Skocz do zawartości

narty - nasze śmieszne historie


MajkaW

Rekomendowane odpowiedzi

Schladming krótko po 2000 roku , Austria jeszcze nie była tak popularna wśród Polaków. Zimno , wiatr , mróz wsiadam do gondoli , a ze mną jeszcze 3 osoby. Para 60+ , oraz jakiś facet 50+. Para czując się anonimowo opowiada sobie bez skrępowania po polsku przeżycia - uniesienia ostatniej nocy ( był to ich wyjazd w rocznicę ślubu). Po przejechaniu ok 2/3 wjazdu , nagle w kurtce pana 50+ odzywa się waklkie talkie ... " tato , gdzie jesteś, bo my z wujkiem czekamy już na górze?" ...zapadła grobowa cisza - konsternacja . Para 60+ zalała się rumieńcem .... otwierają się drzwi , każdy odjeżdża w swoją stronę....:D
Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

  • Odpowiedzi 79
  • Dodano
  • Ostatniej odpowiedzi

Top użytkownicy w tym temacie

Top użytkownicy w tym temacie

Jeszcze mi się przypomniało. Lata 60-te XX wieku. Coniedzielne wyjazdy z ojcem na Kasprowy. Początek kwietnia. Gąsienicowa. Oczywiście żadnych ratraków wtedy nie było (ok. 1965 r.). Miękki, zmrożony po wierzchu śnieg, z paskudą cienka warstewka lodu na wierzchu. Gdzieś na płaskim odcinku padłem na twarz. Tzn. rozjechały mi się narty na boki a ja zaryłem twarzą w śnieg, a ścisłe w jego zmrożona wierzchnią warstwę. Skutki wizualne opłakane. Twarz wyglądała jakbym dostał niezły łomot. I w szkole (liceum) oczywiście wszyscy dopytywali mnie kto mnie tak załatwił. 

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

To ja mam niesmieszne. Ale historia. Hintertux Gefrorene Wand. -20, wiatr i mgła. Jak wysiadłem z kolejki to chciałem wsiąść z powrotem, ale mnie ojciec z synem wypchneli. Więc ja do nich, czy przypadkiem w dół nie zjeżdżają? Zjeżdżali:-) To może ja bym się do panów przyłączył? OK.
Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Szwajcaria, 4 doliny pare lat temu. Znana jestem z tego, że mam lęk przestrzeni i wysokości, ale właściwie zjadę ze wszystkiego.... Pomyliłam gondolki i wepchnęłam wszystkich do jadącej na Mont Gele. Jakaś taka dziwna mi się wydawała, stara, nie przystająca do nowoczesnego narciarstwa. Gondolka wjechała na szczyt. Stacja górna składała się z budki i kratownicy nad przepaścią, wąska ścieżka prowadziła do wspaniałej ścianki z muldami wysokości człowieka..... Nie mogłam oddychać, istne przerażenie. Puściło dopiero wtedy jak jeden z naszych źle wyliczył odległość między muldami i wbił się dziobami i tyłami jednocześnie wisząc głową w dół :lol:

 Musiałam mu ruszyć z pomocą :ph34r: Od tego czasu patrzę dokładnie gdzie wsiadam

 

4ad17f7ce9adffb693386d695b229315--skiing

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Szwajcaria, 4 doliny pare lat temu. Znana jestem z tego, że mam lęk przestrzeni i wysokości, ale właściwie zjadę ze wszystkiego.... Pomyliłam gondolki i wepchnęłam wszystkich do jadącej na Mont Gele. Jakaś taka dziwna mi się wydawała, stara, nie przystająca do nowoczesnego narciarstwa. Gondolka wjechała na szczyt. Stacja górna składała się z budki i kratownicy nad przepaścią, wąska ścieżka prowadziła do wspaniałej ścianki z muldami wysokości człowieka..... Nie mogłam oddychać, istne przerażenie. Puściło dopiero wtedy jak jeden z naszych źle wyliczył odległość między muldami i wbił się dziobami i tyłami jednocześnie wisząc głową w dół :lol:

 Musiałam mu ruszyć z pomocą :ph34r: Od tego czasu patrzę dokładnie gdzie wsiadam

 

4ad17f7ce9adffb693386d695b229315--skiing

No to jak juz kontynuujemy. Wyjazd studencki. Kolega : spodnie-ogrodniczki tak zwane….

 

KOlega gdzies sie urwal na jeden zjazd, po tem sie spotkalismy i na cos do jezdenia  do Strzechy wpadamy… Kolega rozpina kurtke - smrod roznosi sie wokolo, jakby….gowna….. 

Prze -"Czucia" sie sprawdzaja …… okazalo sie , ze kolega wjechal w drzewa , zeby sie  wyproznic (dlatego zniknal) - niestety zawartosc wpadla  w klape spodni ogrodniczek…………..

 

Jeszcze jeden studencki: Zieleniec … nie wiem juz ktora trasa, ale kolega (nie ten od spodni) duzy facet jedzie szybko w dol… juz wiemy , ze beda klopoty z zatrzymaniem - na szczescie  przy wyciagu byl plot = niestety plot go ztatrzymal, Andrzej doslownie wyskoczyl z butow, nie wiaza i spadl  ze skarpy na droge na plecy. oooops

 

Juz ostatnie studenckie - jezdzimy caly dzien chyba w Szklarskiej .. Grzegorz narzeka caly dzien na buty - konczymy jazde - hmm  klamry od srodka? - niepolecany wariant lewy but na prawa stope i odwrotnie

 

 

Nie-studenckie : w pare rodzin wyjazd do Salt Lake - w kolejny dzien po duzych opadach sniegu, jedziemy do Alty - my mamy Outback z wypozyczalnie, Wojtel cos z odlaczalnym 4X4. Wjezdzamy na pol pusty parking ze swiezym sniegiem - ja usiluje  krecic kolka w sniegu, co  w Subaru nie za bardzo wychodzi… Wojtek (cwaniak odlaczyl naped na przednie kola i zostal przy tylnym napedzie) spuszcza szybe i krzyczy do mnie - popatrz na mnie musze Ci pokazac jak sie to robi!!!!

 

Nabiera troche predkosci wpada w poslizg obraca ogon samochodu w kolko, piekne pioropusze wala spod tylnych kol………….Katem oka widze rodzine z podniesiona klapa SUV - trzy osoby siedza pod ta klapa zakladajac buty, widze ze ich oczy sie rozszerzaja   i…..dostaja pare poteznych szpryc  sniegu, ktory spada na nich i wpada tez do srodka samochodu………nie czekam na nic dodaje gazu i jade na nastepny parking… w lusterku widze, ze Wojtek ucieka tez……...

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Z historii to pamietam pierwszy upadek na orczyku, nie wiedzialem, ze trzeba puscic i walczylem probujac wstac, w koncu odpuscilem, bo ludzie mnie zachecali popkrzykujac puszczaj, puszczaj... do tej pory zaluje, to mogl byc ekwilibrystyczny wyczyn roku:-) Komus sie udalo?

 

Mojemu kumplowi.:)

Połowa lat osiemdziesiątych, między rondem a Kuźnicami taki mały stok po prawej, "Pod Krzyżykiem" się chyba nazywał, talerzyk ze 200 może 300m. Byliśmy tam w dużej grupie z obozem narciarskim, takie czasy, że nie wszyscy mieli kombinezony. Było ciepło i słonecznie, kumpel jeździł w dżinsach i wełnianym swetrze robionym na drutach, kurtkę powiesił na płotku. Wyglebił zaraz po starcie ale dojechał do końca na brzuchu i plecach na zmianę, narty też mu się nie odpięły więc nie widział powodu, żeby z wyciągu schodzić. Był bieluśki jak bałwan na górze, bo sweter łapał śnieg bardzo chętnie.

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Zapomniałbym o najlepszej jaką słyszałem (od kumpla z pracy). Chodził do szkoły sportowej. Miał w niej kolegę Konrada. Konrad był jak przysłowiowy syn prostytutki i policjanta (dowcip taki stary... większość policjantów jest w porządku). Zabrali ich na narty, dali sprzęt i na wyciąg. Kolega pyta:
- Konrad, a Ty jeździłeś kiedyś na nartach?
- Nie ale tysiące razy widziałem jak ludzie jeździli. (Uwielbiam ten tekst! :D )
Zejście z wyciągu i zjazd w dół. Konrad jedzie na kreche, stok się kończy, później krzaki (trochę go spowolniły), a na końcu drewniana buda = gwałtowne zatrzymanie. Konrad podrapany (jest krew) i poobijany wstaje, otrząsa się i rusza w stronę wyciągu. Wjazd na góre i... replay. Po tym podjeżdża do kumpla z pytaniem:
- Łukasz... jak się tym hamuje?
Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

To ja jeszcze miałem z narta skiturową przygodę. Źle położyłem, stopera brak i pojechała. W Zieleńcu. Widzę jedzie sobie coraz szybciej a tam domek i okno, mówię jak nic wpadnie do kogoś w odwiedziny, w ostatniej chwili w coś uderzyła i zwekslowala, w okno nie trafiła. Uff.
Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Cześć

Swego czasu uczyłem jeździć na nartach naszych karateków. Opowieści jest na niezły film. Generalnie goście są super sprawni, silni i niczego się nie boją. Ale nie o tym.

Przyjechał do jednej z naszych mistrzyń chłopak - obecny mąż, bardzo fajny gość - i również chciał się nauczyć. Po paru minutach podstaw - chodzenie, podchodzenie, itd. stwierdziłem, że nie ma co się bawić - idziemy na orczyk. Harenda-, najdłuższy z talerzyków - ma chyba z 500m. Gość poinstruowany wpiął się jak trzeba ale nie dostawił dość szybko lewej narty, którą mu wypięło. Krzyknąłem, żeby się wypiął ale nie słyszał i pojechał dalej. Wziąłem więc nartę i pojechałem za nim czekając kiedy przywali.

Paweł - bo tak miał na imię - wjechał na pełnym spokoju na górę na jednej narcie i czekał. Gdy dojechałem i wyraziłem swój podziw w ogóle nie wiedział o co chodzi. Mówił, że był trochę zestresowany i nie zwracał uwagi co krzyczę. Jest to jedyny znany mi przypadek kiedy ktoś podczas pierwszego w życiu użycia talerzyka zrobił to na jednej narcie. Ze zjazdem - już na dwóch - było nieco gorzej.

 

Podobnie swego czasu jeszcze w starym Szczyrku ustawiłem się na "jedynkowym" orczyku z córką - miała wtedy jakieś 7, może 8 lat, pierwszy raz widziała kotwice na oczy. Gdy Pan podłożył kotwicę jakoś ją w ręku obróciłem i zostałem po prostu na dole a Amelka pojechała sama. Złapałem następną i jechałem za nią aż na samą górę. Gdy wjechałem czekała na górze na peronie i z pretensją w głosie oznajmiła: Tato a ja cały czas czekałam kiedy mnie dogonisz!

Pozdrowienia

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Cześć

Kontynuując temat wjazdów kotwicami z Amelką w tym roku w Gerlitzen zjechaliśmy do takiej ukrytej w lesie kotwicy - pierwszy dzień, pierwszy zjazd. Ustawiliśmy się i tym razem Amelka została na dole - oczywiście mój błąd z obróceniem kotwicy bo często jeżdżę na nich sam, że odruchowo stawiam pionowo, żeby sobie włożyć między nogi.

Tam od razu robiło się dość stromo a śnieg był tylko w torze więc stwierdziłem, ze przejadę kawałek na rękach a jak się zrobi bardziej płasko to się wciągnę i ułożę kotwicę jak trzeba. Cóż kiedy okazało się, ze tam się płasko nie chce zrobić. Jechałem więc z kotwicą pod pachami próbując jakoś zmieniać pozycję ale czułem, że już mnie łapy zaczynają boleć. W końcu zrobiło się trochę bardziej płasko tylko, ze ja już nie miałem siły się podciągnąć. Stwierdziłem, ze muszę dojechać na górę choćby skały srały. Cóż z tego skoro moje ręce i barki mówiły co innego. Gdy czułem, że zostały mi jeszcze dosłownie metry a wszystkie mięśnie obręczy barkowej były sztywne jak kamienie... orczyk stanął.

Dojechałem już w normalnej pozycji ale ręce bolały mnie do końca wyjazdu.

Satysfakcję natomiast miałem nielichą bo podobno cała kolejka płakała ze śmiechu obserwując moją walkę.

Pozdrowienia
 

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Cześć

Swego czasu zjeżdżaliśmy ekipą z Sass Pordoi na Passo Pordoi. Zjazd nie jest trudny ale warunki śniegowe nie były najlepsze o i początek tam robi niezłe wrażenie. Byliśmy w 6 osób. Na przełączce - skąd się startuje - dwie osoby się wycofały, więc została nas czwórka: ja, Rybelek, i dwóch kumpli z czego jeden dobry narciarz a drugi słabszy. Jechało się super aczkolwiek trzeba było uważać, żeby się nie przewrócić i zbyt szybko nie znaleźć na przełęczy bo tam stok się urywa. Kolega o ksywce Moskwa radził sobie całkiem dobrze i wszyscy bez problemów dotarliśmy na parking na przełęczy. Tam okazało się ile ten zjazd Moskwę kosztował emocji. Tak się cieszył, że postanowił w podziękowaniu za wspólne przeżycie postawić nam po dużej grappie. Poszedł więc do knajpy i za jakiś czas już widzieliśmy go zmierzającego w naszą stronę z elegancką tacką. Niestety koledze jeszcze nie odpuściło całkowicie i ręce tak mu się trzęsły, że na naszych oczach nie tylko powylewał drogocenny płyn ale też zdołał stłuc chyba dwie szklaneczki.

Zlizywana z tacki grappa nie straciła jednak nic ze swego duchowego piękna...

Pozdrowienia

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

A propos wstawania na orczyku - Mojemu bratu udało się coś innego, ale efekt był również zabawny.

Wjeżdżaliśmy w Zieleńcu orczykiem W6. Ja najpierw, brat kilka kotwiczek dalej. Kawałek po starcie drążek wysmyknął mu się spod tyłka, akurat w miejscu, gdzie było najstromiej. Brat jakimś cudem uniknął upadku i zdołał rękami chwycić uciekającą kotwiczkę (i nawet kijków przy tym nie zgubił, ha!), po czym resztę trasy przebył, trzymając orczyk w czułych (acz dość rozpaczliwych) objęciach. Do tej pory żałuję, że nie zdążyłam go sfocić w tej pozie. :)

W każdym razie od tej pory w naszym rodzinnym idiolekcie pojawiło się określenie "Orczyk typu 'czułe objęcia' " na określenie orczyka-kotwiczki...

[EDIT: widzę, że w międzyczasie Mitek opisał podobną przygodę ;)]

 

Z własnej "kariery" narciarskiej opowiem o moim pierwszym zjeździe czarną trasą, bo  z perspektywy czasu jest to dla mnie bardzo zabawne wspomnienie. Primo - bo widzę, że jednak już wtedy (mimo późniejszej długiej przerwie od nart) złapałam bakcyla, secundo - bo jak teraz patrzę, jak niefrasobliwie podeszli do opieki nade mną moi wujkowie i ciotki, którzy mnie na te narty - osobę zupełnie zieloną - zabrali, to kręcę głowa z rozrzewnieniem.

Rok 2000. Pierwszy wyjazd na narty w życiu, na Słowację. Dość siermiężny zresztą, zwłaszcza pod względem wyposażenia, bo w domu się wtedy nie przelewało: Pożyczone od wujka długie jak cholera Polsporty ołówki z jakimiś żelaznymi wiązaniami, które już wtedy były dość przedpotopowe, pożyczone od koleżanki mamy buty marki Kasprowy itp. Ale nic to, cieszyłam się i tak. Szkolenie: wujek pierwszego dnia pokazał mi na oślej łączce w Jasnej jak się jeździ pługiem, po czym zostałam pozostawiona własnemu przemysłowi. Trzeci dzień w Jasnej: nie ma prądu; wyciągi stoją,. Wsiadamy w samochód i jedziemy poszukać w okolicy czegoś, co działa. Kierując się znakami drogowymi, trafiamy do Liptowskiego Jana. Jest tam jedna ośla łączka z talerzykiem i jedna stroma trasa obsługiwana przez orczyk (typu "czułe objęcia"). Przez godzinkę-dwie grzecznie jeżdżę na oślej łączce, podczas gdy wujki i ciotki konsumują wyprażany syr w pobliskiej knajpie i zapijają piwkiem, ale potem zaczyna mi się to nudzić, więc widząc ciotkę wychodzącą z knajpy i zmierzającą w stronę orczyka, dziarsko ruszam razem z nią. Ciotka pyta, czy na pewno chcę na górę. Ja, że tak. Ciotka niespecjalnie protestuje, bo poprzedniego dnia znaleźli mnie na dole trasy na Otupnem (obecnej czerwonej dziesiątki), gdzie zjechałam samodzielnie (znudziwszy się płaskim odcinkiem na górze) i nawet się przy tym nie zabiłam, ani nie połamałam, więc ciotka jest pełna (dość naiwnej) wiary w moje siły i narciarski talent. Wjeżdżamy. Im jest wyżej, tym bardziej stromo to wszystko wygląda, ale na razie nie panikuję. Dojeżdżamy. Staję na górze, patrzę i ... hmm. Stoję. Strrrrrromo. Trasa jest nawet nie czerwona tylko czarna. W międzyczasie, gdy ja kontempluję trasę, ciotka dziarsko pomyka na dół. Ok. Patrzę, czy jest ewentualnie jakaś możliwość, by orczykiem dostać się na dół i konstatuję ze smutkiem, że nie bardzo, ergo, muszę jakoś zjechać. No to nie ma co dalej stać i patrzeć. Jadę. Pługiem, bo inaczej nie umiem. Pierwsza gleba na twarz, wstaję, wypluwam śnieg. Patrzę, co robią inni narciarze. Jak zgrabnie skręcają równolegle. Myslę: na stromym tak trzeba. Próbuję jakoś ich naśladować, unosić wewnętrzną nogę w skręcie, takie tam. Jeden skręt jakoś wychodzi, czasem nawet dwa - i znowu gleba. Na twarz of kors. Gubię czapeczkę. Gramolę się kilka metrów w górę, zbieram czapeczkę, wypluwam śnieg, przypinam narty. Mija mnie któryś z wujków. Pyta, czy wszystko ok. Ja na to dziarsko, że jeszcze żyję. Wujek odjeżdża. Walczę dalej - z efektem jak opisane powyżej. Po kolejnym pozbieraniu się i przypięciu nart stwierdzam, że noga mi lata. Patrzę uważniej - z buta odłamał się kawał plastiku z dwiema górnymi klamrami. Nie jest dobrze, przy skrętach czuję, jak wszystko mi się wokół kostki naciąga, zaczynam się lekko obawiać, ze mogę coś sobie uszkodzić; na szczęście ta ostatnia gleba pozwoliła mi stoczyć się spory kawałek w dół koszmarnego stoku i do zakrętu trasy i ostatniego, nieco bardziej płaskiego odcinka, już niedaleko. Finalnie docieram na dół mimo wszystko w jednym kawałku (ubytków w obuwiu narciarskim nie licząc). Do końca dnia grzecznie jeżdżę na oślej łączce, uważając na nogę, gdzie przy bucie zostały tylko dwie dolne klamry, bardzo zmartwiona, że z powodu uszkodzenia sprzętu resztę wyjazdu szlag trafi (przynajmniej pod względem możliwości nartowania). Na szczęście w naszym pensjonacie właściciel znajduje dla mnie jakieś stare buty, tylnowłazy, pięknie czerwone jak bolid formuły 1, tez zresztą uszkodzone, ale da się ich używać - po prostu klamrę trzeba dopinać, używając śrubokrętu jako dźwigni. Buty są o 4 lub 5 numerów za duże i w nartach wujka trzeba przykręcić wiązania w nowych miejscach, żeby te kajaki jakoś tam wlazły. Gdybym wtedy czytała to forum, pewnie umarłabym ze zgrozy na myśl, że mam jeździć w tak niedopasowanych butach, ale wtedy był po prostu banan na twarzy, bo mogłam dalej jeździć.

 

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

świetne opowieści :D

 

to będzie kolejna pod tytułem buty Kasprowy

 

Po skończeniu, krótkiej kariery sportowej / 8 lat :)/ razem z siostrą zrobiłyśmy stopnie instruktorów. Cały sprzęt trzeba było oddać, więc kupiłyśmy to co było dostępne. Z WAW przywiozłam 2 pary nart Royle - chyba tak się nazywały, ja gdzieś dostałam Langi, siostra musiała nosić Kasprowe. Narty okazały się bardzo dobre, moje buty - imadła też, a buty siostry....

 

W owym czasie :D tłum stojący karnie w kolejce do krzesła z zazdrością i podziwem patrzył na 2 laski dzielnie maszerujące z opaskami instruktor PZN na ramieniu, nie dość, że wsiadałyśmy bez kolejki, to jeszcze kolorowe stroje, blachy itp. Aż tu pewnego dnia siostra dzielnie pędzi na zajęcia, nagle trzask i ......połowa buta Kasprowy odpada :lol:

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

 

 

to będzie kolejna pod tytułem buty Kasprowy

 

(...) p. Aż tu pewnego dnia siostra dzielnie pędzi na zajęcia, nagle trzask i ......połowa buta Kasprowy odpada :lol:

He,he, spotkany w tym roku w Demianowej były instruktor (pozdro, Piotrze, jesli przypadkiem czytujesz to forum) mówił, że to była częsta przypadłość tych butów, o czym mogę osobiście zaświadczyć:

 

Nawiązując do poprzedniego wpisu: ten odłupany na stoku w Liptowskim Janie kawał cholewki z klamrami zebrałam wtedy z trasy i po powrocie do domu zaczęłam kombinować, co dalej. Buty były bowiem, jak wspomniałam, pożyczone i trochę się bałam, czy koleżanka mamy się nie wścieknie o to, że je rozwaliłam. Pojechaliśmy zatem z rodzicami na giełdę sprzętu narciarskiego i - po długich poszukiwaniach  (większość sprzedawanych na giełdzie butów była jednak nowsza niż Kasprowe...) udało nam się znaleźć niemal identyczne buty. Uff, z czystym sumieniem zwróciłam je zatem pani Wikci.

Po jakimś tygodniu, kiedy ją ponownie spotkałam, p. Wikcia zagaduje mnie: Basia, a te buty to jakieś takie trochę inne, jakby trochę większe... To chyba nie te same? Ja, czerwona i nieszczęśliwa, przyznaję, że uszkodziłam jej buty i kupiłam jej (prawie) takie same na giełdzie. Koleżanka mamy w śmiech: że nie trzeba było, bo ona już i tak na nartach nie będzie jeździć, jej synowie maja za duże nogi na te buty, a buty były i tak stare, i w ogóle nie było potrzeby, żebym się tak przejmowała tym, że mi pękły. No i koniec końców dostałam od niej te nowe-stare Kasprowe w prezencie. I tak oto miałam swoje pierwsze własne buty narciarskie. Wobec tego pojechaliśmy znów na giełdę i do owych butów dokupilismy narty. (Dynastary. Mam je jeszcze, gdzieś w piwnicy stoją w najciemniejszym kącie).

 

Jakoś bodaj w kolejnym roku stał się cud i w Trójmieście spadło tyle śniegu, że odpalili wyciąg na Łysej Górze w Sopocie. Wybraliśmy się tam z bratem, z butami i nartami, żeby pojeździć na naszym wspaniałym sprzęcie (na zmianę). (nota bene: te odkupione buty też były na mnie za duże, skoro mój brat zdołał upchnąć do nich swoje stópki, ale w porównaniu z pozyczonymi kajakami ze Słowacji to było i tak super dopasowanie). Ja jeździłam pierwsza, podczas gdy brat szwendał się w pobliżu i marzł, a potem była zmiana, on jeździł, ja marzłam.

Przy ostatnim zjeździe (co za fuks! zdążyliśmy wyjeździć cały karnet!) brat się wyglebił... i rozwalił buta. W niemal identyczny sposób, co ja na Słowacji :D

Nasz tata próbował jeszcze jakoś go naprawiać przy pomocy zszywek tapicerskich (wcześniej próbował tak naprawić te rozwalone na Słowacji), ale niewiele to dało i tak w końcu nasze buty Kasprowy odeszły na śmietnik (historii ;))

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Cześć

Myślę, ze Kacprowe są często mylone z Fabosami a "pękalność" tych ostatnich była legendarna. Zresztą sam pamiętam, że miały napisane w instrukcji: "Buty narciarskie, nie używać w temperaturze poniżej -20 stopni Celsjusza."

Kasprowe też pękały ale raczej z wypracowania bo gięły się we wszystkie strony jakby były z gumy. Ja wprawdzie miałem dwie pary i obie w całości trafiły na śmietnik... historii.

Pozdrowienia

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Kasprowe w wersji junior przezyly 7szt dzieciakow... mieliście jakąs kiepska serię.

Myślę, że w moim przypadku była to raczej kwestia tego, że jedne i drugie buty, kiedy trafiły w moje ręcę (a właściwie na nogi) miały juz za sobą wiele lat istnienia (nawet jeśli niekoniecznie cały czas były uzytkowane. Pierwsze przez wiele lat lezły na pawlaczu u koleżanki mojej Mamy) i materiał po prostu się przez ten czas zestarzał (to był taki charakterystyczny szary plastik barwy rur kanalizacyjnych i w obu przypadkach jak nam się poodłupywały te kawałki cholewki, to stwierdzałam, że kurcze, wygląda dość łamliwie (i takie jest :D) )

 

Czy owe 7 sztuk dzieciaków jeździło w bardzo wiekowych butach, czy raczej w miarę nowych?

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Myślę, że w moim przypadku była to raczej kwestia tego, że jedne i drugie buty, kiedy trafiły w moje ręcę (a właściwie na nogi) miały juz za sobą wiele lat istnienia (nawet jeśli niekoniecznie cały czas były uzytkowane. Pierwsze przez wiele lat lezły na pawlaczu u koleżanki mojej Mamy) i materiał po prostu się przez ten czas zestarzał (to był taki charakterystyczny szary plastik barwy rur kanalizacyjnych i w obu przypadkach jak nam się poodłupywały te kawałki cholewki, to stwierdzałam, że kurcze, wygląda dość łamliwie (i takie jest :D) ) Czy owe 7 sztuk dzieciaków jeździło w bardzo wiekowych butach, czy raczej w miarę nowych?

Kolejno w tej samej parze.... :-) Czylu 7-8 lat intensywnej eksploatacji.
Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

świetne opowieści :D

 

to będzie kolejna pod tytułem..... Kasprowy

...........

Dzięki i wzajemnie.

A co Kasprowy...

W latach 80-84 całe zimy spędzałem w Domu Wycieczkowym w Kuźnicach. Dom ten w swoim czasie obrósł legendą wśród narciarskiej braci a szczególnie jego duży/długi pokój jako żywo przypominający murowaniecką trumnę. Jako, że pierwowzór spłonął jeszcze przed moim urodzeniem budowaliśmy z lubością nową legendę. Tata kolegi miał w PTTK-u jakieś wejścia i zawsze mieliśmy tam rezerwację na Święta, Sylwestra, Ferie itd. Zwłaszcza Sylwestry były solidne. Nie wiem dlaczego ale zazwyczaj byliśmy tam we trzech czy czterech jedynymi rezydentami. Zapraszaliśmy więc kogo się dało na noclegi jako, ze w pokoju było 12 łóżek. Już po dwóch, góra trzech dniach mieszkało tam co najmniej 17-18 osób a wszystkie łóżka były zsunięte w jeden piękny barłóg. Ciekawostką było, że dom zamykany był na noc i nijak nie dało się go otworzyć od wewnątrz. Zupełnie nie pamiętam już powodu tej głupoty ale faktem jest, że udanie się o normalnej porze aby ustawić się w kolejce i być pewnym dostania miejscówek (mniej więcej 2, max 3 w nocy) było niemożliwe. Pamiętam więc, że wychodziliśmy z tego pokoju w środku nocy po linie. Kłopotem był nawis z gontów, na który trzeba było bardzo uważać coby go nie połamać. Dopiero w kolejnym sezonie okazało się, że można się wyspać jak biały człowiek i podejść sobie z buta te max 40 minut na Goryczkową.

Pozdrowienia

 

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

No to jeszcze jedna historia z mojej "karierki" sportowej. Czołówka dostawała narty Atomica, Volkla, Fishera itp. Więc jak się załapałam do czołówki to czekałam, co mi przywiozą.

Patrze a trener wypakowuje z wozu 10 par .... Polsportów i tekst, że zostałam wybrana do ich testowania :wacko: Załatwiłam je w tydzień :D Strzelały jak suche gałęzie.

Kolejne narty były już spoko

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Cześć

Myślę, ze Kacprowe są często mylone z Fabosami a "pękalność" tych ostatnich była legendarna. Zresztą sam pamiętam, że miały napisane w instrukcji: "Buty narciarskie, nie używać w temperaturze poniżej -20 stopni Celsjusza."

Kasprowe też pękały ale raczej z wypracowania bo gięły się we wszystkie strony jakby były z gumy. Ja wprawdzie miałem dwie pary i obie w całości trafiły na śmietnik... historii.

Pozdrowienia

Zaczęłam przeglądać, co google wyrzuca w grafice po obydwoma hasłami i mam, kurczę, dylemat.

Ogólnie to - na ile pamiętam tamte buty (w końcu prawie 20 lat minęło) - "design" dziobu, klamry itp. miały raczej jak Kasprowe na znalezionych przeze mnie zdjęciach. I kolor (ciemny szary) też by się zgadzał. Natomiast jeśli pamięć mnie nie zawodzi, to na tej miękkiej części cholewki, która odpadała, były dwie klamry, a nie jedna - a takie rozwiązanie widzę raczej na zdjęciach Fabosów. Większość Kasprowych, jakie wyrzuca wujek gugiel, ma u góry tylko jedną klamrę, a trzy na dole... Inna sprawa, że w ogóle tych zdjęć nie ma jakoś super dużo, więc może "mojego" modelu po prostu brak. (Ech, szkoda, że nie mam zdjęć - ale fociłam widoki, a nie sprzęt).

(Nb. przy okazji guglania, znalazłam też wiązania, jakie były przy wujkowych nartach, jakie ujeżdżałam na pierwszym wyjeździe - wychodzi na to, że były to wiązania Polsport Beta.)

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Zaczęłam przeglądać, co google wyrzuca w grafice po obydwoma hasłami i mam, kurczę, dylemat.

Ogólnie to - na ile pamiętam tamte buty (w końcu prawie 20 lat minęło) - "design" dziobu, klamry itp. miały raczej jak Kasprowe na znalezionych przeze mnie zdjęciach. I kolor (ciemny szary) też by się zgadzał. Natomiast jeśli pamięć mnie nie zawodzi, to na tej miękkiej części cholewki, która odpadała, były dwie klamry, a nie jedna - a takie rozwiązanie widzę raczej na zdjęciach Fabosów. Większość Kasprowych, jakie wyrzuca wujek gugiel, ma u góry tylko jedną klamrę, a trzy na dole... Inna sprawa, że w ogóle tych zdjęć nie ma jakoś super dużo, więc może "mojego" modelu po prostu brak. (Ech, szkoda, że nie mam zdjęć - ale fociłam widoki, a nie sprzęt).

(Nb. przy okazji guglania, znalazłam też wiązania, jakie były przy wujkowych nartach, jakie ujeżdżałam na pierwszym wyjeździe - wychodzi na to, że były to wiązania Polsport Beta.)

Cześć

Kasprowe i Fabosy niewiele się różniły. Trzy klamry na dole to z pewnością Kasprowy. Klamry na miękkich cięgłach ze stalowej linki w otulinie z tworzywa - horror.

Wiązania Beta to była konstrukcja żywcem zerżnięta z Looka. Gdy się trafiło na dobrą parę wiązanie działało bardzo fajnie i było dość elastyczne. Beta 1 były czerwone ze szlifami na stali. Późniejsze to te czarne z plastikiem - dużo późniejsze.

Pozdrowienia

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Cześć Kasprowe i Fabosy niewiele się różniły. Trzy klamry na dole to z pewnością Kasprowy. Klamry na miękkich cięgłach ze stalowej linki w otulinie z tworzywa - horror. Wiązania Beta to była konstrukcja żywcem zerżnięta z Looka. Gdy się trafiło na dobrą parę wiązanie działało bardzo fajnie i było dość elastyczne. Beta 1 były czerwone ze szlifami na stali. Późniejsze to te czarne z plastikiem - dużo późniejsze. Pozdrowienia

Bety byly ok. W odroznieniu od alfy -czyli klona ktoregos markera ze skrzynkowym tylem. Katastrofa... wypinaly kiedy same chcialy. A jak trzeba bylo to stawialy opor... :-). Ogolnie samo skuteczne zatrzasniecie tylu to byl sukces. Czysciutki but i precyzyjne docisniecie . I tak 5-6 razy... :-). Na stoku niewykonalne....... brrrr
Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Bety byly ok. W odroznieniu od alfy -czyli klona ktoregos markera ze skrzynkowym tylem. Katastrofa... wypinaly kiedy same chcialy. A jak trzeba bylo to stawialy opor... :-). Ogolnie samo skuteczne zatrzasniecie tylu to byl sukces. Czysciutki but i precyzyjne docisniecie . I tak 5-6 razy... :-). Na stoku niewykonalne....... brrrr

 

Dokładnie, pamiętam, że tylną część wiązania spinałem do buta tym paskiem, co potem skistopy je wyparły, nie sposób było to zapiąć. Plus był taki, że nie wolno było się przewracać, bo się nie wypną - od razu pojawił się progres. ;)

Zresztą to samo było w wiązaniach gamma, takie z wąsami z przodu i sprężyną, możliwą do ustawienia w 3 położeniach.

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Dołącz do dyskusji

Możesz dodać zawartość już teraz a zarejestrować się później. Jeśli posiadasz już konto, zaloguj się aby dodać zawartość za jego pomocą.

Gość
Dodaj odpowiedź do tematu...

×   Wklejono zawartość z formatowaniem.   Usuń formatowanie

  Dozwolonych jest tylko 75 emoji.

×   Odnośnik został automatycznie osadzony.   Przywróć wyświetlanie jako odnośnik

×   Przywrócono poprzednią zawartość.   Wyczyść edytor

×   Nie możesz bezpośrednio wkleić grafiki. Dodaj lub załącz grafiki z adresu URL.


×
×
  • Dodaj nową pozycję...