Skocz do zawartości

faf500

Members
  • Liczba zawartości

    773
  • Rejestracja

  • Ostatnia wizyta

Zawartość dodana przez faf500

  1. Podepnę się do tematu... Czy przy zmianie podeszwy (alpejska -> skiturowa) trzeba korygować nastaw siły wypięcia? Zakładając, że długość skorupy buta się nie zmienia, a operator nart też ten sam.
  2. Zobacz jeszcze Snow Trace'a. Wg. mnie dość dobrze "wygładza" pomiary typu vmax. No i ma też opcję "najszybsze 10 sekund" - to już chyba powinno być blisko rzeczywistości.
  3. faf500

    rower :)

    Żal nie skorzystać z takiej pogody jak dziś. Pokręciłem sobie co nieco po najbliższej okolicy. Jesień bywa piękna Tymczasem w Harbutowicach powoli szykują artylerię A ja nie mogę nie pochwalić się ostatnim nabytkiem Ps. to mit, że lżejsze rowery są szybsze
  4. A ja postanowiłem się pobawić w ryzykanta. Czytaj: zaklepałem sobie po taniości wyjazd w grudniu w nieoczywiste i mało znane miejsce, gdzie może będzie fajnie, a może też być (bez)śniegowa klapa. Się okaże :> A ogólnie, to wielkich zmian w kierunkach nie przewiduje się, 2 landy na tapecie: Savoie (też mi niespodzianka ) i Haute Savoie.
  5. Wystartowaliśmy ok 8.20, ostatnie niedobitki przyjeżdżały na metę tuż przed zmrokiem, ok 19.30-20.00, choć ponoć był ktoś (właśnie na mtb), kto dojechał po 21. Peleton tylko na początku rajdu, potem już mniejsze grupki - na finiszu 5, góra 10 osób. Kluczowe jest załapanie się do dobrej grupki (nie za szybkiej), żeby nie jechać samemu.   W opisach okolicy sugerują, żeby jechać właśnie wąwozem, ale dopiero po fakcie doczytałem... Choć akurat jak tamtędy przejeżdżałem, byłem kompletnie ujechany i już na nic nie zwracałem uwagi
  6. Oj tak, pogoda była wymarzona. Zdecydowanie warto pojechać I zdecydowanie na kolarce Widziałem gdzieś fajny komentarz, jak to ktoś przyjechał na MTB, czy tam innym trekingu i zdziwiony, że miało być spokojnie i towarzysko, a tu wszyscy wokół zapieprzają jak by mieli silniczki w d... ekhm... w rowerach Różnica między samotną jazdą na "zwykłym" rowerze, a grupą kolarzy, nawet rekreacyjnie jadących, jest kolosalna...
  7. W temacie rowerowym wspominałem o Rajdzie wokół Tatr. A wspomniałem, że w pakiecie był i profesjonalny fotograf? Na pamiątkę ujęcia z wirażu na zjeździe z Hut (trasa Zuberec - Liptowski Mikulasz, bywalcy Chopoka z pewnością znają)   Ps. a jak ktoś lubi oglądać dużą ilość kolarzy (i kolarek!) w obcisłych ciuchach, to można tu: https://www.facebook...096470030440553
  8. faf500

    rower :)

    No i po rajdzie   Wszystko zagrało jak należy - pogoda idealna, dobrze się układała współpraca w grupach, no i była "noga"... Tak, że plan pt. "średnia się musi zgadzać" zrealizowany ze sporą nadwyżką   Jak zwykle świetna atmosfera na tej imprezie. Na początek pamiątkowe zdjęcia na rynku w Nowym Targu, uformowanie dwóch grup (szybkiej i spokojnej) i można ruszać. Na początek przejazd do granicy w Chochołowie w obstawie policyjnej. Tym razem już kilka kilometrów przed granicą start ostry i następnie zajęcia w podgrupach. Po drodze takie rejony jak Oravice, Zuberec, Liptowski Mikulasz, Strbskie Pleso, Smokowce itd. Końcówka przez granicę w Jurgowie, Białkę i pętla zamknięta w Nowym Targu. Znakomite jedzonko na bufetach. My jednak tym razem postawiliśmy na sport, więc nie było zbyt wiele czasu na delektowanie się   A dziś o dziwo nawet nie miałem problemu zejść po schodach   Tu zapis dnia w pigułce: https://www.relive.cc/view/692588152 Tu w wersji statycznej: https://www.strava.c...ties/692588152/     Ps. moje urządzenie gps jest dość niskich lotów, w rzeczywistości było 31,44 ;-)
  9. faf500

    rower :)

    Cosik ten temat podupadł, a przecież szczyt sezonu. Może ci, co cisną nie mają czasu pisać... bo cisną :> To nadmienię, że już w niedzielę coroczny, tradycyjny Rajd Wokół Tatr ze startem i metą w Nowym Targu. Bardzo fajna impreza, w tym roku kompletny, 200-osobowy peleton, w formule towarzysko-rekreacyjnej. Mimo, że to nie wyścig, to teraz jest stresik, bo towarzystwko towarzystwem, rekreacja rekreacją, a średnia się musi zgadzać   Ale jest i optymizm, bo "nogi podają" ostatnio tak, że sam nie mogę wyjść z podziwu Trzymajcie kciuki
  10. Na podjeździe od strony Prato (tym klasycznym) szykuj się na tego typu zakręty: Przy ładnej pogodzie duży ruch motocyklistów, tudzież sportowych aut. Mógłbyś też podjechać od strony szwajcarskiej - subiektywne odczucie, że trochę mniej kręta droga ale i węższa. Powinien być mniejszy ruch.
  11. Hmm... tydzień temu śniegu było mnóstwo. Szanuj klocki hamulcowe :>
  12. W "szosie" tarczówki to dość kontrowersyjny temat. Pojawiły się nawet u zawodowców na wyścigach, ale zabroniono ich używać po jednej z kraks, gdzie rozgrzane dyski spowodowały spore obrażenia u jednego z zawodników. A w przypadku mojego roweru to kwestia jest inna. To moja pierwsza kolarzówka, kupowana po taniości i nie ma sensu więcej w nią inwestować. Już się oswajam powoli z pomysłem kupna czegoś bardziej PRO, z lepiej dobraną geometrią itd. A jak PRO, to tarczówek oczywiście mieć nie będzie
  13. Jak napisałem: plan wykonany, czas na bonus. W ostatni dzień zebraliśmy się bladym świtem, by nieco "skrócić" drogę powrotną do PL. A po drodze przerwa na małą działalność górską. Problemy były zasadniczo dwa. Pierwszy: droga, która jeszcze dzień wcześniej była zamknięta z powodu małej lawiny. A drugi: prognoza pogody. Ta nie pozostawiała wątpliwości - będzie padać i będzie zimno na górze. Były więc duże wątpliwości, ale o godzinie 8 rano w miejscu startowym jeszcze nie padało, więc postanowiłem ruszyć, najwyżej zmoknę... Początek na ok 800mnpm, kilka km po płaskim i zaraz zaczyna się podjazd. A ten przedstawi się sam... Jak widać droga już otwarta, póki co sucho. Oby tak dalej! Z początku podjazd jest dość łagodny, można się oswoić z ogromem pracy, którą trzeba włożyć. Z głównej drogi, gdzie zaczynałem jazdę, na górę jest 28km i prawie 1,9km w pionie... Niestety dzień dziecka szybko się kończy - po wyjeździe z jednego z tuneli, z niesmakiem stwierdzam, że już pada. A to dopiero początek wspinaczki. No ale cóż, to była kwestia czasu. Sam podjazd też robi się coraz trudniejszy, już do samego końca będzie stabilnie trzymać 8%. Deszcz i zmęczenie po 3 wcześniejszych dniach, to też słabe połączenie. Momentami pada intensywnie, chwilami przestaje. Widoków za bardzo nie ma, jest mglisto i ponuro. W końcu zaczynają się serpentyny, jest ich 48, są numerowane, ale dość wybiórczo. Tutaj już okolice po przejechaniu 20-tu z nich, wysokość 2060m. W Dolomitach byłaby to już końcówka wspinaczki, na Stelvio czeka mnie jednak jeszcze prawie 700m... Na horyzoncie widać już słynne końcowe serpentyny. I tak mozolnie się to wszystko posuwa do przodu. Na jednym z zakrętów czai się paparazzi, który robi mi serię zdjęć... Teraz mogę sobie je nawet wykupić, ale musiałbym mieć konto na paypalu Jak mówiłem idzie to mozolnie i mało przyjemnie w tym deszczu, ale drogi ubywa. Śniegu za to przybywa, choć z tej strony, to akurat stok przy drodze jest za stromy, żeby się utrzymał. I wreszcie ostatni kilometr, już widać metę. Nareszcie koniec męczarni (jak bardzo się myliłem, za chwilę się przekonam)... Cima Coppi zdobyta! Jestem chyba pierwszym kolarzem, który w tym roku wyjechał na Passo Stelvio od klasycznej strony (bo to był pierwszy dzień kiedy było otwarte ) Teraz krótka przerwa na odpoczynek, kupno pamiątki i w dół... Początek zjazdu w stronę Bormio, by zaraz odbić na Szwajcarską stronę i przez Umbrail Pass kierować się na sam dół. Bardzo, bardzo długi (ponad 25km) zjazd. W normalnych okolicznościach byłby to raj. W ten dzień był koszmarem. Po pierwszym kilometrze już czułem, że nabawię się odmrożeń palców. Po kilku kilometrach cały już trzęsłem się z zimna. A wysokości wcale szybko nie ubywało, bo na mokrej szosie i wirażach trzeba było bardzo uważać i nie rozpędzać się zanadto. Ubywało za to klocków hamulcowych - po tych 4 dniach, a szczególnie po tym deszczowym zjeździe nowe klocki się praktycznie zużyły W końcu dotarłem do miejscowości po stronie szwajcarskiej, droga się nieco wypłaszczyła, a ja ile sił w nogach cisnąłem, żeby choć trochę się rozgrzać. Chyba w życiu tak nie zapieprzałem po tak kiepskiej i mokrej nawierzchni... w takich okolicznościach włączają się pierwotne instynkty Do miejsca spotkania czekał mnie jeszcze kawałek podjazdu do pokonania (Reschen Pass), ale chłopaki się nade mną zlitowali i wyjechali mi naprzeciw I tak po ok 60km wpakowałem się do busa, by wreszcie poczuć ten komfort suchego ubrania i za moment ruszyć w drogę powrotną do domu. Wiadomość dnia: Passo dello Stelvio zobyte! Ale frajdy za dużo w tym nie było. Ps. Podziękowania dla Jurasa i całej ekipy. Fajnie się ten wyjazd zgrał. No i miło było poznać
  14. No ciężka góra, ciężka... tyle dobrze, że jechana niedaleko od startu. A jest w okolicy jeszcze gorszy podjazd, o czym za chwilę. Trzeci dzień, to lekkie zluzowanie - mniej kilometrów do przejechania i mniej podjazdów, ale za to ten najgorszy na koniec. Wszelkie opisy były w tej kwestii zgodne, zresztą zdążyłem już nim wcześniej zjechać, więc widziałem, że lekko nie będzie. Na początek jednak częściowa powtórka z pierwszego dnia, czyli mini zjazd do Canazei i od razu pod górę w kierunku Passo Sella/Pordoi. Piękna pogoda, więc i lepsze widoki niż 2 dni wcześniej na tej trasie. Mniej więcej w połowie podjazdu następuje rozwidlenie i zamiast jechać w kierunku Selli jak poprzednio, skręcam na Passo Pordoi. Ta przełęcz zarówno od tej strony jak i od strony Arabby, to taki fajny podjazd szkoleniowy. Długi, wymagający, ale bez trudnych miejsc. Po wyjechaniu na górę czas na jakieś foto i zaraz potem długi zjazd do Arabby i potem jeszcze niżej. Zjazd z wysokości 2230m na ok 1400m i po krótkim wypłaszczeniu za drogowskazami w kierunku Cortiny. Ale tym razem aż tam nie dojadę. Celem jest Passo Falzarego prawowitą (najciekawszą) drogą. Znów więc mnóstwo serpentyn i mozolna wspinaczka. Do pokonania ok 700m. Jak zwykle w okolicy początki podjazdów schowane w lesie - godziny przedpołudniowe, więc każda odrobina cienia mile widziana. Końcówka, to jeszcze kilka patelni, zbudowanych na skałach i kapitalny tunel Kapitalny, pod warunkiem, że akurat nie przejeżdża przez niego stado motocyklistów... wrażenia słuchowe są wtedy dość ekstremalne Już końcówka, już widać wagonik kursujący z przełęczy. Na Passo Falzarego (2116m) mały popas, dziś mam sporo czasu, więc mogę sobie na to pozwolić. Jest bardzo ciepło, więc nie zmarznę na zjeździe. A ten będzie wiódł tą samą drogą, którą przed chwilą wjechałem. Nie zjadę jednak na poziom 1400m, ale jeszcze dalej, aż do Caprile (1000m). Super są te kilkunasto-kilometrowe zjazdy No i nadchodzi czas na ostatnią górę - piekielne Passo Fedaia. Do pokonania ponad 1km podjazdu, jednak nie sama wysokość robi trudność. Tą robi nachylenie. Pierwsze kilka kilometrów to jeszcze umiarkowana stromizna, ale zmęczenie i upał dają znać o sobie. Obok drogi odpoczywają zwierzaki... Skwapliwie korzystam z widoków, by zrobić jakąś przerwę. Nawet nie próbuję tego na raz podjeżdżać. Potem jeszcze małe wypłaszczenie, taka cisza przed burzą. Dojeżdżam do miejscowości Malga Ciapella. Tutaj żarty się kończą. Do szczytu pozostaje ponad 5km, średnio 11% (!). A co gorsza na początek długa prosta. Jak są serpentyny, jest łatwiej. Tu jedzie się prosto w górę stoku, którym w zimie jeździ się na nartach. W zimie wydaję się to płaską dojazdówką, na rowerze odczucia są skrajnie różne. Na koniec długiej prostej znajduje się knajpa Capana Bill, gdzie zaczynają się upragnione serpentyny. Ale łatwiej wcale się nie robi... Podjeżdżam bardzo mozolnie, co chwila się zatrzymując. W końcu widać już koniec męczarni, widać też ładnie to, co się już pokonało. Na przełęczy czuję się zniszczony przez tą "górę". Na szczęście już do samej kwatery wyłącznie z góry. Po drodze jeszcze rzut oka na masyw Marmolady. W te 3 dni objeździłem wszystkie okoliczne górki, które zamierzałem. W planie była jeszcze jedna wycieczka po okolicy (tym razem bez słynnych podjazdów), ale z racji nieco inaczej rozplanowanej podróży powrotnej, plany się nieco pozmieniały... więc zamiast 100% normy miało być 100% + coś extra Ale o tym później... Aaaa... jeszcze liczby dnia: 90km/3,67km
  15. Przed wyjazdem zaplanowałem sobie, że drugi dzień, to będzie ten najdłuższy i najcięższy etap. Jako, że z każdym dniem ryzyko, że będę miał serdecznie dosyć roweru rosło, to trzeba było jak najszybciej odpalić największe fajerwerki Ty razem ruszyłem z kwatery w przeciwnym kierunku niż dzień wcześniej. Od razu pod górę drogą w kierunku jeziora i przełęczy Fedaia. Podjazd od strony Canazei jest relatywnie łatwy: lekko ponad pół kilometra przewyższenia i brak większych stromizn. Po Sella Rondzie nogi były trochę "ciężkie", ale jakoś się kręciło... Widoki prawie do samej góry raczej bez fajerwerków... no, nie licząc królowej Dolomitów - Marmolady. Passo Fedaia to właśnie to miejsce, nad którym góruje lodowiec i najwyższy masyw Dolomitów. Jak widać śniegu, zwłaszcza w górnych partiach, jeszcze mnóstwo - gdyby wyciągi były czynne, to można by pojeździć jeszcze na nartach. Czego na tych zdjęciach akurat nie widać, to na upartego dałoby się zjechać do samej przełęczy. Po przejechaniu wypłaszczenia wzdłuż jeziora otwierają się widoki na nową dolinę i zaczyna się zjazd w stronę miejscowości Malga Ciapella. Zjazd z ok 2050m, solidnie nachylony, trzeba się mocno pilnować, bo rower bardzo szybko nabiera prędkości. Podjazd od tej strony rysuje się na znacznie, znacznie cięższy. Po drodze mija się Malgę (1450m) i stację kolejki na Marmoladę. Odcinek kolejki, widoczny na zdjęciu poniżej, pokonuje 900m przewyższenia w jakieś 3 minuty! Ja kontynuuję zjazd, aż do miejscowości Caprile, położonej na ok 1000m. Stąd już skręcam w stronę słynnego Passo Giau. Czeka mnie teraz ponad 1,2km w pionie. Z początku jest płasko... Ale ten stan nie trwa długo i zaraz zaczyna się wspinaczka... I tak dojeżdża się na wysokość ok 1350m, krótki zjazd i rozpoczyna się oficjalny podjazd na Passo Giau. Podjazd najwyższej kategorii (HC), 900m w pionie, średnio 9% nachylenia. Tutaj żartów nie ma! Cały czas ostro pod górę, jedyne momenty wytchnienia, to mostki nad potokami. Oczywiście mnóstwo serpentyn, co trochę ułatwia jazdę. Mam mocne postanowienie wyjechania na raz i nie przeszkadza mi w tym nawet czerwone światło na wahadle na początku trasy (jakiś mały remont) Widzę przed sobą dwóch kolarzy, w połowie drogi jednego z nich prześcigam, drugi cały czas 100-200m przede mną. Za chwilę przemyka obok mnie zawodniczka (kobieta mnie bije! ), chwilę później kolejny kolarz przejeżdża w takim tempie, że się zastanawiam, czy to nie jakiś PRO's, który zabłądził po wcześniejszym etapie Giro d'Italia. W końcu widać już przełęcz, jeszcze tylko ostatnie metry i... Jest! Udało się wyjechać! W wolnym tempie, ale bez przystanków. 2236mnpm. Zostawiam brykę na parkingu i idę pooglądać widoki. Nie wspomniałem jeszcze o tym, ale drogi Dolomitów są o tej porze roku oblężone przez motocyklistów. Do tego mnóstwo super-samochodów, gdzie Porsche'aki robią za auta dla ubogich Jest głośno na drodze, ale cóż, trzeba przywyknąć. Czas na zjazd! Ten będzie długi i bardzo kręty. Czyli tak jak lubię Do wyboru zjazd na wysokość 1500m, lub na sam dół do Cortiny d'Ampezzo (1200m). Biorąc pod uwagę, że tym dolnym odcinkiem musiałbym potem z powrotem podjeżdżać, to mógłbym sobie go oszczędzić... ale i tak skończyła mi się woda, więc trzeba było zjechać na sam dół, dylematu nie było. Jak na złość, nie znalazłem nigdzie fontanny/kranu z wodą. We wszystkich kurortach okolicy jest tego pełno, po Cortinie jeździłem i nic nie znalazłem. W końcu udało się zlokalizować mały sklepik, kupić wodę, banana, by kontynuować przejażdżkę. Czas na Passo Falzarego i Valparola. To znów 1000m do zrobienia w pionie. Podjazd łagodniejszy, prowadzi tędy jedna z główniejszych dróg Dolomitów, jednak już tym razem nie siliłem się na ciągłą jazdę. Trudy etapu zaczęły dawać o sobie znać. Po koniec podjazdu otwiera się widok na Lagazuoi - kolejny monumentalny masyw okolicy. Prowadzi tam kolejka górska (startująca z Passo Falzarego), a także trasa narciarska. Po lewej mijam kolejny stok, gdzie nawet sporo śniegu się uchowało. Jadąc w zimie tamtędy było tu ustawione mnóstwo tyczek. Po wjechaniu na Passo Falzarego można kierować się w dół, w stronę Arabby, lub jeszcze kawałek wspiąć się - na przełęcz Valparola. I tu się udałem. Końcówka znacznie stromsza, ale podjazd krótki, więc za moment przystanek na celebrowanie zdobycia kolejnej góry (kolejne HC ) Stamtąd trasa zjeżdża do Alta Badii, a konkretnie La Villi. Po zjeździe odcina mi "prąd", całe dzisiejsze żarcie już zjadłem, więc zaczyna to słabo wyglądać. Już 95km, ale mnóstwo jeszcze przede mną. Postanawiam udać się na obiad w Corvarze, jak na złość wszystko pozamykane - sjesta. W końcu trafiam na otwartą piekarnię, gdzie serwują pizzę na kawałki - zjadam cztery, do tego drożdżówkę i powoli odzyskuję siły... Od tej pory jadę tą samą drogą, co dzień wcześniej, tylko w odwrotnym kierunku. Więc najpierw podjazd z Corvary i Colfosco na Passo Gardena. Z La Villi wychodzi ponad 650m przewyższenia. Idzie to bardzo mozolnie. Droga jest odwrotnością poprzedniej, więc przynajmniej nie muszę już sięgać po aparat foto, i tak już za dużo tych zdjęć :> Po wdrapaniu się na przełęcz, krótki zjazd na Plan de Gralba, by wreszcie zacząć ostatnią wspinaczkę tego dnia. Jeszcze tylko 360m na Passo Sella, a potem już z górki. Po drodze przejeżdżam obok masywu Saslong'a Jeszcze trochę, już niedaleko... Tym razem nawet się nie zatrzymuję na Passo Sella, tylko od razu cisnę w dół. Ten odcinek już znam, więc te kilkanaście kilometrów bardzo szybko zlatuje. Jeszcze tylko ostatnie 2km lekko pod górę do kwatery i koniec wyczerpującego dnia. Udało się! Ponad 130km i 4,9km przewyższenia.
  16. Hehe, ciąg dalszy będzie jak tylko uda mi się nie usnąć po powrocie z pracy
  17. Narty poszły w odstawkę (choć nadal stoją w pokrowcu, w pokoju), "szosa" na tapecie. Trochę się niedawno sponiewierałem i muszę... no po prostu muszę się tym pochwalić Bo uprzedzając nieco ciąg dalszy, był rozmach, było na "bogato", "grubo", "epicko", "z bramą na pełnej k." itd.   Od zawsze mi się marzyło pojechać na rower w Alpy i zmierzyć się ze słynnymi podjazdami z wyścigów kolarskich. W odróżnieniu od wyjazdów narciarskich, to trudne przedsięwzięcie pod względem logistycznym. Nie wystarczy pójść do biura turystycznego za rogiem i kupić wyjazd... Więc, gdy JurekByd vel Juras wrzucił na forum propozycję wyjazdu w Dolomity na długi weekend późno-majowy, nie zastanawiałem się ani sekundy Była przed wyjazdem mała nerwówka związana z obsuwą podczas przedwyjazdowego serwisu roweru, spóźniającymi się dostawami potrzebnego ekwipunku, ale koniec końców w środowy wieczór dosiadłem się do ekipy i ruszyliśmy w drogę. Cel: przedmieścia Canazei, samo serce Dolomitów. Narciarzowi raczej nie trzeba specjalnie przedstawiać okolicy, z punktu widzenia kolarza - wprost idealna baza wypadowa na okoliczne przełęcze. Z powodu bardzo dużego ruchu związanego z weekendem i sporego korka na Brenner, meldujemy się na miejscu z poślizgiem, ale czasu było wystarczająco na zrobienie zaplanowanej trasy. Jeszcze tylko posiłek, szybkie przepakowanie i jadymy z koksem :>   Na początek krótki, dwukilometrowy zjazd z Penii do centrum Canazei, rondo, i początek pierwszego podjazdu trasy nazywanej: Sella Ronda. Nazwa nieprzypadkowa - drogi prowadzą w większości tymi samymi terenami, którymi w zimie można na nartach śmigać. Start w Canazei jest na ok 1400mnpm, pierwszą przełęczą do pokonania jest Passo Sella (2240m). W kolarskiej nomenklaturze podjazd należy do kategorii "HC", czyli najwyższej możliwej, 800m przewyższenia robi swoje... Ale jest on całkiem znośny Droga wije się po serpentynach konsekwentnie w górę, dość stromo, ale poniżej granicy bólu. Wysokości przybywa, lasu ubywa, a przed oczami pojawiają się monumentalne skały Dolomitów.   Po drodze mnóstwo napisów na asfalcie, ledwie kilka dni wcześniej prowadził tędy królewski etap Giro d'Italia. Wypatruję naszych, swojskich napisów, jednak wszędzie tylko Nibali i Nibali... jednak Włosi go kochają Ja podążam w ciut wolniejszym tempie ( ), ale póki co jest dobrze - intensywny początek sezonu nie poszedł na marne. Jest coraz wyżej, robi się chłodniej, a krajobraz coraz bardziej surowy, jedynie szosa niezmiennie z jednego zakrętu w następny. W końcu po niespełna godzinie, mogę zrobić zasłużony postój, pierwszy skalp zdobyty Pogoda się pogarsza, jest ryzyko opadów, ale widoki mimo to przednie: Po kilku chwilach odpoczynku na Passo Sella, czas na dalszą drogę. I tu wychodzi brak doświadczenia... a konkretnie brak cieplejszej odzieży na zjazdy. Dzień był ciepły, ale popołudnie już takie nie jest, tym bardziej w górach. Chłód zabrał przyjemność ze zjazdu malowniczą szosą, ale zjazd ten był krótki, raptem kilkukilometrowy. Czas na następny podjazd: Passo Gardena. Przełęcz niższa od poprzedniej, dodatkowo start z większej wysokości, więc dość sprawnie to idzie. Po drodze krótkie wypłaszczenie i jedzie się niemal przy samych ścianach skalnych, na horyzoncie już widać premię górską. Po wjeździe na przełęcz już nie zatrzymuję się na zbyt długo, żeby nie tracić ciepła i zaraz ruszam w dół. Ten zjazd już znacznie fajniejszy - długi, kręty i wymagający. Dobry asfalt, więc można poćwiczyć technikę. Obok serpentyn łąki, którymi prowadzą trasy narciarskie, miejscami jeszcze trzymają się resztki śniegu. Jeszcze tylko przejazd przez miejscowość Colfosco i zaraz koniec zjazdu w Corvarze. Tam podobnie jak zawodnicy na Giro, kieruję się na południe na przełęcz Passo Campolongo. Podjazd jest jeszcze krótszy, prowadzi z ok 1560m na 1875m, ale jak cała okolica, również bardzo malowniczy. I czas na kolejny zjazd i znów ćwiczenie opóźnienia hamowania przed zakrętami. Na dole już widać Arabbę. W miasteczku krótki pit-stop, tankowanie wody w fontannie przykościelnej i czas na ostatnią górę tego dnia: Passo Pordoi. Będzie to mój jeden z ulubionych podjazdów - umiarkowanie stromy, 33 numerowane serpentyny i 9km/647m do pokonania, by znaleźć się na wysokości ponad 2230m. Nogi cały czas dobrze "podają", więc i tą górę udaje się bez problemu podjechać "na raz" (wcześniej tylko Campolongo było z przerwą, ale zdjęciową) Na szczycie widać, że słońce już będzie się chować, a nad Canazei straszą ciemne chmury. Przede mną jeszcze najdłuższy, kilkunasto-kilometrowy zjazd. Bez zbędnej zwłoki ruszam na dół. Jest moc i full gaz . W połowie zjazdu wjeżdżam na odcinek, którym zaczynałem dzisiejszą trasę. Jeszcze kilkanaście ponumerowanych zakrętów, rondo w Canazei i krótki podjazd do mety. I można urządzić sjestę. Bilans dnia to ok 68km, przy 2,5km przewyższenia. Średnia słabiutka, więc jej nie podam cdn...
  18. Dzień pińcet.... Wybrałem się dziś zobaczyć, co słychać na starych śmieciach. Dojazd nieco dłuższy niż zwykle, bo obecna bryka ma mało koni pod maską... Hmm... mało śniegu na drodze dojazdowej, nie wróży to za dobrze Na parkingu też pusto, trzeba zatem podjechać jeszcze wyżej... No cóż, na szczycie też za dobrych warunków do nartowania nie ma :> Pozostaje więc skorzystać z wygodnej kanapy i delektować się widokami Dyliżans, aka "czarna strzała" Wracając, jeszcze ostatni widoczek
  19. faf500

    Nuda, nic się nie dzieje

    Ja tymczasem w ramach walki z nudą otwarłem dziś sezon burzowy. Czyli tradycyjne czwartkowe kręcenie... tym razem z pompą https://www.facebook...90767240&type=3 https://www.facebook...?type=3 (ja z prawej)
  20. Dzień 49 - Pitztal (AT) Jaki tu spokój... Pogoda zrobiła się jeszcze bardziej zimowa i taka... lodowcowa. Wieje, sypie, zimno i mgła. Potem mniej zimna i więcej mgły. No cóż, kapryśna aura do końca. Na "Picku" bardzo spokojnie, jedynie garstka rodaków jeździ i prawie nikt poza tym. Dzień 50 - Pitztal (AT) To już jest koniec, nie ma już nic... Ostatni dzień sezonu, ponownie na lodowcu Pitztal. Nieco lepsza pogoda, pojawia się momentami słońce. Można wybrać się poza trasę, choć trzeba to robić bardzo uważnie, bo straszą szczeliny lodowcowe. Puch to to już nie jest, no ale bez przesady z tą wybrednością, w końcu maj już zawitał, a jazda w świeżym śniegu! Jeszcze ostatnie zjazdy po trasach... i można powiedzieć, że to koniec tego intensywnego sezonu... i uff... wreszcie koniec tej pisaniny THE END     A po napisach końcowych, jeszcze garść statystyk: Łącznie z góry zjechałem 1217 razy. Dystans zjechany: 2340km W pionie: 507km Max prędkość... wg Endomondo prawie 2 machy, 2013.62 km/h I teraz to już naprawdę koniec
  21. Dzień 47 - Soelden (AT) Ja, ja, sztruksen gut! Końcówka sezonu to jeszcze jeden wyjazd zagramaniczny, tym razem "majówka" z kierownikiem Gajowym. W planie grillowanie nartowanie w Austrii. Na pierwszy ogień Soelden. Pogoda od rana bardzo zacna, takoż i warunki na trasach. Śnieg jak w środku zimy Można było solidnie pocisnąć, by później zająć strategiczne miejsce na "pufie" :> Na widoku rzeźniczy podjazd na lodowiec. Kiedyś trzeba go "zrobić" na rowerze. Dzień 48 - Ischgl/Samnaun (AT/CH) Majówka zimówka 1 maja, to ostatni dzień funkcjonowania ośrodka Ischgl/Samnaun. Ale bynajmniej warunki nie wskazywałyby na to. Śniegu w opór i jeszcze przez cały dzień dostawa nowego. Możliwy zjazd na sam dół do Samnaun.
  22. faf500

    Nuda, nic się nie dzieje

    Na podniesienie ciśnienia... http://www.pkl.pl/ka...ery-online.html https://www.facebook...154196514042904 W takie dni praca biurowa powinna być zabroniona
  23. faf500

    Nuda, nic się nie dzieje

    Przygotowanie zawczasu pop-cornu wskazane
  24. faf500

    Nuda, nic się nie dzieje

    Na stokach też nuda. Ostatnio doliczyłem się w zwykle oblężonym ośrodku kilkunastu narciarzy. Wszyscy totalnie rozleniwieni :>
  25. Dzień 45 - Chopok (SK) W poszukiwaniu resztek śniegu... Na końcówkę sezonu jeszcze weekend tam, gdzie czynne. Zbyt wielkiego wyboru nie było - Chopok. Można było jeszcze jeździć na odcinku szczyt <-> Koliesko. Teoretycznie otwarta również trasa na południowej stronie. Teoretycznie "obmedzene podmienky", a w praktyce spory spacer na dole, więc skończyło się na jednej próbie. Poza tym miękko, wąsko i kamienie, ale to już ostatki, więc można przeżyć :> Dzień 46 - Chopok (SK) Powder Day dla ubogich Niedziela... no cóż... mina mi zrzedła, gdy budząc się, wyjrzałem za okno - paskudny deszcz :/ No, ale zapowiadali kiepską pogodę... Samopoczucie się poprawiło po odpaleniu dyliżansu - termometr wskazał ledwo +3st, a jeszcze dobrze nie wyjechałem z Pavcinej Lehoty jak już było +2. Więc na górze powinno śnieżyć. I rzeczywiście od Lucek już padał śnieg, na parkingu w Jasnej -1. Mimo opadów i mgły było całkiem nieźle. W odróżnieniu od soboty tym razem nic mi nie przemokło (wczoraj rękawice od razu wymiękły od noszenia mokrych nart). Warunki śniegowe... dobre. Na samej górze beton z cienką warstwą świeżego śniegu - szczególnie rano jeździło się dobrze, póki mocno nie wiało. Najgorzej między Lukovą, a Priehybą, zaś poniżej - na Majovej wyborny kilkucentymetrowy puch I ten stan się dość długo utrzymywał, bo chętnych do jeżdżenia było dziś w porywach kilkanaście osób A to już chyba był ostatni dzień sezonu w Jasnej. Z biegiem dnia śniegu i wiatru przybywało. Trasa się trochę degradowała - sporo nawianego i wywianego śniegu na górnym odcinku i rozjeżdżony stok poniżej, jednak lepszy niż w sobotę. Spróbowałem też trasy nr 7. Początek ciężki, bo ratrak przejechał jeden pasek... ale tylko gąsienicami. Potem za to poezja! Nikogo przede mną nie było tam, a zdążyło się już uzbierać 5-10cm puchu na wyrównanym podkładzie. Prawie, że Powder Day Tak, że nieoczekiwanie znów dzień na zimowo. A został jeszcze jeden weekend...
×
×
  • Dodaj nową pozycję...