Skocz do zawartości

KubaR

Members
  • Liczba zawartości

    224
  • Rejestracja

  • Ostatnia wizyta

Odpowiedzi dodane przez KubaR

  1. Przepraszam, to już naprawdę ostatni mój wpis w tym temacie. https://pl.wikipedia...dowych_w_Polsce Nie wiem na ile wikipedia jest wiarygodna ale wg. niej np. kotły Kasprowego mają 25 i 30 %.

    Piszę o górze kotłów czyli te najstromsze miejsca. Zaraz pod grzbietem. Jak wrócę do domu mogę znaleźć model okolic Kasprowego z nachyleniem. Cały kocioł jest dość płaski. Kuba Wysłane z mojego SM-G970F przy użyciu Tapatalka
  2. Czekam z niecierpliwością na otwarcie trasy z kopy w karpaczu, ale zima nas w tym roku nie rozpieszcza. Trasa powyżej 40%? Obawiam się, że w Polsce takich nie uświadczysz. Średnie nachylenie czarnej na kopie i dzikowca oscyluje w granicach 35%.

    Góra kotłów na Kasprowym ma powyżej 30stopni czyli powyżej 57% (45 stopni to nachylenie 100%). Nachylenie 35% to tylko około 20 stopni. Kuba Wysłane z mojego SM-G970F przy użyciu Tapatalka
  3.  Mam przekonanie, że wszyscy moi oponenci (w tym i Ty) mogliby zmienić zdanie gdyby spróbowali zmienić jedyne słuszne kurtki narciarskie na te outdoorowe. Czyli "przeszli" do sekty wielowarstwowców :)

     

     

    he, he. A ja pójdę górą a Ty doliną.....

     

    Ostatnią kurtkę stricte narciarską miałem w latach 80-tych. Potem już tylko kurtki "górskie" + warstwy grzewcze, czasem antywiatrowe. Aktualnie chcę kupić kurtkę typowo narciarską tzn. z lekką ociepliną i dość pancerną powierzchnią. Dlaczego dokonuję migracji w stronę odwrotną?

     

    1. Najczęściej obecnie jeżdżę z dziećmi. Na razie, a podejrzewam, że jeszcze przez 2 lata ze starszą i myślę, że z 3-4 z młodszą nie spocę się aż tak bardzo. Jeżdżę na luzaczku, coś tam im pokazuje, czasem się pogonimy.
    2. Nawet jak nie jeżdżę z nimi to jeżdżenie na wyciągu traktuję jak relaks - chcę sobie pojeździć, a nie w każdym momencie jechać na 99%. Wystarczy mi 70. Ergo raczej się nie przemęczam. Podobnie nie mam i nie kupię slalomek, komórek itp. wystarczą mi takie lepsze allroundy (à propos: szukam takich o konstrukcji gigantki ale promieniu tak z 17m i długości circa 180cm).
    3. Kurtkę chcę mieć pancerną tzn. taką, że jak we mnie dzieciak wjedzie, zahaczę się o coś to nie zostanie z niej natychmiast firanka. Niestety nie lubię sztywnych azbestów z GTX'ów więc i tak musiałbym mieć dwie kurtki.
    4. Oczywiście na skitury/pseudo-freerajd to mam inny zestaw: bielizna wełniana, na wierzch hybryda. W plecaku na postoje i załamki pogody stary, służbowy, gruby primaloft himountaina zwany "waciokiem". Czasem do tego lekki GTX. 
    5. I do tego jestem skąpy mentalnie - szkoda mi fajnego sprzętu na katowanie na wyciągu :D

    :D

     

    Kuba

     

    P.S. a i jeszcze jedno. Kieszeń na karnet rękawie :D

  4. Dla mnie wiązanie Vipec to jest wiązanie na szeroką nartę >95 albo ciężką nartę allmountain.

    Vipec do lekkiej narty <90 totalnie nie pasuje. To jest przerost formy.

    Vipec ma rozwiązania dedykowane do ostrej jazdy: kompensacja uderzeń i zgięć na przodzie i tyle, nieobrotowa piętka, rozbudowana obudowa. Czy te cechy są wogóle potrzebne na lekkiej narcie? Wg mnie nie, bo na lekkiej narcie nie popylasz bardzo szybko w terenie. Do tego masz 200-250g więcej na nodze.

     

     

    Trochę przesadzasz. Do ostrej jazdy to w "stajni" Fritschi jest Vipec. To o czym piszesz to tylko wyeliminowane wady(labo niedogodności) klasycznych JSW. Wręcz sensowność zastosowania niektórych z tych rozwiązań zależy bardziej od sztywności wzdłużnej narty, a inne (np. fajny bezpiecznik) mogą mieć ogólnie pozytywny aspekt. Do tego dochodzi jeszcze kwestia ergonomii. Przykładowo w Plumach i Dynafitach Speed Turn support jest przełączany przez obracanie wiązania (i czasem trzeba przyklęknąć), nieobrotowa piętka w Vipec'ach umożliwia uwolnienie pięty bez wypinania się z wiązania (podczas zjazdu po długiej a płaskiej dolinie bardzo fajne). 

    Co do 200-250g na nodze to jak do Plumów, dynafitów doliczymy skistoper to ta różnica praktycznie znika.

    Dodatkowego ciężaru poniżej 200g  nikt w miarę normalnie chodzący nie poczuje, nawet jak zrobi +1000 w górę. Jak biega to co innego. 

     

    Mam takie wrażenie, że ostatnio waga sprzętu jest jakimś takim fetyszem. I o ile zejście z wagą wiązania z ~1kg na nodze do 0.5kg, czy nart z 1700g na 1200g jest wielkim postępem to już różnice 200g bardziej dają nam lepsze samopoczucie niż realny zysk w naszym wędrowaniu. No chyba, że się startuje w zawodach albo robi Haute Route w 24 godziny.

     

    Umiar cechuje mistrza. Podobno.

     

    Kuba

  5. Narta 1200g wąska + Vipec 600g. Zestaw trochę niedobrany. Za ciężkie wiązania do takiej narty.

    ?????

    Że sie tak zapytam: na czym polega to niedobranie poza wagą? Narta jest typowym allrounderem skiturowym i wiązanie też jest typowym allrounderem skiturowym. Jak takie wiązanie wpłynie negatywnie na nartę, na jazdę na niej itp. Jedyny trochę negatywny aspekt to faktycznie siła wypięcia, tu odpowiednik Dynafita czyli jakieś ST jest od 4 DIN.

     

    Kuba

  6. I tak oto DK (dziadku z pewnością kochany) zaoszczędziłeś kilka dobrych stówek. Frajda nie do opisania. Wspaniałe doznania, szkoda tylko że tzw rodzicie nie mają takiego podejścia jak Ty. No cóż nie ma takiego złego co by na dobre nie wyszło - dzięki "podrzutkom" ja zarabiam ale wierz mi serce boli....Tak się zastanawiam kto uczy "podrzutków" wiązać sznurowadła - pewnie sąsiad z piętra wyżej - mama tata są b. zajęci..................no nie wiem może się troszkę zapędziłem............................

     

    Z pewnym poślizgiem ale się włączę. Mam wrażenie, że o nartach mam jakieś drobne pojęcie. Ba nawet mam jakieś uprawnienia instruktorskie związane z górami i jazdą na nartach (choć nie stricte narciarskie).  Z dziećmi spędzamy z Martą kupę czasu. Indoktrynacja była wieloletnia i wielotorowa - dzieciaki bywały z nami w górach na nartach wiele razy (Nuśka 1 raz w przerobionych pulkach transportowych - domontowałem fotelik samochodowy - pod Łabskim Szczytem jak miała 7 miesięcy). Potem bywała (a potem bywały) wielokrotnie gdzieś w górach z wykorzystaniem nosidełek - aczkolwiek miało to interesujący evfekt uboczny: nie bardzo mogła szczaić o co biega z tym wyciągiem - przecież narty są poto by można było iść w góry, odwiedzić Ciocię w schronisku a nie jak chomik jeździć w te i wewte :D

    nusia-co-rok.jpg

    Zresztą jak miała circa 2.5 roku to jak coś robiłem z nartami to się jej nie dało z nich zgonić. Zdjęcie załączone jest z bananem na ustach i hasłem "Nusia jeździ narty!"

    nusia-i-el-hombre.jpg

    Ale pomimo tego wszystkiego dzieci do nauki oddałem instruktorom. Naprzód na nauczanie indywidualne, potem w takiej szkólce klubiku. Oczywiście jak jedna i druga złapała o co biega to oprócz jeżdżenia z instruktorem (a teraz klubem) jeżdżą co najmniej drugie tyle ze mną tyle, że tutaj nauczanie sprowadza się przypomnienia "zasad na stoku" a jeździ sobie totalnie dla przyjemności. Dlaczego tak - ano uważam, że nie znam się na pracy z dziećmi, nie do końca jestem przekonany, że moje nawyki i układ ciała jest dobrym wzorcem, a dzieci kopiują rodziców/trenerów. Więc padło na instruktorów czy trenerów. Być może mi było łatwiej bo ich wszystkich znam a połowa z nich była kiedyś moimi kursantami.....

     

    Moim zdaniem kupa czasu z dziećmi na nartach TAK ale jeśli mamy jakiekolwiek zastrzeżenia co do swoich kompetencji (nawet cierpliwości) to lepiej oddać fachowcowi.

     

    Kuba 


  7. - Ciekawe i mało znane - w żlebach taka szreń ma jeszcze jedna paskudną cechę - chodząc po niej nawet na nartach u dołu żlebu można sobie spuścić na łeb lawine podcięta kilkaset metrów wyżej : ( Mechanizm jest taki, że ta szreń działa jak tafla lodu i przenosi fale spowodowaną krokami - pęka wyżej i zjeżdża. 

     

    Nie tylko szreń. Nie tylko w żlebach Każda sytuacja w której istnieje odpowiednio słaba warstwa w która z reguły jest zbudowana z duzych kryształów pomiędzy którymi jest dużo powietrza (np. formy kanciaste, szron powierzchniowy, szron wgłębny) nad którą znajduje się inna w o dobrze związana (kohezja). To może być jakaś forma śniegu przewianego (i najczęściej taka jest), czasami nawet świeżego. Wtedy punktowe zniszczenie (zapadnięcie się tej słabej) może się rozprzestrzeniać dalej w efekcie doprowadzając do uformowania deski z obrywem gdzieś dalej. Szrenie tu mogą być o tyle pomocne, że ponieważ pod nimi jest większa koncentracja pary wodnej, a one same stanowią też pewną barierę termiczną to pod nimi sa fajne warunki do formowania właśnie takich form kryształów.

     

    Kuba

     

    P.S. Właśnie w takich podszreniowych warunkach mogą się uformować takie śliczności jak na zdjęciu (siatka w tle ma 2mm rozstawu):

    DH-20170202-BGI.png

     

    P.S. 2 Jest kilka prac o "remote triggered avalanches", jak ktoś ma zacięcie do mechaniki i fizyki to do poczytania: https://schulich.uca...hnsonThesis.pdf

     

    P.S. 3 No i dlatego dla mnie naturalny śnieg to mistrzostwo form. Sztuczny to takie same kuleczki lodu :D

  8. Przepraszam, że odpowiadam dopiero teraz, ale byłem na nartach... :)

    W taki sam jak Mariusz Zaruski i Janusz Meissner. Czyli przez książki, które napisali. A Józef Oppenheim bardziej jako bohater książki, oczywiście Stanisława Zielińskiego.

    Pozdrawiam.

    Tadek

    To rozumiem. Tyle, że pisząc iż Zieliński Cię czegoś nauczył, nie pisząc nic o Wandzie Gentil-Tippenhauer i Oppenheimie to trochę dziwne. Zwłaszcza w kontekście savoir-vivre postać Zielińskiego jest co najmniej kontrowersyjna. Smutne to bo, wystarczyło zachować współautora i nie wywalić odnośników i źródeł i byłoby Ok.

     

    Kuba

  9.  Śmialiśmy się z różnych teorii i praktyk z czego wygrzewanie w piekarniku dostarczyło nam chyba najwięcej zabawy.

     

    Zależy czego wygrzewanie w piekarniku. Mam jedno z dłuższych doświadczeń z termofomowalnymi botkami skiturowymi. W momencie kiedy pojawiły się ofercie producentów (pierwszy Dynafit około roku 2002) były diametralnie różne od botków zjazdowych. W zjazdowych tylko miejscowo było tworzywo (pianka) formująca się pod wpływem ciepła tylko w niektórych partiach, w skiturowych był to cały botek, do tego w konstrukcji overlap. Do tego temperatura była różna. W żadnym sklepie serwisie w owym czasie nie było sprzętu do nagrzania owych botków - typowe dmuchawy nie wydalały zarówno nadmuchem jak i temperaturą. Specjalne piecyki do grzania tychże botków pojawiły się w polsce po 2005 roku. Wtedy jedynym sposobem był piekarnik, zresztą sposób zaczerpnięty zza oceanu i przepisów jednej z firm produkujących takowe botki.. Natomiast różnica pomiędzy botkiem zwykłym, a termoformowalnym (przy właściwie dobranym rozmiarze) była kosmiczna. Wcześniej twierdziłem, że buty skiturowe dzielą się na 3 kategorie:

    - takie co obcierają na początku sezonu,

    - takie co obcierają na końcu sezonu,

    - takie co obcierają przez cały sezon.

    Odkąd termoformuję  botki (sezon 2002/2003) buty obtarły mnie 4 razy.

     

    Obecnie, tak jak pisze MarioJ np. Atomic wprowadził taką technologię również do skorup. I jest to genialne rozwiązanie. Co ciekawe zakres temperatur jest taki, że własnie specjalistyczny piecyk a'la piekarnik tu działa. Jak zachodzę i zajeżdżę obecne to pójdę w któreś z tych rozwiązań.

     

    A swoją drogą:

     

    Buty maja skorupę termowygrzewalną ale serwis nie chce działać zgodnie z procedurą (piec i gorący but na nogę).

     

    Czym to motywują? Zakresem koniecznego naciągnięcia? Brakiem odpowiedniego piecyka?

     

    Kuba

  10. Mam również niesymetryczne stopy - złamanie  palucha w młodości. Oprócz tego mam obie nogi po rekonstrukcji Achillesów.

     

    To nie jest kwestia symetrii. To kwestia kształtu. Po prostu tam gdzie ja mam duże palce w praktycznie każdym bucie o rozmiarze wynikającym z miarki jest ścianka. Owszem ponieważ palec jest ruchomy więc buta się da włożyć ale już wytrzymać w nim nie - palec jest tak ściśnięty do wewnątrz, że czuć to nawet w spodzie stopy - wygina ją trochę. 

     

    Wystarczy dobra miarka i dobranie buta a ingerencje w skorupę to bajki niestety chyba, że mówimy o bardzo twardych butach sportowych z bardzo cienkim i twardym botkiem. Nie znaczy to że dobranie buta jest rzeczą łatwą ale da się zrobić bez szlifów.  ;)

     

    Sprawdziłem kiedyś praktycznie wszytskie buty o twardości 110-130 (wersje cywilne, z normalnymi botkami) które były w Krakowskim wind-sporcie. W żadnych nie byłem wstanie nie to, że jeździć ale nawet postać dłużej. W jednych byłem w stanie nieco dłużej wytrzymać ale to były jakieś masakrycznie szerokie Nordice w wersji dla turystów stokowych (Speedmachine?) tyle, że z napisem 130. Natomiast tak jak pisałem zwykle dobrze mi funkcjonowały buty nieco większe (27) na długość ale relatywnie wąskie wtedy się noga tak układała, że stopa była niejako zaklinowana, pomimo, że z przodu było więcej miejsca. Tyle, że to z pomiarem z miarki nie miało nic wspólnego.

     

    Aktualnie sprawa jest również na topie bo wymyśliłem, że może po latach kupię wreszcie buty zjazdowe korzystając z posezonowych wyprzedaży - więc jestem na bieżąco. Moim zdaniem w 80% populacji miarka powinna się sprawdzić + ktoś kto ma pojęcie o specyfice butów. Ale jest pewien procent populacji gdzie wynik z miarki jest tylko bardzo przybliżony.

     

    Nawiasem mówiąc w moim przypadku nie zadziałał szlif tylko naciąganie skorupy na gorąco. Buty wyglądają dziwnie ale w okolicy dużych palców są naciągnięte po ponad 5 milimetrów w bok i do przodu.

     

    Użytkowanie butów przez Ciebie jest dość dalekie od rekreacyjnego standardu - chyba się zgodzisz.

     

    No właśnie się nie zgodzę. Aktualnie to już tylko rekreacja na stoku i w terenie.

     

    Kuba

  11. Miałem się nie odzywać, ale wczorajsze ileś godzin zesłania na jakiś plaskaty wyciąg w desczu pobudziło mnie do myslenia :D

     

    Kuba ma swój punkt widzenia, nie próbuję go zmienić, choć według mnie nie ma podstaw do wydania swojej oceny na podstawie zamieszczonego materiału, podczas gdy on uważa inaczej. Ciężko się w takiej sytuacji dogadać, bo moje argumenty dla niego nie mają wagi, podobnie jak jego dla mnie. 

     

    Bakkz, ja nie oceniam Twojej jazdy jako takiej, piszę o tym co widać lub nie na filmach które zamieszczasz. Poza tymi filmami możesz jeździć jak Herman Maier ale to wiedzieć będą Ci którzy się z Tobą w realu widzieli. Inni muszą ograniczyć się do tego co pokazujesz. W pierwszym poście napisałem o pewnej impresji o tym co ja w tych filmach zauważam. Z Twojej odpowiedzi wynikało, że tak ogólnie jeździsz świetnie (poza sytuacjami, które wymieniłeś), a moją uwagę, że to w owych filmach słabo widać napisałeś:

    Nie pokazywały, bo nie po to były nagrywane i nie miały takiego zadania.

     

    Przyznam się, że po tym tekście długo zbierałem szczękę z podłogi. Przerysowując, to trochę tak jakby po filmie który kiedyś tam tu zamieściłem o jeździe w świeżym, na jakieś uwagi go dotyczące napisał, że tak w ogóle poza trasą to jeżdżę jak Ingrid Backstrom, a na stwierdzenie, że w filmie tego nie widać odparł, że przecież film miał obrazować ruchy nadgarstka. 

    Być może wynikało to z niezrozumienia tego o co mi chodzi z "objeżdżeniem". U nas we wiosce się mówiło, że ktoś "stoi na narcie" na kogoś kto dobrze jeździł. Trudno jest mi dokładnie wytłumaczyć o co biega - tak jak pisałem nie jestem biegły w tych wszystkich angulacjach, x-frame'ach, knee-drivingu i innych. Chodziło o taki trochę "ogólny" odbiór, najprawdopobniej związany z kątem podudzi, ustawieniem tułowia, środka ciężkości, "zarzadzaniem" tymże środkiem ciężkości, pewną optymalizacją ruchów ciała. Co ciekawe odbiór tego "stania na nartach" był podobny u tych co jeździli wyczynowo w latach 50-tych jak i tych co to robili aktualnie. To "stanie" widać nie tylko w jeździe na super hiper poziomie ale również wtedy kiedy np. klient jedzie i zbiera tyczki na ramię. Trochę to tak jak z tym  Mitkowym rozpoznawaniem narciarza po tym jak stoi w butach :D

    I właśnie tego czegoś mi u Ciebe brakuje. Moim zdaniem na tym poziomie który teraz masz właśnie ta pewność stania, optymalizacja ruchów, która w konsekwencji da automatyzację jest tym co Tobie dałoby realny skok. Cała reszta jest wtórna. Co do tego moim zdaniem potrzeba pisałem. W sumie zastanowiło mnie teraz też dlaczego skupiłeś się na tym "objeżdżeniu" a zupełnie pominąłeś sprawę ćwiczeń, które również proponowałem.

     

    Kuba


  12. A tak zapytam. Kąty w nartach skiturowych, ile dać na starcie?

    Wg porad skiturowcow i free najlepiej robić 89 stopni i od dołu standardowo pół.

    Od "zawsze" robie 1 i 89.

     

    Ale będzie się zdarzać że na tych nartach pojadę też po trasie, więc skłaniam się do 88.

     

    Skoro będzie się zdarzać to rób tak, żeby Ci było dobrze w terenie, a to co Ci się będzie zdarzać przeżyjesz nawet na 0 i 90.

     

    Kuba

  13. Dziadek [email protected]

     

    To nie chodzi o to, żeby się nie uczyć czy nie korygować błędów. Wręcz napisałem o wykonywaniu kilku zjazdów z ćwiczeniami (chodzi mi nie o wyjazdy ale o cykl na każdym wyjeździe: rozgrzewka - kilka zjazdów luźno, ze dwa 3 zjazdy z konkretnymi ćwiczeniami, a potem jazda wolna). To co opisujesz:

     

    Kilometry są ważne, można powiedzieć bardzo, ale nie bezmyślne. Niektórzy tak je sobie nabijają przez lata i jedyne, co osiągają to tzw. objeżdżenie. Ważne, ale nieraz przykre dla oka. Dużo jest takich.

    Odnosi się zwykle do ludzi którzy o technice nie mieli pojęcia. Z Bakkz jest inaczej - miał w młodości przygodę z nartami, teraz ćwiczy, nawet ćwiczy na tyczkach. Jego filmy są fajne, pewnie jakieś błędy są (nie mnie oceniać) ale generalnie jest coraz lepiej. Tyle, że widać po tych filmach, że w głowie siedzi "teraz muszę zrobić element X, musi być tak". Moim zdaniem teraz jest czas nie na wyłączne cyzelowanie drobiazgów ale na przekucie znanych już elementów w automatyzmy. To stanie się widoczne po znacznie swobodniejszej pozycji i ruchach, bez takiej "napinki" i koncentracji. A do tego trzeba kilometrów, zróżnicowanego terenu i zabawy. Inaczej będzie "szklany sufit".

     

    Kuba

     

    P.S. Dobrym testem na swobodę jazdy jest jazda w lesie lub we mgle lub w nocy przy latarce, ewentualnie właśnie tyczki. Jeżeli nam jakość jazdy w tych warunkach gwałtownie spada to oznacza, że jeździmy "na myślenie" a nie "na odruchy".

     

    K.

  14. Hej,

     

    [email protected]

    Ja się tam na jeździe technicznej niezbyt znam ale oglądając Twoje filmy mam taką impresję: mniej napinki, więcej kilometrów. Nie myślałeś aby zrobić sobie wolne na miesiąc od ciągłego myślenia o tym jak jedziesz, wprowadzenia zakazu filmowania i po prostu jeżdżenia? Nabić kilometry w różnych warunkach, jak się da w różnym sprzęcie, różną techniką? Poświęcić ze dwa zjazdy na ćwiczenia stricte techniczne (pod kątem czucia krawędzi, ustawienia ciała), jeden zjazd zrobić w rozpiętych klamrach (balans) a resztę tłuc kilometry i się bawić?

     

    Kuba

  15. dynafit vulcan(bez jezykow)

     

    A czemu bez języków? Mi lepiej robi z językiem ale za to bez tych ograniczników usztywniających wewnątrz. Komplet (język + ograniczniki)  dawał buta cholerycznie sztywnego przód-tył, bez ograniczników trzymanie nogi jest dalej Ok ale trochę lepszy ruch przód-tył. Z kolei bez języków uzywam na typowe tury z cienkimi nartami tyle, że wtedy nieco bardziej czuję klamrę środkową - z językiem ten ucisk się rozkłada szerzej.

     

    Kuba

  16. Hej,

     

    nie chce byc "inny" , ale czy my czasem nie  mowimy o kradziezy mysli technicznej bez odp zezwolenia?

     

    Wyluzuj. Wiązania były kopiowane jeszcze w bywszym ustroju lub zaraz po rewolucji. Takie były realia, że kupno wiązań skiturowych w Polsce było praktycznie niemożliwe, a jeżeli się już jakieś trafiały to kosztowały krocie. Nawet amerykanie - w końcu strona Lou jest "z za wody" - nie płaczą nad złamanym prawem, raczej mają do tego bardziej pragmatyczne (od strony fascynatów działania na nartach) podejście.

    Tak zresztą było z wieloma sprzetami praktycznie u nas niedostępnymi - prawie cały dziwny sprzęt wspinaczkowy był robiony w ramach takich mini manufaktur czy "na boku". Sam załatwiałem skopiowanie rolki Petzla do ewakuacji z wyciągów krzesłkowych w WSK Rzeszów, przyrządy zaciskowe pochodziły z Bielawy, a czekan spod Kielc. Moja uprząż wspinaczkowa z owych czasów składała się z węża od hydrantu (wyściółka pasa biodrowego), pasów bezwładnościowych od malucha (elementy nośne), taśm rurowych od zasobników (drobne połaczenia), rurek od pralki (osłona szpejarek) i kilku robionych rzemieślniczo metalowych klamerek. Taki był koloryt wschodniej Europy. Czy można to pochwalać/ganić/oceniać z obecnej perspektywy?

    Chwilę później zmieniło się prawo, dysproporcje zmalały i już w okolicach 1995 roku sprzęt skiturowy zaczął się pojawiać normalnie w sklepach. Drogi bo drogi ale był (choć asortyment i dostępność była nadal mikra).

     

    Kuba

     

    P.S. W ogóle dyskusję o kradzieży lub nie należałoby zacząć od sprawdzenia czy i jak została wprowadzona ochrona patentowa na system wypinania bocznego z ruchomym wózkiem, a także w jakich krajach. Szczerze mówiąc nie wiem. 

  17. Hej,

     

    W tych wiazaniach szczegolnie podoba mi sie prowadnica elementu, ktory przesuwa sie przy wypieciu bocznym - te metalowe tulejki z rowkami na obwodzie. Czy one byly nitowane do podstawy? Podstawa byla "wyrzezbiona"

    z jakiegos tworzywa sztucznego, czy to malowany na czarno jakis stop aluminium?

     

    Wiesz nie wszystko pamiętam :D

     

    Jak popatrzysz na to zdjęcie: "Side view in touring mode, heel lift engaged." (Lou prosi o nie wklejanie zdjęć z jego strony - obciążanie serwera) to tam widać, że podstawa części tylnej składa się z dwóch fragmentów: podstawy (która jest fragmentem ramy wiązania, na zdjęciu srebrna) i pokrywy czarnej. Podstawa była na pewno z solidnego aluminium, pokrywa chyba na 90% też. Do tej pokrywy były umocowane te kółka robiące za prowadnice. Fajnie było rozwiązana regulacja wypięcia bocznego. Ten element który się przesuwał miał od spodu zgrzaną krzywkę (widać ją na tym zdjęciu z boku, niejako wewnątrz elementu przesuwanego). Wewnątrz wiązania był taki element (zobacz zdjęcie "trawers-element-bezpiecznika") który był połączony ze sprężyną widoczną na zewnątrz. Wystaje on na zewnątrz na zdjęciu "Release ‘carriage’ comes out of frame, as with Silvretta 404." Mam go i mogłem zapodać fotograficznie ponieważ do wiązania były dołączone elementy zapasowe:

    - dwa elementy mocujące przód wiązania do narty (tylko plastik),

    - dwa elementy blokujące wiązanie z tyłu (tylko plastik),

    - jeden element bezpiecznika.

     

    Znalazłem je dziś rano w piwnicy i zapodaję poniżej (za wyjątkiem części do przodu gdzieś zaginęły).

     

    Wiązanie było robione na wymiar - dokładną regulację długości robiło się cięgnami od Gamm albo markerów. Fajnie również rozwiązana była konstrukcja ramy - opierała się na tych dwóch prętach z włókna szklanego. Mocowane były one na wcisk natomiast wiązanie trzymało się kupy za pomocą tych srebrnych prętów - to były zwykłe (chyba) szprychy mocowane do podstawy z tylnym bezpiecznikiem za pomocą również rowerowych nypli. Widać to na zdjęciu "Detail of lateral release spring." (ostatnie).

     

     

     

    Rozumiem, ze "pietke" nabywca wiazania musial zdobyc i zamontowac juz we wlasnym zakresie. Z polskiej produkcji oprocz Gammy byly wowczas dostepne takze Beta i Beta2. Ciekawe czy ktos je stosowal do tych wiazan

    Tak, dobrze rozumujesz. Jeżeli chodzi o Bety to w czasie kiedy ja je kupowałem to były już nie dostępne. Wtedy (początek lat 90-tych) to już raczej po sklepach królowały czeskie Markery aczkolwiek już w wersji Rotamat MR (nowszej "nierozpadającej się" ale w efekcie nieco za ciężkiej).

     

    Kuba

     

    Załączone miniatury

    • trawers-element-bezpiecznika.jpg
    • trawers-czesci-zamienne.jpg
  18. Hej, Napisałem nawet w tym wątku na wildsnow odpowiedź. Miałem i używałem. Nie bardzo mogę sobie przypomnieć ale chyba kupiłem od człowieka co je robił w 1991 na jesieni. Samo wiązanie było faktycznie kopią Silvretty 400 lub 404 - chodziło tu głównie o mechanizm wypięcia bocznego. Wiązanie było sprzedawane bez piętki tzn. bez elementu łapiącego buta w pięcie. Ze względu na wagę najczęściej było parowane z Gammą - wiązaniem które w miarę bezproblemowo zdarzało się w jeszcze istniejących PRL-owskich sklepach sportowych. Niestety Gammy mi nie robiły - wylatywałem z nart - więc założyłem Markery Rotamaty (wersja stara tzw. rozpadająca się). Chyba tylko musiałem cięgła skrócić. Wiązania pracowały OK pojawiły się tylko dwa problemy: nie było do nich harszli i po pewnym czasie wyrabiały się podłużnice w ramie (to co na zdjęciach jest zielone) - były z włókna szklanego. Wymieniłem na trochę przetoczone pręty aluminiowe pochodzące z anteny telewizyjnej. Kuba
  19. Wujot!

    Umknęło mi to :(

    Fajna relacja, Twoje wyjazdy coraz bardziej mi się podobają. Ten szczególnie bo grupa Ortlera jest moją ulubioną, a sam Koenigspitze jest wg mnie jedną z najpiękniekszych narciarskich gór. Mi się też nie udało zjechać ze szczytu za pierwszym razem, nawet wogóle się nie wybrałem powyżej żlebu - cała góra była z lodu, zresztą warunki były takie, że nawet na lajtowe "fokowe" Cevedale wchodziło się na rakach. Dopiero kilka lat później (2000) zjechaliśmy ze szczytu - wrażenia super.

    Łączę się więc z Tobą w bólu ;)

    Zdjęcia też ekstra, ale jak sam piszesz nie ma ani jednego ze żlebu - a przy podejściu robi wrażenie - poniżej masz go z góry:

     

    phoca_thumb_l_ortler-2000-00012.jpg

     

    Życząc powortu w ten rejon (super są fragmenty od przełęczy Pale Rosse na zachód - zero ludzi praktycznie, zobacz tam) i pokonania Gran Zebru :)

     

    Kuba

×
×
  • Dodaj nową pozycję...