Skocz do zawartości

Góry, wspinaczka...


Mitek

Rekomendowane odpowiedzi

Cześć

Aby nie zaśmiecać tomalowego wątku pozwoliłem sobie przenieść post Dk 10 zakładając nowy temat bo traktuje o sprawach pewnie niejednego na tym forum pasjonujących.

 

Witam!

 

Raczej nie błądzę. Chociaż pamięć nie ta. Wszystko się zawsze zaczynało od wspinania się. Po drzewach(ja), po kamieniach. Dzieci to lubią. Teraz są mikrościanki w szkołach.  Wspaniała gimnastyka z myśleniem. Wspinamy się głową, a nie ciałem, to nam powtarzano. Dlatego dawniej środowisko wspinaczy to była "inteligencja" - studenci, po studiach. W Alpach może to wyglądało inaczej, bo miejscowi, by zarabiać dutki na bogatych Anglikach musieli się nauczyć wspinać od tych samych Anglików. Inaczej zostawało  im bydełko do przeżycia.

 

Dupowspor, to dupowspornik, deseczka na której siedział wspinacz, by nie męczyć ciągle nóg na drabinkach, przy  technice podciągowej. Stosowana także przy myciu okien na wysokich budynkach przez wspinaczy. Kurtyka też latał po skałkach. Pamiętam jak raz kolega w dolinie Kobylańskiej powiedział do mnie. Był tu w zeszłą niedzielę Kurtyka(nie wiedziałem kto to, bo raczej interesowali mnie ci co po lodowcach). Obleciał samotnie wszystkie  ważniejsze drogi. No! Nie ! Ostry facet!  A my się tu pocimy we dwójkę. To była u niego przygrywka, trening do wyższych gór. Ale niektórzy na tym kończą. Syn siostry zaczął od skał. Potem próbował wyżej. Chcieli zrobić w pewnym momencie filar Freneya na Mont Blanc, ale się wycofali z powodu pogody. I chyba mu po tym przeszło. Tylko skała i tylko lato. Prostowanie dróg na Kazalnicy w lecie. Co chwilę słyszę- Robert w Maroku, Hiszpanii. Robi na wysokościach i potem jedzie z kumplami szukać dróg "nie do przejścia"

 

Wspinaczka typowo skalna jest też bardzo ciekawa. Można biegać po świecie i szukać ciągle ciekawych "nie do przejścia pionów". Jest się kimś w małym środowisku. Ale trzeba też uważać na młodych ludzi. Kiedyś przyszła do mnie koleżanka. Syn - szesnaście lat - z kolegami łaził sobie po skałach na Zakrzówku w Krakowie. Mówię do niej. To jest cholernie niebezpieczna zabawa. Ja chce się wspinać, bo to go ciągnie, zapisz go na kurs do Klubu Wysokogórskiego. Co roku na wiosnę są kursy skałkowe. To nie może być nauka od kolegi. Trzeba poznać zasady, nauczyć się zabezpieczać liną, asekurować itd. Zabawę we wspinanie można zacząć też na sztucznych ściankach. Ale "żywa skała" to coś zupełnie innego.

 

Pozdrawiam

Pisząc o błądzeniu miałem na myśli moje wrażenie po przeczytaniu Twojego wpisu jakobyś niezbyt szanował wspinaczy skalnych czy tez wspinaczy nowej fali (nie w rozumieniu Korczaka). Jak widać po powyższym było to jedynie moje wrażenie i jak widać błędne.

Dupowspór z tego co pamiętam rozszerzył swoje znaczenie po spopularyzowaniu się uprzęży jednoczęściowych. Sam nawet parę takich uszyłem i (trochę się chwaląc oczywiście) ani ja ani nikt kto z nich korzystał żadnej kontuzji przez nie nie odniósł. Ale to były trochę inne czasy i liczyło się co innego niż atesty, metki i kolorki.

Ja w pewnym momencie musiałem zrezygnować ze wspinania bo się po prostu zacząłem bardzo bać. To były skutki wypadku, o którym kiedyś pisałem. Bałem się tak, że uznałem się za zbyt niepewnego partnera - stąd decyzja. No i zostały skałki jako zabawa.

Zawsze podziwiałem niesamowite zdolności czołówki wspinaczy skalnych. Bliska jest  mi właśnie sama idea pozwalająca stosować sprzęt tylko do asekuracji bo gdy weszły do użycia nity ich stosowanie jako sztucznego ułatwienia moim zdaniem wypacza sens.

Z drugiej strony wspinaczka widać musiała przejść przez taki etap rozwoju aby ludzie zrozumieli, że to w ogóle jest  możliwe a później narodzili się wizjonerzy w rodzaju Ryśka Malczyka, którzy stwierdzili, że to może być możliwe klasycznie. Wędka jako element odciążający psychicznie wspinacza odegrała w rozwoju wspinaczki również niebagatelna rolę podobnie jak rozwój technik asekuracji dynamicznej bo pokonywanie najtrudniejszych dróg nieodłącznie wiąże się z lotami i wieloma próbami.

Miałem okazję widzieć w akcji większość naszej skałkowej czołówki lat 80/90 ale niestety Wojciecha Kurtyki nie widziałem w skałach nigdy a to mój absolutny idol jako wspinacz i jako człowiek.

Pozdrowienia serdeczne

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Zanim przesiedliśmy się na Petzla, swoją uprząż robiliśmy z taśmy rurowej. Jankesi pokazali nam jak je wiązać by były bezpieczne i w miarę wygodne. Po przycięciu długości odpowiadającej sylwetce, samo wiązanie zajmowało mniej czasu niż zakładanie i dociąganie gotowych uprzęży. Miały niestety jedną wadę, strasznie się wżynały w tyłek przy dłuższym operowaniu :) za to taśmę można było schować w kieszeń lub użyć jako pasek. 

Cześć

Umiejętność sklecenia uprzęży z liny czy taśmy była swego czasu wpajana na kursach dla początkujących wszystkim adeptom. Nie wiem jak jest teraz ale warto takie rzeczy wiedzieć bo wszystko może się zdarzyć w górach.

Pozdrowienia

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Witam!

 

Moje wspinanie to tylko kilka sezonów w Tatrach. Jakieś incydentalne w górach wyższych(min. zabrałem się na wyprawę w Hindukusz, której kierownikiem był Jurek Wala-ojciec Józka). Szybko zorientowałem się jak sprawy wyglądają. Aby być liczącym się w środowisku należało iść na  sto procent. I bez przerwy wisieć na skale. A ja miałem ustaloną  granicę na ok. siedemdziesiąt procent. Reszta rezerwa, bo nigdy nie wiadomo czym to się skończy. Zresztą jak sobie przypominam ówczesną "uprząż"- związanie  liną  dookoła  klatki piersiowej, to zgroza ogarnia. Po kilku minutach wisienia  traciło się przytomność przez ucisk na klatkę.  Każde odpadniecie mogło się skończyć katastrofą, nawet gdyby haki, lina  i partner wytrzymał. Zresztą absolutnym przeciwnikiem wspinaczki  poza skałkami była moja przyszła żona(która mi zmarła).

 

Bardziej mnie interesowało nie ostre wspinanie, tylko turystyka wysokogórska. Tak nazywano turystyczny alpinizm. Wyjście na szczyty w wyższych, zlodzonych górach, ale najłatwiejszymi drogami. Takich możliwości jest bardzo wiele. Andy, niższe Himalaje. Mieliśmy taki nasz własny Klub Tatrzański w Krakowie. Do którego należeli koledzy z KW a my z kolei do tego klubu. Znało się środowisko. W roku 1976 pojechaliśmy do Indii, w Himalaje na północ od Dehli. Niestety nie udało się dostać pozwolenia na upatrzoną dolinę  i szczyty rzędu 6300 m w pobliżu przełęczy Baralacha. Skończyło się na trekkingu i nielegalnym wyjściu na dwa szczyty  nieco poniżej 6 km. W dolince, w której byliśmy(Panchi Nola), sporo lat później działała grupa  z Warszawy(Zboiński-szef).

 

Interesowało mnie też w tym okresie narciarstwo wysokogórskie, bo dość przyzwoicie jeździłem na nartach. Ale nie było takich możliwości jak teraz. Przecież  każdy wyjazd do Zakopanego, to był mały horror, szczególnie z powrotem. Góry były zawsze moją pasją. Był świetny program francuski na satelicie Astra, pt  "Góry"(w tłum). Ale zniknął. Jak zrobiła się "afera" z  Broad Peak  zaczepiłem  szwagra, co się mówi w środowisku(katowickim) na ten temat. Dziennikarze, którzy są dobrzy, bo gdzieś dzwoniono... Zrobili aferę. A wiadomo od lat, że każdy wyżej idzie na  własną rękę. Oczywiście, jak jest możliwość, to się ratuje kolegę. Jak choćby na wyprawie na Tiricz Mir. Gość padł na wysokości 7400 m. Koledzy byli tylko w stanie pociągnąć go kawałek na płachcie biwakowej w dół.  Nie odcina się liny, gdy partner poleciał, tylko próbuje się go ratować. To tyle o ratowaniu i odpowiedzialności za partnera.

 

Pozdrawiam

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Może to część narciarzy denerwuje, ale fajnie usłyszeć na takim forum że ktoś się wspina lub jest "wodniakiem" mamy przynajmniej odskocznie :P
Kocham sporty które dają "poczucie" wolności.. pierwszym był windsurfing, potem góry, potem skitury i wspinaczka (najkrócej). Każdy z tych sportów jest niesamowity! i polecam je każdemu :)

Nie jestem dobrym wspinaczem tylko średniakiem bo na wędkę mogę zrobić drogę VI+/VI.1-, ale idąc od dołu już jest całkiem inaczej... kto tego nie zaznał to ciężko mu to opisać jak zmienia się myślenie, a za tym trudność idąc po tej samej drodze. Co wyjazd to zaskakuje mnie ocena dróg... przykład z wczorajszego wypadu do Kobyańskiej na Szeroką i Dziurawą Turnię:

1. Przez trawki wprost V+ (tutaj trudność na dole to tylko 2-3 przechwyty, w środkowej części znaleźć klamę no i może w górnej części dobrze rozejrzeć się za stopniami) dałbym tej drodze V lub nawet V-

2. Prawa Szeroka V+ (start... masakra! z dziurki na dwa palce i niepewnego drugiego chwytu trzeba podejść nogami - lewą do dziurki, a prawa na mikrokrawądce i dynamicznie ze skrętu wyjść do klamy na jedną rękę, wyżej też droga trzyma chociaż jest już ciut lepiej, ale praktycznie na całej długości trzeba się pilnować) dałbym jej VI+!

 

No i jak to jest? niby takie same drogi... a tak na prawdę tak "odległe od siebie"

 

Inny przykład to wycena drogi  Komin Gosławskiego VI- gdzie początek sprawia tylko trudność, ale.... wyjście z dziurki na "fakera" a druga ręka ledwo się trzyma krawądki, nogami wyżej podejść, a w tym momencie faker prawie urywany :) i znowu dynamiczne wyjście ze skrętu do klamy na jedną rękę.

 

Inny ciekawy przykład to droga na Łutowcu Miodzio VI+, gdzie wisząc na klamce metr nad ringiem trzeba podejść nogami i zrobić metrowy strzał do małej klamki/oczka na ścisk dwoma palcami.

 

Jednym słowem można się przejechać na wycenach, pytanie skąd tak rozbieżne wyceny i dlaczego nie sa poprawiane jeżeli przejdzie 100 wspinaczy i powiedzą że sorry... ale to nie jest V+ tylko V-, a w drugą stronę sorry to nie jest VI+ tylko VI.1?

 

Pozdrawiam

Tomek

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Może to część narciarzy denerwuje, ale fajnie usłyszeć na takim forum że ktoś się wspina lub jest "wodniakiem" mamy przynajmniej odskocznie :P
Kocham sporty które dają "poczucie" wolności.. pierwszym był windsurfing, potem góry, potem skitury i wspinaczka (najkrócej). Każdy z tych sportów jest niesamowity! i polecam je każdemu :)

Nie jestem dobrym wspinaczem tylko średniakiem bo na wędkę mogę zrobić drogę VI+/VI.1-, ale idąc od dołu już jest całkiem inaczej... kto tego nie zaznał to ciężko mu to opisać jak zmienia się myślenie, a za tym trudność idąc po tej samej drodze. Co wyjazd to zaskakuje mnie ocena dróg... przykład z wczorajszego wypadu do Kobyańskiej na Szeroką i Dziurawą Turnię:

1. Przez trawki wprost V+ (tutaj trudność na dole to tylko 2-3 przechwyty, w środkowej części znaleźć klamę no i może w górnej części dobrze rozejrzeć się za stopniami) dałbym tej drodze V lub nawet V-

2. Prawa Szeroka V+ (start... masakra! z dziurki na dwa palce i niepewnego drugiego chwytu trzeba podejść nogami - lewą do dziurki, a prawa na mikrokrawądce i dynamicznie ze skrętu wyjść do klamy na jedną rękę, wyżej też droga trzyma chociaż jest już ciut lepiej, ale praktycznie na całej długości trzeba się pilnować) dałbym jej VI+!

 

No i jak to jest? niby takie same drogi... a tak na prawdę tak "odległe od siebie"

 

Inny przykład to wycena drogi  Komin Gosławskiego VI- gdzie początek sprawia tylko trudność, ale.... wyjście z dziurki na "fakera" a druga ręka ledwo się trzyma krawądki, nogami wyżej podejść, a w tym momencie faker prawie urywany :) i znowu dynamiczne wyjście ze skrętu do klamy na jedną rękę.

 

Inny ciekawy przykład to droga na Łutowcu Miodzio VI+, gdzie wisząc na klamce metr nad ringiem trzeba podejść nogami i zrobić metrowy strzał do małej klamki/oczka na ścisk dwoma palcami.

 

Jednym słowem można się przejechać na wycenach, pytanie skąd tak rozbieżne wyceny i dlaczego nie sa poprawiane jeżeli przejdzie 100 wspinaczy i powiedzą że sorry... ale to nie jest V+ tylko V-, a w drugą stronę sorry to nie jest VI+ tylko VI.1?

 

Pozdrawiam

Tomek

Cześć

Myslę, że to w dużej mierze kwestia "owspinania" i techniki. Znasz Kobylańską więc powinieneś znać Rysę Zagajewskiego chyba VI+, którą się przechodzi czy Cygaro VI+ (znaczy ja przechodziłem) a na nijakim Filarku Weneryków wisiałem wielokrotnie i nie mogłem znaleźć patentu choć w/g wycen jest chyba o prawie stopień łatwiejszy. Po prostu jesteśmy za kiepscy żeby dokonać dobrej wyceny (ja tak myślę).

Dawno już nie byłem w skałkach i mam taki pomysł żeby się wybrać z dziećmi ale...

Pozdrowienia

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Mitku na pewno jesteśmy za "ciency" żeby dokonać poprawnej oceny. O ile na drogach z "liczbami" rozumiem, że to już jest kwestia odczucia trudności w porównaniu do swojego doświadczenia (wiadomo, że jak robisz VI.2 i przeszedłeś mega trudną drogę to raczej nie będzie to VI.5 :P), ale drogi IV, V i VI wydaje mi się, że powinny być opisane według jakiegoś schematu np. IV droga ma zawsze pod ręką "klamkę" teren jest pionowy lub mniejsze klamki gdy teren połogi. V ma w miarę dobre chwyty, ale klamki już trzeba poszukać, VI może pojawić się teren przewieszony, w newralgicznych miejscach klamki, dochodzą krawądki (ale takie żeby można było np. 3-4 palce oprzeć/złapać, a nie 1-2 :P). Na drogach VI.1 i więcej pojawiają się mikrokrawądki, dziurki na 2 palce, dziurki na "fakera" itp. Dodatkowo np. w drogach do VI nie ma "skoków" do chwytów itp. A tak to jest teraz dowolność i czasami przejdę bez problemu drogę VI+, a po niej zrobię V i jestem na niej ściorany :)

 

Pozdrawiam

Tomek

 

p.s. z takich "ciekawych dróg" którą robiłem z kolegą 2tyg temu na Żabim Koniu jest Kiełbasa Fugasa VI (czasami nazywana Prawy Kant Żabiego Konia).

Kolega prowadził i przy 3 i 4 wpince było kilka bloków i lekkich odpadnięć. Zastanawiałem się co on tak męczy tą drogę przecież to VI, ale na prawdę wyjątkowo ją męczył. Ja poszedłem na drugiego (wielowyciąg) i w tych samych dwóch miejscach wisiałem chyba z 10min! :) zmasakrowałem ją jakoś i już powyżej 4 wpinki puściło do góry, ale dawno się tak nie napociłem droga ma 30-35m, a męczyliśmy ja we dwójkę chyba z 2h! :D także polecam! :)

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

 

wspinaczy nowej fali

 

Zacytowałem ten fragment bo dla mnie "nowa fala" wygląda już trochę inaczej. W górach bardziej postrzegam ją tak jak Kurtyka czyli obecnie są to wyczyny Ueli Stecka i podobnych. Czyli dawne, trudne i wielodniowe drogi robione solo, bez asekuracji i ze stoperem w kieszeni. To już nie jest poziom do którego chciałbym dążyć. To jest level na tyle abstrakcyjny, że rozsądek podpowiada mi, by trzymać się od tego z dala.

Gdy zacząłem się wspinać jakoś po 2000 roku. VI.5 już dawno było poprowadzone. Wtedy obowiązywało chyba VI.7, czyli siedem stopni powyżej tych "skrajnie trudnych" dróg ;)

Dla mnie było oczywistym, że są ludzie, ganiający w za ciasnych butach z "magiczną" gumą, po idealnie gładkich ścianach. Nigdy nie interesowały mnie skałki same w sobie a na ściany miałem z słabą psychę. Jednak zaczynając na panelu AKG w Łodzi, chcą nie chąc spotykałem ówczesną (i w sumie aktualną) czołówkę wspinaczy. Czasem nawet próbowlaiśmy z kolegami robić podobne buldery. Od początku myślałem jednak o górach wysokich. W książkach wyczytałem, że zanim pojedzie się w Himalaje, należy przebyć wieloletnią drogę od skałek, przez Tatry latem i zimą aż moze pojedzie się w Alpy czy Kaukaz. Według tych sprawozdań, już wyjazd w Alpy  był czymś nieosiągalnym nie mówiąc o dalaszych celach.

Rzeczywistość okazała się zupełnie inna. Wystarczyło trochę funduszy i dostęp do netu i można było podłączyć się pod dowolny wyjazd. Zatem wszystko potoczyło się szybko a patrząc z perspektywy czasu to nawet za szybko.  Mając 17 lat, nie pojechałem na letni obóz w skały ze starszymi kolegami z KW. Wybrałem się natomiast w Alpy. Jak to w dzisiejszych czasach bywa, to oczywiście na Blanca i do tego jeszcze w zime. Miałem skończony jedynie kurs skałkowy, rok wczesniej i przed samym wyjazdem, kurs turystyki zmiowej w Tatrach. Ekipę też trafiłęm doborową, gdyż był to Extrek, który zasłynął później w mediach z wypadków śmiertelnych na Uszbie i Matternhornie. Jak łatwo się domyśleć na szczyt nie wszedłem, mało też brakowało do zrobienia sobie krzywdy no i oczywiście załatwiła mnie wysokość. Te doświadczenia mnie jednak nie zniechęciły i kilka mies. póżniej, już latem ponownie "atakowąłem" Blancka. Tym razem był to wyjazd solowy i też bez sukcesu ale już w miarę kontrolowałem sytuację. Na kolejny miesiąc wakacji, Extrek planował wypad na Elbrus (tanio) więc nie mogłem zmarnować okazji. Nie bardzo chcieli mnie wziąć ale jakoś udało się ich namówić a na miejscu już bez większych przygód zdobyć, najwyższy szczyt Kaukazu.  Na kolejny rok trzeba było już myśleć o czymś dalej...

Jako że była to klasa maturalna to w szkole nie trzeba było się zbyt częśto pojawiać ;) Sezon zimowy upłynął pod znakiem nart, zaczałem też myśleć jak połaćzyć góry z nartami.

Pod koniec sezonu zakupiłem pierwszy sprzęt turowy i wybrałem się na kurs ski-turowy. Mając tak "solidne" przygotowanie poza trasowe zdecydowałem, że mogę wybrać się z nartami na Muztagh Ata czyli siedmiotysięcznik w górach Pamir czy Kun-Lun, w zależności od opinii grografów.  Na szczyt co prawda nie udało się wejść ale zjazd z wysokości ok. 7200m to nadal mój narciarski rekord. Na tym też zakończyło się "wznoszenie" W kolejnym roku był jeszcze zjazd z Piku Lenina a rok póżnie rewanż na Blancu i próba wejscia na Cho Oyu, którą również zakończyłem na mniej więcej 7200m. Na Leninie w czasie zjazdu zaliczyłem spory lot, który tylko cudem skończył się bez obrażeń i pojawiło się myślenie, że jeśli chciałbym zjeżdżać z jeszcze wyższych i trudniejszych szczytów to najpewniej skończy się to śmiercią. Z racji, że po wyprawie na Cho Oyu, skończyły mi się również  fundusze to wielkich dylematów nie było. Od tamtej pory w góry jeżdżę już tylko na narty lub rekreacyjnie pochodzić. Nabawiłem się również awersji do ryzyka. Nie zjeżdzam w nieznanym terenie czy przy dużym zagrożeniu lawinowym (już przy 2-ce nie wszędzie a przy 3-ce w zasadzie wcale) A ogólnie to rzadko opuszczam trasy przygotowane.

 

 

wydaje mi się, że powinny być opisane według jakiegoś schematu

 

Tylko każdy wspina się inaczej, więc trudno by ten schemat przygotować.

Znam taką drogę VI.1 która według mnie jest bardzo łatwa. Same klamy, jedynie dalekie ruchy i lekkie przewieszenie.

Natomiast moja koleżanka nie była w stanie jej zrobić mimo, że wspina się ode mnie lepiej. Zazwyczaj potrafi balansować na nogach i trzymać się mikro krawądek ale nie da rady pocisnąć z łapy. U mnie jest raczej odwrotnie.

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Zacytowałem ten fragment bo dla mnie "nowa fala" wygląda już trochę inaczej. W górach bardziej postrzegam ją tak jak Kurtyka czyli obecnie są to wyczyny Ueli Stecka i podobnych. Czyli dawne, trudne i wielodniowe drogi robione solo, bez asekuracji i ze stoperem w kieszeni. To już nie jest poziom do którego chciałbym dążyć. To jest level na tyle abstrakcyjny, że rozsądek podpowiada mi, by trzymać się od tego z dala.

Gdy zacząłem się wspinać jakoś po 2000 roku. VI.5 już dawno było poprowadzone. Wtedy obowiązywało chyba VI.7, czyli siedem stopni powyżej tych "skrajnie trudnych" dróg ;)

Dla mnie było oczywistym, że są ludzie, ganiający w za ciasnych butach z "magiczną" gumą, po idealnie gładkich ścianach. Nigdy nie interesowały mnie skałki same w sobie a na ściany miałem z słabą psychę. Jednak zaczynając na panelu AKG w Łodzi, chcą nie chąc spotykałem ówczesną (i w sumie aktualną) czołówkę wspinaczy. Czasem nawet próbowlaiśmy z kolegami robić podobne buldery. Od początku myślałem jednak o górach wysokich. W książkach wyczytałem, że zanim pojedzie się w Himalaje, należy przebyć wieloletnią drogę od skałek, przez Tatry latem i zimą aż moze pojedzie się w Alpy czy Kaukaz. Według tych sprawozdań, już wyjazd w Alpy  był czymś nieosiągalnym nie mówiąc o dalaszych celach.

Rzeczywistość okazała się zupełnie inna. Wystarczyło trochę funduszy i dostęp do netu i można było podłączyć się pod dowolny wyjazd. Zatem wszystko potoczyło się szybko a patrząc z perspektywy czasu to nawet za szybko.  Mając 17 lat, nie pojechałem na letni obóz w skały ze starszymi kolegami z KW. Wybrałem się natomiast w Alpy. Jak to w dzisiejszych czasach bywa, to oczywiście na Blanca i do tego jeszcze w zime. Miałem skończony jedynie kurs skałkowy, rok wczesniej i przed samym wyjazdem, kurs turystyki zmiowej w Tatrach. Ekipę też trafiłęm doborową, gdyż był to Extrek, który zasłynął później w mediach z wypadków śmiertelnych na Uszbie i Matternhornie. Jak łatwo się domyśleć na szczyt nie wszedłem, mało też brakowało do zrobienia sobie krzywdy no i oczywiście załatwiła mnie wysokość. Te doświadczenia mnie jednak nie zniechęciły i kilka mies. póżniej, już latem ponownie "atakowąłem" Blancka. Tym razem był to wyjazd solowy i też bez sukcesu ale już w miarę kontrolowałem sytuację. Na kolejny miesiąc wakacji, Extrek planował wypad na Elbrus (tanio) więc nie mogłem zmarnować okazji. Nie bardzo chcieli mnie wziąć ale jakoś udało się ich namówić a na miejscu już bez większych przygód zdobyć, najwyższy szczyt Kaukazu.  Na kolejny rok trzeba było już myśleć o czymś dalej...

Jako że była to klasa maturalna to w szkole nie trzeba było się zbyt częśto pojawiać ;) Sezon zimowy upłynął pod znakiem nart, zaczałem też myśleć jak połaćzyć góry z nartami.

Pod koniec sezonu zakupiłem pierwszy sprzęt turowy i wybrałem się na kurs ski-turowy. Mając tak "solidne" przygotowanie poza trasowe zdecydowałem, że mogę wybrać się z nartami na Muztagh Ata czyli siedmiotysięcznik w górach Pamir czy Kun-Lun, w zależności od opinii grografów.  Na szczyt co prawda nie udało się wejść ale zjazd z wysokości ok. 7200m to nadal mój narciarski rekord. Na tym też zakończyło się "wznoszenie" W kolejnym roku był jeszcze zjazd z Piku Lenina a rok póżnie rewanż na Blancu i próba wejscia na Cho Oyu, którą również zakończyłem na mniej więcej 7200m. Na Leninie w czasie zjazdu zaliczyłem spory lot, który tylko cudem skończył się bez obrażeń i pojawiło się myślenie, że jeśli chciałbym zjeżdżać z jeszcze wyższych i trudniejszych szczytów to najpewniej skończy się to śmiercią. Z racji, że po wyprawie na Cho Oyu, skończyły mi się również  fundusze to wielkich dylematów nie było. Od tamtej pory w góry jeżdżę już tylko na narty lub rekreacyjnie pochodzić. Nabawiłem się również awersji do ryzyka. Nie zjeżdzam w nieznanym terenie czy przy dużym zagrożeniu lawinowym (już przy 2-ce nie wszędzie a przy 3-ce w zasadzie wcale) A ogólnie to rzadko opuszczam trasy przygotowane.

 

 

Tylko każdy wspina się inaczej, więc trudno by ten schemat przygotować.

Znam taką drogę VI.1 która według mnie jest bardzo łatwa. Same klamy, jedynie dalekie ruchy i lekkie przewieszenie.

Natomiast moja koleżanka nie była w stanie jej zrobić mimo, że wspina się ode mnie lepiej. Zazwyczaj potrafi balansować na nogach i trzymać się mikro krawądek ale nie da rady pocisnąć z łapy. U mnie jest raczej odwrotnie.

Cześć

Jako, że historię o Leninie opowiadałeś mi swego czasu ze szczegółami to wypada lekko naprostować Twoją wrodzona lakoniczność i stwierdzić, że nie chodziło o uniknięcie cudem obrażeń ale o przeżycie na dzikim farcie.

Szczerze mówiąc to uwielbiam ten Twój styl - nazwałbym go romantycznym - jest mi duszą bardzo bliski. Aczkolwiek nikomu go nie polecam to umiejętności realizacji pasji natychmiast za wszelką cenę szczerze Ci zawsze zazdrościłem i zazdrościł będę a różni teoretycy górscy niech mają świadomość, że to do czego oni latami dążą analizując sprzętowe za i przeciw Ty miałeś za sobą już przed maturą.

Z mojego/naszego punktu widzenia rozpatrywanie różnicy pomiędzy VI.5 a VI.7 jest bez sensu bo równie dobrze można by zająć się analizą chodzenia po sufitach. Poziom takich gości jak Ondra czy Sharma (żeby wybrać tych najbardziej spektakularnych jest tak niebotyczny, że wydaje się niemożliwym otwieranie kolejnych stopni a jednak to się dzieje. Jak ??? Nie wiem..

Pozdrowienia serdeczne

Serdeczne pozdrowienia

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Witam!

 

Można by pozazdrościć  łatwości, jakie się dziś ma, aby realizować swoje pasje. Sprzęt jaki dusza zapragnie. Odzież, sprzęt biwakowy, żywość nie ma problemu. Filmy, zdjęcia, opisy terenu w który się jedzie. Jak się to wbije do głowy, to będąc na miejscu można sobie powiedzieć. Przecież ja tu byłem, widziałem to, czy tamto. Celowy trening, biegi, marszobiegi, wspinanie, siłownia, różne cuda fitnesowe.  Trening personalny nacelowany na osiągnięcie celu. Jeśli nie ma większego problemu funduszy świat jest otwarty.

 

W tej łatwości ginie coś(może są ludzie, którzy nawet tego nie czują) pewien romantyzm, związany z nieznanym. Może nawet z trudnościami w dążeniu do celu. Znika w dużym stopniu pewne zaskoczenie - to są te wyśnione góry, tak one wyglądają! Tak żyją tu ludzie!  To są  chwile, które zapadają w pamięci na całe życie. Wszystko dla mnie było romantyczną przygodą. I pewnym zaskoczeniem. Pierwsze wypady na Słowację w konwencję. Zakup horolezki i nie widzianych u nas butów do łażenia po górach. Góry w Rumunii, Bułgarii, byłej Jugosławii z namiotem noszonym na plecach. Wyjazd w Elburs do Iranu z pięćdziesięcioma dolarami w kieszeni. Wyjazd w Hindukusz z małą środowiskową wyprawą. Jakiś rzemieślnik robił raki dla wyprawy, które się całe  gięły. Jeszcze jakaś inna firma robiła głowice dla czekanów, które musza być kute, a nie odlewane, czy spawane. Puchy szyła niezapomniana pani Momatiukowa żona znanego polskiego alpinisty. Zebrało się o dutki u ówczesnych sponsorów. Pisząc dziesiątki pism z prośbą o wsparcie, bo wyprawa jest organizowana dla uczczenia...Członkowie wyprawy będą poznawać kulturę zaprzyjaźnionych narodów. Przewidziane są badania naukowe...Dobrze jak prasa pisała wcześniej o zamiarach. O tym, że członkowie wyprawy zarabiają  na jej realizację. Nie czekając na...Potem  zdobywanie bębnów ze sklejki, dających się zaplombować.  Malowanie na nich dumnych napisów...W których ważnym słowem było "Expedition". Po ocleniu bębny jechały  w wagonie bagażowym. A szczęśliwa grupa odpoczywała w wagonie sypialnym. Nie był to wypoczynek po sportowym treningu. O takim nikt wtedy nie myślał. Pracowało się sześć dni w tygodniu. Jakiś wolny czas był wykorzystany na częste narady, co jeszcze trzeba zrobić i załatwianie najróżniejszych spraw. Kondycję będziemy robić w górach?

 

Po kilku dniach jazdy romantycznym pociągiem wlekącym się przez stepy kazachskie jesteśmy u bram Afganistaniu w Termezie.  Czeka nas jednak po wyjściu z pociągu głębokie rozczarowanie. Bębny nie przyjechały w wagonie bagażowym a zapewniano w Moskwie, że na pewno będą do niego załadowane. Gdzie jest w Związku Radzieckim tona sprzętu i żywności?  i kiedy przyjedzie. Miejscowi kolejarze nie mają pojęcia.  Trzeba będzie dzwonić do polskiej ambasady w Moskwie z prośbą o pomoc. W ZSRR nie ma książek telefonicznych. Zresztą miejscowa centrala i tak nie połączy bez specjalnego prikazu. Ratunkiem wtedy byli pierwsi sekretarze. Przy organizacji różnych wypraw byli nieocenieni. Więc udała się delegacja z kierownikiem wyprawy do pierwszego w Termezie. Zdobyli numer naszej placówki i pozwolenie na telefon. Po tygodniu bębny przyjechały.

 

Ale to był nie koniec przygód. Czekaliśmy na kolegów w Fajzabadzie, stolicy Badachszanu, w której jest Hindukusz Wysoki. Pojechali  do Kabulu po pozwolenie na działanie w górach. Łaziłem p zakurzonych ulicach tej glinianej metropolii na rzeką Kokczą, dopływem Amu-Darii. Zaczepił mnie jakiś lepiej ubrany Afgańczyk, mówiąc że jest tu miejscowym nauczycielem i że Afganistan jest republiką. Powiedział to z dużą dumą. Jaka republika zdziwiłem się. Przecież macie szacha-króla. My tu siedzimy spokojnie w domku na skale, pośrodku Kokczy, grając w brydża. Czwartym jest lekarz Amerykanin, pracujący tu z ramienia ONZ. Jego język to jakiś dziwny amerykański żargon-bełkot. Do licytacji nie trzeba być poliglotą. Sprawa republiki się wyjaśniła. Szah nieopatrznie wyjechał za granicę. I skorzystał z tego jego zięć Daud, pozbawiając teścia władzy a sam mianował się prezydentem.

 

Potem mieliśmy jeszcze jeden niegroźny incydent. Kokcza urwała kawałek jedynej drogi do Wakhanu, doliny na którą wnosi się Hindukusz. Remont  dziesięciu metrów przy pomocy wojska i miejscowych wieśniaków, trwał długo, bo przy powrocie z gór jeszcze nie była czynna.  Z transportem problemu nie było, bo z drugiej strony już czekały chętne samochody.

 

Wreszcie dotarliśmy na wysokość 4200 m w dolinie Mandaras. Uczestnicy wyprawy to  nie byli pełni sił sportowcy, sprężyści, gotowi po szybkiej aklimatyzacji i do zdobywania dziewiczych szczytów (już nie było), ścian(były). Tylko wymęczone biurwy. Jeśli chodzi o ściany, to taką imponującą  lodowo-skalną, prawie dwukilometrową  wschodnią ścianę Kohe Mandaras zaliczył w dwa dni stylem alpejskim,  parę lat później, Kurtyka  z partnerem. Patrząc na nią nie bardzo sobie wyobrażałem jej przejście. Ale to była przygrywka do gór średnio o kilometr wyższych od Hindukuszu-Himalajów. I to było już nowe pokolenie sportowców - himalaistów, których celem był tylko wyczyn. I dla których to był prawie jedyny sens życia.

 

Pozdrawiam

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

 

ten Twój styl - nazwałbym go romantycznym - jest mi duszą bardzo bliski. Aczkolwiek nikomu go nie polecam to umiejętności realizacji pasji natychmiast za wszelką cenę szczerze Ci zawsze zazdrościłem i zazdrościł będę a różni teoretycy górscy niech mają świadomość, że to do czego oni latami dążą analizując sprzętowe za i przeciw

 

Może w sensie szybkości działania można by to tak nazwać. Mnie jednak bardziej pasuje mniej honorowa nazwa stylu konsumpcyjnego. Po co zbierać przez lata dośiwadczenie jeśli można wziać je na kredyt zdobywając wiedzę w necie a praktykę nabierając na miejscu? Uzupełniłbym również, że to wszystko nie wyglądało tak beztrosko jak to przedstawiłem. Co prawda nie było lat na przygotowania ale ten czas, który był, wykorzystywałem na 100%. Nie interesowała mnie wtedy szkoła, przyszła praca nie pamiętałem o imieninach Cioci i Babci tylko czytałem setki rzeczy przed kompem a resztę czasu zajmowały treningi lub mniejsze wyjazdy przygotowawcze. Nie tylko czytałem opisy planowanych celów wypraw(tego w sumie najmniej) ale przebrnąłem również przez angielsko języczne artykuły o medycynie wysokościowej, treningu i wyprawowej logistyce. W tym czasie cieżko byłoby również spotkać większego toretyka sprzętowego. W jego doborze z miejsca zignorowałem oparcie się na autorytetach i wszelkich sprawdzonych rozwiązaniach. Nie ograniczały mnie specjalnie ani fundusze ani dostępnośc, nie bałem się również nowości, więc w tym przypadku dość szybko osiągnałem wyposażenie lepsze (czyt. lżejsze) niż to używane przez większość doświadczonych alpinistów. Można powiedzieć, że popadłem wręcz w pewną manię bo sprowadzałem ze stanów znacznie droższe produkty by za wszelką cenę zyskać na wadze. Nie interesował mnie fakt, że wybitni himalaiści używają wyprawowych kurtek czy plecaków z odpornej cordury. Ja na wyprawy zabierałem biegowe packlity, dziwaczny plecak bez klapy i aluminiowe raki. Szyjąc kombinezon puchowy na zamówienie kazałem zrezygnować ze wszelkich wzmocnień, większości kieszeni a nawet ciąć rzepy wzdłuż dla zaoszczędzenia kilku gram. W kwestiach żywienia miałem przygotowany arkusz w excelu z wagą i wartościami odżywczymi (nie tylko kcal) wszystkich zabieranych produktów. Czytałem też o żywieniu i fizjologi by zoptymalizować dietę w wyższych obozach. Ta bezkompromisowość sprzętowa może i była chorobliwa ale bardzo mi pomogła bo z kilka kg lżejszym plecakiem działało się o wiele łatwiej. Pomogło mi również szukanie wiedzy u podstaw i ignorowanie utartych mitów. Przykładowo w większości relacji pojawia się mit, że na wysokości nie można stopić wystarczającej ilości śniegu dla wystarczającego nawodnienia. Zalecenia medyczne mówią o 5-7 litrach wody na dobę  na 7000m. I tę ilość, da się uzyskać na tej wysokości w kilka godzin. Wystarczy palnik odpowiednio dużej mocy, zapas gazu ok 1.5 butli 220g na dzień i czas, czyli przybycie do wyższego obozu odpowiednio wcześnie. Podobnie było z aklimatyzacją, która w czasach krótkiego urlopu jest ignorowana niemal przez wszystkich, w tym przez osoby z 20-letnim stażem w górach wysokich. W zasadzie tylko na pierwszym wyjeździe alpejskim wysokość mnie w pełni zaskoczyła. Później były jeszcze drobne niespodzianki ale generalnie poznałem, że mój organizm aklimatyzuje się wolniej niż przeciętnie (choć bardzo skutecznie) i starałem się do tego dostosować. Jeśli chodzi o przygotowanie fizyczne to też było lepsze niż u większośći spotkanych na wyprawach osób. W mojej opini jednak był to poziom niewystarczajcy, by wchodzić na szczyty  7-8tys. z odpowiednim zapasem sił. Za poziom odpowiedni uważam <3h w maratonie lub jak kto woli <1h z Kuźnic na Kasprowy.

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Fajnie się czyta wasze (Spiocha i DK10) historie i anegdoty, nic tylko piwo otworzyć i słuchać :)))))). Ze względu na operację kręgosłupa i moje "żelastwo" raczej jestem osobą rozważną i skłonną tylko do "zdrowego i ograniczonego" ryzyka :), ale czasami właśnie jak tak czytam takie historie to mam ochotę wszystkim rzucić i zrobić sobie miesięczny urlop z podobną przygodą :P. A tak to zostaje mi zrobić na może Rysy i Wysoką kiedyś, ewentualnie podziałać coś w Alpach. Kto wie może teraz marzę o zjeździe z MtB, a za 4-5 lat uda się to osiągnąć. Najśmieszniejsze jest to, że jeszcze 5 lat temu patrzyłem na osoby które zjeźdżają w Tatrach (szczególnie własnie z Rysów) jak na szaleńców i że to jest niemożliwe... a dzisiaj? przeglądam prognozy pogody, żeby zgrać pogodę z wolnym w pracy i móc to zrealizować :) Więc może ograniczenia są tylko w głowie? ;)

 

2. Prawa Szeroka V+ (start... masakra! z dziurki na dwa palce i niepewnego drugiego chwytu trzeba podejść nogami - lewą do dziurki, a prawa na mikrokrawądce i dynamicznie ze skrętu wyjść do klamy na jedną rękę, wyżej też droga trzyma chociaż jest już ciut lepiej, ale praktycznie na całej długości trzeba się pilnować) dałbym jej VI+!

 

No i jak to jest? niby takie same drogi... a tak na prawdę tak "odległe od siebie"

Zacytuje samego siebie bo wczoraj odkryłem skąd aż taka trudność i różnica... na drodze nr 2 w dolnym fragmencie wbiliśmy się prosto przez "ściankę" która ma wycenę VI.1, potem 2/3 trasy idzie tą samą linią, a na końcu idzie przez przewieszkę którą my ominęliśmy i poszliśmy prawidłowo drogą "Prawa Szeroka". Nasz błąd, źle odczytaliśmy z przewodnika i tak nieświadomi zrobiliśmy 6 metrowy odcinek trudniejszej drogi :)

 

Ale nie zmieniam opinii co do bardzo rozbieżnej wycenie dróg wspinaczkowych na Jurze :P

 

Pozdrawiam

Tomek
 

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Nie mam nic do powiedzenia w temacie wspinaczki ,ale Mitek umieścił w temacie też góry. Tak jak MajorSki napisał góry to wolność i bez znaczenia czy wejdziemy na Trzy Korony ,Babią ,Rysy,czy jeszcze wyżej,jest jeden wspólny mianownik ,ci ludzie których spotkamy nie znaleźli się tam przypadkiem,mają wspólny cel i na tyle samozaparcia by go zrealizować. Nie tylko góry,ale każda pasja daje wolność,ci którzy jej nie mają są biedni ,na szczęście my wszyscy jesteśmy bardzo bogaci ,inaczej nie siedzielibyśmy na tym forum i nie opowiadali o nartach górach ,podróżach itd.

Pozdrawiam

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Fajnie się czyta wasze (Spiocha i DK10) historie i anegdoty, nic tylko piwo otworzyć i słuchać :)))))). Ze względu na operację kręgosłupa i moje "żelastwo" raczej jestem osobą rozważną i skłonną tylko do "zdrowego i ograniczonego" ryzyka :)


A przechodzisz test futryny?
Ja od czasu gdy przestałem się utrzymywać na ostatnich paliczkach zapomniałem o wspinaczce :D

 

Najśmieszniejsze jest to, że jeszcze 5 lat temu patrzyłem na osoby które zjeźdżają w Tatrach (szczególnie własnie z Rysów) jak na szaleńców i że to jest niemożliwe... a dzisiaj? przeglądam prognozy pogody, żeby zgrać pogodę z wolnym w pracy i móc to zrealizować :) Więc może ograniczenia są tylko w głowie? ;)


Też się nastawiam na kolekcjonowanie żlebów - przy zróżnicowanych warunkach, zalodzeniach żleb może być morderczy, a na miękko lajtowy.
Właśnie wiosną, śnieg jest na tyle wyrównany i wolny to można zjechać wszędzie gdzie jest. 
Tyle ze to takie zjazdy bardziej do kolekcji niż dla przyjemności :P

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Witam!

 

Może jeszcze coś dodam w pewnym sensie na pożegnanie do następnego sezonu. Jeszcze narty pozwalają na obcowanie z górami. Niestety po zejściu 600-700 m w pionie kolana u mnie i żony zaczynają nawalać. I nie ma na to siły. Stąd odpadają jakieś wycieczki w Tatry, gdzie trzeba wyjść i zejść(szczególnie po stromszym terenie) około kilometra. Zresztą Tatry już tak są "zaludnione", że przestają mieć sens wszystkie wycieczki.

 

Nie jestem rozczarowany, że nie zostałem "wybitnym sportowcem" od skały i lodu. Będąc takim jednostronnie zorientowanym, można nie zwracać uwagi na otoczenie, widząc tylko przed sobą "sportowy problem". Do historii się już nie przejdzie jako zdobywca najwyższego szczytu na ziemi. A będąc jednostronnym wiele się traci. Warto przy różnym wyjazdach rozejrzeć się szerzej poza górami. Będąc w Iranie w Elbursie(góry po południowej stronie morza Kaspijskiego), część z nas wykorzystała czas, aby poznać kulturę tego kraju. Zwiedzając zabytki islamu w Isfahanie, czy takie miejsce jak Persepolis koło Szirazu. Z kolei w Indiach po perypetiach w górach, prawie miesiąc był przeznaczony na objazd tego subkontynentu pociągiem  za dwadzieścia dolarów, pokonując w ciągu dwóch tygodni trasę ok. 7500 km. Było to polowanie za zabytkami i poznawanie, jak różnorodny jest ten potężny kraj, w którym co stan to ludzie mówią innym językiem. 

 

Zawsze wyjeżdżając do jakiegoś kraju, gdzie głównym celem były góry, starałem się jak najwięcej zobaczyć, poznać ludzi ich kulturę , zabytki itp. Teraz widzę, jakie to było sensowne. Widzę teraz Indie, czy  Iran, Afganistan, jako kraj zamieszkały przez konkretnych ludzi z ich historią, kulturą. Widzę pejzaże tego kraju, które się przecież nie ograniczają do najpiękniejszych przecież szczytów i dolin. Warto na to wrócić uwagę, gdy się chce przeżyć pewną przygodę.

 

Pozdrawiam

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Fajnie sie Was czyta, Panowie :)

U mnie kierunek podobny, jak u DK10 w sumie, choć osiągnięć praktycznie zero. Miałem na studiach okres łażenia na lewo na sciankę AKG w Łodzi, czytało się "W skale" Wacia Sonelskiego, zakładało się korkery i zdobywało się w pionie i w poziomie pomniki i wiadukty (Łodzianie wiedzą które.. ;) ), ale w sumie zawsze bardziej interesowało mnie żeby gdzieś wleźć, niż żeby było trudno po drodze. No i pary w łapach też w sumie brakowało trochę.

Zdecydowanie fajniej wspominam zimowe wypady w Tatry i nieudane próby zdobycia Wołowca (3 sezony pod rząd chyba, zawsze nas śnieg i wiatr wypłaszał), gubienie czapek i pasków od raków, przecieranie trasy do Piątki z Roztoki i inne takie tam. A potem studia się skończyły, życie się zmieniło i od dobrych kilkunastu lat w górach bywam tylko w lecie ("w górach" i "na nartach" to dla mnie nie to samo, mimo, że lokalizacja zbliżona - może jak się zdobędę na skitur to mi się znowu zejdzie). Szansa jednak jest - córka łapie bakcyla powoli (staram się jak mogę) i kto wie, może kiedyś wrócę, o ile do tego czasu się nie rozsypię ze starości ;)

Najfajniejsze w tym wszystkim było to, że czasami schodząc lub wchodząc człowiek zapuścił się w jakieś miejsca, gdzie cywilizacja była mało natarczywa i rozbicie namiotu nie było fanaberią, a koniecznością, po wodę trzeba było iść kilometr, a korzystanie z kuchenki pozwalało na stworzenie czystej magii kulinarnej. Teraz takich miejsc coraz mniej jest. Za to technologia poszła do przodu (np. kupiłem ostatnio 3 osobowy namiot lżejszy, mniejszy i bardziej komfortowy, niż popularna w tamtych czasach brązowa "chińska dwójka"), więc w sumie nie ma tego złego... ;)

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

 i od dobrych kilkunastu lat w górach bywam tylko w lecie ("w górach" i "na nartach" to dla mnie nie to samo, mimo, że lokalizacja zbliżona - może jak się zdobędę na skitur to mi się znowu zejdzie).

 

U mnie góry zawsze były trekkingowo, turystycznie i fotograficznie :)  Narty też były "obok" - do czasu odkrycia skiturów. Teraz fajnie się to połączyło choć doświadczalnie ustaliłem najlepszy parytet: zjazd (z naciskiem na freeride) 55-60% czasu, reszta skitury. W sumie bardzo żałuję, że nie było takiego rozdziału wspinaczkowego jak to koledzy tu piszą bo na niektórych drogach ocieramy się o elementy skialpinistyczne i dość słabo mi to idzie...

 

pozdro

Wiesiek

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

  • 4 lata później...
  • 1 miesiąc temu...
  • 3 lata później...

Dołącz do dyskusji

Możesz dodać zawartość już teraz a zarejestrować się później. Jeśli posiadasz już konto, zaloguj się aby dodać zawartość za jego pomocą.

Gość
Dodaj odpowiedź do tematu...

×   Wklejono zawartość z formatowaniem.   Usuń formatowanie

  Dozwolonych jest tylko 75 emoji.

×   Odnośnik został automatycznie osadzony.   Przywróć wyświetlanie jako odnośnik

×   Przywrócono poprzednią zawartość.   Wyczyść edytor

×   Nie możesz bezpośrednio wkleić grafiki. Dodaj lub załącz grafiki z adresu URL.

×
×
  • Dodaj nową pozycję...