Skocz do zawartości

Dziadek Kuby

Members
  • Liczba zawartości

    487
  • Rejestracja

  • Ostatnia wizyta

Zawartość dodana przez Dziadek Kuby

  1. Dziadek Kuby

    Najlepsza rada...

    Biję się w piersi, bo nie zagłębiłem się, co przez pivoting rozumieją Amerykanie. Słowo jest pochodzenia francuskiego(o ile się nie mylę). Pivot-min. czop, sworzeń. Pivoter-obrócić, obracać dookoła własnej osi. Sugerowałem się Joubertem. Pisze on "impulsions en pivotement" - impulsy rozpoczynąjące skręt nart(mogą i są różne). U niego skręt(czyli ogólnie "le pivotement") przez jednoczesny obrót obu nóg(a zaczyna się to od stóp) przez "wparcie" na "ciężkiej" masie, którą reprezentuje góra ciała, nazywa się "le vissage"- potocznie przykręcanie śruby. "Vis"- śruba. Dół ciała może się przekręcać pod prawie nieruchomym korpusem jak śruba. To przekręcenie może się tylko ograniczyć do samego, błyskawicznego ruchu stóp, na płaskich nartach. Pozwala to omijać gęsto ustawione tyczki w wertikalu. Pozdrawiam Odpowiadając JK musiałem sięgnąć do mojego rozlatującego się Jouberta. Kilka może ciekawostek, dla narciarzy którzy rozpoczęli swoja karierę narciarską w erze karwingu. Piszę w poście pośrednim o impulsach powodujących skręt nart. Co tu Joubert min. wylicza: - pochylenie wystarczy do skrętu- przy większej prędkości na gładkim stoku, aby wykonać piękny skręt należy obciążyć nartę górną pochylić się w dół stoku i do przodu, skręcacie i skręt wykonuje się sam, -w czasie luźnej jazdy wąskim śladem, należy tuż przed skrętem rozszerzyć narty i obciążyć nartę górną, spowoduje to pochylenie do środka kolejnego skrętu i skręt wykona się sam, jw. Można to zmodyfikować przez zmianę nacisku na narty, z dolnej na górną wcześniej przesuniętą równolegle wyżej. Po było napisane czterdzieści lat temu i proszę to porównać z opisami skrętów na nartach karwingowych. Technika skrętu zmieniła się niewiele. Pewne rzeczy już były znane już bardzo dawno. Narty się bardzo zmieniły i rzeczywiście wystarczy odpowiednio się wychylać, aby wycinały piękne łuki. Pozdrawiam
  2. Dziadek Kuby

    Najlepsza rada...

    Miałem pewne kłopoty z przetłumaczeniem u Harba słowa "hinging". Używał go w kilku miejscach, związanych z jazda na krawędziach. Mam różne słowniki, angielski leksykon i nic nie znajduję, co by pasowało do nart. "Hinge", to jest min. zawias(od drzwi), gdzieś tam się pojawiło w dalszej kolejności obracanie. Ale mi nie pasowało, bo to nie chodzi o obrót nart w sensie ogólnie rozumianym. Dopiero jego wspomnienie w pewnym miejscu o drzwiach i ruchu nart jak drzwi na zawiasach wszystko wyjaśniło. Należy poruszać nartami w rowku, który tną w śniegu krawędziami, tak jak drzwiami na zawiasach. Drzwi nie oderwą się od zawiasów. Pozostaną w swoim miejscu. Narta powinna pozostać w wycinanym rowku, ale "zawiasować", tzn powierzchnia jej ślizgu zmienia kąt z powierzchnią śniegu. To się dzieje w czasie jazdy po łuku. "Zawiasowanie" nartami zmienia promień poszczególnych części łuku. Dzieje się to bez wspomnianego w dyskusji "pivoting", czyli obracania nartami impulsami skrętnymi stóp lub stopy. Harb walczy z "pivotingiem". Cały skręt wykonują absolutnie narty, tzn ich karwingowe właściwości. Narciarz ma je tylko pochylać kolanami do stoku, lub w drugą stronę i odpowiednio manewrować środkiem ciężkości wzdłuż nart. Resztę wykonuje siła ciężkości i siła odśrodkowa. Pozdrawiam
  3. Dziadek Kuby

    Najlepsza rada...

    "Two footed releases", czyli odciążenia jednoczesne obu nóg(nart) nie tak jak w "power releases", gdzie następuje tylko odciążenie narty zewnętrznej-są dobre tylko do miękkiego śniegu i raczej nie na bardzo strome stoki. Dlaczego? - process zmiany krawędzi jest dłuższy, a szybkość zmiany krawędzi jest decydująca, aby narty jechały już w linii spadku stoku wyraźnie na krawędziach, inaczej się to przeciąga poza linię spadku stoku i na b. twardym śniegu trudno jest uniknąć ześlizgu tyłów, - drugim warunkiem(takie jest moje odczucie) jest to aby mieć przy końcu skrętu w miarę równomierne obciążone obie narty, na b.stromym stoku wszystko siedzi na zewnętrznej, która jest znacznie niżej od wewnętrznej, - trzeba mieć opanowany skręt przez zejście w dół(avalement). Pozdrawiam
  4. Dziadek Kuby

    Pierwszy skret

    Jestem może upierdliwy i teraz się zastanowiłem głębiej nad tym tekstem. Jakoś mi przeleciał. Ale ten opis to jest to, co mnie obecnie przy zabawie na stoku najbardziej absorbuje. Wczytałem się H. Harba i ćwiczę właśnie ten moment, o którym pisze cytowany autor. Tylko, że u Harba i już z pewnych moich doświadczeń wynika, że nie tak, jak jest opisane. Wypunktuję rzeczy najważniejsze, cytując fragmenty: # podnieść pozycję i docisnąć nartę dostokową" -rozumiem, że jesteśmy w końcowej fazie łuku(dolne "C"). nie podnosimy pozycji i nie dociskamy narty dostokowej, brak na to czasu i czucia dociśnięcia narty wewnętrznej- za to tylko zwalniamy nieco napięcie mieśni narty odstokowej(dolnej). To się świadomie wykonuje. Przez to zwalniamy nacisk na nartę dolną i automatycznie obciążamy dostokową, która jeszcze przez moment jedzie na górnej krawędzi, ale też natychmiast przekręca się na krawędź dolną. To sie nazywa u Harba “power release”. Czyli w dowolnym tłumaczeniu mocne odciążenie. To przekręcenie narty ułatwia siła odśrodkowa i sprężystość prostujących się nart(kończymy przecież poprzedni łuk, którego brzuszek był skierowany w dół). Siła ta powoduje że ciało przechodzi ze swym środkiem ciężkości z "góry" stoku w przeciwną. To jest mechanizm przekręcania się dawnej narty dostokowej z krawędzi na krawędź i zmiany jej kierunku. w kierunku linii spadku stoku. Jednocześnie tors powinien równoważyć wychylanie się kolan w dół, kierując się w górę stoku. Harb pisze jeśli ktoś to potrafi zrobić, to powinien myśleć o PŚ. #w linii obniżać już pozycję" -co obniżać? Jaką pozycję? Sens ma jedynie coraz większe pochylenie kolan do stoku, równoważone wychyleniem na zewnątrz łuku torsu i lekką kontrrotacją, która zapobiega obrotowi nart(jak ktoś będzie ciekawy to wyjaśnię dlaczego potrzebna jest ta kontrrotacja), gdy energicznie pochylamy narty do stoku. Narty nie mogą być obracane. Narty się obracają w ześlizgu. A tego chcemy uniknąć. Same muszą sobie ustalać łuk w zależności od ich budowy. Opisuje się tu skręt idealny. Przejście z jednego łuku na krawędziach w drugi bez obracania nart. Narciarz steruje nartami(wycinanym przez nie łukiem) tylko pochyleniem kolan i zmuszaniem przodu nart do pracy(pisałem o trzepotaniu), to się uzyskuje wychyleniem w przód w linii spadku stoku i "gonieniem" nart. W sumie sylwetka narciarza się wyraźnie obniża( jak zawodnik przy tyczce-pupa blisko śniegu). Ale to obniżenie jest dokładnie określone, bo samo mówienie o obniżeniu może być bardzo różne rozumiane. #oparcie na języku" -to jest w nauce przenoszenia obciążenia na przód narty, w momencie wyżej opisanym, jedyna praktyczna możliwość. Jest bardzo trudno wyczuć przesunięcie środka ciężkości do przodu, w sytuacji uciekających nart(np. w linii spadku stoku). Można zerknąć na dzioby, czy są wcięte, ale to moment i niebezpieczne. Nacisk na języki jest czymś wyraźnie odczuwalnym, a z pewnością przesuwa środek ciężkości do przodu. Końca nie komentuję, bo bardzo wiem o co tu chodzi, gdzie się zsuwają, w którym momencie skrętu? Jeśli przy końcu łuku, gdy na stromym twardym terenie narty jadące przecież na krawędziach mają tak małą przyczepność do śniegu(krawędzie wcięte na przysłowiowy milimetr), że minimalna reakcja śniegu nie wystarczy do wykonania skrętu odstokowego, to się zsuną aż chwycą mocniej krawędziami śnieg. Tylko że wytracimy szybkość potrzebną do wykonania skrętu tak, jak na początku opisałem. Cytowany opis jest przykładem, jak dwuznaczne i nie precyzyjne są nieraz dokładne opisy ewolucji. Jeżeli piszący nie ma własnych praktycznych doświadczeń, to może pięknie wprowadzać w maliny. Ja już się na niektórych opisach solidnie naciąłem. Próbowałem coś poprawić w sposób prowadzący do nikąd. Autor takiego opisu(nie chodzi o cytat) może to dobrze zrobił , tylko opisał to w sposób dla niego zrozumiały, a nie zniżył się do poziomu kogoś, co tego jeszcze nie umiał. Wnikając w opis przedstawiony przez Harba jestem w stanie coś wyćwiczyć. Np. zwalniam napięcie mięśni dolnej(zewnętrznej) narty. I tylko na tym sie skupiam. Resztę robię “po staremu”. Jak mi to zaczyna wychodzić i nieco to czuję, mogę dokładać myślenie o językach. Potem mogę starać się przyspieszać proces zmiany krawędzi ich. Zbyt wolny wygląda tak, że narty mijają linie spadku stoku i są jeszcze bardzo słabo zakrawędziowane. Efekt jest znany na stromszych i twardszych stokach. Obślizgi. Pozdrawiam
  5. Stok poszerzony, bo zlikwidowano tależyki na górę. Dodatkowy parking nieco niżej niż dotychczasowy. Stok był dobrze naśnieżony i dobrze przygotowany ratrakiem. Pozdrawiam
  6. Dziadek Kuby

    Pierwszy skret

    Obejrzałem sobie film podany przez Niko. Tekst rozumiem. Tak jak pisał fredowski zaczyna się od stwierdzenia, że przy karwingu krawędzie nart wcinają się w śnieg i narty jadą jak po szynach. Komentarz nic nie wnosi w stosunku do tego co widzimy na filmie. Mówienie, że należy pochylać kolana do stoku i jechać na krawędziach to banalne. To wszyscy wiedzą. Z tego prawie nic nie wynika. Bo główną trudnością jest doprowadzenie do takiego skrętu. Taka pokazówka dokładnie przypomina idealny skręt wykonywany przez instruktora grupie początkujących kursantów. Dzieli ich może tysiące przejechanych kilometrów. Dziesiątki tysięcy skrętów w bardzo różnych warunkach. Rozwinę może ten temat, bo mnie ostatnio interesuje. Jestem po lekturze Harolda Harba i naoglądałem się wiele jego filmów na płytach i na YOU Tube. Rozumiem też jego komentarze z filmów. Problem polega na tym, że zajmując się teorią ruchu narciarza w czasie skrętu, już parę dziesiątków lat, mogę sobie w głowie zbudować pewien idealną sekwencje ruchu ciała, wszystkich jego elementów. Coś takiego jak jest na filmie, gdy byśmy go rozbili na poszczególne klatki. Wiem(w głowie teoretycznie) w której fazie skrętu jak ma być ugięta noga jedna i druga, jak ma być wygięty, czy skręcony tors, Gdzie powinien być środek ciężkości, jak ma wyglądać wymach ręki do wbicia kijka i kiedy ma jego koniec dotknąć śniegu. Wymieniłem tylko część elementów, które występują tylko w jednym skręcie. Mam to wszystko opanowane w jakimś stopniu w praktyce, to co wyżej opisałem. Ale jeżdżę po realnym stoku. Gdy jadę po fajnym sztruksiku, równiutko ubitym, naturalnym śniegu śniegu, z umiarkowaną szybkością i częstością skrętów, to wydaje mi się, że wszystko jest prawie idealne. Ale gdy warunki się pogorszą, śnieg twardy, mniej równy, zorany, szybkość większa, stok stromszy, to ideał się oddala. Co mam robić? Wrócić na idealny stok i śnieg i ćwiczyć, aż będę jechał jak ten gość na filmie. Dawno już w to nie wierzę. Demonstrować idealne skręty na równiutkim stoku można się nauczyć dosyć szybko. To wystarczy do nauki innych. Wszystkie prawie filmowe demonstracje odbywają się na fajnych śniegach. Brutalną trasę mamy wtedy, gdy przez bramki jedzie numer z dalekiej dziesiątki lub jak jakiś offpistowiec walczy na gazie po pas w śniegu. Nie wiem, czy mój post będzie dobrze zrozumiany, ale chodzi mi o to, że nauka jazdy składa się z Elementów(ang. Essentials). W miarę zaawansowania narciarza są to coraz drobniejsze Elementy Techniczne. Są one wspólne, ale i różne w zależności od tego w czym się "specjalizujemy". W jeździe stokowej, czy poza stokami. Tych elementów trzeba się uczyć. Ciągle uczyć. Nauka elementów rozpoczyna się od tego rodzaju ćwiczeń jak opisał Niko w przypadku starszej pani. Dobre demonstracje, dobre podręczniki, to nauka elementów. Można naukę elementów nazwać eliminacja błędów, bo błąd zastępujemy prawidłowym elementem. Wspomnę jeszcze o H. Harbie. Facet miał pewną przeszłość zawodniczą w Kanadzie i pochodzi z Austrii. Lubi jeździć ze swoimi podopiecznymi na Hintertux. W Stanach twierdzą, że jeździ jak Austriak(w sensie stylu). Rozbija skręt na elementy. Nie chcę opisywać jego metody, ale po Joubercie to druga książka(Essentials of Skiing), która zrobiła na mnie wrażenie. Tak przy okazji to na tym filmie jest pewna rzecz, która mi się nie podoba i która bardziej zawansowanym narciarzom utrudni naukę. Odciążenie nart przez wyjście w górę przy zmianie krawędzi( w momencie gdy narty są płasko na śniegu). To prowadzi do zwolnienia całego procesu zmiany krawędzi i utrudnia go, gdy narty są nie wystarczająco odciążone. Przy dynamicznej jeździe siła odśrodkowa bez problemu “przerzuca” środek ciężkości ciała na druga stronę nart. Zawodnicy dzisiejsi pochylają tors w tym momencie, aby uzyskać odciążenie. W dodatku to ładnie się “zgrywa”( bo pochylony tors przesuwa nieco środek ciężkości w przód) z dociążeniem dziobu narty, ktora staje się zewnętrzną, jeszcze przed linią spadku stoku. A wjechanie tej narty, wygiętej ładnie na krawędzi, w linie spadku stoku na stromym i twardym stoku to moje marzenie, szczególnie przy bardzo podkręconych skrętach. I tu mi są potrzebne Elementy do nauki. Bo, że tak się powinno jechać, to widzę u zawodników z PŚ. Zadowolę się absolutnie połową ich szybkości. Ale chcę mieć ich kontrolę nad nartą. Czy przesadzam? Może, ale coś muszę robić, by nie patrzeć na lata. Pozdrawiam
  7. Dziadek Kuby

    Pierwszy skret

    Opiszę jak udało mi się w ciągu dwóch dni doprowadzić do skrętu odstokowego ludzi, którzy wcześniej nie stali na nartach i w wieku kilkudziesięciu lat. Ludzi zupełnie przeciętnych, którzy nigdy nie uprawiali żadnego sportu, nawet amatorsko. Jestem zdania, że można to zrobić z każdym, pod warunkiem, że odważy się jechać na nartach z szybkością do 20 km/h i zaakceptuje niegroźne wywrotki. Musi mieć też dobrane narty do wzrostu, łatwo skrętne. W miarę przyzwoite buty trzymające nogę, a nie jakiś szajs z wypożyczalni. Startujemy, kolejność ćwiczeń: 1. Zapinamy buty. Pożądane, aby przed wyjściem na stok delikwent pospacerował sobie w domu, uginając kolana, podnosząc nogi na przemian do uzyskania uda w poziomie itp. 2. Kijki w ręce i wpinamy buty do wiązań. Pokazanie podstawy zasadniczej do jazdy na wprost. Spacery do przodu, po płaskim. Odepchnięcie się kijkami i "szus". Obroty w jedna i drugą stronę. Pokazanie, co dzieje się gdy odchylimy ciało w kierunku dziobu i w przeciwnym, jak zachowują się narty. 3. Podejście bokiem w górę"stoku". Postawa do jazdy w skos stoku. Ustawienie nart( z pomocą kijków) w skos stoku i jazda. Skręt pod stok z przestępowaniem. W tym momencie przydałby się bardzo łatwy wyciąg tależykowy i bardzo łagodny stok z wybiegiem. Wtedy uniknęło by się żmudnego podchodzenia i liczba przejechanych metrów gwałtownie by wzrosła. A o to chodzi. Problem zwrotu przy skraju stoku można rozwiązać przez opieranie się na kijkach. Kolejne ćwiczenia: 4. Jazda w skos stoku i zepchnięcie stopami tyłów nart, bez obrotu torsu, tylko ruch stóp i nic więcej. Ręce z kijkami w przodzie prawie poziomo. Kijki "zwisają" z nich. Kolejne najazdy w skos stoku, w obie strony, coraz bardziej zbliżone do linii spadku stoku. Zwracanie uwagi, aby narty były w miarę możliwości równoległe przy tych operacjach. 5. Najazd w linii spadku stoku. Wcześniej oparcie się na kijkach wbitych z przodu. I znowu zepchnięcie piętek. Wyszedł skręt do zatrzymania. Uff! Jesteśmy już blisko całkowitego sukcesu. Kursujemy wyciągiem. Uwaga, bo mogą się pojawić w drugim dniu bolesne skurcze łydek. Nie do wytrzymania. Odpuścić i zacząć za dwa, trzy dni. 6. Przystępujemy do decydującego uderzenia. Opanowanie skrętu odstokowego. Dziecinnie proste. Najazd do zatrzymania, ale tak wyliczony, że to jest jazda w skos stoku, ale bardzo blisko jego linii spadku. Zepchnięcie piętek w stronę do skrętu odstokowego. Jak się ma pewną minimalną szybkość to wyjdzie skręt. Teraz po pierwszym skręcie należy krzyknąć - skręt - wcześniej wyjaśniając, że piętki w drugą stronę. Wyszło! Zawodnik jest zachwycony. On potrafi skręcać! Dalej jazda w skos stoku, z coraz większym odchyleniem od linii spadku stoku. Większa szybkość jazdy. Trudniejszy nieco stok, ale z powierzchnią śniegu równą jak stół. najlepiej bez narciarzy, bo rozpraszają. Zwracanie uwagi na trzymanie rąk w przodzie, na ugięte kolana, aby nie siadać na pupie. Tępić wszelkie obroty na stok, na podpieranie się nartą wewnętrzną. Gdzieś tam dla przesady ugięcia kolan należy rozpiąć górną klamrę. Jak się da zachęcać do wbicia kijka, jako elementu ustalającego rytm skrętów. To wszystko można osiągnąć w kilka dni z pięćdziesięcioletnim urzędnikiem. I to było przerabiane w praktyce. Nie ma tu pługu(na szczęście, bo tylko skomplikowałby dalsze postępy). Nie ma karwingu(niestety), bo dla tego zawodnika to na razie abstrakcja. Choć nie da się uniknąć jazdy w jakimś stopniu na krawędzi. Takie dziś mamy narty. Pozdrawiam
  8. Dziadek Kuby

    Pierwszy skret

    Ja znam bardzo dobry opis pierwszego razu. Będzie to nieco przydługie. Pracowałem z kolegą, którego młodszy brat zachorował ciężko na narty w wieku czterdziestu pięciu lat. To był tak ciężki przypadek, że zaczął wstawać w niedzielę(wolne soboty były gdzieś daleko za żelazną kurtyną) o piątej, by dojechać do Zakopanego i dostać się na Świętą Górę. Miałem nawet przyjemność udzielić mu w Koninkach kilku moich znakomitych rad. Tenże kolega jednakże nie jeździł i nie miał takiego zamiaru. Niemniej, siedząc obok mnie w pracowni, siłą rzeczy wsiąkał w to piękne zajęcie, jakim jest ślizganie się po stoku. Z drugiej strony pracował nad nim ciężko chory brat. Wreszcie załamał się i postanowił spróbować czym to pachnie. Niestety nie byłem przy tej pierwszej próbie. Znam tylko jej opis z ust kolegi. Wyglądała, na ile jestem w stanie go powtórzyć, tak: Założyłem buty narciarskie(brata). (Tu podaję dla zorientowania czytelników opis terenu- zupełnie płaski teren u dołu wyciągu krzesełkowego). Włożyłem buta w wiązanie. Potem drugiego. W tym momencie jedna noga poszła mi do przodu. Potem druga i leżałem. To był kolegi pierwszy i ostatni raz na nartach. Podejrzewam, że jest sporo osób, którzy tak pięknie zaczynają i kończą. Pozdrawiam
  9. To temat ściśle związany z trudnościami w jeździe na bardzo twardych, a szczególnie zlodzonych stokach. Dlaczego wszystko dobrze idzie, gdy narta "trzyma", a pojawiają się problemy, gdy jest twardo, "lód", większa szybkość, większe podkręcenie skrętu(do ustawienia nart przy końcu łuku aż w pozycji prostopadłej do linii spadku stoku). Wszystko to znam. Narty ostrzyłem i ciągle ostrzę, mam amatorskie "race" ze sklepu, buty, może nie maksymalnie sztywne, ale dopięte na maks. I ciągle są w pewnych momentach takie problemy. Może nie zauważalne z zewnątrz, ale odczuwane przeze mnie, że w tym skręcie coś poszło nie tak, jakby ze stu procent kontroli zrobiło się nagle tylko połowa. To są braki techniczne! Narty, buty to oczywiste. Na byle czym to może jeszcze imponować mistrz olimpijski. Ale amator stokowy już nie za bardzo. Jeździmy w Koninkach. Żona chętna na uwagi techniczne. Należy do bardzo nielicznego grona babć na stokach. Babć jeżdżących i to dosyć przyzwoicie. Jest dzisiaj stok równy, ale dosyć twardo. Więc narty czasami jakby się uślizgiwały. Stoimy na górze i robię mały wykładzik. Popatrz odstawiam nartę na bok, jak najdalej. Tak ma jechać w skręcie na krawędzi. Ale to za mało. Podginam kijkiem dziób. Dziób wtedy ma być tak wygięty. To wygięcie ma się pojawić, już od początku łuku. Narta powinna zacząć się wyginać, począwszy od dziobu i wygięcie przesuwać do tyłu, aż obejmie całą nartę. Te pierwsze oznaki wygięcia powinny następować jeszcze przed wejściem nart w linię spadku stoku(tego żonie nie powiedziałem, bo za dużo to niezdrowo). Kontynuując, aby docisnąć dziób, należy przesunąć środek ciężkości do przodu, szczególnie pupę i tors. Nie wystarczy, tylko pochylić się do przodu, to za mało. Pupę przesuwa się nad wiązaniami, tylko jedna metodą, pamiętając o maksymalnym naciskaniu na języki butów. I tylko to ćwicz, ciśnij maksymalnie na języki. Wcześniej, jeszcze w zeszłym sezonie ćwiczyliśmy to co nazywa H. Harb "power release". Przy końcu łuku odciążenie narty zewnętrznej, co momentalnie i bez wysiłku pozwala zmienić krawędzie i "wrzuca" w kolejny łuk. To już częściowo czuje. Pytam się potem żony jak ci się jedzie. Lepiej i optycznie z tyłu jakoś tak ładnie wchodzi w skręt. Mam to przeanalizowanie teoretycznie na dziesiąta stronę. Dlaczego tak trudno jest wykonać ładny łuk, na stromym i zlodzonym stoku. Powiedzmy sobie szczerze- na wyślizganym do lodu(taki jak dzieci robią jeżdżąc na butach) śniegu krawędź najlepiej naostrzona i najmocniej dociśnięta do tego lodu prawie się się w niego nie wcina. Jeśli przy tyczkach pojawią się takie miejsca, to to najlepsi zawodnicy ześlizgują się w bok. W czasie transmisji tego nie widać, bo to czeka głównie tych powyżej trzydziestki. Aby się nie ześlizgiwać należy narty prowadzić tuż przy tyczce, co niektórym się udaje. Ale wracając do stromego i zalodzonego stoku(miejscami). Ważniejsze jest to zalodzenie. Narta się prawie nie wcina krawędzią. Więc po pierwsze jak na się wygiąć w łuk(począwszy od dziobu). Dziób musi spotkać reakcja od śniegu, aby się wygiąć. Czasami można spotkać kretyńskie opisy jazdy na krawędzi-że należy wypychać narty w bok. Ale takie wypychanie nart, gdy dziób nie jest wcięty prowadzi tylko do ześlizgu w bok na krawędziach. Widać to na zwolnionych filmach zawodników. Tak przy okazji można dostrzec, że w dłuższych łukach(gigant) narty często "falują" krawędzie tracą przyczepność i łapią znowu. Trzy elementy są krytyczne, tak mi się wydaje, do opanowania w miarę przyzwoitym jazdy po "lodzie": - twardość lodu i minimalne wcięcie krawędzi, nawet najlepiej naostrzonej. Abstrahuję tutaj od odpowiedniej klasy narty. Powinna być jak najlepsza, - szybkość i stąd większa siła odśrodkowa, biorąca się z tej prędkości(zależna od jest kwadratu) i zależąca także od promienia łuku. Dwa razy mniejszy promień to i siła dwa razy większa. Czyli np. dwa razy większa prędkość i skręt o łuku o promieniu dwa razy mniejszym. Siła wyrzucająca narciarza na zewnątrz łuku jest ośmiokrotnie większa! - kierunek działania sił w stosunku do pozycji narciarza na łuku skrętu. H. Harb, ale też inni, opisują ruch i pozycje narciarza w dwóch łukach, które są złożeniem dwóch liter "C". Pierwsza normalna, druga w odbiciu lustrzanym. Litery się łączą. Z pierwszej wchodzimy w drugą. Takie dwa wyidealizowane łuki. Gdy znajdujemy się na "brzuszku" to jedziemy w linii spadku stoku. Gdy dojeżdżamy do dołu "C" kończymy łuk, zmieniamy krawędzie i zaczynamy nowe "C"(góra, górne "C"). Co się dzieje? Załóżmy, że potrafimy tak zacząć górne, że dotychczasowa narta wewnętrzna(górna) stała się zewnętrzną i już jedziemy na jej wewnętrznej krawędzi. Siła odśrodkowa pcha nas w górę stoku. Jest jasne,że nie poślizgnie się na zewnątrz łuku, czyli w górę. Taką próbę można sobie zrobić wjeżdżają na przeciwstok i wykonując na nim skręt. Dalej wjeżdżamy w linię spadku stoku(brzuszek "C"). Siła odśrodkowa działa prostopadle do linii spadku stoku. Stok wzdłuż tej prostopadłej jest "płaski"! Nie ma spadku. Mimo to powinniśmy już jechać na krawędziach. Narta zewnętrzna(głównie) powinna być wyraźnie wygięta w łuk. Wjeżdżamy w dolne "C". Sytuacja jest fatalna. Siła odśrodkowa jeszcze rośnie, bo rośnie szybkość nart i dodatkowo próbujemy zacieśnić łuk. Do niej algebraicznie(suma) dokłada się składowa siły ciężkości, działająca równolegle do stoku(dolne "C"). Tym większa im stromszy jest stok! Horror! Narty trafiają na 'lód", w którym ich wycinają rowek o głębokości 1 mm. Tak więc jestem takim teoretycznym "ekspertem". Który usiłuje sobie jakoś z tym radzić. Najłatwiej zacząć od sprzętu, jak się ma pieniądze oczywiście. Nart "zawodnicze" z nienagannie przygotowanymi krawędziami na każdy wyjazd. Wiązania, płyta, żadnego luzu. Buty wiążące nogę bez absolutnego luzu(na czas zjazdu) i sztywne jak kawał betonu. W pozycji dolne "C" dokonać zmiany krawędzi w momencie odciążenia nart( ale nie przez wyjście w górę), wykorzystując "power release"( ściślej siłę odśrodkową z kończonego łuku). Pomoże w tym sprężystość nart. W momencie zmiany poprzedniej narty wewnętrznej na zewnętrzną dociążyć jej dziób(gonić nartę po stoku). W górnym "C" mieć już siłę odśrodkową wypychającą na stok i jazdę na krawędzi narty zewnętrznej! Dobrze mi idzie! Wjeżdżam w linię spadku stoku w bardzo prawidłowej pozycji. Zrównoważony na na krawędzi wewnętrznej narty zewnętrznej. Lekka kontrrotacja torsu. Dioby nart nie trzepoczą. Przykładnie pracują krawędziami rozcinając śnieg. Dalej? Nie ma głupich. Lód na horyzoncie! Stromizna. Każde podkręcenie na tym obrzydlistwie skończy się raczej źle. Wcześniej kolejny łuk, jeszcze gdy oś wzdłużna nart ma kąt maksimum trzydzieści, może nieco więcej stopni z linią spadku stoku. Doprowadzając narty do trawersu prostopadłego do linii spadku stoku, to jestem pewien że się ześlizgną. Mogę je nawet obie równocześnie ześlizgnąć w bok bez obrotu na stok i gleby. Ale tak jeździć to ja już nie jestem w stanie. I żaden ekspert mi tu nie pomoże. Bo mi nie ujmie lat! Dlatego zacieśniam skręt, aby nie za szybko. I zaczynam dbać, aby nie było trzepotania. Teraz patrze pilnie po stoku, komu trzepoczą dzioby a komu nie. To jest też dobra wskazówka. Pozdrawiam
  10. Nie składać wszystkiego na górali, bo nie wiemy kto jest właścicielem wyciągu. Więc niżej link, który nieco wyjaśnia. Górale są właścicielami w Białce, ale tam jakoś to działa http://www.skionline...wsy&id_txt=3889
  11. Ja bym próbował wyjaśnić to złamanie w następujący sposób: 1. Przednia część narty została wygięta bardzo mocno do góry. To się może zdarzyć, gdy przód trafi w „górkę” i jednocześnie cały ciężar narciarza spoczywa na tej narcie(jej noga jest tylko obciążona). Drugi przypadek to wjechanie w jakiś duży dołek na w śniegu i wygięcie dziobu bardzo mocno do góry. W każdym razie narta musiała być z przodu bardzo mocno i gwałtownie wygięta. Ale przód to wytrzymał, bo nie został odkształcony(kołyska). 2. Nastąpiło inne zjawisko, na co wskazuje pękniecie z jednej strony na płycie na wysokości główki wiązania. Na płytę(na jej przód, licząc od przodu podeszwy buta) zadziałała ogromna siła, biorąca się stąd, że przód płyty przeciwstawiał się wygięciu przedniej części narty, dalsza część płyty była usztywniona butem. "Ramię" utworzone przez płytę(tylko jej część od główki wiązania w przód) jest znacznie krótsze niż ramię sił działających na przód narty(przypomnienie z fizyki działania dźwigni). Przód płyty pękł, ale się poddał całkowicie. Ale na tym nie koniec. 3. Sam "dzióbek" z przodu płyty(czerwony) stanowił teraz punkt podparcia dźwigni. Jedna jej część to przód narty od dzióbka. Druga część to ta od dzióbka do wkrętów mocujących z przodu płytę do narty. Wkręty zostały wyrwane z narty i pociągnęły za sobą blachę pokrywającą nartę. Środek narty pod wkrętami został zniszczony i wygięła się metalowa płyta( z krawędziami) na której jest przyklejony ślizg. Jakie mogą być przyczyny takiego uszkodzenia narty. Na pewno to jest uszkodzenie przeciążeniowe. Narty podlegają ogromnym przeciążeniom w takim przypadkach, jak opisałem na początku. Ale też są przed wejściem do produkcji poddawane bardzo surowym próbom. Widziałem dawniej zdjęcia na specjalnej maszynie, która poddawała nartę ogromnym wygięciom(i przeciążeniom jej konstrukcji). Narta była prawie wygięta w półkole. Niedopuszczalne przeciążenie(którego narta nie wytrzyma, bo nie zakładał takiego jej konstruktor) może się wynikać z tego, że narciarz jest średnio, np. dwa razy cięższy, niż narciarze, dla których jest przeznaczona narta. Na przykład dla juniora-50 kg a jeździ "surowy", silny tata -100 kg. I miota nimi po stoku. Drugi przypadek to pewne wady konstrukcyjne narty, jako całość łącznie z płytą i wiązaniem. Jak bym się przychylał do tego, w przypadku naszego kolegi. Być może przód płyty nie został dostatecznie mocno przykręcony w czasie montażu do narty. I był tam minimalny luz, powodujący, że czubek płyty stał się "osią obrotu". Płyta przy wygięciu narty też się wygina. To jest problem dla konstruktorów, aby narta z płytą i wiązaniem w czasie wygięcia stanowiły regularny łuk. Stosuje się tu różne rozwiązania, aby jak najmniej usztywnić nartę pod butem i płytą. Przy silnym wyginaniu narty działają na nartę(wkręty płyty), płytę duże naprężenia. To wszytko narta musi wytrzymać, gdy jest w miarę "normalnie" użytkowana. To nie jest łatwy tekst. Dobrze, aby zabrał głos jakiś inż. mechanik. To jest typowe zniszczenie konstrukcji. Rzecz wymaga dobrego rzeczoznawcy, znającego się na budowie i konstruowaniu nart. I tylko on może definitywnie rozstrzygnąć, czy użytkownik przesadził, czy ta seria nart ma wady, które się mogą ujawniać, przy zbiegu kilku niekorzystnych warunków, o których napisałem wyżej. Ale może się uda koledze coś uzyskać jak powalczy. Pozdrawiam
  12. Prawie wyłącznie gigantów. Był czas, gdy z biura jeździliśmy na spartakiady hutników. Byłem etatowym reprezentantem w zjazdach. Nie było szans na dobre miejsce, bo startowali w barwach dużego biura ze Ślaska goście, którzy otarli się o kluby w Bielsku. Gigant był zawsze w Szczyrku. Raz się zdarzyło, że z powodu fatalnej pogody można było ustawić tyczki prawie na dole, na jakimś zboczu. Nawtykano tych tyk w cholerę i jak sobie przypominam był to slalom raczej specjalny. W swojej grupie wiekowej miałem gościa, który jeździł w Bielsku i był absolutnie nie objechania. Rzuciłem się jak wariat między te tyki i w autobusie myślałem, że koledzy mnie uduszą. Wygrałem. Następnym razem na Skrzycznym z wieży do Grzebienia już tak nie poszło. Zresztą zawsze miałem "dziadowski" narty w porównaniu do czołówki spartakiadowej. Zawsze marzyłem, żeby gdzieś tam na takich imprezach ustawiony był specjalny, bo miałbym przewagę na konkurentami. Do dzisiaj wolałbym tak jeździć, nawet na Praciakach. Nie umiem szybko przejechać giganta, bo nie potrafię dobrze wcelować w tyczki wewnętrzne, zwykle za późno. Trzeba mieć też dobre narty, odpowiednio długie, dobrze wysmarowane(!). W slalomie decyduje w większym ruch, rytm, ale także zmienność tego rytmu, błyskawiczna reakcja. Slalom to śmig w urozmaiconym "terenie tyczek". Gigant amatorski to powtarzanie tych samych skrętów o łukach o mniej lub większej długości. Jest czas, na korektę(ze stratą czasu) gdy się zagapimy. W w slalomie się momentalnie wylatuje lub prawie się trzeba zaczynać aby dalej kontynuować. To tyle z punktu widzenia czystego amatora. Na jeździe zawodniczej się nie znam i nie wiem jakie mają i gdzie trudności. W tej materii słucham "gąsienicy". Dyskusja powinna dotyczyć tylko amatorów, bo jeśli chodzi o trudności zawodników to zdaje się większość z nas, łącznie ze mną ma o tym marne pojecie. Pozdrawiam
  13. Dziadek Kuby

    Nauka jazdy dzieci

    Wyjazd zakończył się sukcesem. Ale nic nie jest łatwe. Dobrze, że poślizgaliśmy się na nowych nartach na osiedlu. Bo już nie były "obce". Niemniej na górze było nieco mgły. Góra duża dla małego. Kuba jak zauważyliśmy ma pewien lęk wysokości. Po wyjściu z kolejki jest nieco stromo. Zeszliśmy więc niżej, aby nie było od razu dużego stresu. Narty przypięte, kijki do ręki i pomalutku ruszamy. Babcia do tyłu. Jako ew. "zderzak" przed nieodpowiedzialnym narciarzem.Tylko ja i Kuba. Babcia "utrudnia" naukę, bo jak jest jakiś problem- to się krzyczy...Babciu! Do Dziadka się nie krzyczy, bo się nieco wstydzimy, że taka mała rzecz, a taki problem. Kuba zaczyna sobie przypominać swoje skręty z pługu, z zeszłego sezonu. Widać, że jest wystraszony i bardzo ostrożny. Pierwsze kilkaset metrów, po płaskim raczej terenie jest kluczowe. Jak przejedzie, to dojedziemy na dół. Przejechał i potem było coraz lepiej, mimo że bardziej stromo. Oczywiście z moich ust płynął potok pochwał, jak to świetnie sobie radzi. Zjechaliśmy dwa razy. Chciał jeszcze raz. Ale widać było pod koniec, że jest zmęczony. Dwa razy po 300 m różnicy poziomów. Ok. 5 km jazdy, licząc po wężykach. Pod koniec drugiego zjazdu zaczął się nieco wygłupiać i jeździć coraz szybciej. Zaczął się już dość pewnie czuć na nowych nartach. Będzie dobrze. Do końca sezonu prawie wyeliminujemy inicjowanie skrętu z oporu. Będzie bardziej na krawędziach. Da się w dużym stopniu wyeliminować "zapieranie się". Nauczy się początków pracy z kijkami(wbijanie). Pozdrawiam
  14. Najpierw wyjaśnijcie, co to jest trudność techniczna, co to technika. Po prostu podać definicję techniki, nie tylko narciarskiej. Techniki(ale tylko techniki) w takich dyscyplinach, jak pływanie, tenis, niektóre rzuty w lekkoatletyce itd. Techniki rozumianej bardziej po „chłopsku”. I tak też rozumianej przez ogół stokowiczów. Większość z tych stokowiczów rozumie technikę jako opanowanie szybkich skrętów, pracę ciała na muldach, uślizgi na lodzie itd. Skupianie się tylko na możliwości nadrobienia straconego czasu zaciemnia obraz. Podyskutuję jak wrócimy z Żaru. Pozdrawiam
  15. Bardzo mi się podoba analiza Niko, szczególnie zdanie dotyczące jazdy sytuacyjnej. Jak się jeździ w różnych warunkach, po różnych stokach, nie tylko przygotowywanych. To zawsze to jest jazda sytuacyjna, bo nigdy nie ma dokładnie takich samych warunków, takiego samego śniegu, takiej samej jego powierzchni, rzeźby, oświetlenia, temperatury, nastroju narciarza. Więc każda jazda jest inna. Więc zawsze pojawią się "błędy"(proszę mnie tu dobrze zrozumieć), niezależnie od wyszkolenia narciarza. Nieraz ten "błąd" to jest jakiś ułamek sekundy na poważnych zawodach. Może to nie potrzebnie piszę, bo Niko świetnie to scharakteryzował, ale nieraz się zastanawiałem, dlaczego tak dobrze jeżdżę na gładkim stoku, na dobrym śniegu, gdzie wydaje mi się, że nie ma błędów technicznych(i może nie ma), ale pojawiają się gdy warunki się pogorszą. Wniosek jest tylko jeden. Nie jestem wystarczająco dobry na te gorsze warunki, na tą większą szybkość nart, na te szybsze skręty itd...I to jest główna przyczyna. Nie jestem wystarczająco dobrym narciarzem. I to się widzi, ciągle na stokach, gdy warunki są świetne, to jest sporo ładnie jeżdżących. Gdy stają się fatalne, to "znikają dobrzy" narciarze. I jeszcze jedna rzecz. Czasami się zdarzy i w Pucharze Świata, że wygra na jakimś stoku przypadkowo narciarz, który rzadko trafia do pierwszej dziesiątki. Zauważyłem(tak się mi wydaje), że wtedy panowały tam warunki(także stok), które sprzyjają "słabszym" zawodnikom. Nie zdarza się nigdy, gdy trasa należy do bardzo trudnych. To by mi potwierdzało tezę, że najlepsi są najlepsi w jeździe sytuacyjnej, bo więcej różnorodnych, trudnych sytuacji w swoim życiu zawodniczym mają za sobą niż "słabsi". I choćby bez przerwy się jeździło po tyczkach to tak trafi się na sytuację odmienną od poprzedniej. Pozdrawiam
  16. Dziadek Kuby

    Nauka jazdy dzieci

    Kuba ma dokładnie pięć lat i pięć miesięcy. Jak miał dwa i pół roku to były pierwsze próby z plastykowymi nartkami i zwyczajnymi butami. Nic z tego nie było, nawet ciągnięcia na moim "orczyku". Trzy pół roku-dostał normalny sprzęt. Narty 80 cm. Czasem udało się przejechać kilkanaście metrów-prosto. Potem przy pierwszej wywrotce rzucał obrażony narty. Raz udało się nam go przeciągnąć w górę i potem jechał na dół ok. kilometra odludną zaśnieżoną drogą asfaltową. Mowy nie było o żadnych tam skrętach Cztery i pół roku. Sprzęt z roku poprzedniego. Zaczęliśmy mieć pierwsze sukcesy na plastykowej lince. Pierwsze skręty(opisałem to na forum). Sezon skończyliśmy w Koninkach(opis i filmy) w tym temacie. Teraz nowe narty(jw.). Buty te same(na razie). Kask, gogle, kijki. I nowy sezon. Nikt Kuby nie forsował. Jak nie chciał jeździć to nie. Jak nawet napalał się w Koninkach na jeszcze jeden zjazd główną trasą, to jak zauważyliśmy, że jest zmęczony(bo się za często wywraca, czy narty go ponoszą) to koniec. Nie chcemy z niego zrobić żadnego zawodnika. Jak się nauczy jeździć na nartach będzie miał w życiu dużą przyjemność, tak jak z pływania, roweru, łyżew, turystki, może tenisa, co tam mu będzie leżało. Na razie wnuk będzie jeździł z nami. Wzmocni się w zimie, zahartuje. Dziadki będą miały dodatkową satysfakcję, że mając pewne doświadczenie narciarsko-górskie, będzie komu go przekazać. Pozdrawiam
  17. Dziadek Kuby

    Nauka jazdy dzieci

    Dziadki i Babcie mają to do siebie, że się czasem za bardzo martwią. Aż tak to ja się nie martwię, bo nieco tego doświadczenia się ma. Pisałem ten post z myślą o mniej doświadczonych, bo często można się spotkać z tym, że przywozi się dziecko, wkłada się mu po raz pierwszy w życiu sprzęt i stawia na stoku. Niemniej dziękuję za pocieszenie. Pozdrawiam
  18. Dziadek Kuby

    Nauka jazdy dzieci

    Kuba dostał nowe narty. Katalogowe Blizzard GForce jun. 100 cm. Są dłuższe o 20 cm od tych z poprzedniego sezonu i bardziej „wycięte”). Sięgają pod brodę. Dziadek żyje z emerytury, więc narty są nieco „demode” z przed dwóch sezonów, ale nowe(co nie ma w przypadku dzieci żadnego praktycznie znaczenia). Dziewięćdziesiąt cm byłyby za krótkie. Z dłuższymi byłby kłopot, blokujący naukę skrętów. Co dla mnie jest najważniejsze. Następny problem to wybranie stoku i wyciągu. Kuba zjeżdżał w zeszłym roku w Konikach ze stoku o różnicy poziomów 300 m, niebiesko - czerwonym. Nie było żadnego problemu. Ale te narty są dłuższe, znacznie szybsze. No i nie jedziemy do Koninek. Nie jeździł jeszcze na talerzyku, czy orczyku. Nie chcę na początek na nowych nartach „szarpać” się z tym problemem. Będzie czas później w sezonie. Więc krzesełko. W Spytkowicach jest krzesło z taśmą. Ale go trzeba wsadzić, bo sam nie wsiądzie. Gorzej jest z wysiadaniem. Jedzie się na pysk z małej skarpy i natychmiast należy skręcić, bo się można wpakować w zwały śniegu. W dodatku Kuba, gdy się wywróci zostanie rozjechany przez jadących krzesełkiem( z wyjątkiem Dziadka i Babci). Jedyna rzecz to wziąć pod pachę i z nim zjechać. Więc padło na Żar. Stok nie trudniejszy od Koninek, nawet nieco łatwiejszy. Duszna kolejka na górę, ale wywóz bez problemu. Będzie problem, gdy pokona płaski górny odcinek i połowie stoku rzuci narty. Co dalej? Babcia zabierze narty i kijki a Dziadek Kubę na ręce i dojedziemy do dołu. Jak tego uniknąć? Takie są dylematy Dziadka Należy więc wypróbować nowy sprzęt. Przyzwyczaić do dłuższych, cięższych nart. Przywrócić równowagę z zeszłego sezonu, operowanie kijkami. Więc wystartowaliśmy. Spacery po osiedle po chodnikach , bo równe i ze śniegiem. Kuba jedzie za na orczyku z zeszłego roku. Odpycha się kijkami. Nieco pochyły chodnik, jedziesz sam , szybciej. Na końcu skręt- nie wjedź na auto. Biegnę z orczykiem po płaskim, szerokim chodniku. Kuba slalomem. Narty skręcają, ślizgając się na boki. Ważny jest ten rytm, to że jakoś je skręca. Na stoku będzie łatwiej. Bo skręt zainicjowany dowolną metodą, dalej wykonuje się sam. Szczególnie na dzisiejszych nartach. A co chodzi? A o to, że mamy zjechać z Żaru, więc musimy skręcać. Jak? To jest na razie mało ważne. Najlepiej( punktu widzenia Dziadka przyszłego mistrza) byłoby idealnie, karwingowo. A jak będzie mały pług, rotacja pupy, torsu, to nie będzie tragedii. Tylko żeby skręcał. Pojedziemy może w piątek. W dzień powszedni, aby uniknąć przyjemności, szczególnie dla dziecka, jeżdżenia w tłumie. Do tego czasu trening po osiedlu, przeciąganie Kuby po dziewiczym śniegu, przez zaspy. Może gdzieś w okolicy trafię na mały stok z dziećmi. Wyciągnę go moim orczyku i zobaczymy jak sobie radzi ze skrętami. To było najlepsze. I ostatecznie by mnie przekonało, że zjedziemy z Żaru bez większych kłopotów. Pozdrawiam
  19. Mitek wspomniał o trenowaniu na niskich tyczkach, ew. jakichś miotełkach, czy nawet małych świerkowych gałązkach. Ma być właściwy układ ciał, odpowiednie prowadzenie nart, prowadzące do jak najszybszego płynnego przejazdu. Odpowiedniego "wycelowania" swoim łukiem na tyczkę. Ktoś tu wspomniał o szpanie, gdy się uderza tyczkę i ona się kładzie. Miałem parę okazji przejechać dawniej przez uchylne tyczki. Te, co pamiętam to były solidne koły i należało je uderzyć grzbietem, aby się odchyliły. Dzisiejsze się kładą zdaje mi się bardzo łatwo. Stąd jazda na tyczkach kojarzy się być może niektórym(nie bohaterowi filmu) z umiejętnością ich zbijania. Pozdrawiam
  20. Ponieważ nie jestem żadnym uznanym ekspertem, co najwyżej rodzinnym, więc mogę sobie pozwolić na śmiałą ocenę, nie sugerując się ocenami moich znakomitych poprzedników. Brawo i jest bardzo dobrze, jako dla amatora! Jako dla amatora celującego wyżej w amatorstwie, choćby racji młodego wieku, to mam kilka refleksji: Jazda nieco pasywna( może z powodu "siadania" na tyłach, choć wydaje mi się, że należy tylko bardziej pochylić górę w przód, głównie w momencie zmiany krawędzi) i stąd czekasz aż Ci kolejna tyczka się nieco zbliży. Stąd nieco "rwane" skręty. Mam pewne wątpliwości, czy na początku łuku skrętu(w momencie wejścia na kolejne krawędzie) obciążenie narty zewnętrznej jest wystarczające, w porównaniu z wewnętrzną. Czy tam nie ma śladu nawet na mikro moment "podpierania się wewnętrzną). To by się ujawniło zaraz na znacznie stromszym stoku, ew. na bardzo twardym śniegu. Starać się bardziej płynnie i bliżej tyczek prowadzić narty. Z większym zaangażowaniem, ale unikając wszelkiej brutalności "krawędziowej", czy gwałtownych ruchów. Moja opinia opiera się na pewnym obrazie, który mam z obserwacji przejazdu zawodników. I nie muszę mieć racji. Pozdrawiam
  21. Podoba mi się. Biegamy sobie w górę i zjeżdżamy bezpiecznie szybko w dół. Uniwersalne narty i uniwersalna technika. Podkreślam TECHNIKA. A ze sytuacyjna, to każda technika jest sytuacyjna, bo dostosowana do sytuacji: śniegu, stoku. O co w nartach w pierwszym rzędzie, może w sensie pierwotnym, chodzi? O poruszanie po śniegu, głębokim, dziewiczym. Po terenie dziewiczym, nie przygotowanym przez człowieka. I ten ktoś to robi. To nie jest ważne ile tam jest telemarku, albo udawania jakiegoś śmigu, jazdy na równoległym nartach. Ten człowiek, można to tak powiedzieć, w pierwszym rzędzie chce się przemieszczać w terenie, który jest pokryty grubą warstwą śniegu i jest dodatkowo pochyły, i zarośnięty drzewami. "Wynalazł" do tego celu(tzn. poruszania się w tym terenie)takie narzędzie jak te narty i taki sposób operowania nimi jak to robi. Mógł by ten sposób zmienić(zrezygnować w większym stopniu z telemarku), ale wtedy byłby mniej skuteczny. Proszę mnie dobrze zrozumieć, gdy napiszę: technika narciarska jest na tyle dobra, najlepsza, jak najlepiej się sprawdza w danych okolicznościach. To dla tych, co mają oczy przysłonięte, idealnym skrętem karwingowym, super nartach. To jest najlepsze wyjście w ściśle określonych warunkach. Pozdrawiam
  22. Popełniłem kiedyś w SkiMagazynie, ukazywał się Krakowie, relację z wyjazdu do Cervinii. Interesowałem się wtedy najwyżej wyjeżdżającymi wyciągami na świecie. Raczej to były wyciągi nie dla narciarzy. Na szóstym(wtedy) miejscu był Mały Matterhorn, a ściśle szczyt Gobba di Rollin. Na który można wyjechać orczykiem mającym początek, przy wyjściu z tunelu stacji M. Matterhorn(wys. 3820 m). Wyciąg dojeżdża na 3899 m. Szczyt G. di Rollin jest ukryty pod czapą lodowca Theodule. Tam jeszcze są przy tym punkcie dwa orczyki w stronę Plateau Rosa. Nie udało nam się wyjechać na G. di R., bo te orczyki praktycznie tylko jeździły w lecie. Spacer z nartami tunelem w szczycie m. Matterhornu przypominał, że jesteśmy blisko czterech kilometrów. Niektórzy z naszych kolegów z wyjazdu, po jednym wyjeździe mieli dosyć wysokości. Zresztą na stacji obok Plateau Rosa(3500 m) umarł nasz kolega z Wadowic, przy pierwszym wyjeździe, po przyjeździe do Cervinii. To jest z pewnością najwyższe miejsce w Europie. Wyżej to praktycznie musiałby być masyw M. Blanc. Może też nikt nie wpadnie na pomysł, aby z M. Matterhornu zbudować wyciąg na pobliski Breithorn. Jeszcze ponad setki metrów wyżej. A stok lodowca jest do zjechania. Wyciąg w Boliwii miał zdaje się jakiś górniczy sens. Chinczycy, coś zbudowali wysoko, Hindusi też. Natomiast M.M. jest przepiękne miejsce. Jak bym miał powtórzyć jaki wyjazd w Alpy to tylko tu. Pozdrawiam
  23. Bocianie! Godne podziwu. Jestem własnym serwisantem, odkąd pamiętam. Choć były czasy, że serwis ograniczał się do zbicia gwoździami nadłamanej narty i obicia tego miejsca cienką blachą. Gigantyczna praca. Ja jeszcze muszę zrobić to z nartami żony, a coraz częściej będzie z nartami Kuby. Smaruję na gorąco, średnio, co dwa dni(przed łyk...). Czasem tylko na drugi dzień daję z tubki smar uniwersalny. Najważniejsze jest dla mnie dbanie o krawędzie. Muszą być często podostrzane. Stąd mam ostrzałkę, co 0,5 stopnia Kuzmanna. Żelazko Toko, pilniki Toko, jakiś kamień, cykliny, guma, drobny papier ścierny. Szczotka nylonowa do rąk. Oczywiście wiórki z parafiny się kleją. Syf leci na beton w piwnicy. Ale narty są w miarę ostre, nasmarowane(tłusto, czarne). A jak jest, gdzieś tam z boku, czy koło dziobu nieco smaru-ja to olew...I tak jak stanę na nartach po moim smarowaniu, to czuję się jak bym złapał byka za rogi. Tak przyjemnie, bez wysiłku, się nimi przesuwa do przodu i tyłu. Niestety po kilku zjazdach jest już nieco gorzej, ale i tak dobrze się jeździ. Natomiast nie wyobrażam sobie jazdy na nartach smarowanych tylko raz przed sezonem. Pozdrawiam
  24. Swego czasu chciałem kupić slalomkę, która maksymalnie trzyma na "lodzie". Bo to jest czasem pewien dla mnie problem, w sensie jazdy, jaką sobie życzyłbym. Poszukiwałem w sieci wszelkich możliwych "testów" w trzech językach(angielski, niemiecki, francuski). Na tyle mam je opanowane, że wiem co czytam. Zresztą mam słowniki. Czytałem też wszelkie zalecenia producentów. Sądzę, że raczej mi nie uciekła żadna rewelacja, bo te języki obejmują kraje znające się na zjeżdżaniu. A jest jeszcze angielski, w którym , jak ktoś ma coś do powiedzenia, to też pisze. No i co się okazało. Pojawiały się u góry ciągle te same narty. Czasem zmieniała się nieco kolejność. Także producenci też podkreślali, że one trzymają znakomicie na krawędzi. Wybrałem Voelkla. Choć rozważałem Omeglass. Ale ten pierwszy lepiej wypadał w długich skrętach, na czym zależało. Były tańsze(kupiłem po sezonie) i są częściej u nas spotykane w sklepach. A czy mogłem testować. Nie mogłem, bo to było niemożliwe. Jedyny test, jaki sobie wyobrażałem, to na Skrzycznym poniżej Grzebienia, gdzie robi się po dniu jazdy piękne lodowisko. Kto tam jeździł, to wie jak to wygląda. Właśnie, stojąc na Grzebieniu, nieraz myślałem. Mieć taką zawodniczą "brzytwę" na nogach, to po tym pochyłym lodzie lepiej by mi szło. A tak muszę się prześlizgiwać bokiem. No więc na tym Grzebieniu musiałbym mieć dziesięć par różnych slalomek i sobie zmieniać. Testy w innym miejscu(jeśli nie jest identycznym ze Skrzycznym) wcale mnie nie interesowały. Bo dobierałem nartę bardzo wyspecjalizowaną do“lodu”. Wolę więc polegać na zapewnieniu producenta, do którego mam główne zaufanie. Plus wyniki z różnych "światowych" testów. Najmniej mnie interesują czyjeś indywidualne doznania. Może z wyjątkiem, że znam osobiście gościa i wiem, gdzie "tłucze". Pozdrawiam
  25. Albo urywa! Ciekawe jest to zwrócenie uwagi na odruchową kompensację. Można powiedzieć, że Bode jest mistrzem w tej dziedzinie. Artysta-improwizator. Niektórzy wytłukli rzemieślnicze ideały. A on jest znakomitym rzemieślnikiem i do tego czasem zaimprowizuje jakiś przejazd. Jak mu wyjdzie, to wygrywa, jak nie - to leży. Odruchowa kompensacja. Nie jestem człowiekiem od trenowania. Ale zauważyłem dawniej, że w miarę przybywania doświadczenia narciarskiego, pojawiają się częściej i bardziej poprawne odruchy, które ratują mnie przed upadkiem. Czy też upadek jest mniej groźny, bo jakoś się wykręciłem w ostatnim momencie, by upaść na bok itp. Pojawiają się odruchy. Dawniej częściej, bo stoki były gorsze, narty dłuższe, trudniejsze do opanowania. W związku z tym co chwilę, gdzieś tam szarpało, przytrzymało nartę. Ile np. było upadków, gdy nie zmieniło się krawędzi, tzn. pojechało na krawędzi dostokowej narty wewnętrznej a nie zewnętrznej. Można tak było pojechać, ale narta musiała jechać po łuku, a nie prosto. Szybkie zrównoważenie nogą zewnętrzną podniesioną w górę pozwoliło nieraz uniknąć upadku. To były odruchy. A ile ich można nabrać jeżdżąc po lesie, wąskimi drogami, po jakichś wertepach. Na gładkim stoku, na dzisiejszych, łatwo skręcających nartach, trudno jest zrobić „błąd”. Wszystko wybaczają, jak samochód z ABS, ESP, ASR, licho tam wie z jakim jeszcze układem wspomagania. Pozdrawiam
×
×
  • Dodaj nową pozycję...