Skocz do zawartości

Dziennik pokładowy


faf500

Rekomendowane odpowiedzi

Dzień 45 - Chopok (SK)
W poszukiwaniu resztek śniegu...

Na końcówkę sezonu jeszcze weekend tam, gdzie czynne. Zbyt wielkiego wyboru nie było - Chopok.
Można było jeszcze jeździć na odcinku szczyt <-> Koliesko. Teoretycznie otwarta również trasa na południowej stronie.
Teoretycznie "obmedzene podmienky", a w praktyce spory spacer na dole, więc skończyło się na jednej próbie.
Poza tym miękko, wąsko i kamienie, ale to już ostatki, więc można przeżyć :>

IMG_1226.JPG

IMG_1228.JPG


Dzień 46 - Chopok (SK)
Powder Day dla ubogich ;)

Niedziela... no cóż... mina mi zrzedła, gdy budząc się, wyjrzałem za okno - paskudny deszcz :/ No, ale zapowiadali kiepską pogodę...
Samopoczucie się poprawiło po odpaleniu dyliżansu - termometr wskazał ledwo +3st, a jeszcze dobrze nie wyjechałem z Pavcinej Lehoty jak już było +2.
Więc na górze powinno śnieżyć. I rzeczywiście od Lucek już padał śnieg, na parkingu w Jasnej -1.

Mimo opadów i mgły było całkiem nieźle. W odróżnieniu od soboty tym razem nic mi nie przemokło (wczoraj rękawice od razu wymiękły od noszenia mokrych nart).
Warunki śniegowe... dobre. Na samej górze beton z cienką warstwą świeżego śniegu - szczególnie rano jeździło się dobrze, póki mocno nie wiało.
Najgorzej między Lukovą, a Priehybą, zaś poniżej - na Majovej wyborny kilkucentymetrowy puch :)
I ten stan się dość długo utrzymywał, bo chętnych do jeżdżenia było dziś w porywach kilkanaście osób :D A to już chyba był ostatni dzień sezonu w Jasnej.

IMG_1233.JPG

IMG_1234.JPG

Z biegiem dnia śniegu i wiatru przybywało. Trasa się trochę degradowała - sporo nawianego i wywianego śniegu na górnym odcinku i rozjeżdżony stok poniżej, jednak lepszy niż w sobotę.
Spróbowałem też trasy nr 7. Początek ciężki, bo ratrak przejechał jeden pasek... ale tylko gąsienicami. Potem za to poezja! Nikogo przede mną nie było tam, a zdążyło się już uzbierać 5-10cm puchu
na wyrównanym podkładzie. Prawie, że Powder Day :P

IMG_1237.JPG

IMG_1240.JPG

Tak, że nieoczekiwanie znów dzień na zimowo. A został jeszcze jeden weekend...
Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

  • 2 tygodnie później...
  • Odpowiedzi 109
  • Dodano
  • Ostatniej odpowiedzi

Top użytkownicy w tym temacie

Top użytkownicy w tym temacie

Dzień 47 - Soelden (AT)
Ja, ja, sztruksen gut!

Końcówka sezonu to jeszcze jeden wyjazd zagramaniczny, tym razem "majówka" z kierownikiem Gajowym. W planie grillowanie nartowanie w Austrii.
Na pierwszy ogień Soelden. Pogoda od rana bardzo zacna, takoż i warunki na trasach. Śnieg jak w środku zimy :) Można było solidnie pocisnąć, by później
zająć strategiczne miejsce na "pufie" :>

IMG_1247.JPG

IMG_1249.JPG

IMG_1250.JPG

IMG_1251.JPG

Na widoku rzeźniczy podjazd na lodowiec. Kiedyś trzeba go "zrobić" na rowerze.
IMG_1252.JPG


Dzień 48 - Ischgl/Samnaun (AT/CH)
Majówka zimówka

1 maja, to ostatni dzień funkcjonowania ośrodka Ischgl/Samnaun. Ale bynajmniej warunki nie wskazywałyby na to. Śniegu w opór i jeszcze przez
cały dzień dostawa nowego.

IMG_1255.JPG

IMG_1256.JPG

Możliwy zjazd na sam dół do Samnaun.
IMG_1257.JPG

IMG_1258.JPG
Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Dzień 49 - Pitztal (AT)
Jaki tu spokój...

Pogoda zrobiła się jeszcze bardziej zimowa i taka... lodowcowa. Wieje, sypie, zimno i mgła. Potem mniej zimna i więcej mgły. No cóż, kapryśna aura do końca.
Na "Picku" bardzo spokojnie, jedynie garstka rodaków jeździ i prawie nikt poza tym.

IMG_1261.JPG


Dzień 50 - Pitztal (AT)
To już jest koniec, nie ma już nic...

Ostatni dzień sezonu, ponownie na lodowcu Pitztal. Nieco lepsza pogoda, pojawia się momentami słońce. Można wybrać się poza trasę, choć trzeba to robić bardzo
uważnie, bo straszą szczeliny lodowcowe.

IMG_1264.JPG

Puch to to już nie jest, no ale bez przesady z tą wybrednością, w końcu maj już zawitał, a jazda w świeżym śniegu!
IMG_1265.JPG

Jeszcze ostatnie zjazdy po trasach...
IMG_1269.JPG

i można powiedzieć, że to koniec tego intensywnego sezonu...
i uff... wreszcie koniec tej pisaniny :P





THE END

 



 
A po napisach końcowych, jeszcze garść statystyk:

Łącznie z góry zjechałem 1217 razy.
Dystans zjechany: 2340km
W pionie: 507km
Max prędkość... wg Endomondo prawie 2 machy, 2013.62 km/h :lol: :lol: :lol:

I teraz to już naprawdę koniec :)
Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Dzień pińcet....
Wybrałem się dziś zobaczyć, co słychać na starych śmieciach. Dojazd nieco dłuższy niż zwykle, bo obecna bryka ma mało koni pod maską...

Hmm... mało śniegu na drodze dojazdowej, nie wróży to za dobrze ;)
DSC_0201.jpg

Na parkingu też pusto, trzeba zatem podjechać jeszcze wyżej...
DSC_0202.jpg

No cóż, na szczycie też za dobrych warunków do nartowania nie ma :>
DSC_0203.jpg

Pozostaje więc skorzystać z wygodnej kanapy i delektować się widokami
DSC_0210.jpg

Dyliżans, aka "czarna strzała" ;)
DSC_0206.jpg

Wracając, jeszcze ostatni widoczek
DSC_0211.jpg
Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

  • 4 tygodnie później...
Narty poszły w odstawkę (choć nadal stoją w pokrowcu, w pokoju), "szosa" na tapecie. Trochę się niedawno sponiewierałem i muszę... no po prostu muszę się tym pochwalić ;)
Bo uprzedzając nieco ciąg dalszy, był rozmach, było na "bogato", "grubo", "epicko", "z bramą na pełnej k." itd.
 
Od zawsze mi się marzyło pojechać na rower w Alpy i zmierzyć się ze słynnymi podjazdami z wyścigów kolarskich. W odróżnieniu od wyjazdów narciarskich, to trudne
przedsięwzięcie pod względem logistycznym. Nie wystarczy pójść do biura turystycznego za rogiem i kupić wyjazd...
Więc, gdy JurekByd vel Juras wrzucił na forum propozycję wyjazdu w Dolomity na długi weekend późno-majowy, nie zastanawiałem się ani sekundy :)
Była przed wyjazdem mała nerwówka związana z obsuwą podczas przedwyjazdowego serwisu roweru, spóźniającymi się dostawami potrzebnego ekwipunku, ale koniec końców w środowy
wieczór dosiadłem się do ekipy i ruszyliśmy w drogę. Cel: przedmieścia Canazei, samo serce Dolomitów. Narciarzowi raczej nie trzeba specjalnie przedstawiać okolicy, z punktu widzenia
kolarza - wprost idealna baza wypadowa na okoliczne przełęcze.
Z powodu bardzo dużego ruchu związanego z weekendem i sporego korka na Brenner, meldujemy się na miejscu z poślizgiem, ale czasu było wystarczająco na zrobienie zaplanowanej trasy.
Jeszcze tylko posiłek, szybkie przepakowanie i jadymy z koksem :>
 
Na początek krótki, dwukilometrowy zjazd z Penii do centrum Canazei, rondo, i początek pierwszego podjazdu trasy nazywanej: Sella Ronda. Nazwa nieprzypadkowa - drogi prowadzą w większości
tymi samymi terenami, którymi w zimie można na nartach śmigać. Start w Canazei jest na ok 1400mnpm, pierwszą przełęczą do pokonania jest Passo Sella (2240m). W kolarskiej nomenklaturze
podjazd należy do kategorii "HC", czyli najwyższej możliwej, 800m przewyższenia robi swoje... Ale jest on całkiem znośny :) Droga wije się po serpentynach konsekwentnie w górę, dość stromo,
ale poniżej granicy bólu. Wysokości przybywa, lasu ubywa, a przed oczami pojawiają się monumentalne skały Dolomitów.
 
IMG_1282.JPG

Po drodze mnóstwo napisów na asfalcie, ledwie kilka dni wcześniej prowadził tędy królewski etap Giro d'Italia. Wypatruję naszych, swojskich napisów, jednak
wszędzie tylko Nibali i Nibali... jednak Włosi go kochają :)
Ja podążam w ciut wolniejszym tempie ( :P), ale póki co jest dobrze - intensywny początek sezonu nie poszedł na marne.
Jest coraz wyżej, robi się chłodniej, a krajobraz coraz bardziej surowy, jedynie szosa niezmiennie z jednego zakrętu w następny.

IMG_1289.JPG

W końcu po niespełna godzinie, mogę zrobić zasłużony postój, pierwszy skalp zdobyty :D

IMG_1301b.jpg

Pogoda się pogarsza, jest ryzyko opadów, ale widoki mimo to przednie:

IMG_1304.JPG

Po kilku chwilach odpoczynku na Passo Sella, czas na dalszą drogę. I tu wychodzi brak doświadczenia... a konkretnie brak cieplejszej odzieży na zjazdy.
Dzień był ciepły, ale popołudnie już takie nie jest, tym bardziej w górach. Chłód zabrał przyjemność ze zjazdu malowniczą szosą, ale zjazd ten był krótki, raptem
kilkukilometrowy. Czas na następny podjazd: Passo Gardena. Przełęcz niższa od poprzedniej, dodatkowo start z większej wysokości, więc dość sprawnie to idzie.
Po drodze krótkie wypłaszczenie i jedzie się niemal przy samych ścianach skalnych, na horyzoncie już widać premię górską.

IMG_1319.JPG

IMG_1321.JPG

Po wjeździe na przełęcz już nie zatrzymuję się na zbyt długo, żeby nie tracić ciepła i zaraz ruszam w dół. Ten zjazd już znacznie fajniejszy - długi,
kręty i wymagający. Dobry asfalt, więc można poćwiczyć technikę. Obok serpentyn łąki, którymi prowadzą trasy narciarskie, miejscami jeszcze trzymają się resztki śniegu.
Jeszcze tylko przejazd przez miejscowość Colfosco i zaraz koniec zjazdu w Corvarze.

IMG_1334.JPG

Tam podobnie jak zawodnicy na Giro, kieruję się na południe na przełęcz Passo Campolongo. Podjazd jest jeszcze krótszy, prowadzi z ok 1560m na 1875m,
ale jak cała okolica, również bardzo malowniczy.

IMG_1342.JPG

I czas na kolejny zjazd i znów ćwiczenie opóźnienia hamowania przed zakrętami. Na dole już widać Arabbę.

IMG_1349.JPG

W miasteczku krótki pit-stop, tankowanie wody w fontannie przykościelnej i czas na ostatnią górę tego dnia: Passo Pordoi. Będzie to mój jeden z ulubionych
podjazdów - umiarkowanie stromy, 33 numerowane serpentyny i 9km/647m do pokonania, by znaleźć się na wysokości ponad 2230m.

IMG_1358.JPG

Nogi cały czas dobrze "podają", więc i tą górę udaje się bez problemu podjechać "na raz" (wcześniej tylko Campolongo było z przerwą, ale zdjęciową)

IMG_1362.JPG

Na szczycie widać, że słońce już będzie się chować, a nad Canazei straszą ciemne chmury. Przede mną jeszcze najdłuższy, kilkunasto-kilometrowy zjazd.
Bez zbędnej zwłoki ruszam na dół. Jest moc i full gaz :D. W połowie zjazdu wjeżdżam na odcinek, którym zaczynałem dzisiejszą trasę. Jeszcze kilkanaście ponumerowanych
zakrętów, rondo w Canazei i krótki podjazd do mety. I można urządzić sjestę.

Bilans dnia to ok 68km, przy 2,5km przewyższenia. Średnia słabiutka, więc jej nie podam :P

sella.jpg

cdn...
Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Przed wyjazdem zaplanowałem sobie, że drugi dzień, to będzie ten najdłuższy i najcięższy etap. Jako, że z każdym dniem ryzyko, że będę miał serdecznie dosyć
roweru rosło, to trzeba było jak najszybciej odpalić największe fajerwerki :P
Ty razem ruszyłem z kwatery w przeciwnym kierunku niż dzień wcześniej. Od razu pod górę drogą w kierunku jeziora i przełęczy Fedaia. Podjazd od strony Canazei
jest relatywnie łatwy: lekko ponad pół kilometra przewyższenia i brak większych stromizn. Po Sella Rondzie nogi były trochę "ciężkie", ale jakoś się kręciło...
Widoki prawie do samej góry raczej bez fajerwerków... no, nie licząc królowej Dolomitów - Marmolady. Passo Fedaia to właśnie to miejsce, nad którym góruje lodowiec
i najwyższy masyw Dolomitów.

IMG_1369.JPG

Jak widać śniegu, zwłaszcza w górnych partiach, jeszcze mnóstwo - gdyby wyciągi były czynne, to można by pojeździć jeszcze na nartach.

IMG_1370.JPG

Czego na tych zdjęciach akurat nie widać, to na upartego dałoby się zjechać do samej przełęczy.
Po przejechaniu wypłaszczenia wzdłuż jeziora otwierają się widoki na nową dolinę i zaczyna się zjazd w stronę miejscowości Malga Ciapella.

IMG_1374.JPG

Zjazd z ok 2050m, solidnie nachylony, trzeba się mocno pilnować, bo rower bardzo szybko nabiera prędkości. Podjazd od tej strony rysuje się na znacznie,
znacznie cięższy. Po drodze mija się Malgę (1450m) i stację kolejki na Marmoladę. Odcinek kolejki, widoczny na zdjęciu poniżej, pokonuje 900m przewyższenia w jakieś 3 minuty!

IMG_1377.JPG

Ja kontynuuję zjazd, aż do miejscowości Caprile, położonej na ok 1000m. Stąd już skręcam w stronę słynnego Passo Giau. Czeka mnie teraz ponad 1,2km w pionie.
Z początku jest płasko...

IMG_1379.JPG

Ale ten stan nie trwa długo i zaraz zaczyna się wspinaczka...

IMG_1381.JPG

I tak dojeżdża się na wysokość ok 1350m, krótki zjazd i rozpoczyna się oficjalny podjazd na Passo Giau. Podjazd najwyższej kategorii (HC), 900m w pionie,
średnio 9% nachylenia. Tutaj żartów nie ma! Cały czas ostro pod górę, jedyne momenty wytchnienia, to mostki nad potokami. Oczywiście mnóstwo serpentyn,
co trochę ułatwia jazdę. Mam mocne postanowienie wyjechania na raz i nie przeszkadza mi w tym nawet czerwone światło na wahadle na początku trasy (jakiś mały remont) :D
Widzę przed sobą dwóch kolarzy, w połowie drogi jednego z nich prześcigam, drugi cały czas 100-200m przede mną. Za chwilę przemyka obok mnie zawodniczka (kobieta mnie bije! :P),
chwilę później kolejny kolarz przejeżdża w takim tempie, że się zastanawiam, czy to nie jakiś PRO's, który zabłądził po wcześniejszym etapie Giro d'Italia. ;)

IMG_1387.JPG

W końcu widać już przełęcz, jeszcze tylko ostatnie metry i...

IMG_1397c.jpg

Jest! Udało się wyjechać! W wolnym tempie, ale bez przystanków. 2236mnpm.

IMG_1390.JPG

Zostawiam brykę na parkingu

IMG_1391.JPG

i idę pooglądać widoki. Nie wspomniałem jeszcze o tym, ale drogi Dolomitów są o tej porze roku oblężone przez motocyklistów.
Do tego mnóstwo super-samochodów, gdzie Porsche'aki robią za auta dla ubogich ;) Jest głośno na drodze, ale cóż, trzeba przywyknąć.

IMG_1392.JPG

IMG_1393.JPG

IMG_1401.JPG

Czas na zjazd! Ten będzie długi i bardzo kręty. Czyli tak jak lubię :) Do wyboru zjazd na wysokość 1500m, lub na sam dół do Cortiny d'Ampezzo (1200m).
Biorąc pod uwagę, że tym dolnym odcinkiem musiałbym potem z powrotem podjeżdżać, to mógłbym sobie go oszczędzić... ale i tak skończyła mi się woda,
więc trzeba było zjechać na sam dół, dylematu nie było.

IMG_1405.JPG

Jak na złość, nie znalazłem nigdzie fontanny/kranu z wodą. We wszystkich kurortach okolicy jest tego pełno, po Cortinie jeździłem i nic nie znalazłem.

IMG_1408.JPG

W końcu udało się zlokalizować mały sklepik, kupić wodę, banana, by kontynuować przejażdżkę. Czas na Passo Falzarego i Valparola.
To znów 1000m do zrobienia w pionie. Podjazd łagodniejszy, prowadzi tędy jedna z główniejszych dróg Dolomitów, jednak już tym razem nie siliłem
się na ciągłą jazdę. Trudy etapu zaczęły dawać o sobie znać.

IMG_1413.JPG

Po koniec podjazdu otwiera się widok na Lagazuoi - kolejny monumentalny masyw okolicy. Prowadzi tam kolejka górska (startująca z Passo Falzarego), a także trasa narciarska.

IMG_1420.JPG

Po lewej mijam kolejny stok, gdzie nawet sporo śniegu się uchowało. Jadąc w zimie tamtędy było tu ustawione mnóstwo tyczek.

IMG_1421.JPG

Po wjechaniu na Passo Falzarego można kierować się w dół, w stronę Arabby, lub jeszcze kawałek wspiąć się - na przełęcz Valparola. I tu się udałem.
Końcówka znacznie stromsza, ale podjazd krótki, więc za moment przystanek na celebrowanie zdobycia kolejnej góry (kolejne HC :D)

IMG_1425.JPG

IMG_1429.JPG

Stamtąd trasa zjeżdża do Alta Badii, a konkretnie La Villi. Po zjeździe odcina mi "prąd", całe dzisiejsze żarcie już zjadłem, więc zaczyna to słabo wyglądać.
Już 95km, ale mnóstwo jeszcze przede mną. Postanawiam udać się na obiad w Corvarze, jak na złość wszystko pozamykane - sjesta.
W końcu trafiam na otwartą piekarnię, gdzie serwują pizzę na kawałki - zjadam cztery, do tego drożdżówkę i powoli odzyskuję siły...
Od tej pory jadę tą samą drogą, co dzień wcześniej, tylko w odwrotnym kierunku. Więc najpierw podjazd z Corvary i Colfosco na Passo Gardena.
Z La Villi wychodzi ponad 650m przewyższenia. Idzie to bardzo mozolnie.

IMG_1433.JPG

Droga jest odwrotnością poprzedniej, więc przynajmniej nie muszę już sięgać po aparat foto, i tak już za dużo tych zdjęć :>
Po wdrapaniu się na przełęcz, krótki zjazd na Plan de Gralba, by wreszcie zacząć ostatnią wspinaczkę tego dnia. Jeszcze tylko 360m na Passo Sella, a potem już z górki.
Po drodze przejeżdżam obok masywu Saslong'a

IMG_1435.JPG

Jeszcze trochę, już niedaleko...

IMG_1436.JPG

Tym razem nawet się nie zatrzymuję na Passo Sella, tylko od razu cisnę w dół. Ten odcinek już znam, więc te kilkanaście kilometrów bardzo szybko zlatuje.
Jeszcze tylko ostatnie 2km lekko pod górę do kwatery i koniec wyczerpującego dnia. Udało się! Ponad 130km i 4,9km przewyższenia.

giau.jpg
Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Taaaa....... ... Passo Giau grzeje silniki nawet w niezłych autach.... podjazd rowerem na raz, to jakby to powiedzieć...., pełny respekt ...


No ciężka góra, ciężka... tyle dobrze, że jechana niedaleko od startu. A jest w okolicy jeszcze gorszy podjazd, o czym za chwilę.
Trzeci dzień, to lekkie zluzowanie - mniej kilometrów do przejechania i mniej podjazdów, ale za to ten najgorszy na koniec.
Wszelkie opisy były w tej kwestii zgodne, zresztą zdążyłem już nim wcześniej zjechać, więc widziałem, że lekko nie będzie.

Na początek jednak częściowa powtórka z pierwszego dnia, czyli mini zjazd do Canazei i od razu pod górę w kierunku Passo Sella/Pordoi.
Piękna pogoda, więc i lepsze widoki niż 2 dni wcześniej na tej trasie.

IMG_1437.JPG

Mniej więcej w połowie podjazdu następuje rozwidlenie i zamiast jechać w kierunku Selli jak poprzednio, skręcam na Passo Pordoi.
Ta przełęcz zarówno od tej strony jak i od strony Arabby, to taki fajny podjazd szkoleniowy. Długi, wymagający, ale bez trudnych miejsc.

IMG_1438.JPG

Po wyjechaniu na górę czas na jakieś foto i zaraz potem długi zjazd do Arabby i potem jeszcze niżej.

IMG_1439.JPG

IMG_1440.JPG

Zjazd z wysokości 2230m na ok 1400m i po krótkim wypłaszczeniu za drogowskazami w kierunku Cortiny. Ale tym razem aż tam nie dojadę.
Celem jest Passo Falzarego prawowitą (najciekawszą) drogą. Znów więc mnóstwo serpentyn i mozolna wspinaczka. Do pokonania ok 700m.
Jak zwykle w okolicy początki podjazdów schowane w lesie - godziny przedpołudniowe, więc każda odrobina cienia mile widziana.
Końcówka, to jeszcze kilka patelni, zbudowanych na skałach i kapitalny tunel :)

IMG_1444.JPG

IMG_1446.JPG

IMG_1453.JPG

Kapitalny, pod warunkiem, że akurat nie przejeżdża przez niego stado motocyklistów... wrażenia słuchowe są wtedy dość ekstremalne :P

IMG_1451.JPG

Już końcówka, już widać wagonik kursujący z przełęczy.

IMG_1452.JPG

Na Passo Falzarego (2116m) mały popas, dziś mam sporo czasu, więc mogę sobie na to pozwolić. Jest bardzo ciepło, więc nie zmarznę na zjeździe.
A ten będzie wiódł tą samą drogą, którą przed chwilą wjechałem. Nie zjadę jednak na poziom 1400m, ale jeszcze dalej, aż do Caprile (1000m).
Super są te kilkunasto-kilometrowe zjazdy :D
No i nadchodzi czas na ostatnią górę - piekielne Passo Fedaia. Do pokonania ponad 1km podjazdu, jednak nie sama wysokość robi trudność.
Tą robi nachylenie. Pierwsze kilka kilometrów to jeszcze umiarkowana stromizna, ale zmęczenie i upał dają znać o sobie. Obok drogi odpoczywają
zwierzaki...

IMG_1455.JPG

Skwapliwie korzystam z widoków, by zrobić jakąś przerwę. Nawet nie próbuję tego na raz podjeżdżać.

IMG_1456.JPG

Potem jeszcze małe wypłaszczenie, taka cisza przed burzą. Dojeżdżam do miejscowości Malga Ciapella. Tutaj żarty się kończą. Do szczytu pozostaje
ponad 5km, średnio 11% (!). A co gorsza na początek długa prosta. Jak są serpentyny, jest łatwiej. Tu jedzie się prosto w górę stoku, którym w zimie
jeździ się na nartach. W zimie wydaję się to płaską dojazdówką, na rowerze odczucia są skrajnie różne. Na koniec długiej prostej znajduje się knajpa
Capana Bill, gdzie zaczynają się upragnione serpentyny. Ale łatwiej wcale się nie robi...

IMG_1457.JPG

Podjeżdżam bardzo mozolnie, co chwila się zatrzymując. W końcu widać już koniec męczarni, widać też ładnie to, co się już pokonało.

IMG_1458.JPG

Na przełęczy czuję się zniszczony przez tą "górę". Na szczęście już do samej kwatery wyłącznie z góry. Po drodze jeszcze rzut oka na masyw Marmolady.

IMG_1459.JPG

W te 3 dni objeździłem wszystkie okoliczne górki, które zamierzałem. W planie była jeszcze jedna wycieczka po okolicy (tym razem bez słynnych podjazdów),
ale z racji nieco inaczej rozplanowanej podróży powrotnej, plany się nieco pozmieniały... więc zamiast 100% normy miało być 100% + coś extra :D Ale o tym później...


Aaaa... jeszcze liczby dnia: 90km/3,67km

fedaia.jpg
Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Jak napisałem: plan wykonany, czas na bonus. W ostatni dzień zebraliśmy się bladym świtem, by nieco "skrócić" drogę powrotną do PL.
A po drodze przerwa na małą działalność górską. Problemy były zasadniczo dwa. Pierwszy: droga, która jeszcze dzień wcześniej była zamknięta
z powodu małej lawiny. A drugi: prognoza pogody. Ta nie pozostawiała wątpliwości - będzie padać i będzie zimno na górze.
Były więc duże wątpliwości, ale o godzinie 8 rano w miejscu startowym jeszcze nie padało, więc postanowiłem ruszyć, najwyżej zmoknę...
Początek na ok 800mnpm, kilka km po płaskim i zaraz zaczyna się podjazd. A ten przedstawi się sam...

IMG_1463.JPG

Jak widać droga już otwarta, póki co sucho. Oby tak dalej! Z początku podjazd jest dość łagodny, można się oswoić z ogromem pracy, którą trzeba włożyć.
Z głównej drogi, gdzie zaczynałem jazdę, na górę jest 28km i prawie 1,9km w pionie...
Niestety dzień dziecka szybko się kończy - po wyjeździe z jednego z tuneli, z niesmakiem stwierdzam, że już pada. A to dopiero początek wspinaczki.
No ale cóż, to była kwestia czasu. Sam podjazd też robi się coraz trudniejszy, już do samego końca będzie stabilnie trzymać 8%. Deszcz i zmęczenie po 3 wcześniejszych
dniach, to też słabe połączenie. Momentami pada intensywnie, chwilami przestaje. Widoków za bardzo nie ma, jest mglisto i ponuro. W końcu zaczynają się serpentyny,
jest ich 48, są numerowane, ale dość wybiórczo. Tutaj już okolice po przejechaniu 20-tu z nich, wysokość 2060m.

IMG_1467.JPG

W Dolomitach byłaby to już końcówka wspinaczki, na Stelvio czeka mnie jednak jeszcze prawie 700m... Na horyzoncie widać już słynne końcowe serpentyny.

IMG_1468.JPG

I tak mozolnie się to wszystko posuwa do przodu. Na jednym z zakrętów czai się paparazzi, który robi mi serię zdjęć...

2016-may-29-1030-1100-IMG_0051.JPG

Teraz mogę sobie je nawet wykupić, ale musiałbym mieć konto na paypalu -_-
Jak mówiłem idzie to mozolnie i mało przyjemnie w tym deszczu, ale drogi ubywa.

IMG_1469.JPG

IMG_1470.JPG

Śniegu za to przybywa, choć z tej strony, to akurat stok przy drodze jest za stromy, żeby się utrzymał.

IMG_1471.JPG

IMG_1472.JPG

I wreszcie ostatni kilometr, już widać metę. Nareszcie koniec męczarni (jak bardzo się myliłem, za chwilę się przekonam)...

IMG_1473.JPG

Cima Coppi zdobyta! Jestem chyba pierwszym kolarzem, który w tym roku wyjechał na Passo Stelvio od klasycznej strony (bo to był pierwszy dzień kiedy było otwarte :P)

IMG_1475.JPG

Teraz krótka przerwa na odpoczynek, kupno pamiątki i w dół...

IMG_1477.JPG

Początek zjazdu w stronę Bormio, by zaraz odbić na Szwajcarską stronę i przez Umbrail Pass kierować się na sam dół.
Bardzo, bardzo długi (ponad 25km) zjazd. W normalnych okolicznościach byłby to raj. W ten dzień był koszmarem. Po pierwszym kilometrze już czułem, że nabawię się
odmrożeń palców. Po kilku kilometrach cały już trzęsłem się z zimna. A wysokości wcale szybko nie ubywało, bo na mokrej szosie i wirażach trzeba było bardzo uważać
i nie rozpędzać się zanadto. Ubywało za to klocków hamulcowych - po tych 4 dniach, a szczególnie po tym deszczowym zjeździe nowe klocki się praktycznie zużyły :huh:
W końcu dotarłem do miejscowości po stronie szwajcarskiej, droga się nieco wypłaszczyła, a ja ile sił w nogach cisnąłem, żeby choć trochę się rozgrzać.
Chyba w życiu tak nie zapieprzałem po tak kiepskiej i mokrej nawierzchni... w takich okolicznościach włączają się pierwotne instynkty :P
Do miejsca spotkania czekał mnie jeszcze kawałek podjazdu do pokonania (Reschen Pass), ale chłopaki się nade mną zlitowali i wyjechali mi naprzeciw ;)
I tak po ok 60km wpakowałem się do busa, by wreszcie poczuć ten komfort suchego ubrania :D i za moment ruszyć w drogę powrotną do domu.
Wiadomość dnia: Passo dello Stelvio zobyte! Ale frajdy za dużo w tym nie było.

stelvio.jpg

Ps. Podziękowania dla Jurasa i całej ekipy. Fajnie się ten wyjazd zgrał. No i miło było poznać :)
Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

tarczy nie montujesz do hamowania? :)


W "szosie" tarczówki to dość kontrowersyjny temat. Pojawiły się nawet u zawodowców na wyścigach, ale zabroniono ich używać po jednej z kraks, gdzie rozgrzane dyski spowodowały spore
obrażenia u jednego z zawodników.
A w przypadku mojego roweru to kwestia jest inna. To moja pierwsza kolarzówka, kupowana po taniości i nie ma sensu więcej w nią inwestować. Już się oswajam powoli z pomysłem
kupna czegoś bardziej PRO, z lepiej dobraną geometrią itd. A jak PRO, to tarczówek oczywiście mieć nie będzie :P
Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

  • 2 miesiące temu...
W temacie rowerowym wspominałem o Rajdzie wokół Tatr. A wspomniałem, że w pakiecie był i profesjonalny fotograf? :D
Na pamiątkę ujęcia z wirażu na zjeździe z Hut (trasa Zuberec - Liptowski Mikulasz, bywalcy Chopoka z pewnością znają) :)
 
0fxTfEB.jpg


V0GuB52.jpg

Ps. a jak ktoś lubi oglądać dużą ilość kolarzy (i kolarek!) w obcisłych ciuchach, to można tu: https://www.facebook...096470030440553:P
Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

W temacie rowerowym wspominałem o Rajdzie wokół Tatr. A wspomniałem, że w pakiecie był i profesjonalny fotograf? :D
Na pamiątkę ujęcia z wirażu na zjeździe z Hut (trasa Zuberec - Liptowski Mikulasz, bywalcy Chopoka z pewnością znają) :)
 


Ps. a jak ktoś lubi oglądać dużą ilość kolarzy (i kolarek!) w obcisłych ciuchach, to można tu: https://www.facebook...096470030440553 :P

 

pięknie to wygląda :)  super pogodę mieliście jak na to lato,

przejechałbym chętnie kiedyś taką trasę, może na jakiejś pożyczonej kolarce  ;)

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Oj tak, pogoda była wymarzona. Zdecydowanie warto pojechać :)
I zdecydowanie na kolarce ;) Widziałem gdzieś fajny komentarz, jak to ktoś przyjechał na MTB, czy tam innym trekingu i zdziwiony, że
miało być spokojnie i towarzysko, a tu wszyscy wokół zapieprzają jak by mieli silniczki w d... ekhm... w rowerach ;)
Różnica między samotną jazdą na "zwykłym" rowerze, a grupą kolarzy, nawet rekreacyjnie jadących, jest kolosalna...
Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Zgadza się, jeżdżę na rowerze z szerszymi oponami  :)  Bardziej lubię teren niż szosę, ale taką trasę wokół naszych pięknych Tatr to bym sobie strzelił. Trzeba by trochę do tego potrenować ... Pokombinuje kiedyś  ;)

 

Jeszcze mam pytanko. Jakie były czasy końcówki peletonu? 

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Gdybys 'przypadkiem' jeszcze raz był w  Dolomitach to zajrzyj do Wąwozu Sottoguda - od wsi o tej nazwie do Malga Ciapella - chyba fragment jest na fotce, tej pod barankami. W zimie to rewelacyjne wrażenia ze zjazdu na nartach tamtedy, latem pewnie jeszcze piękniej i ciekawiej...

 

PpozdrawiamM

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Jeszcze mam pytanko. Jakie były czasy końcówki peletonu?


Wystartowaliśmy ok 8.20, ostatnie niedobitki przyjeżdżały na metę tuż przed zmrokiem, ok 19.30-20.00, choć ponoć był ktoś
(właśnie na mtb), kto dojechał po 21. Peleton tylko na początku rajdu, potem już mniejsze grupki - na finiszu 5, góra 10 osób.
Kluczowe jest załapanie się do dobrej grupki (nie za szybkiej), żeby nie jechać samemu.
 

Gdybys 'przypadkiem' jeszcze raz był w  Dolomitach to zajrzyj do Wąwozu Sottoguda - od wsi o tej nazwie do Malga Ciapella - chyba fragment jest na fotce, tej pod barankami. W zimie to rewelacyjne wrażenia ze zjazdu na nartach tamtedy, latem pewnie jeszcze piękniej i ciekawiej...


W opisach okolicy sugerują, żeby jechać właśnie wąwozem, ale dopiero po fakcie doczytałem...
Choć akurat jak tamtędy przejeżdżałem, byłem kompletnie ujechany i już na nic nie zwracałem uwagi ;)
Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

  • 3 miesiące temu...

Uwaga! Attention! Achtung! Pozor!

Nadszedł nowy sezon i czas wyzerować licznik :-D
Tym razem z nieco zmienionym szablonem zaczynamy w mało znanej, acz dość cenionej przez znawców stacji narciarskiej...
 
 
Jour 1-6 Flaine (Grand Massif)
 
I zaczynamy od solidnego falstartu. Po trzech beznadziejnych grudniach w Austrii, wydawało się, że wreszcie przyjdzie "przełamanie" złej passy.

W połowie listopada jeszcze wszystko w pogodzie "grało i tańczyło", jednak potem wszystko się posypało i wyszła z tego katastrofa w tej części francuskich Alp.

Z plusów: dobre warunki na otwartych trasach. Z minusów: liczba otwartych tras, to liczba pojedyncza. Nie o taką Polskę takie Alpy walczyłem :P

No, ale cóż... shit happens... i tak było lepiej (i taniej!) niż w jakiejś Białce. Dla porządku należy dodać, że otwarta trasa, to właściwie dość długi (ok 3km) zlepek kilku tras

z kilkoma wariantami w dolnej części. I trasa sama w sobie bardzo fajna i urozmaicona, więc w rezultacie nie było aż tak źle jak się obawiałem.

 

Samego ośrodka nie opiszę, bo i jak to zrobić, widząc tak niewiele, choć wygląda to wszystko bardzo ciekawie i na pewno będę tu chciał jeszcze przyjechać.

To, co zwraca uwagę, to północna orientacja większości stoków i otoczenie masywu (czy to od niego pochodzi nazwa, to nie wiem...) sprawiające, że jeździło

się niemal wyłącznie w cieniu. I warunki były całkiem niezłe - z rana bardzo dobry śnieg, jedynie popołudniem stoki robiły się betonowe, niczym modernistyczno-brutalistyczna

zabudowa stacji narciarskiej. A skoro o zabudowie: mimo, że betonowa, to widać wyraźnie, że była projektowana z jakimś pomysłem, wizją. Może kontrowersyjnie, ale interesująco.

 

Na ten wyjazd zabrałem stare narty, które już pierwszego dnia wyzionęły ducha - naderwała się krawędź mimo, że o nic nie zahaczyłem. No, ale miały swoje lata, to była kwestia czasu.

Mniej komfortowo, ale mimo wszystko dało się je jeszcze kilka dni używać, a na 2 dni do testów dostałem gigantki Rossignola (widać na ostatnim zdjęciu). Wiem już jakie następne narty sobie kupię :D

 

Z wyjątkiem momentów, gdy zjeżdżały się lokalne szkółki, na stokach panowały pustki. Mało ludzi i fajny klimat sprawił, że pod względami pozasportowymi to był całkiem udany wyjazd.

Bardzo rozmowni "lokalsi". Zwykle, gdy ktoś zaczyna nawijać w gondolce i mu się przerwie formułką "Je ne parle pas francais", delikwent milknie... tutaj od razu przechodzi na angielski i kontynuujemy

sobie pogawędkę :) Duża różnica w stosunku do np. Alp Południowych, gdzie miejscowi z pewnością też są sympatyczni, ale wspólnego języka, to z nimi nie ma ;)

A - stacja Flaine wraz z sąsiednimi miejscowościami tworzącymi ośrodek Grand Massif, leży w departamencie Górnej Sabaudii. To ta najbardziej na północ wysunięta część francuskich Alp, rzut beretem

od sławnego Chamonix.

 

Non stop pogodnie i w większości bez mrozu. Ten tylko rano i tylko w najniżej położonych miejscach (duża inwersja). Na dole pracowały armatki, a śnieg na górę transportowany był ciężarówkami.

Dość osobliwie. W dzień wyjazdu otwarto znacznie więcej tras, niestety nie było szansy z tego skorzystać. No ale pojeździło się, pogadało, popiło. Jak na start sezonu od biedy ujdzie.

Załączone miniatury

  • IMG_1492.JPG
  • IMG_1495.JPG
  • IMG_1496.JPG
  • IMG_1501.JPG
  • IMG_1503.JPG
  • IMG_1505.JPG
  • IMG_1508.JPG
  • IMG_1511.JPG
  • IMG_1519.JPG
  • IMG_1521.JPG
  • IMG_1524.JPG
Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Trzeba było się Macieju przeprosić z Austrią - w takim Ischgl czy nawet Saalbach zdecydowana większość tras otwarta i warunki świetne....

 

Przyjdzie i na to czas :)

 

A z tym Flaine, to była taka sprawa, że od dawna miałem to na "liście życzeń", ale niestety nikt tam nie jeździ...

Więc jak się trafiła okazja, to skorzystałem. Niestety tylko ryzykowny grudzień był do wyboru.

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Dołącz do dyskusji

Możesz dodać zawartość już teraz a zarejestrować się później. Jeśli posiadasz już konto, zaloguj się aby dodać zawartość za jego pomocą.

Gość
Dodaj odpowiedź do tematu...

×   Wklejono zawartość z formatowaniem.   Usuń formatowanie

  Dozwolonych jest tylko 75 emoji.

×   Odnośnik został automatycznie osadzony.   Przywróć wyświetlanie jako odnośnik

×   Przywrócono poprzednią zawartość.   Wyczyść edytor

×   Nie możesz bezpośrednio wkleić grafiki. Dodaj lub załącz grafiki z adresu URL.


×
×
  • Dodaj nową pozycję...