KubaR
Members-
Liczba zawartości
242 -
Rejestracja
-
Ostatnia wizyta
Ostatnie wizyty
Blok z ostatnimi odwiedzającymi dany profil jest wyłączony i nie jest wyświetlany użytkownikom.
KubaR's Achievements
-
Andrzej ale to nie jest tak, że my wiemy, że nie byli zawodnikami, tylko o tej przeszłości zawodniczej ich nie wiemy. Jeżeli gość mieszka w górach, w tzw. cywilizacji, jeździ na nartach, od 16 roku szkoli to na bank jakoś sie tego nauczył. I raczej w ramach tej nauki jakiegoś treningu liznął. Możemy tylko powiedzieć, że nie dotarł do poziomu licencji FIS bo wtedy byłby do wytropienia. Tak jak to Marcos (chyba) pisał - są miejsca gdzie WF jest na nartach. Jezu, Andrzej, byłem na kawie u rzeczonej z miesiąc temu ale nic o tym, że jest matką nie mówiła.... Cóż, szybko to teraz idzie.... Ale na poważnie. Rzeczona owszem w wieku lat nastu jeździła fajnie ale było to takie bujanie się z krawędzi na krawędź, bardzo czysto ale jednak. Nawet była sytuacja, że się moja baba śmiała z niej i jej koleżanki, w odpowiedzi na ich przytyki do mnie, że poruszam się "starym stylem", że owszem jest stary, ma stary styl i ma narty turowe ale mimo to one wypadają na zmianie rytmu na jakimś takim ustawionym gigancie a nie ten stary. Dopiero studia i treningi wtedy przestawiły na to, że w jeździe widać to coś. No u nas akurat to był jakiś OSIR (Ośrodek Sportu i Rekreacji). I ja chociaż częściowo płaciłem. Ale faktem jest, że np. w miejscu gdzie pracowała moja matka były zakładowe karnety na wyciąg. Zresztą każdy wyciąg obrastał tzw. krewnymi i znajomymi królika z czego już w czasach licealnych korzystałem. Całe liceum funckjonowąłem w ten sposób, że zastępowaliśmy z kolegami wyciągowych (najczęściej przy podkładaniu orczyków, czasem przy równaniu trasy pod wyciąg czy innych tego typu zajęciach) gdy w tym czasie owi wyciągowi oddawali się uciechom życia. W zamian jeździliśmy za darmo i bez kolejki (które w owych czasach były gigantyczne). To prawda w wieku pod koniec podstawówki zdyskontowałem narciarsko stan wojenny. Był na przepustki, a ja mogłem na legitymację szkolną.... Inna sprawa, że od circa 6 klasy na narty łaziłem sam, biorąc je na plecy i po prostu idąc z domu. Trochę pod górę, gdzie się owe narty przypinało i zjeżdżało do wyciągu. Swoją drogą w liceum to mieliśmy też fajnych nauczycieli, z naszą wychowawczynią to mieliśmy nie raz dialogi: - gdzieście byli w czwartek, - no chorzy byliśmy.... - wszyscy trzej? Gdzie byliście? - Pani Profesor, słońce, wiosna, kupa sniegu.... - Kasprowy? - nooo..... - To ja wam to usprawiedliwiam ale nikomu ani słowa!!! Facet który uczył WF a przy okzaji był jednym z animatorów narciarstwa ponieważ nas lubił to zawsze doprowadzał do tego, że mieliśmy WF na ostatniej lekcji. Z dwoma kolegami mieliśmy z nim taką umowę, że przez całą zimę chodziliśmy zamiast na WF to na narty. Inna sprawa, że jak się te narty do szkoły już wzięło coby pójśc po lekcjach, to często się już do niej nie dochodziło.... A jeszcze mi się taka ciekawostka przypomniała. W naszym liceum były rozgrywane takie zawody które można by było określić jako biathlon - zjazdowy. Była wyznaczona trasa ze szczytu Grzebienia, który jest pagórem niewybitnym ale rozpędzić się da, do tzw. "poniemieckiej strzelnicy". Trasa szła polami a potem leśną drogą, oczywiście nie była w żaden sposób zabezpieczona czy przygotowana, a kasku nikt nie miał. Jechało się pełną pytą. Jak się już dojechało na owa strzelnicę był mierzony międzyczas, a potem następowało strzelanie - pięć strzałów z KBKS. Po oddaniu ostatniego czas finalny. Oczywiście za pudła było doliczenie czasu... Dzisiaj to na samą myśl o czymś takim to by wszystkich wsadzili, a rodzice by szkołę z dymem puścili... Więc faktem jest, że będąc lokalsem miało się dużo łatwiej niż Ci co musieli przyjeżdżać "ze świata". Ale miało to też wady - myśmy się na przykład wstrzelili w okres kiedy lokalny klub nie działał. Ergo takiego porządnego formalnego treningu nie było. Chodziliśmy jesienią do lasu i wycinaliśmy tyczki które potem malowaliśmy farbą. Niebieska była jako taka, ale czerwona złaziła i wiecznie miało się ciuchy urypane, zwłaszcza na ramionach. Ale dało się jakieś proste giganty czy slalomy na sztywnych postawić - czasami tylko ktoś ze "znających się" dał jakieś dobre rady. Zwekslowaliśmy nieco z tematu, ale fajnie powspominać. Kuba
-
Ale dobrze napisałeś: "wydaje mi się". Pamiętaj, że duża część z nich pochodzi z gór (gór a nie naszych wyrobów góropodobnych) i fakt, że w dzieciństwie jeździli w jakimś lokalnym klubiku może kompletnie nie mieć odzwierciedlenia w biografii. Bo takich jak on było tam iluś... Jeżeli nie miał licencji FIS to na stronach FIS się go też nie znajdzie. I pisałem też w wątku materiałowym, że pewnie są takowe przypadki. Pewnie w sytuacji gdy mieszkasz w Obergurgl i 5 razy w tygodniu sobie brykasz na nartach po różnym to jest możliwe. Ale w polskich warunkach ja takiej osoby nie namierzyłem. Więcej, od 30 (prawie, w przyszłym roku minie) lat szkolę w tych niskopiennych pagórach ratowników - nie pamiętam w tej ekipie nikogo kto by naprawdę dobrze jeździł a nie miał za uszami treningu na tzw. tyczkach. Choćby to było kilka lat w dzieciństwie w jakiejś szkółce czy klubie, są owszem pewne wyjątki ale Ci z kolei odkryli jazdę sportową na studiach i w tym czasie mocno trenowali. Kiedyś już o tym pisałem - u nas we wsi mówiło się, że ktoś "stoi na narcie" - to było takie podsumowanie, pozycji, stabilności itp. Trudno mi to wyjaśnić ale generalnie wszyscy Ci ludzie mieli praktykę w treningu na nartach. Mam też taką anegdotkę: w 1993 roku byłem na nartach w Sławsku z zaprzyjaźnioną ekipą z RKW. Na stokach Trościana była jedna trasa oddzielona takim płotkiem gdzie trenowały tylko kluby z Ukrainy i resztek Sowietskiego Sojuza i generalnie wjazd tam był tylko dla zawodników. Trochę podczas tego wyjazdu próbowałem pomóc ekipie podciągnąć poziom i mieliśmy taką umowę, że im pokazuję osoby które moim zdaniem fajnie jadą. Przy którymś wskazanym kliencie towarzystwo zaczęło się kulać po śniegu ze śmiechu. Na pytanie dlaczego padła odpowiedź: "kolejny przykład kuby za płot spierdolił" - okazało się, że wszyscy których wskazywałem okazywali się być zawodnikami po cywilu. Coś musiało być w ich jeździe.... Oczywiście to co wyżej to jest o samej jeździe. Bycie dobrym/znakomitym szkoleniowcem jest zależne od nieco innych elementów - to kwestia umiejętności przekazania pewnych elementów, tudzież, zaobserwowania błędów i znalezienia recepty na nie. Najbardziej szeroką definicją jest bycie "dobrym narciarzem" bo tutaj oprócz jazdy jest jeszcze kwestia obycia w górskim środowisku, pewien savoir vivre i parę jeszcze czynników. Pytanie też jakie sobie stawiamy progi - one mogą być różne. K.
-
Nie. po prostu Ci co nie trenowali nie mają raczej szans na to by naprawdę dobrze jeździć. Piszę "raczej" bo są pojedyncze przypadki które dadzą radę, aczkolwiek ja znam taki przypadek jeden. I to nie do końca bo w wieku akademickim zaczął startować....
-
Amen
-
To może nie z tej półki ale jednak... Na przełomie lat 80-tych 90-tych był problem z dostępnością butów skiturowych w Polsce i na Słowacji. Część środowiska zaczęła jeździć w butach wspinaczkowych, plastikowych takich jak np. takie Koflachy Clima Vario: (zdjęcie z internetu, moje były zielone....) jazda była możliwa, ale jakiekolwiek odchylenie na tył powodowało pad - nie było żadnego wsparcia - a wiadomo jak ze stabilnością w terenie i do tego zwykle z worem. Wykombinowano więc, że jak się włoży wspornik w tył buta to będzie lepiej. Jak się okazało najlepiej taką funkcję spełniały nagolenniki piłkarskie w które po zgoleniu takich ząbków (stabilizujących nagolennik na skarpecie) wsadzało się pomiędzy botek a tył buta. Te nagolenniki też były trudne do kupienia, jednym z miejsc gdzie normalnie występowały był sklep wspinaczkowy Galfiego w Hornym Smokovcu. Więc łyżki miały swój renesans krótki bo krótki ale jednak. Nawiasem mówiąc Bode Miller stosował podobne rozwiązanie: (skanik z "Narciarstwo na poziomie" Ron LeMaster) K.
-
Ale to są koszty ratownictwa. W przypadku gdy coś nam się stanie poza obszarem EKUZ też koszty leczenia. NNW brak. Rozumiem, że Piotrkowi chodzi bardziej o leczenie i NNW. Kuba
-
Nartowanie Krzyśka, Natalii (alias Leosia) i Rafała
KubaR odpowiedział KrzysiekK → na temat → Nauka jazdy
Ech, sezony 1981/1982 i 1982/1983 to były jedne z lepszych w moim życiu.... Kuba -
Fajne. Podziwiam dziewczynę i jej osiągnięcia ale ni chuchu nie jestem w stanie zrozumieć kryteriów oceny w takich zawodach....
-
Pierwsze skitury w Tatrach w ramach szkolenia przez instruktora PZA
KubaR odpowiedział lubeckim → na temat → Biegówki / Skitury / Ski-alpinizm
Hmm, kiedyś było takie hasło "łąki kasprowe". Jak chcesz sprawnie poruszać się poza trasą to taki zestaw: techniki kątowe, ześlizg coś co się kiedyś nazywało krystianią z oporu nartą dolną (Adam - chyba teraz tego nie ma w programie SITN?) NWN NWN .... NWM Do wyćwiczenia w beskidach jak najbardziej. Poza tym trzeba się obyć w terenie - wyćwiczyć głowę do odpowiednich warunków i tutaj niestety trzeba podziałać w terenie alpejskim. Do tego ćwiczenia psychy narciarskiej - moim zdaniem najlepszy jest stromy las. Kuba -
Tu wchodzimy w działalność gospodarczą. A wtedy, niestety, to ten prowadzący działalność musi udowodnić, że niczego nie zaniedbał. Czyli musi znać wszelakie wytyczne, w szczególności jeżeli się zajmuje czymś co jest objęte wytycznymi jakichś stowarzyszeń to udowodnić stosowanie się do nich (lub uzasadnić odstępstwa). Ważne jest też do czego się szkoła przyznawała lub chwaliła. To trochę tak jak z polską normą. Niby PN nie są prawem i stosowanie ich jest dobrowolne ale jak gdzies firma się pochwali, że działa zgodnie z PN-jakąś tam to potem jeżeli zarzuty do niej mogą się oprzeć na odstępstwie od PN to firma musi wykazać dlaczego takie odstępstwa były i czy były zasadne. Co więcej gdy da sie wykazać, że stosowanie PN spowodowałoby że nie byłoby problemów to firma ma przegwizdane. Tak ale tu jest kwestia tego dekalogu via regulamin ośrodka. Sam dekalog nic by nie znaczył. Też trzeba wziąć pod uwagę, że Policja i ich wewnętrzne zabawy to nieco inny świat.
-
Najprawdopodobniej jest to odwołanie via regulamin. Adwokat pozwanego byłby ostatnią dupą gdyby nie storpedował samego kodeksu (kodeksu jeżdżący na stoku nie musi znać, regulamin musi). Widzimy orzeczenie, a nie opinię ew. zapis przebiegu rozprawy więc nie wiemy jak ów kodeks został wprowadzony. To raczej pytanie do osoby znającej się na zasadach tworzenia prawa i jego źródłach. Ja tylko jestem prostym ratownikiem górskim który prawo musiał używać jako narzędzia 😄. Natomiast brałem udział w pracach nad tłumaczeniem skali zagrożenia lawinowego (nie z racji owego bycia biegłym, tylko zajmuję się śniegiem w GOPR) i wtedy sugerowaliśmy wprowadzenie przez odwołanie się do skali EAWS. Prawnicy z ministerstwa wskazali, że w naszym prawie wszystkie akty muszą być sformułowane explicite chyba, że np. wynika to bezpośrednio z umów międzynarodowych (prawodawstwo unijne), więc musiałoby być w całości zawarte w rozporzadzeniu. Dlaczego nie jest nie wiem, ale podjerzewam, że całość organizacji i zapewnienia warunków bezpieczeństwa jest przerzucona na gestora. Moim zdaniem to sensowne jest. Nie zawsze jest możliwe jednoznaczne określenie winnego. Dla mnie zbyt szczegółowe prawo jest bez sensu. Prawo powinno nadawać pewien kierunek, a nie rozwiązywać każdy problem. Przynajmniej tak być powinno w idealnym świecie. Tego nie rozumiem. Generalnie osobiście uważam, że nie ważne na czym się jeździ byleby to kontrolować i jeździć bezpiecznie. Nie przesadzaj. Jak będziesz np. jechał do Zakopanego to zajedź do mnie na Mały Luboń - kawa zawsze jest.
-
Tak miałem ale w nieco innej sytuacji. Kontekst był taki, że poszkodowany chciał udowodnić, że uległ obrażeniom ponieważ gestor nie zabezpieczył odpowiednio trasy (klient po uderzeniu przez snowboardzistę wyleciał z trasy i tam się uszkodził). Nie wiem, czy nastąpiło jakieś poszukiwanie faktycznego sprawcy.
-
@SzymQ I tak i nie. Generalnie wspomniany już artykuł 19 mówi w ustępie 1, że to zarządzający odpowiada za zapewnienie warunków bezpieczeństwa osób przebywających na zorganizowanych terenach narciarskich Ustęp 2 do którego się odnosiłem podaje katalog działań "w szczególności" ale nie jest to katalog zamknięty. Ergo prewencja jeżeli ktoś zachowuje się w sposób zagrażający innym podpada pod "zapewenienie warunków bezpieczeństwa". Z drugiej strony Art. 31 zobowiązuje korzystających ze stoku do zachowania należytej staranności w celu ochrony życia i zdrowia własnego oraz innych osób (w tym między innymi zapoznania się przestrzegania zasad panujących na stoku). Więc zgłoszenie problematycznego osobnika powinno skutkować interwencją. Co więcej anulowanie karnetu jeżeli ktoś się zachowuje niezgodnie z zasadami nie musi wiązać się ze zwrotem kasy - to jest jednostronne złamanie umowy (podobnie jak np. anulowanie karnetu gdy przekaże się go innej osobie). Policja też powinna zareagować. Takim wytrychem może być zgłoszenie policji/gestorowi o niebepiecznym kliencie w taki sposób by można to było udowodnić. Generalnie gestorzy są wyczuleni na potencjalne sprawy sądowe, a brak reakcji w przypadku spowodowania wypadku przez takiego zgloszonego jeźdzca burzy może skończyć się odszkodowaniem.
-
Tak też może być. Ale w tych przypadkach w których miałem styczność litera nie zostawiała marginesu na ruch. A w kilku innych gdzie ten margines był większy (i sprawy były nieco inne) sędziowie potrafili się zachować zgodnie ze zdrowym rozsądkiem. Podobnie prokuratorzy. P.S. Żeby nie było - nie bronię sędziów et consortes dla zasady - nie mam nic wspólnego ze środowiskiem prawniczym, no może poza tym, że pijam rum z sąsiadem okresowym który jest prawnikiem. Bronię bo takie miałem doświadczenia. A jakieś skromne doświadczenie z prawem (a szczególnie w kontekście narciarskim) mam ze względu na to, że przez kilka lat byłem biegłym sądowym w zakresie bezpieczeństwa w górach i na zorganizowanych terenach narciarskich.
-
Ileś razy miałem do czynienia z sędziami/prokuratorami (głównie w kontekście narciarskim). Generalnie nie widziałem dbania o własny interes czy jakiejś bezduszności. Natomiast, niestety, sędziowie muszą się poruszać w granicach prawa a ono jest w większości ultra logiczne ale z tzw. poczuciem sprawiedliwości nie ma często wiele wspólnego.
