a_senior
Members-
Liczba zawartości
2 909 -
Rejestracja
-
Ostatnia wizyta
-
Wygrane w rankingu
38
Zawartość dodana przez a_senior
-
Temat, jak sam piszesz, mocno kontrowersyjny. Nie mam większych doświadczeń instruktorskich. Ostatnie pochodzą z lat ...70. ubiegłego wieku. Ciut inny sprzęt wtedy był do dyspozycji i ciut inne techniki jazdy. 🙂 Własne dzieci też uczyłem jeszcze w "klasycznych" czasach, a wnuki szkoli kto inny, choć jednemu z nich kupowałem ostatnio narty. Małe slalomki Volkla o długości, ciut nadmiarowej, ok. nosa. Oczywiście używane. Opinie jakie narty i jakiej długości do nauki są różne, a niekiedy bardzo różne. Klasyczni, cokolwiek to znaczy, polscy instruktorzy, radzą uczącym się narty stosunkowo długie, ok. wzrostu, a nawet więcej. Dlaczego? Bo taka długość wymusza lepszą i bardziej dogłębną naukę... technik ześlizgowych. I jest w tym sporo racji. Na naukę technik ciętych przyjdzie czas później, być może już na krótszych nartach, ale najważniejsze są dobre podstawy technik ześlizgowych. Mój syn np., gdzieś ok. poczatku tego wieku, nie chciał przechodzić na narty carvingowe, które wtedy juz mocno wchodziły na rynek. Twierdził, że musi najpierw dobrze opanować skręt klasyczny na swoich 2 m klasykach. I faktycznie opanował, a później stosunkowo łatwo technikę ciętą na nartach carvingowych. Ale niektórzy proponują inne podejście. Kilku instruktorów francuskich, których filmy "tłumaczyłem", ale nie tylko ci, sądzi inaczej. Jeśli już jako tako umiesz skręcać, ale wciąż czujesz się początkujący, kupuj narty stosunkowo krótkie, ale z górnej półki. Najlepiej slalomki, choć nie zawodnicze. I też mają swoje racje. Na tego typu narcie szybko poczujesz dynamikę współczesnej narty, jej wygięcie w skręcie, załapiesz cięte prowadzenie skrętu. A techniki klasyczne i tak przyjdą, bo na tego typu nartach łatwo się klasycznie skręca. I komu tu wierzyć i kogo tu słuchać? 🙂 Na szczęście etap nauki na nartach mam dawno za sobą, a wnuki szkolone są przez dobrych fachowców.
-
I jeszcze kilka zdjęć z okolic Gdańska, gdzie spędziłem ostatnio kilka "roboczych" dni. Dokładnie Straszyn, Juszkowo... Wybraliśmy się na mały rowerek w okolice rzeki Raduni. 7-8 km, ale 5 letni wnuk na małym rowerku przejechał bez problemu. Przy okazji pożyczyliśmy z synem łabędzia (na zdjęciu) i popływali po rzece. 10-12 km od Gdańska a dziko jak na niezłym zadupiu. 🙂
-
A u mnie codzienność w górach. Dzis piękny dzień i podkusiło mnie na ciężki podjazd. Zjazd do wsi, kilka km w górę asfaltem, a potem 4-5 km trudnego podjazdu leśną drogą. Czy ja nie przesadzam? 🙂
-
-
Ale pytanie zostało postawione i jest zasadne. Dlaczego Wody Polskie nie zdecydowały się opróżnić zbiorników? I padła odpowiedź ze strony Wód Polskich. Niestety, jak by to powiedział mój wnuk - słaba: Wg stanu prognoz na 13.09.2024 r. przepływy w rzece Nysie Kłodzkiej miały być zdecydowanie niższe, niż były w rzeczywistości, co wymagało zwiększonych odpływów m.in. ze Zbiornika Nysa. Dodatkowo sytuację utrudniła awaria zbiornika Stronie Śląskie, która spowodowała dodatkowy napływ wody z górnych części zlewni – taka sytuacja ma wpływ także na prognozowane przepływy, które ulegają dynamicznym zmianom. Zmienność danych wymaga bieżącej korekty odpływów ze zbiorników, tak aby pomieściły one możliwie największą ilość wody i jednocześnie pozwoliły uniknąć kulminacji fal na Odrze" — wyjaśniło nam państwowe przedsiębiorstwo odpowiedzialne za wody w Polsce. I komentarz redakcji: W skrócie pisząc, szala winy przesuwa się coraz bardziej na błędne prognozy IMGW. Nie niknie oczywiście pytanie zasadnicze, dlaczego skoro nawet dziennikarze "Nyskich Nowin" dostrzegli, że coś jest nie tak, i mimo informacji o zrzutach z czeskich zbiorników, to w polskich zbiornikach zbudowanych na właśnie takie przypadki za miliardy złotych wspólnych pieniędzy znajdowało się wciąż tak dużo wody? Co komu szkodziło zadziałać bezpiecznie, zachowawczo? Dlaczego instrukcje nie dają możliwości bardziej bezpiecznej reakcji w takich wypadkach, skoro nie był to błąd poszczególnych osób? Wiele pytań, na które nie otrzymaliśmy niestety odpowiedzi. Czyli zawiniły prognozy. Nawet nie ma próby poważniejszego, bardziej technicznego wytłumaczenia się. Nawet laik przetłumaczy to tak: reakcja Wód Polskich była stosowna do prognoz, które były bardziej optymistyczne niż rzeczywistość pokazała. Czyli: zabrakło rozsądku i wyobraźni. 🙂 Ale nawet nie silę się na obwinianie kogokolwiek czy jakiejkolwiek instytucji ani nie chcę dywagować czy wcześniejszy zrzut cokolwiek zmieniłby. Łatwo oskarżać po fakcie, ludzie są tylko ludźmi, z ich doświadczeniem, ale i ograniczeniami. Zwłaszcza w sytuacjach ekstremalnych łatwo o pomyłkę czy niedocenienie niebezpieczeństwa.
-
Nie śledzę dyskusji o opróżnianiu lub nie zbiorników. Z doświadczenia wiem, że takie dywagacje amatorskie, nie znając dobrze istoty rzeczy i nie będąc specjalistą w dziedzinie, niewiele wnoszą. Ale znalazłem artykuł, który potwierdza tezy Piotra. Może już tutaj był. Jeśli tak, to sorry. https://businessinsider.com.pl/wiadomosci/wody-polskie-nie-chcialy-oproznic-zbiornikow-dzien-przed-powodzia-nie-bylo-takiej/e2hyv4j PS Chyba już było, ale nie zaszkodzi powtórzyć w innym wydaniu. 🙂 I świeże (18.09.24 godz. 11.01) wyjaśnie Wód Polskich. Wychodzi, że winny jest IMiGW. 🙂 https://businessinsider.com.pl/gospodarka/mamy-wyjasnienia-wod-polskich-dlaczego-nie-oprozniali-zbiornikow-dzien-przed-powodzia/gsdrepn
-
To po holendersku czy niderlandzu jak kto woli. A Vicor we Flandrii mieszka. Zwrot poznałem jako "ch... w mordę" 🙂, z wyrażnie charczącym "ch", gdy pracowałem przy kwiatkach w holenderskim Aalsmeer dawno temu. Flamandowie mówią bardziej miękko, przyjemniej dla ucha.
-
Pojechałem sprawdzić jak wysoka jest Wisła małą pętelką do Tyńca. Póki co, i oby tak zostało, w Krakowie jest OK.
-
Po primo. Trudno coś więcej powiedzieć o książce nie przeczytawszy jej, a przynajmniej sporych jej fragmentów. 1/3 książki jest dostępna za darmo na komputer. Zacząłem czytać, ale trochę to zajmie. Pierwsze wrażenie jest następujące. Książka mnie, amatora i laika fotograficznego, który mimo wszystko lubi cykać fotki, wyraźnie przerasta. W pewnym sensie jest dla mnie, "inżyniera", za mądra. Jej targetem wydają się zawodowi fotografowie i osoby chcące nimi zostać. Ale się zobaczy. Po secundo. Jak dobrze wiesz, bo bardzo często sam w tym uczestniczysz, z wątku głównego wychodzą poboczne, niekiedy bardzo interesujące. Książka jest o szeroko pojętej fotografii. W pewnym sensie każdy z nas jest nią w dość ograniczonym sensie zainteresowany. Stąd uwagi poboczne, w których BTW uczestniczy i sam autor wątku. Howgh! 🙂
-
Amazing. 🙂 Czyli z takiego porządnego smarfona dostajesz aż 42x60 cm. Do tego niektóre posiadają kilka obiektywów. Ten mój Samsung S22 ma tele 3x z ciut mniejszą rozdzielczością niż obiektyw główny. Często z niego korzystam, jak i z szerokokątnego 0.6x. Tego ostatniego nawet niezły kompakt Canon G7X nie ma, choć ma zoom optyczny 4.2. Dlatego kompakt poszedł w odstawkę. Jedynie lepszy w filmach, zwłaszcza, gdy chcesz płynnie zoomować. W smarfonie taki płynny zoom jest, hmm... słaby. Dlatego na narty wciąż zabierałem kompakt. Właśnie do filmów. Ale mnie, typowemu amatorowi, w zasadzie powiększone odbitki niepotrzebne. Wszystko trzymam na google czy dysku po uprzednim przycięciu, obróceniu, podkręceniu kontrastu, jasności, itp. Nic nie przekładam na papier, co zapewne jest błędem. Bo te wszystkie eletroniczne zapisy szlag trafi po pewnym czasie, a papier przetrwa długo. M.in. dlatego zachowały się zdjęcia mojej mamy narciarki z lat 30 ubiegłego wieku. Już to zdjęcie wstawiałem. Ale ponawiam prośbę. Ktoś podpowie gdzie było zrobione. Raczej Beskidy, ale niekoniecznie. Dzięki za namiar programy do resamplowania. Kto wie czy jeszcze nie skorzystam z nich. Mam całą kolekcję starych zdjęć.
-
Tak jak moja Minolta i właśnie Canon EOS. Ja też miałem fazę fotograficzną w młodości. Czyli koniec lat 60. i początek 70. Zorka 4 (z dalmierzem) a potem Zenith lustrzanka. A jeszcze wczesniej był Start, taki aparat na klisze 6 cm z okienkiem 6 cm (miało osobny obiektyw) do kompozycji zdjęć. Kupiłem sprzęt do wywoływania kliszy i zdjęć. Zagospodarowałem pomieszczenie w piwnicy i zrobiłem sobie ciemnię. I książki też poczytałem, zwłaszcza jedną, klasyka, której tytułu nie pomnę. To trwało kilka lat. Żona twierdzi, że wtedy robiłem najlepsze zdjęcia. Poniżej jedno z nich. "Plecy" kolegi. 🙂 Potem była Minolta, pierwsza poważna lustrzanka. Nacykałem nią sporo rodzinnych zdjęć. Potem seria kompaktowych Canonów z ostatnim Canon G7X, jedna lustrzanka Canona. A dziś? Smartfony. Gdy porównuję jakość zdjęć z mojego Samsung S22 do tych z Canona G7X (1" matryca) to te ze smartfona są lepsze, cokowiek to znaczy. Na pewno dla takiego jak ja amatora.
-
Wczoraj był krótki rower. Znów było piknie. Taraz powrót do nudnego miasta i życia w nim. 😉
-
Ale i tak dobrze, że sie ruszają. Jakkolwiek. Taką wewnętrzną potrzebę ruchu niektórzy mają wrodzona lub nauczoną. Obaj ją mamy jak widzę. Moje dzieci też, bo je tego nauczyłem. Zresztą do niektórych form aktywności, jak choćby codzienna krótka gimnastyka, o której wspomniałem, i ja muszę się przez rozum zmuszać. Ale większość ludzi w pewnym wieku nie ma potrzeby ruchu ani się do niego nie zmusza. Spędziłem tydzień w dość wypasionym hotelu na Węgrzech. Zdecydowana większość gości to niemieccy emeryci. Nie brakowało też Rosjan (a może Ukrainców) i Czechów. Tylko jedna 8-osobowa nasza polska grupa. Pogoda znakomita, ciepło 30-32 stopnie, słońce. I co robiła zdecydowana większość ludzi? Leżakowała i od czasu do czasu wchodziła do basenu by się niemrawo poruszać. Pływających na palcach jednej ręki. Jedynym wyjątkiem była grupa naszych pań, które robiły codzienną gimnastykę w wodzie wzbudzając tym zazdrość innych pań, zwłaszcza Czeszek. Efekt takiego tryby życia wychodzi m.in. w sylwetkach tych niemrawych ludzi. Faceci z poteżnymi brzuchami, panie z potężnymi tyłkami. 🙂
-
Oczywiście. Mea culpa. Mięśnie wokół części lędźwiowej kregosłupa.
-
Ale być może ćwiczyłaś niekorzystnie dla odcinka lędźwiowego? I wystarczył jakiś głupi ruch. Np. podnoszenie pełnego wiaderka w skręcie bocznym tułowia. Tak właśnie zrobiła moja żona, choć konsekwencje nie były tak poważne jak u Ciebie. Ja sobie mocno podpsułem lędźwie jeżdżąc po wertepach na rowerze MTB typu HT (bez tylnej amortyzacji). Skutki nie były katastrofalne, ale powiedziałem basta. Pełna amortyzacja i... codzienne ćwiczenia na wzmocnienie obręczy barkowej. Niewiele, ok. 10-12 min prawie każdego dnia. I póki co nie jest źle. Czuję kregosłup, a jakże, ale da sie żyć bez większych problemów, w tym jeździć na rowerze po wertepach i na nartach. Odnośnie codziennych ćwiczeń na obręcz barkową jest tu na forum ekspert. 🙂 Może sie odezwie. A na razie przeniosłem sie na krótko na wieś i oczywiście wybrałem się na krótkie górskie rowerowanie z pięknymi widokami.
-
Fakt. To trochę mój przypadek. Tyle że zawału nie było, na szczęście. Ale trzech stentów już się dorobiłem. A pierwszy był zakładany w wieku 60 lat, czyli proces zapychania wieńców musiał sie zacząć dużo wcześniej. Szczupły, wysportowany i co z tego. Tyle że zacząłem mieć typowe objawy, czyli ściskanie w mostku przy wysiłku. By nie było tak prosto, ściskanie przechodziło po jakimś czasie będąc cały czas w ruchu, próba wysiłkowa wyszła OK, choć coś tam zaniepokoiło mojego lekarza. Na nartach też było OK, a przecież tu wysiłki są konkretne. Wyniki krwi, włącznie z nieznacznie podniesionym cholesterolem też OK. Ale mądry lekarz zaordonował koronarografię i wyszło szydło z wora. W 90% zatkane jedno z naczyń. Przy następnych stentach nie było już tak źle. Stąd apel do wszystkich. Badajcie się, róbcie próbę wysiłkową co jakiś czas i w razie wątpliwości koronarografię a przynajmniej tzw. angiografię. Samą koronarografię robi się najczęście z ręki i na drugi dzień wychodzi ze szpitala. A po 2-3 dnia idzie na rower. Tak przynajmniej było u mnie. 🙂
-
Fakt, ale wciąż jest sporo ludzi, którzy aktywnie uczestniczyli w życiu forumowym. Czytali, sensownie pisali, dyskutowali. Więc gdzie oni będą? Na wymierających i kurczących się forach? Skoro ci ludzie istnieją to te fora nie powinny sie kurczyć. Jakoś nie widzę ich na FB, nie mówiąc o innych tiktokach. Tam nie ma dyskusji tylko krótkie wrzutki. Zresztą samo FB też ma sens. Można umawiać się na wspólne wyjazdy, pokazywać sobie zdjęcia z nich, itp. Ale prowadzenia poważniejszych dyskusji czy nawet wymiany zdań nie widzę.
-
Janie, może źle się wyraziłem. To nie średnia z całej jazdy, ale obserwacja licznika przez dłuższy czas z jazdy po płaskim i bez żadnych zwolnień spowodowanych np. zrobieniem fotki bez zsiadania z roweru. Ścieżka jak na zdjęciu. Szosowcy, w tym szosówki :), wyprzedzają mnie swobodnie jak i hulajnogowcy elektryczni, których całkiem sporo. Co z tej jazdy mają to ich sprawa. A średnia z całej jazdy, bez postojów jest pewnie niższa. Muszę sprawdzić next time. A rozrusznik, gdyby Ci go zaproponowano, bierz bez wahania. 🙂 Poprawia psyche. 🙂
-
I jeszcze trzeba na to zwracać uwagę i przykładać jakąś tam wagę. 🙂 Dziś pojechałem swoja ulubioną trasą wałami Wisły. Płasko jak... na Mazowszu. 🙂 Jechałem swoim emeryckim tempem na dobrze dopompowanym (4 bary) crossie. I pod waszym wpływem zacząłem spoglądać na licznik. 20-22 km/h to moja średnia prędkość. I dobrze mi z tym. 🙂
-
Nie. W dość wypasionym hotelu podawali pyszne żarcie nastawione głównie pod Niemców. Mało pikantne. Ciężko było sie powstrzymać przed tym i tamtym. A słodkości to już palce lizać.
-
Lepiej chuchać na zimne i... brać coś na rozrzedzenie krwi. Bo samo migotanie ponoć nie jest groźne. Ino tylko te ewentualne zakrzepy i ich konsekwencje. Ale gdyby migotanie się powtarzało to ablacja. Mnie bardzo pomogła. A wagę zawsze warto sprowadzić do tej właściwej. MŻ i WR. 🙂
-
Właśnie wróciłem z Węgier. Pierwszy raz na dłużej. Odwiedziłem też Balaton podjeżdżając rowerem kilka km z naszego Heviz. I zamarzyła mi się jazda rowerem wokół Balatonu. Ok. 220 km. Można podzielić na kilka odcinków. Jak tylko zdrowie dopisze, to kto wie, może w przyszłym roku. Bardzo dobrze odbieram Węgry i Węgrów (mimo że głosują na Orbana :)). Mili, niepazerni na dutki, czysto, schludnie, dobre wino. Język z innej planety, ale z wieloma się dogada po lingua anglica. Piękne okolice.
-
Dzięki, dzięki. Rytmika to już od dawna nawala, choć na razie opanowana, czyli w normie (fachowo mówią rytm zatokowy), ale od pewnego czasu pojawiły się problemy z przerwami pracy serduszka. I trochę na wyrost, ale w tych sprawach żartów nie ma (40 letni syn znajomej, wysportowany, bez nałogów nie obudził sie pewnej nocy), założono mi rozrusznik. Niektórzy fachowcy twierdzą, że w pewnym wieku każdy, zwłaszcza chłop, powinien go mieć. W niczym nie przeszkadza, nawet rezonas jest dopuszczony, a uratować to liche życie może. Z dietą problemów nie ma, ale z abstynencją to u mnie różnie bywa. 😉 Faktem jest, że zbyt dużo tego co powoduje szum w głowie i błogi nastrój (co prawda u niektórych agresję, ale to nie mój casus) sprzyja niestety arytmii. O nartach i moim w nich udziale myślę coraz bardziej pozytywnie. 🙂 Nie wiem jaki będzie w nich udział lewej czy prawej stopy, ale od ho ho lat skręcam z odciążenia stopy zewnętrznej (przyszłej wewnętrznej). 🙂 Nawet zacząłem z małżonką omawiać najbliższą destynację (nie mylić z destylacją :)). Ja bym chciał jakieś Włochy, a ta czegoś z grubej rury, np. Ischgl. Pożywiom uwidim.
-
Te moje doświdczenia dotyczą wiejskich psów. Nawet ostatnio pogoniłem jednego w mojej okolicy. Wnuki miały wielka zabawę. 🙂 Nigdy tak warczącego dziadka nie widziały.
-
Chyba się uda, ale nie chcę zapeszać.
