
lubeckim
Members-
Liczba zawartości
410 -
Rejestracja
-
Ostatnia wizyta
-
Wygrane w rankingu
3
Zawartość dodana przez lubeckim
-
A ja się nieskromnie i absolutnie nie w temacie pochwalę, że dzisiaj przyszedł spóźniony Św Mikołaj a raczej kurier. Może i nie są nowe, a nawet można by powiedzieć wiekowe. Za to mają jeszcze 2.35mm krawędzi (czyli całe 100 milsów), są zajebiste a najważniejsze: są moje ‼️ Jaram się normalnie jak norweski kościół 😍🤩 Po lewej moje stare Voelkl. Po nowej moje nowe-jeszcze-starsze Atomic SL9 Beta 170cm 😊 Miękka gra się skończyła
-
Niestety na Słowacki też wszędzie 2 stopień. Tzn drugi stopień nie oznacza, że nie można chodzić w góry ale jednak to są Rysy. Kolega zaliczył tam powrót nad Morskie Oko w pociagu lawina express. Na szczęście to była niewielka lawina ze świeżego śniegu. Zasypało go tylko do cycek. Ręce i głowę miał na powierzchni także skończyło się wyłącznie na strachu.
-
No 5% sumy netto na fakturach rocznie mam z tych stacji. Reszta to klepanie na akord dla Niemca pod sprzęt Car Audio. Nie o to jednak chodzi. Przewidywanie ataków zimy na dwa tydnie do przodu to mrzonka, zwłaszzca w obecnej, tak dynamicznej pogodzie. Od tygodnia śledzę (śledziłem) pogody dla Tatr aby w końcu spełnić mój fetysz, czyli zimowe wyjście na Rysy. Pogoda na najbliższą niedzielę zmieniała się od 5h ze słońcem i braku opadów, do obecnych 2h ze słońcem i łącznie 20...30 cm opadów na dobę. Z takim zastrzeżeniem, że raz miało padać w nocy z nd na pon, raz późnym popołudniem w nd a raz nawet w ciagu dnia. Mówimy tu jednak o okresie 7 dni a gdzie tam mówić jak będzie w górach za 3 tydnie. A plan na Rysy został ostatecznie skasowany zagrożeniem lawinowym.
-
Pisanie o pogodzie na więcej niż 3..4 dni do przodu to sam wiesz. A na dwa tydnie do przodu, to nawet nie wróżenie z fusów. Najwyżej opowieści pijanego stryjka na urodzinach babci.
-
Cześć. Mogę już (niestety) poinformować, że mnie jednak na zlocie nie będzie 😕 Na wytłumaczenie swoich win mogę jedynie powiedzieć, że to przez (dzięki) kolejny wyjazd szkoleniowy do @Tadeo , czyli cel narciarsko jak najbardziej słuszny. Jeżeli w związku z tym komuś zalegam jakieś pieniądze (k przykładu: @.Beata. ) to proszę o kontakt na PW.
-
Tak jak patrzę na obecną pogodę i jej prognozę, to zjazd pewnie będzie ale raczej towarzyski a nie narciarski 😕
-
Biorąc pod uwagę ile standardów samego języka C++ wyszło od momentu ukończenia przeze mnie studiów to sam wiesz 😉 Jak ja broniłem magistra to C++14 był tylko opublikowany, ale bez żadnej praktycznej implementacji, a na pewno nie w całości. Tym bardziej, że ja robię w embedded, sterowniki wbudowane, mikrokontrolery, trochę automatyki i pomiarów itp. Samym producentom zdarza się wydać po latach erratę, bo się okazuje, że bramki logiczne przełączają się jednak nie tak, jak się wszystkim wydawało 🙂 Trzymając się jedynie sportu, to tu chyba nie trzeba nikomu tłumaczyć. Zwłaszcza na forum narciarskim. Próba uczenia się samemu, z książki albo z internetu kończy się za często brzydkimi nawykami, ciężkimi do wyplenienia przez instruktora. Chodź nie ukrywam, że mam napinkę na jak najlepszą technicznie jazdę - powiedzmy na poziomie pomocnika instruktora SITN. Większości pewnie nie przeszkadza to, że ich technika jazdy jest daleka od ideału i nie ma w tym nic złego.
-
W zasadzie jestem jedynie programistą - samoukiem. Tzn te technologię, które znam teraz i sprzęt na który tworzę soft znam z nauki własnej. Jest to jednak typowe dla programistów i szeroko pojętego IT. Jeżeli chodzi o sport, to nigdzie nie jestem samoukiem. W paralotniarstwie instruktor z papierami ULC + szkoła z programem szkolenia, bo zgodnie z prawem nie da się tego zrobić inaczej. W nurkowaniu instruktor, bo inaczej jest to ekstremalnie niebezpieczne i głupie. W speleo - eksploracji jaskiń pionowych, tak samo jak wyżej. Zrobisz coś źle przy przepince i spadasz. W żeglarstwie też instruktor, bo na egzaminie na patent wymagają różnych durnych rzeczy, typu odzywki "Do zwrotu przez sztag" W nartach, to już chyba jasne. Na ten sezon 6 dni byłem na szkoleniu u @Tadeo(pół dnia jazdy swobodnej, pół dnia szkolenia). 2 dni - łącznie 3 godziny byłem na szkoleniu @Adam ..DUCH. Oprócz tego raz na Ski-Siglany wskazówki dawał mi znajomy trener. Typowa jazda bez instruktażu, to może było 3 albo 4 dni. Musiałbym dokładnie liczyć a nie mam czasu. Podsumowując; Zapłacenie za cudzą wiedzę jest najczęściej tańsze i szybsze niż orka samemu.
-
Lepiej bym tego nie opisał. Mam zajoba na punkcie szkolenia siebie, uczestniczenia w kursach, korzystania z instruktorów / trenerów itp. Być może ze względu na nikłe zaufanie do swojej wiedzy i umiejętności ale zawsze. Po to są kursy z turystyki zimowej, skałkowe, taternickie oraz speleo, żeby z nich korzystać. Życie jest więcej warte niż te półtora tysiąca, a i tak sprzęt + ubranie koszuje dużo więcej,. I tak, i nie, i nie do końca. Kiedyś bawełniano/konopne liny urywały się i nie był to w cale taki rzadki przypadek. Patrz tekst utworu "Cień Wielkiej Góry" Budki Suflera. Obecnie liny poliamidowe albo z dyneemy są w zasadzie niezniszczalne w codziennej eksploatacji. Tzn. mogą zostać uszkodzone (a nawet zniszczone) przez np spadający gruz, albo przez oparcie o ostre krawędzie. Dlatego we wspinaczce często używa się lin połówkowych albo podwójnych, a w speleo robi się przepinki. Tym nie mniej w typowej eksploatacji, lotach po odpadnięciu, czy podejściach i zejściach do takiej awarii nie ma prawa dojść i nie trzeba się tym przejmować. Kiedyś też (zwłaszcza w PL) nie było dostępu do przyrządów petzla i ludzie kombinowali różne patenty albo techniki, typu zjazd na półwyblince / prusiku albo o zgrozo zjazd hamując ciałem. Teraz komplet 4 przyrządów ma się za 1200pln. Kiedyś ciężko było kupić dobre raki, teraz nie. Kiedyś w góry chodziło relatywnie mało osób, teraz są tłumy. Gdyby te tłumy były w górach 30-40 lat temu, to pewnie trup słał by się gęsto.
-
Nie wiem do czego miał być ten komentarz.
-
A czy ten Arek nie jest przypadkiem TOPRowcem?
-
Na samą Śnieżkę lawinowe ABC to może faktycznie strzelanie z armaty do muchy, chodź w Karkonoszach też się ogłasza stopnie lawinowe. Ponieważ jednak ja mam czekan i raki, to bym je wziął. Jak mawia pewien Youtuber: It's embrassing to die if nothing fails. Odpaliłem też poboczny wątek na temat tych całych raków, czekanów i innego szpeju oraz szkoleń jak tego używać:
-
Zaczynam nowy wątek na bazie dyskusji o wypadku na Śnieżce, oraz filmu ze ślizgu po północnych zboczach. Przez kilka ostatnich dni, czyli na początku lutego brałem udział w podstawowym szkoleniu z zimowej turystyki wysokogórskiej. Zorganizowane było przez PZA (Polski Związek Alpinizmu) w ichniejszym Centralnym Ośrodku Szkolenia >>Betlejemka<< na Hali Gąsienicowej w Tatrach. Zaznaczam od razu, że chodź ramy i program tego szkolenia zostały lata temu opracowane przez PZA, tak teraz jest ono organizowane przez wiele różnych instytucji, firm i indywidualnych instruktorów. W większości posiadających jakieś namaszczenia PZA (w postaci uprawnień instruktorskich), a na pewno w sposób wiernie odwzorowujący oficjalny program Polskiego Związku Alpinizmu. Na cały cykl szkoleniowy składa się kurs: podstawowy -> zaawansowany + pobocznie: kurs lawinowy i kurs z nawigacji (oczywiście tradycyjnej) W ramach kursu podstawowego przerabiane było: Szeroko pojęte zagadnienia lawinowe. Używanie detektora lawinowego i sondy - ale bez pełnoskalowej symulacji akcji ratunkowej! Nauka hamowania upadków i zjazdów czekanem. Poprawne używanie czekana i raków (w tym jak chodzić w rakach i nie podrzeć przy tym spodni). Asekuracja lotna w zespole poruszającym się w trudnym terenie. Zjazd i podejście na asekuracji pół-wyblinką + blokiem (albo prusikiem), czyli bez użycia przyrządów typu kubek, Gri-Gri, Shunt, rolka Simple itp itd. Przewiązywanie się przez stanowisko. Budowanie stanowisk we śniegu: zakopywanie czekana i tzw. grzyb śnieżny. Wspinaczka lodowa (po lodospadzie) na wędkę przy użyciu raków i dziab. W zasadzie najważniejsze z tego wszystkiego, to właśnie hamowanie upadków i ślizgu przy pomocy czekana. Coś, co być może uratowało by życie tym dwóm osobom na śnieżce. Na tego typu pochyłości można nabrać prędkości kilkudziesięciu m/s w kilka sekund. Wjechanie w takich warunkach w drzewa albo kamienie może mieć bardzo poważne konsekwencję. Tutaj jest link do wszystkich zdjęć z kursu: https://photos.app.goo.gl/cCbhxg77khJHtBxg7 Poniżej wrzuciłem kilka wybranych jako zajawka. Jest też plik HTML z mapą i śladem gdzie poruszaliśmy się w ramach szkolenia. 20240204115233-56014-map.html Na koniec krótkie posłowie: Jak się pewnie wszyscy domyślają ze szkoleniami górskimi jest tak samo jak z narciarskimi. Piję tutaj to dyskusji pobocznej na temat SnowShow w wątku o zjeździe we Zwardoniu. Można trafić zajebiście, można trafić tylko dobrze a można trafić fatalnie. Szkolenie w Betlejmce to nie pierwsze moje podstawowe szkolenie a drugie. Rok temu byłem na Słowacji, na szkoleniu prowadzonym przez pewną spółkę z ograniczona odpowiedzialnością (za klienta) z Krakowa. Długo by się tu rozwodzić ale ekhm... pani instruktor, to było dno a nawet dwa metry mułu. Ze szkolenia w Betlejemce jestem tak samo zadowlony jak ze szkolenia narciarskiego u @Tadeo . Żeby być jednak uczciwy powiem, że jestem bardzo zadowolony ze szkolenia nie w Betlejmce ale u Michała Semowa (https://www.facebook.com/EngramSzkoleniaGorskie albo http://szkoleniagorskie.pl/ jak ktoś nie modroksiężny). Proszę tego nie traktować jako nachalny marketing. Po prostu zwracam uwagę, że Belejmka to taki trochę generator liczb losowych i nie wiadomo na jakiego instruktora się trafi. Merytorycznie będzie na 101% dobrze, ale taternicy i alpiniści to specyficzni ludzie. Im więcej osiągnięć, uprawnień, tytułów i medialnej sławy tym często większe ego. Oczywiście nie jest to regułą ale regułą jest to, że w ciężkie warunki w wysokich górach ciągnie raczej specyficzny profil ludzi.
-
No niestety tym razem okazało się, że brak tego wyposażenia był śmiertelny
-
Nie widać tam hamowania czekanem. Być może to był główny powód wypadku. Brak czekana albo brak wiedzy jak się przy jego użyciu zatrzymać. Ślizgają się na brzuchu nogami do upadu, czyli chyba w najłatwiejszej pozycji. Potem coś na ten temat napiszę, bo nawet byłem ostatnio na szkoleniu m.in. z tych zagadnień.
-
Tak mi się przypomina, że nie bez powodu ten fragment szlaku jest na zimę zamykany i na Śnieżkę trzeba wychodzić tym stromszym z łańcuchami.
-
No właśnie z tym starczaniem czasu, to jest największy problem. Jak byłem nieco młodszy i dużo bardziej głupi, to wydawało mi się, że jak przeprowadzę się do B-B to będę robił 100 godzin w sezonie, bo Skrzyczne widzę z okna a pod kolejkę mam 20 minut jazdy samochodem. No cóż. Powiem tylko, że narty są dużo mniej frustrującą i zależna od warunków zabawą.
-
35 godzin rocznie to nieco poniżej średniej dla "statystycznego latania" Ogólnie przyjmuje się, że typowy pilot paralotni w Polsce, który musi godzić czas na latanie z innymi obowiązkami lata te około 40 godzin. Oczywiście w zależności od pogody w sezonie, bo to ona rozdaje tutaj karty. W mojej i nie tylko opinii 60 godzin to max, co można wyciągnąć nie zaniedbując zbytnio pracy, rodziny (jeżlei ktoś takową posiada). Oczywiście na zrobienie tego 60 godzin wymagany jest co najmniej jeden wyjazd na Słowenię albo do Włoch, bo z Polska pogodą jest ciężko. Żeby zrobić więcej niż 60 godzin to trzeba być albo emerytem, albo rentierem własnej firmy a i rozwód też się tutaj przyda. Po prostu trzeba swoje życie absolutnie podporządkować lataniu i niczemu innemu - bez wyjątków na wyjazdy do mamusi na święta. Przykładowo tutaj są profile kilku moich znajomych, którzy zaliczają się do tych intensywniej latających. Jeden z nich jest zresztą emerytem górniczym, ma te 50 lat i po prostu nic innego do roboty. https://www.xcontest.org/2023/world/en/pilots/detail:SebastianB#tab=stats https://www.xcontest.org/2023/world/en/pilots/detail:mf1968 https://www.xcontest.org/2022/world/en/pilots/detail:kschmidt Ostatni link do profil kilkukrotnego paralotniego mistrza Polski. Zapewniam, że to co publikuję to tylko jakiś wycinek jego wszystkich lotów. Tu są po prostu tylko te, którymi chce się chwalić 🙂 Co do oskarżania mnie o bycie internetowym mądralą, to jak zwykle typowo tendencyjne komentarze dla zaczepki. Tak tylko wspomnę, że 35 godzin rocznie to wciąż więcej niż zero godzin rocznie, chodź przynajmniej sam piszesz o sobie jak o laiku. Mam za sobą: 12 sezonów, kilka lat intensywnej pracy jako działacz społeczny w kilku stowarzyszeniach, kilka poważnych wypadków widzianych na własne oczy, zaczynając od samych atrakcji, przez uderzenie o ziemię i pakowanie klienta do LPRu. Widziałem jak mój kolega po przeciągnięciu skrzydła uderza w lotnisko i wydaje ostatnie tchnienie. Słowacka policja okazywała mi zwłoki mojego innego kolegi, z którym jeszcze kilka godzin wcześniej jechałem na latanie w Tatry. Zaufaj mi, że powyższe trzy okoliczności, to wystarczająco przej____a sytuacja aby pamiętać, że nie jestem nieśmiertelny. Wiem jaką krzywdę może zrobić mi paralotnia. Po prostu z powodów osobistych akceptuje to ryzyko i latam. Nie ma sensu dyskutować dlaczego to robię i dlaczego akceptuje to ryzyko, bo to wynika z indywidualnej oceny każdego pilota. Aby określić czy coś jest niebezpieczne, należy najpierw określić metryki wg. których będziemy dokonywali oceny. Minimalizacja ryzyka w lotnictwie opiera się między innymi na analizie zdarzeń, incydentów i wypadków oraz wyciąganiu szeroko pojętego morału - bez orzekania o niczyjej winie. Skoro latam 12 lat, żyję i się nie połamałem, to chyba ten aspekt dobrze mi wychodzi, czyż nie? A, że "przez przypadek" muszę jeszcze pracować a zimę wolę poświęcić na narty a nie latanie w Kolumbii albo Teneryfie, to chyba nie problem Post Scriptum: Nalot oczywiście liczy się od momentu oderwania od ziemi aż do lądowania.
-
Generalnie to zależy. Mi się w górach udawało zabierać nawet z 20m nad ziemią. W zasadzie to dwa razy miałem coś takiego w okolicach Skrzycznego. Pierwszy raz pod Małą Palenicą na Poddzielcu w Lipowej, czyli najbardziej skrajnym, prawym cyckiem patrząc ze szczytu na Wschód. W zasadzie już miałem lądować, ale trafiłem takie zerko w którym ani nie opadałem ani się nie wznosiłem. Cierpliwość popłaciła, bo po dłuższech chwili zrobiło się z tego nieduże noszenie, na którym zacząłem skrobać się do góry. Ze 200 metrów nad ziemię zaczęło się do rozpędzać i ostatecznie wyjechałem tam na podstawę na cca 2000 metrów i poleciałem na trasę. Drugi przypadek do Kaimówka w Szczyrku tej jesieni. Ta Kaimówka ze szkółką narciarską. Tu wyjechałem z parteru na około 100m powyżej szczytu Skrzycznego. Ostatecznie wylądowałem na tej Kaimówce ale fajnie mi to urozmaiciło lot. Z wyciągarkami sprawa zależy od długości wyłożonej liny, prędkości ciągu i siły wiatru. Typowo można powiedzieć, że hole robi się gdzieś na wysokość 1/3 długości liny. Jeżeli wieje mocniej a pilot dobrze ogarnia, to można i na 1/2 długości liny. Jest jeszcze coś takiego jak hole z nawrotkami, ale wymagają one przystosowanej do tego maszyny i umiejętności pilota. Polega to na tym, że pierwszy ciąg jest standardowo do momentu aż pilot nie znajdzie się nad wyciągarką. Potem wyciągarkowy rozłącza całkiem napęd, a jeżeli to możliwe (elektryczne) może nawet delikatnie wydawać linę. Pilot leci ciągnąć za sobą tą linę na drugą stronę lotniska. Potem zaś odwraca się natarciem w stronę windy. Obsługa zaczyna ciągnąć i proces można powtarzać do momentu, aż na bębnie pozostanie cokolwiek liny. Nie jest to jednak powszechna praktyka, bo jak wspomniałem wyciągarka musi być mechanicznie dostosowana do takiego procederu. Co ciekawe wyciągarki paralotniowe nie podpadają pod UDT, tak jak wyciągi narciarskie. Chodź czasami nawet może powinny. Ale to inny temat. Jeszcze mały disclaimer a propos prędkości zniszczenia i maksymalnej. Rzadko bo rzadko, ale zdarza się, że paralotnia rozlatuje się w locie. Dotyczy to jednak częstej i zaawansowanej akrobacji z bardzo dużymi siłami odśrodkowymi. Były przypadki, gdy podczas wykonywania jakiejś figury acro np. cały rząd linek odpruł się od skrzydła. Właśnie dlatego akro piloci mają ze sobą dwa spadochrony zapasowe, albo BASE system + klasyczny, okrągły spadochron. W typowym locie nie da się rozpędzić skrzydła do prędkości Vne samym zmniejszaniem kąta natarcia, przez używanie tzw. belki przyspieszacza. Prędzej kąt natarcia spadnie do zera i nastąpi podwinięcie frontalne. Nie powinno to mieć domyślnie miejsca, bo skrzydła są tak trymowane, że samą belką nie da się zejść z kątami natarcia tak nisko. Jeżeli jednak zdarzyła by się jakaś turbulencja, która by tutaj pomogła, to po wyjściu po prostu glajt wraca na prędkość trymową i leci dalej. Co do zasady natychmiast należy wtedy odpuścić belkę, bo strzał natarcia przeniesiony przez bloczki może nawet złamać nogę, jeżeli by dalej tą belkę wciskać. Robiąc spiralę nie da się też w zasadzie zniszczyć skrzydła, o ile przechodzi przegląd techniczny. Prędzej dojdzie do blackout na skutek bardzo dużej siły odśrodkowej. W głębokiej spirali prędkość opadania może wynieść 20m/s w dół a łączna prędkość lotu względem powietrza nawet 30m/s, czyli ponad 100km/h. Chodzi tutaj o łączą prędkość jako sumę wektorową po wszystkich trzech osiach
-
Litości. Proszę. NIE NIE I JESZCZE RAZ NIE. Naprawdę, ja latam 12 lat i wiem co piszę a ty bardzo ale to bardzo nie masz racji. Hol za niski na termikę? Proszę bardzo https://www.xcontest.org/2023/world/en/pilots/detail:ukaszprokop Do tego wypis lotów z tego tylko jednego lotniska, bo nie działa bez logowania. Widzę, że opierasz swoją wypowiedź na wiedzy sprzed 30 lat, jak gdyby rozwój technologiczny tego sportu w ogóle nie nastąpił. Ciąg dalszy polemiki pod tym screenem Idąc dalej. Paralotnie mają obecnie prędkośc trymową w zakresie od 35 do 40km/h. Prędkość przeciągnięcia od 18km/h do 22 km/h. Maksymalną od 55km/h do nawet 70km/h. Oczywiście to w zależności od masy startowej. Paralotni nie da się w zasadzie rozpędzić powyżej prędkości zniszczenia. Tu nie ma czegoś takiego jak Vne. Prędkość maksymalna, to po prostu prędkość na minimalnym kącie natarcia. Moje obecne skrzydło może być złożone w 1/3 i nawet nie zmienia kierunku. Dopiero po złożeniu połowy glajta znad głowy zaczyna nieco skręcać w stronę zaklapioną, ale utrata kierunku jest dość wolna i da się ją skontrować. Można sobie ściągnąć celowo znad głowy pół szmaty i utrzymać kierunek lotu na wprost - wiem, bo bawiłem się w ten sposób. Oczywiście skrzydła wyczynowe o klasyfikacji EN-C oraz EN-D są bardziej narowiste, ale ja tu mówię o sprzęcie rekreacyjnym. Żagiel bez żadnej termiki występuje bardzo rzadko. Albo przy pełnym zachmurzeniu, albo na późną jesień i zimę. Nie. Nie ma czegoś takiego jak gwałtowne zmiany kierunku i prędkości nisko nad zboczem. Jeżeli pilot stwierdził gwałtowną zmianę prędkości albo kierunku, to po prostu nie ma pojęcia o meteorlogi, albo nie sprawdził prognozy pogody. Atmosfera jest dość stochastycznym żywiołem, ale nie jest do końca losowa. Wiatr wieje zawsze od wyższego ciśnienia do niższego. Obowiązują tu tradycyjne warunki brzegowe z mechaniki płynów / aerodynamiki. Obowiązuje tu prawo, nazwane potocznie "zwężką Venturliego". To, że nad szczytem wiatr wieje mocniej niż 200m na przedpolu to nie gwałtowna zmiana kierunku i prędkości, tylko prawa fizyki, które pilot musi rozumieć. To, że wiatr kładzie się po zboczu, to efekt działania warunków brzegowych i tego, że ciężko by było aby wiatr wiał przez litą skałę. Noszenia termiczne występują w konkretnych, przewidywalnych i często stałych miejscach. Zachowują się w sposób zależny od obecnej sytuacji barycznej, temperatury, nasłonecznienia, ew frontów atmosferycznych w pobliżu itp. Jest to skomplikowany proces, ale do pewnego stopnia można go przewidywać a na pewno da się go zrozumieć na tyle, żeby wiedzieć gdzie latać a gnie nie. Narciarstwo opiera się na pamięci mięśniowej i czuciu mięśni głębokch. Latanie opiera się na analizie, wyobraźni przestrzennej, znajomości teorii i procedur, a często po prostu smykałce i intuicji podpowiadającej gdzie jest następny komin albo inne noszenie. Trochę odwagi też się przyda, chodź to nie jest warunek konieczny.
-
Kawa jest szybownikiem a paralotnią leciał raz w tandemie. Nie sądzę, żeby był właściwą osobą, do oceniania paralotniarstwa chodź na szybownictwie się zna. Startował zresztą w tamtych zawodach w Previdzy, które skończyły się kilkoma wypadkami śmiertelnymi jednego dnia. PS. Jeszcze w kwestii formalnej: Kawa jest z Międzybrodzia Żywieckiego a nie Bielska.
-
12 lat jestem uwikłany w aktywne uprawianie paralotniarstwa. Latam około 35 godzin rocznie, czyli dość niedużo. Przez ten okres zaliczyłem zarządy kilku dużych stowarzyszeń paralotniowych (w tym taki odpowiednik PZN) a przede wszystkim miałem okazję zobaczyć jak zmienia się sprzęt, środowisko, poziom wyszkolenia itp. Powtórzę po raz kolejny, bazując na moim 12 letnim doświadczeniu. Twierdzenie, że paralotnia jest niebezpieczna bo może się podwinąć a szybowiec jest bezpieczny, bo jest sztywnopłatem jest po prostu głupie. Przez te 12 lat mogę rzucić kilkoma katastrofami ze skutkiem śmiertelnym w szybownictwie. Dwa wjechania w las na Bezmiechowej. Zniszczenie statecznika poziomowego przy starcie na Bezmiechowej. Wjechanie w korkociagu w las na zachodnim zboczu Żaru. Śmiertelne wypadki w Tatrach podczas zawodów w Previdzy. Wszystko powyższe, to wypadki szybowcowe zakończone śmiercią pilota na miejscu. W szybowcu jest albo spoko albo krew leje się strumieniem. Nie ma w zasadzie stanów pośrednich. Paralotnia ma tą fajną zaletę, że ma bardzo duży zakres potencjalnych konsekwencji. Obrażenia podczas wypadków też są różnorakie. Naszym branżowym uszkodzeniem jest kompresyjne złamanie (zgniecenie) kręgosłupa, które może mieć różne konsekwencje neurologiczne w zależności od okoliczności. Paralotnia NIGDY nie podwija się ot tak bez powodu. Podwinięcia paralotni ZAWSZE wynikają z zaistnienia jakichś konkretnych warunków. Pomijając zły stan techniczny skrzydła i zerwanie opływu laminarnego przez powietrze "przeciekające" przez szmatę, jest to turbulencja. Od startu w zbyt silnym wietrze i wlot w rotor nisko nad startem, przez podejście do lądowania znad przeszkody, przez wlot na zawietrzną stronę zbocza. Kończąc po prostu na wykładaniu w kominie termicznym, najczęściej po jego zawietrznej stronie. Wytłumaczenie subiektywnych detali dotyczących aerodynamiki i noszeń termicznych dalece wykracza poza zakres tego forum narciarskiego. Zatrzymam się na tym, że w wielu tego typu przypadkach wykładanie się szmaty da się wyłapać zanim jeszcze wejdzie, a gdy wejdzie skrzydło da się wyprowadzić do poprawnego stanu lotu. Nie znam Waszych kolegów i nie chcę ich obrażać ani deprecjonować ich wiedzy. Z drugiej strony argumenty pilota samolotowego, wiatrakowcowego na temat paralotniarstwa przypominają mi sytuację, w której miałbym instruktorowi SITN albo PZN mówić jak ma szkolić. Ja jestem wyszkolony do pilotowania paralotni i poświęciłem bardzo dużo czasu i absurdalną ilość pieniędzy na zdobycie pewnego nalotu i doświadczenia. Miałem kilka dużych wyskładań ale nigdy w powietrzu nie bałem się, że zaraz mogę się rozwalić o glebę. Nie wypowiadam się o pilotażu samolotów, bo nie mam na to uprawnień i nie leży to w zakresie moich zainteresowań. Nie wypowiadam się na tematy narciarskie, bo mam w tym temacie raczej małą wiedzę - wolę po prostu zapłacić Adamowi Duchowi albo innemu instruktorowi, bo wiedza kosztuje. Znam środowisko (nie tylko paralotniowe), również od psychologicznej strony. Wiem jak ludzi potrafią przeceniać swoją wiedzę i twierdzić, że potrafią więcej niż faktycznie. Znowu nie chcę obrażać Waszych kolegów, bo ani Was ani ich nie znam. Zaś jednak nadmienię, że poziom wyszkolenia pilotów GA jest różny. Czasami wręcz słaby. Zdobycie obecnie PPL to kwestia wyłącznie pieniędzy i niczego więcej. Można utyskiwać, że za ""starych czasów"" to było tamto albo sramto. Fakt jednak faktem, że poziom wyszkolenia w APRL był bardzo dobry. Obecnie część pilotów GA ma takie zaufanie do elektroniki, że po zdjęciu klemy z akumulatora spowodowało by szybko wypadek. Jako, że w mojej karierze pilota naoglądałem się duży przykrych obrazków, w tym ciało mojego kolegi podczas okazania zwłok, zapakowane do czarnego worka, tak staram się dać tamtemu środowisku coś z mojej wiedzy i doświadczeń. Powtarzam zawsze, nieco łechtając ego pilotów: Paralotniarz to nie jest jakiś tam zwykły turysta, harcerz, cyklista a nawet narciarz. Paralotniarz jest zgodnie z napisem w dokumencie: "Członkiem personelu lotniczego". Osobą posiadającą (powiną posiadać) bardzo specjalizowane wyszkolenie i wiedzę. Bezpieczeństwo personelu lotniczego zależy wyłącznie od wyszkolenia, wiedzy teoretycznej, nalotu i ogólnego doświadczenia. Im więcej szkolenia i tego wszystkiego, tym mniejsza szansa na doprowadzenie do katastrofy. Zdrowy rozsądek też się przydaje. To taka analogia to narciarskiego: "jeżdzę szybciej niż potrafię, bo lubię zap____ć" Procedury w lotnictwie pisane są krwią tych, którym nie wyszło. Jeden instruktor Polskiego Związku Alpinizmu z Centralnego Ośrodka Szkolenia "Betlejemka" powiedział: Jeżeli dla kogoś problemem jest to, że paralotnia się podwija, to niech nie lata na paralotni. Jeżeli dla kogoś problemem jest to, że na nartach można przy____ć, rozwalić sobie kolana i do końca życia kuśtykać albo chodzić o kulach, to niech nie jeździ na nartach. Dla kanapowych specjalistów od ratownictwa górskiego narciarstwo też jest sportem wysoce ekstremalnym i burżujskim. Takim, które powinno zostać obłożone wysokimi rygorami ubezpieczeniowymi, bo przecież "akcje GOPR kosztują" i tego typu zwykłe brednie piep____e bez pojęcia o tym jak działa GOPR. I teraz trochę samopromocji - dwa filmy z mojego niszowego mikrokanału
-
@Jan zapraszam do dyskusji.
-
Teorię, że paralotnia jest niebezpieczna bo jest miękkopłatem ma tyle samo sensu jak twierdzenie, że samoloty są bardzo bezpieczne, bo silnik nigdy się nie zatrzyma. Polecam poczytać niektóre raporty PKBWL. Zwłaszcza z ostatnich kilku(nastu) lat kiedy lotnictwo stało się bardziej dostępne, dzięki jednak bogacącemu się społeczeństwu.
-
Wysłałem Ci te 40pln. W prywatnej wiadomości masz potwierdzenie przelewu i numer do mnie na komórkę // ML