeżdżę z boku trasy. Jadę swoim tempem, często skręcając. Ale zdarza się, że z góry leci jakiś kretyn, który przelatuje parę metrów, a nawet bliżej, obok mnie. Krew mnie wtedy zalewa. Co mogłem zrobić? Zdarzyło mi się nawet pogonić takiego i zwrócić mu uwagę, że jeździ bardzo niebezpiecznie. Odpowiedź-co się stało? Przecież nie najechałem na pana. Nie najechał, ale potencjalnie sytuacja była bardzo niebezpieczna. Czy jadąc na krechę jestem bezpieczny przed tymi z tyłu. Nie! Ponieważ ktoś ma szybsze narty, mniejszy opór powietrza. Czy jest wyjście z tej sytuacji? Czasem można być bardzo ostrożnym i też się na kogoś na jedzie. Kto nagle wyjechał zza przeszkody.
  9. To były mikrodrgawki, pogarszające nieco tylko pewność jazdy. Właśnie na krawędzi i właśnie na nartach, powiedzmy sportowych. To nie "ordynarne" klepanie przodów na nierównościach. Narty zawsze drgają, w większym stopniu, gdy podłoże jest twarde. To jest temat do dyskusji na forach konstruktorów nart, jeśli takie istnieją? Nie wypowiadam się już dalej w tym temacie. To było tylko takie małe sprostowanie.
  10. Dziękuję za rady. Mam braki techniczne, popracuję na tym. Narty? Nie są badziewiem. Nie kupiłem ich w markecie. Ale też nie jest to jakiś wybitny model. Lubię je. Może jeszcze dołożę ze dwa stopnie w górę na rowerku. Zresztą, czy to wszystko jest takie ważne? Jak jest fajna, ciepła pogoda to lubię sobie postać z boku na stoku, czy wypić kawkę, jeśli jest fajne miejsce.
  11. Teraz mam takie przygotowania. Staram się codziennie. Ze względu na pogodę siedzę w domu. Ale mam rowerek stacjonarny. Na tym rowerku 20 min. Najpierw rozgrzewka na najniższym obciążeniu. dziesięć minut. Potem stopień wyżej, i 2-3 min. Znowu w górę i podobnie. Jeszcze raz to samo. Wracam na dół i pokręcę parę minut. W zeszłym roku tylko kręciłem na najniższym stopniu przez ok. 25 min. Okazało się na stoku, na początku sezonu, że był pewien problem z dociskiem nart. Na sztruksie porannym, zamarzniętym, mimo że równy, to narty jednak drgają. Takie mikrodrgawki. Gdy puści nie ma problemu. Ale te drgawki trzeba niwelować. Gdy noga "słaba", to jak się jedzie powstaje takie uczucie, że nie jestem panem desek.
  12. Plus80

    Jak to robią najlepsi...

    Jak dziewczyna to nawet lepiej. Najchętniej oglądam slalom pań. Nie tylko ze względów związanych z "gender". Ale chłopy są dla mnie za szybkie.
  13. Przysiad to moja koncepcja. Rozwinę to dalej. Czyścimy zęby, stojąc na jednej nodze. Zamykamy oczy i robimy przysiad na tej samej nodze. Jakie są korzyści? - oszczędność czasu, można ćwiczyć w czasie, gdy się czyści zęby, - genialne wyczucie podłoża, potrzebne w czasie jazdy po zmroku, czy też w puchu, który ma pod spodem zamarznięte muldy, - ćwiczymy siłę mieśni, - wreszcie niezbędny balans. Wszystko na jednej nodze(którą następnego ranka należy zmienić). Balans nieodzowny w bardziej zaawansowanej jeździe.
  14. Plus80

    Jak to robią najlepsi...

    Nie! Jego jazda mi się podoba. Nawet bardzo. To zdziwienie odnosi się do mnie. Ile mi jeszcze brakuje? Ja też jeżdżę bardzo luźno, bez napinki. Próbowałem kiedyś dawno temu na tyczkacjh. Niestety! Luz mi błyskawicznie przeszedł.
  15. Przysiad mógłbym zrobić, czyszcząc sobie zęby. Ale w piżamie. Kiedyś robiłem też na jednej nodze. Więc stanie na jednej nodze - jak zaleca Elodi i przysiad, ciągle wybielając szkliwo. Jakieś zjawy mi się czasami śnią. To wystarczy. Nie muszę udawać żywego ducha w jakimś cudzoziemskim kostiumie.
  16. Podłączę się do tematu. Dostałem niedawno od, jak sądzę sympatycznej osoby, która ma coś wspólnego z niejakim internetowym Morganem, dłuższy tekst na pocztę. Przeczytałem i okazało się, że ważną rzeczą jest zacząć przygotowania do sezonu. Robię to już od lat, kończąc poprzedni sezon. Zwróciłem uwagę, że ta osoba, podpisująca się Elodi, główną uwagę zwraca na problem balansu. Niesłychanie ważny przy wszelkiego rodzaju przekrawędziowaniach. Jednym z takich ćwiczeń, w domu przed lustrem, jest pucowanie zębów stojąc na jednej nodze. Ja mam też problem z równowagą i dlatego chodzę prawie ciągle z kijkami po mieście. Na nartach mam nadzieję, że jakoś dam sobie radę, ponieważ kijki stosuję od pierwszych kroków na śniegu. Teraz największe moje zmartwienie to niektórzy bezlitośni narciarze usiłujący mnie rozjechać, mimo że usilnie się staram nie jeździć w poprzek stoku. Wracając do Elodi napisałem jej uprzejmie, że kwestia przygotowań mnie nie interesuje. Niestety dostałem kolejny jeszcze dłuższy list. Wtedy sobie przypomniałem, że bardzo lubiałem słuchać Dalidy. Piękny głos i tragiczna postać. Śpiewała -parole, parole...Elodi mi też oferuje - słowa słowa. Napisałem jej o tych słowach, licząc na koniec internetowej znajomości. A tu znowu kolejny list! Nie będę czyścił zębów, stojąc na jednej nodze! I jeszcze robiąc sobie selfi dla rozpowszechniania przez Elodi.
×
×
  • Dodaj nową pozycję...