Skocz do zawartości

straaaaaaaaaaaaach????


jan koval

Rekomendowane odpowiedzi

  • Odpowiedzi 64
  • Dodano
  • Ostatniej odpowiedzi

Top użytkownicy w tym temacie

Top użytkownicy w tym temacie

Pamietam to do dzis mialem 4 lata,moj ojciec zabral mnie do karpacza wiechalismy kanapa postawil mnie i na tym koniec wial taki wiatr ze porwalo mnie jak latawiec balem sie ze odlece i nikt mnie nie znajdzie a podobno dzieci na nartach niczego sie nie boja...
Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Takiego prawdziwego "strachu" na szczęście nie miałem .:):):) Natomiast zawsze mam "stracha" jak stoję w kolejce przed wyciągiem a rozpędzeni " super narciarze " hamują na 2-3 m przed kolejką .:mad:

To prawda !!! Hamują,to ambitnie powiedziane.Próbuja sie zatrzymać,raczej :D Pamiętam,jak z moim dzieckiem,zjeżdżaliśmy z Pilska ( to nie tak światowe stoki jak Szacownego Jana-niestety:mad: ) ,ogromna mgła ,jak to na Pilsku,ostatni zjazd ,ludzi brak.Pod nartami miękki śnieg i córa,która ufa ojcu.Oj,ciężki to był zjazd.Gdy pojawił się grunt,padliśmy sobie w ramiona,jakbyśmy niewidzieli się ze 100-to lat !!! Pozdrowienia serdeczne.
Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Ja w swojej krótkiej karierze miałam strach w oczach kilka razy, ale najbardziej wtedy, kiedy mi się kurtka wplątała w pałąki na krzesle i nie mogłam zejsc...Powiesiłam się na moment:eek: ale w ostatniej chwili zeskoczylam z niewielkiej, półmetrowej wysokości... Dla początkującego to było traumatyczne przeżycie.Believe me.
Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

przychodzi mi do głowy jeden raz, gdy miałam naprawdę porządnego stracha. Trwał pewnie kilka sekund... Pierwszy dzień tygodniowego wyjazdu do Les Arcs ze studentami z Politechniki, jakaś potwornie wymuldzona trasa, niewyratrakowana, jak na Francuzów przystało, wybiło mnie na muldzie, poleciałam jakoś niefortunnie, trafiłam zębami na kijek... patrzę, kijek złamany i nastąpiło owe kilka sekund grozy - moja górna jedynka również MUSI być złamana :eek: Na szczęście jednak okazała się trwalsza od kijka i skończyło się tylko na niezwykle namiętnie spuchniętych ustach :D :P
Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Pierwszy dzień w Saalbach po chyba tygodniu opadów śniegu. Pierwszy wjazd kolejką. Na górze okazuje się, że jedna z tras jest dziewicza, niestety nie od wczoraj tylko od początku opadów. Szalony przyjaciel decyduje - to jedziemy tą z puchem. Okazało się, że było jakieś 40 - 50 cm miękkiego śniegu. Po kilku zakrętach robię błąd, dzioby idą łukiem pod śnieg, narty się zatrzymują, a ja też łukiem, najpierw w powietrzu, a potem tak jak narty - dziobem w głąb śniegu. Pierwsza w miarę przytomna myśl - dlaczego się duszę - ciemno przed oczami - jasne, jestem pod śniegiem. "Wypływam" na powierzchnię, wstaję - tylko dlaczego dalej się duszę!!! Usiłuję złapać oddech i nic. Mijają sekundy, ogarnia mnie przerażenie, co się stało, że nie mogę złapać oddechu. Duszę się! Nie wiem ile to trwało - 15 sekund, może 30. Wszystko jedno ile i tak trwało to całe wieki... Powoli zaczynam oddychać. Po paru minutach dochodzę do siebie i zaczynam kompletować sprzęt... Przyznam, że w nigdy nie przeżyłem takiego przerażenia. Do tej pory, wjeżdżam w świeży śnieg z obawą. Wtedy byłem tak psychicznie zmaltretowany, że grzecznie trawersem przez laski i łąki dojechałem do trasy. Zastanawiam się co się stało.
  • Albo po zanurkowaniu wciągnąłem do płuc, oskrzeli i tchawicy sporą porcję śniegu i dopiero jak się stopiła, mogłem złapać oddech.
  • Albo lądując przyłożyłem o coś klatką piersiową i mnie "zatkało". Tylko tam wszędzie było miękko :D. Ale może jakiś kamień pod śniegiem?
A może jedno i drugie???. Janek, ciekawy jestem co ty o tym sadzisz. Pozdrawiam wszystkich przerażonych :rolleyes:. Tadek. PS. A co czują porwani przez lawiny, choć w niewielkim stopniu wiemy tylko Kurczak i ja, bo oboje się dusiliśmy pod śniegiem. :eek:
Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Pierwszy dzień w Saalbach po chyba tygodniu opadów śniegu. Pierwszy wjazd kolejką. Na górze okazuje się, że jedna z tras jest dziewicza, niestety nie od wczoraj tylko od początku opadów. Szalony przyjaciel decyduje - to jedziemy tą z puchem. Okazało się, że było jakieś 40 - 50 cm miękkiego śniegu. Po kilku zakrętach robię błąd, dzioby idą łukiem pod śnieg, narty się zatrzymują, a ja też łukiem, najpierw w powietrzu, a potem tak jak narty - dziobem w głąb śniegu. Pierwsza w miarę przytomna myśl - dlaczego się duszę - ciemno przed oczami - jasne, jestem pod śniegiem. "Wypływam" na powierzchnię, wstaję - tylko dlaczego dalej się duszę!!! Usiłuję złapać oddech i nic. Mijają sekundy, ogarnia mnie przerażenie, co się stało, że nie mogę złapać oddechu. Duszę się! Nie wiem ile to trwało - 15 sekund, może 30. Wszystko jedno ile i tak trwało to całe wieki... Powoli zaczynam oddychać. Po paru minutach dochodzę do siebie i zaczynam kompletować sprzęt... Przyznam, że w nigdy nie przeżyłem takiego przerażenia. Do tej pory, wjeżdżam w świeży śnieg z obawą. Wtedy byłem tak psychicznie zmaltretowany, że grzecznie trawersem przez laski i łąki dojechałem do trasy. Zastanawiam się co się stało.

  • Albo po zanurkowaniu wciągnąłem do płuc, oskrzeli i tchawicy sporą porcję śniegu i dopiero jak się stopiła, mogłem złapać oddech.
  • Albo lądując przyłożyłem o coś klatką piersiową i mnie "zatkało". Tylko tam wszędzie było miękko :D. Ale może jakiś kamień pod śniegiem?
A może jedno i drugie???. Janek, ciekawy jestem co ty o tym sadzisz. Pozdrawiam wszystkich przerażonych :rolleyes:. Tadek. PS. A co czują porwani przez lawiny, choć w niewielkim stopniu wiemy tylko Kurczak i ja, bo oboje się dusiliśmy pod śniegiem. :eek:

mysle ze to pierwsze: "wdychnales" snieg ktory spowodowal brak wymiany tlenowej: jest to bardzo paskudne uczucie...... wszyscy radza zeby przed wpadnieciem w snieg nie oddychac ale to jest odruch i latwo mowic. snieg po kilku secundach sie stopil i umozliwil oddychanie.........
Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

ja pozwolę sobie podłączyć się pod ten temat, chociaż nie jest to aż takie spektakularne zjawisko, a raczej delikatna kwestia, chociaż BARDZO często spotykana i niestety ignorowana lub (częściej) niezauważana - mam nadzieję :).. - chodzi mi raczej o te małe "straszki" - drobne lęki - obawy przed troszkę większą prędkością, "wielkie oczy" przed przejściem linii spadku stoku, drżenie kolan i wszelkie tego typu obawy i objawy.. . Z moich doświadczeń to właśnie te sytuacje mają duży wpływ na to czy będziemy się szybko uczyć jazdy, czy polubimy ten sposób spędzania czasu.. . Niestety najczęściej te delikatne, króciutkie chwile gdzieś umykają większości uczących innych jazdy.. - to takie moje spostrzeżenia ze stoków.. A niestyty częstym widokiem jest "trzęsący" się narciarz i drugi - 100 metrów niżej ryczący "jedź !, jedź !!.. :) - no szlak mnie trafia jak widzę coś takiego.., i trafia mnie niestety dość często.. pozdro jahu
Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

ja pozwolę sobie podłączyć się pod ten temat, chociaż nie jest to aż takie spektakularne zjawisko, a raczej delikatna kwestia, chociaż BARDZO często spotykana i niestety ignorowana lub (częściej) niezauważana - mam nadzieję :).. - chodzi mi raczej o te małe "straszki" - drobne lęki - obawy przed troszkę większą prędkością, "wielkie oczy" przed przejściem linii spadku stoku, drżenie kolan i wszelkie tego typu obawy i objawy.. . Z moich doświadczeń to właśnie te sytuacje mają duży wpływ na to czy będziemy się szybko uczyć jazdy, czy polubimy ten sposób spędzania czasu.. . Niestety najczęściej te delikatne, króciutkie chwile gdzieś umykają większości uczących innych jazdy.. - to takie moje spostrzeżenia ze stoków.. A niestyty częstym widokiem jest "trzęsący" się narciarz i drugi - 100 metrów niżej ryczący "jedź !, jedź !!.. :) - no szlak mnie trafia jak widzę coś takiego.., i trafia mnie niestety dość często.. pozdro jahu

Bardzo dobra uwaga... Ja bym to określiła w ten sposób: "Nie pamięta wół, jak cielęciem był..."
Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Mój ostatni wypad na majowego Moelltala. Siedzimy sobie na małym co nieco na pięknym słonku w Arena Ski Bar przy górnej stacji kreta, a dolnej stacji gondolki. Kupę ludzi, opalanie, śmiechy, kawały etc. itd. Wtem z dosyć stromej końcówki zjazdu z 9-tki sunie koleżka z ... dzieckiem w nosidełku na plecach !!! Zrobiło się trochę nieprzyjemnie, bo każdy sobie od razu coś nieprzyjemnego wyobraził. No i ten koleżka (chyba kasztan) nawet jeszcze sobie lekko "halsował", naturalnie bez kijków, no i ... przy samej stacji jak nie wyrypał się jak długi !!! Koleś naturalnie zaraz się pozbierał, ale wszyscy myśleli, że dziecku coś sie stało, bo leżało buzią w śniegu przez dłuższą chwilkę zupełnie się nie ruszając !!! Na całe szczęście po chwili, która wydawała się wiecznością dzieciątko się uniosło, poczym okazało się, że nic mu się poważnego nie stało ! Ale i tak zapanowała konsternacja i wielkie oburzenie wśród międzynarodowego towarzystwa siedzącego przy tej knajpce. Każdy po swojemu wyraził opinię o tym typie, tak że nawet typ nie usiadł w ogródku tylko czmyhnął od razu do kreta. Zawsze na stoku nie boję się o sobie, a o bezmyślnych - często - ludzi jadących przede mną, którym wydaje się, że stok należy wyłącznie do nich. Zaś jazdę z niemowlęciem powinno się zakazać na stałe we wszystkich narciarskich resortach ! Zdravim :-)
Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

W czasach swoich studiów w liceum w Karpaczu startowaliśmy w klubie k.s.Budowlani ( dzisiaj, chyba, Śnieżka ) Było to w czasach, gdy jeszcze nie wymyślono bezpiecznikowych wiązań i w uzyciu były tzw. langrymeny ( nazwa wszystko tłumaczy ) No i pojechałem na swoje pierwsze w życiu zawody, m.in. w biegu zjazdowym do Szklarskiej Poręby. Trasa zjazdowa podówczas biegła zw Szrenicy do kotła szrenickiego a potem wąską i okropnie muldziastą z natury przecinką w dół. Byłem wówczas juniorem grupy B a organizatorzy, aby uniknąć przechwalania się, kto komu dołożył, każdą grupę zawodników poszczali z innego miejsca. Nam wypadło startować już na stromym stoku kotła, na którym nie można było ustać w linii spadku. Na sygnał sędziego ( elektronicznego pomiaru także wówczas jeszcze nie było ) trzeba było skoczyć, obrócić się w powietrzu i rzucić w tą studnię. Miałem dość daleki numer, więc miałem czas napatrzeć sie na wszystki przypadki, jakie zdażały sie na widocznej części trasy. Czułem jak serce stopniowo podjeżdża mi do gardła i mało się nie pożygałem ze strachu. Oczywiście - udawałem że comitam. Wreszcie przyszła kolej na mnie. Strach minął gdy tylko ruszyłem. Trzeba było się skupić, żeby się nie dać zabić. Jak widzicie - przeżyłem i mam się dobrze. Po latach koledzy, których wówczas podziwiałem za newzruszoną odwagę, przyznali się, że oni także umierali ze strachu, ale przecież - kto by się przyznał - kwas :)
Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Takich straszków i strachów o których pisze jahu i większych i mniejszych miałem i miewam sporo, towarzyszom chyba każdem narciarzowi i to bez względu na umiejętności. Jednak najwięcej obaw i strachu przed (wogóle) stanięciem na nartach, miałem 10 miesięcy po tym jak(dosłownie) zostałem skasowany przez snowbordzistę. Pozwolicie że o szczegółach nie będę pisał. Do dzisiaj (a było to 12 lat temu ) bardzo często jadąc spoglądam kątem oka co dzieje się za mną, pozostał taki mały straszek;):) Mimo wszystko jednak narty to coś wspaniałego:):):); Pozdrawiam
Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

  • 3 miesiące temu...
Widzicie jak odświeżyłem wątek:D co do tej sytuacji na Chopoku-wiadomo, że nikomu nie chciałem zrobic krzywdy, zwłaszcza w taki sposób i wcale nie jeżdżę tak brawurowo (bardzo rzadko, bo wiem jakie są warunki), akurat pech chciał, że akurat wtedy, akurat tam spotkałem tych ludzi. Mam nauczkę i od tego czasu jeżdżę głównie poza trasami, gdzie sam sobie jedynie robię krzywdę jakby co:D "...to jakby strzelać i bać się, że się w kogoś trafi..." ejj, przeciez nie chce nikomu zrobić krzywdy, chodziło o strach w danym momencie, gdy dziecko się nagle wyłoniło zza tego progu. a z drugiej strony powiedzcie- branie 7letniego malucha na najtrudniejsza trase na chopoku, to sprawa (jak na moj gust) podobna do brania niemowlaka w nosidełku na narty.
Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Witam wszystkich pozytywnie zakręconych, po mojej dłuższej "niebytności" na forum. Podobnie jak Mitek, Tadeusz T i wielu innych uważam, że każdy niezależnie od poziomu swoich umiejętności ma prawo do korzystania dokładnie ze wszystkich stoków. Jednak zanim zdecydują się na trudniejsze trasy wpierw pomyślą nad konsekwencją swoich wyborów. Jak napisał jahu, nic bowiem nie zastąpi myślenia i zachowania zdrowego rozsądku, zresztą nie tylko na stokach. Ale, aby być w prawdzie... :) Tadziu, napisałeś do Janicy:

Może jednak trochę refleksji nad swoim postępowaniem.

i na podstawie tego co On napisał wcześniej:

NA szczęście skonczyło się dobrze, kupiłem sobie żółwia, a na pałę jeżdż tylko gdy jestem sam na stoku, najlepiej o 8.30 rano.

wydaje się, że taka refeksja miała miejsce :)
Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

"...to jakby strzelać i bać się, że się w kogoś trafi..." ejj, przeciez nie chce nikomu zrobić krzywdy, chodziło o strach w danym momencie, gdy dziecko się nagle wyłoniło zza tego progu. a z drugiej strony powiedzcie- branie 7letniego malucha na najtrudniejsza trase na chopoku, to sprawa (jak na moj gust) podobna do brania niemowlaka w nosidełku na narty.

Witam Mój syn 7 lat skończy w marcu 2009 a zapewniam się, że narciarsko wielu dorosłych możę się od niego uczyć - tak techniki jak i taktyki i narciarskich zachowań. Sprawa nie w wieku tylko w stopniu narciarskiej wiedzy. Wiadomo, że nie chcesz nikomu zrobić krzywdy - inaczej to byłby kryminał. Chodzi mi tylko o to że pewne zachowania powinny byc odruchem. Takim oddruchem w moim mniemaniu jest zwalnianie do prędkości absolutnie bezpiecznej i odpowiedni najazd na przełamanie stoku. To po prostu powinien być naturalny bezwarunkowy odruch tak jak i wiel innych zachowań. Pozdrawiam serdecznie

Użytkownik Mitek edytował ten post 08 wrzesień 2008 - 17:51

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

a z drugiej strony powiedzcie- branie 7letniego malucha na najtrudniejsza trase na chopoku, to sprawa (jak na moj gust) podobna do brania niemowlaka w nosidełku na narty.

Myslę, ze to juz jest sprawa rodzicow. Jesli dziecko bardzo dobrze sobie radzi , widzialem jak maluchy na tej samej trasie "Lataly", ze prawie ich dopędzic bylo strasznie:D, to czemu nie.:)
Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

a z drugiej strony powiedzcie- branie 7letniego malucha na najtrudniejsza trase na chopoku, to sprawa (jak na moj gust) podobna do brania niemowlaka w nosidełku na narty.

ee tam, moja córa miała niecałe 5 lat jak jeździła ze mną na Pilsku :), radziła sobie całkiem swobodnie.., nawet z "wtelepaniem" się na tą górkę - kto świadomy ten wie o czym mówię.. :) Swoją drogą - Taaaka góra, taki potencjał, takie możłiwości.. - pomażyć o dopasowanej infrastrukturze do niej - ehhh.. - żadne Chopoki czy inne Donovale razem wzięte nawet by nie mogło się równać.. W tej chwili (7 lat) i już z dużą swobodą układa całość skrętu na krawędzi.. ;), ... że się tak pochwalę.. :D pozdro jahu

Załączone miniatury

  • DSC_0139.jpg
  • DSC_0103.JPG

Użytkownik jahu edytował ten post 09 wrzesień 2008 - 07:13

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Dołącz do dyskusji

Możesz dodać zawartość już teraz a zarejestrować się później. Jeśli posiadasz już konto, zaloguj się aby dodać zawartość za jego pomocą.

Gość
Dodaj odpowiedź do tematu...

×   Wklejono zawartość z formatowaniem.   Usuń formatowanie

  Dozwolonych jest tylko 75 emoji.

×   Odnośnik został automatycznie osadzony.   Przywróć wyświetlanie jako odnośnik

×   Przywrócono poprzednią zawartość.   Wyczyść edytor

×   Nie możesz bezpośrednio wkleić grafiki. Dodaj lub załącz grafiki z adresu URL.


×
×
  • Dodaj nową pozycję...