Skocz do zawartości

Szymon

Members
  • Liczba zawartości

    425
  • Rejestracja

  • Ostatnia wizyta

Odpowiedzi dodane przez Szymon

  1. Ze sportów "lotniczych" to w zeszłym roku zacząłem latać na takim małym "samolociku podwodnym", kapitalna sprawa, dużo bezpieczniej a frajda nie mniejsza niż na nartach. No i cały rok można tak się bawić jeśli tylko wieje, nawet na lodzie  z łyżwami czy na śniegu z nartami.

     

     

     

     

     

     

    A gdy wiatr za słaby.

     

    • Thanks 1
  2. No rzeczywiście, nie wiedziałem że na nizinach można robić kilkuset kilometrowe przeloty na termice, to na pewno bezpieczniejsze niż latanie w górach.

    Na jaką wysokość da się wyciągnąć paralotnią na holu, że termikę można już złapać?

     

  3. 12 godzin temu, lubeckim napisał:

    12 lat jestem uwikłany w aktywne uprawianie paralotniarstwa. Latam około 35 godzin rocznie, czyli dość niedużo. Przez ten okres zaliczyłem zarządy kilku dużych stowarzyszeń paralotniowych (w tym taki odpowiednik PZN) a przede wszystkim miałem okazję zobaczyć jak zmienia się sprzęt, środowisko, poziom wyszkolenia itp.

    Powtórzę po raz kolejny, bazując na moim 12 letnim doświadczeniu. Twierdzenie, że paralotnia jest niebezpieczna bo może się podwinąć a szybowiec jest bezpieczny, bo jest sztywnopłatem jest po prostu głupie. Przez te 12 lat mogę rzucić kilkoma katastrofami ze skutkiem śmiertelnym w szybownictwie. Dwa wjechania w las na Bezmiechowej. Zniszczenie statecznika poziomowego przy starcie na Bezmiechowej. Wjechanie w korkociagu w las na zachodnim zboczu Żaru. Śmiertelne wypadki w Tatrach podczas zawodów w Previdzy. Wszystko powyższe, to wypadki szybowcowe zakończone śmiercią pilota na miejscu. W szybowcu jest albo spoko albo krew leje się strumieniem. Nie ma w zasadzie stanów pośrednich.

    Paralotnia ma tą fajną zaletę, że ma bardzo duży zakres potencjalnych konsekwencji. Obrażenia podczas wypadków też są różnorakie. Naszym branżowym uszkodzeniem jest kompresyjne złamanie (zgniecenie) kręgosłupa, które może mieć różne konsekwencje neurologiczne w zależności od okoliczności.

    Paralotnia NIGDY nie podwija się ot tak bez powodu. Podwinięcia paralotni ZAWSZE wynikają z zaistnienia jakichś konkretnych warunków. Pomijając zły stan techniczny skrzydła i zerwanie opływu laminarnego przez powietrze "przeciekające" przez szmatę, jest to turbulencja. Od startu w zbyt silnym wietrze i wlot w rotor nisko nad startem, przez podejście do lądowania znad przeszkody, przez wlot na zawietrzną stronę zbocza. Kończąc po prostu na wykładaniu w kominie termicznym, najczęściej po jego zawietrznej stronie.

    Wytłumaczenie subiektywnych detali dotyczących aerodynamiki i noszeń termicznych dalece wykracza poza zakres tego forum narciarskiego. Zatrzymam się na tym, że w wielu tego typu przypadkach wykładanie się szmaty da się wyłapać zanim jeszcze wejdzie, a gdy wejdzie skrzydło da się wyprowadzić do poprawnego stanu lotu.

    Nie znam Waszych kolegów i nie chcę ich obrażać ani deprecjonować ich wiedzy. Z drugiej strony argumenty pilota samolotowego, wiatrakowcowego na temat paralotniarstwa przypominają mi sytuację, w której miałbym instruktorowi SITN albo PZN mówić jak ma szkolić. Ja jestem wyszkolony do pilotowania paralotni i poświęciłem bardzo dużo czasu i absurdalną ilość pieniędzy na zdobycie pewnego nalotu i doświadczenia. Miałem kilka dużych wyskładań ale nigdy w powietrzu nie bałem się, że zaraz mogę się rozwalić o glebę. Nie wypowiadam się o pilotażu samolotów, bo nie mam na to uprawnień i nie leży to w zakresie moich zainteresowań. Nie wypowiadam się na tematy narciarskie, bo mam w tym temacie raczej małą wiedzę - wolę po prostu zapłacić Adamowi Duchowi albo innemu instruktorowi, bo wiedza kosztuje.

    Znam środowisko (nie tylko paralotniowe), również od psychologicznej strony. Wiem jak ludzi potrafią przeceniać swoją wiedzę i twierdzić, że potrafią więcej niż faktycznie. Znowu nie chcę obrażać Waszych kolegów, bo ani Was ani ich nie znam. Zaś jednak nadmienię, że poziom wyszkolenia pilotów GA jest różny. Czasami wręcz słaby. Zdobycie obecnie PPL to kwestia wyłącznie pieniędzy i niczego więcej. Można utyskiwać, że za ""starych czasów"" to było tamto albo sramto. Fakt jednak faktem, że poziom wyszkolenia w APRL był bardzo dobry. Obecnie część pilotów GA ma takie zaufanie do elektroniki, że po zdjęciu klemy z akumulatora spowodowało by szybko wypadek.

     

    Jako, że w mojej karierze pilota naoglądałem się duży przykrych obrazków, w tym ciało mojego kolegi podczas okazania zwłok, zapakowane do czarnego worka, tak staram się dać tamtemu środowisku coś z mojej wiedzy i doświadczeń. Powtarzam zawsze, nieco łechtając ego pilotów: Paralotniarz to nie jest jakiś tam zwykły turysta, harcerz, cyklista a nawet narciarz. Paralotniarz jest zgodnie z napisem w dokumencie: "Członkiem personelu lotniczego". Osobą posiadającą (powiną posiadać) bardzo specjalizowane wyszkolenie i wiedzę. Bezpieczeństwo personelu lotniczego zależy wyłącznie od wyszkolenia, wiedzy teoretycznej, nalotu i ogólnego doświadczenia. Im więcej szkolenia i tego wszystkiego, tym mniejsza szansa na doprowadzenie do katastrofy. Zdrowy rozsądek też się przydaje. To taka analogia to narciarskiego: "jeżdzę szybciej niż potrafię, bo lubię zap____ć"

    Procedury w lotnictwie pisane są krwią tych, którym nie wyszło. Jeden instruktor Polskiego Związku Alpinizmu z Centralnego Ośrodka Szkolenia "Betlejemka" powiedział: 

    Jeżeli dla kogoś problemem jest to, że paralotnia się podwija, to niech nie lata na paralotni. Jeżeli dla kogoś problemem jest to, że na nartach można przy____ć, rozwalić sobie kolana i do końca życia kuśtykać albo chodzić o kulach, to niech nie jeździ na nartach.

    Dla kanapowych specjalistów od ratownictwa górskiego narciarstwo też jest sportem wysoce ekstremalnym i burżujskim. Takim, które powinno zostać obłożone wysokimi rygorami ubezpieczeniowymi, bo przecież "akcje GOPR kosztują" i tego typu zwykłe brednie piep____e bez pojęcia o tym jak działa GOPR.

    I teraz trochę samopromocji - dwa filmy z mojego niszowego mikrokanału

     

     

     

    Nie interesowałem się ostatnio statystykami ryzyka w tych sportach, a to one mówią więcej niż taka dyskusja, na tym filmie z Nowej Zelandii jest o tym mowa w okolicy 4 minuty filmu, tam glajty wypadają gorzej od szybowców, ale lepiej niż np. downhill na rowerze.

    Zajawkę na szybownictwo miałem jakieś 30 lat temu, przeczytałem wtedy wszystkie książki o szybownictwie i sportach samolotowych jakie w Polsce wydano, łącznie z podręcznikami pilotażu, z teorii wiem trochę więcej niż kompletny laik. Miałem tylko jeden lot zapoznawczy na Bocianie (właśnie dzięki kumplowi, który już wtedy szkolenia prowadził), kursu nigdy nie zrobiłem, nie miałem wtedy kasy na szkolenie, ale też miałem świadomość ryzyka, co nie było bez znaczenia w ostudzeniu mojego entuzjazmu. Być może to jeszcze przede mną, dzieci praktycznie odchowane, finansowo to też teraz jest w zasięgu, a nawet dziadki za sterami szybowca to nie rzadkość.

    Może powiem co mi się w paralotniarstwie nie podoba.

    Na równinach bez napędu nie polatasz, start za wyciągarką jest chyba zdecydowanie za niski na termikę. Zostaje latanie na żaglu w górach, to też stosunkowo niskie loty w dodatku z małymi prędkościami (20-70km/h), poza tym zakresem prędkości jesteś w poważnych tarapatach i po kilku sekundach rozbijasz się o glebę (bo jesteś nisko i mało czasu na ratowanie sytuacji). Gwałtowne zmiany kierunku i prędkości wiatru (o co w górach nisko nad zboczem łatwo) mogą łatwo wyrzucić cię z bezpiecznego zakresu prędkości i złożyć szmatę, przy mocniejszym podmuchu zdmuchnie cię na zawietrzną, a pogoda zmienna jest.

    Z plusów to "stosunkowo" tani sprzęt, bezpłatne latanie i wolność w wyborze miejsca i terminu (o ile są warunki i masz blisko do gór).

    Szybowce latają dużo szybciej 80-250-300km/h (najczęściej 120-170kmh przelotowej), gwałtowna zmiana prędkości wiatru raczej nie wyrzuca ich z bezpiecznego zakresu (dużo większy margines), z kolei duża prędkość pozwala szybciej uciec z jakichś turbulencji, o zdmuchnięciu na zawietrzną zbocza też raczej nie ma mowy z takim zapasem prędkości, skrzydła się nie deformują pod wpływem turbulencji. O odporności konstrukcji na turbulencje może świadczyć fakt, że jeszcze kilkadziesiąt lat temu dozwolone były przeloty na frontach burzowych i latanie w chmurach, a wtedy kompozytów nie było tylko drewno.

    Na równinach na termice można latać całymi dniami pokonując setki kilometrów na wysokościach 500-1500-2000m, po zaniku noszeń będąc na wysokościach 500-200 masz około 10 minut, żeby poszukać terenu do lądowania i możesz go szukać w odległości jakichś kilku czy nawet kilkunastu km, poniżej 200m masz jeszcze kilka minut, żeby ocenić lądowisko i dobrze do niego podejść.

    Dla porównania np. taka Wilga będąc na przelotowej 200m po awarii silnika ma około 12 sekund do przyziemienia, to jest dopiero hardcore.

    No ale paralotnia po splątaniu szmat na żaglu ma do kilku sekund i to nie do lądowania tylko rozbicia się.

    To wszystko wg mnie sprawia, że lecąc szybowcem jesteś w dużo mniejszym stopniu narażony na zaskakujące sytuacje, które nie dają czasu na reakcję. Nawet przygodne lądowania w źle wybranym terenie często kończą się tylko uszkodzeniem szybowca. Śmiertelne  są głownie przeciągnięcia na małej wysokości, ale to bardziej błąd pilota niż jakieś zaskakujące czynniki zewnętrzne czy awarie sprzętowe. Zawody to inna bajka, tam często rywalizacja odsuwa rozsądek na bok.

    Latanie wysoko i szybko jest zdecydowanie bezpieczniejsze niż nisko i wolno.

     

    • Like 2
  4. 3 godziny temu, lubeckim napisał:

    @Jan zapraszam do dyskusji.

    W szybowcu skrzydła nie podwiniesz - tak mówi mój kumpel, instruktor szybowcowy.

    Jakieś turbulencje, duszenia mogą zdeformować i splątać szmaty, nadmierna prędkość podwinąć, przeciągnięcie chyba też może splątać.

    Na paralotni łatwiej znaleźć lądowisko, ale na szybowcu ze względu na doskonałość jest znacznie więcej czasu na jego znalezienie i na znacznie większym obszarze można go szukać, ja bym wolał szybowiec.

    W sumie nie znam się, ale ci których znam i się znają, na szmatach nie latają.

     

  5. Cześć,

    po długiej nieobecności udało mi się wrócić,

    cieszę się że forum przetrwało i ma się dobrze,

    jak będę miał coś do powiedzenia chętnie się wtrącę do dyskusji.

    Pozdrawiam wszystkich narciarzy.

     

    • Like 5
    • Thanks 1
  6. A jakie auto i silnik? U mnie jest podobnie. 

     

    Audi A6 2.0 tdi. Przy 140 bez rowerów spali poniżej 7 litrów, w 8 litrach się mieszczę przy 160-180, a 140 z rowerami wyszło 9 litrów.

  7. Ja nie widzę różnicy między wędkowaniem dla sportu.  a obijaniem szczeniaka bejsbolem. Jedno i drugie to dręczenie zwierząt dla przyjemności.

    Czy ktoś użyje prądu lub granatów, to już bez różnicy.

     

    Są jednak pewne różnice. Granat zabija wszystko co znajdzie się w pobliżu. Odpowiednio dobrany prąd nie zabija ryb tylko je paraliżuje na góra kilka minut, zwykle kilkadziesiąt sekund, można wybrać z wody to czego potrzebujemy, reszta przeżyje, aczkolwiek jakiś stres dla ryb ta metoda powoduję, ale jest zabroniona i oprócz kłusowników nikt tak nie łowi. Łowienie prądem jest też stosowane w prywatnych wodach, np w gospodarstwach rybackich do selektywnego pozyskiwania ryb, całkiem legalnie można więc kupić odpowiednią aparaturę do tego.

    Z kolei wędkarstwo pozwala selektywnie łowić zarówno ze względu na gatunek jak i rozmiar. Ja np. łowię wyłącznie sandacze, bo wg mnie to najsmaczniejsze ryby na świecie, a da się to robić selektywnie. Co prawda od czasu do czasu trafi się również szczupak lub sum, ale to też są w miarę smaczne ryby, więc dostaną niezwłocznie w łeb i trafią na patelnię. To nie jest męczenie ryb dla przyjemności (chyba że dla przyjemności konsumpcji).

    Ale kupując rybę w sklepie też powodujesz, że musiała ona przeżyć jakiś stres przy jej odłowieniu i zabiciu. A łowiąc ją własnoręcznie mam pewność, że zostanie przeze mnie zabita bez zbędnego cierpienia, że jest świeża, a dodatkowo mam przyjemność z tego, że potrafiłem ją złapać. Nie widzę tu szkodliwości czynu większej niż samo spożywanie ryb przez kogokolwiek.

     

    Natomiast jest cała rzesza wędkarzy którzy preferują metodę Catch & Release czyli złów i wypuść. Jest to po części odpowiedzią na nieefektywną gospodarkę PZW, która doprowadziła do wyrybienia wód, a po części zaspokojeniem ich chuci, żeby łowić jak najwięcej dla "sportu", mimo że nie mają potrzeby konsumpcji. Nie pochwalam, ale nic na to nie poradzę.

     

    W każdym razie jeśli ktokolwiek ryby spożywa, nie czyni im mniejszej krzywdy niż ja. Te ryby odławiane sieciami nie dostają indywidualnie pałką w łeb tylko zdychają z braku tlenu w chłodni na kutrze, przygniecione tonami innych ryb.

  8. Szybownictwo - piękne hobby, swego czasu miałem sporą zajawkę na to. Pod koniec lat 90-tych miałem kumpla instruktora szybownictwa, zaprosił mnie na lot zapoznawczy (aeroklub LOT-u - wtedy stacjonowali w Piotrkowie, później przenieśli się do Radomia). Polecieliśmy właśnie Bocianem, wyciągnął nas samolot na 600m, była dobra termika, podstawa cumulusów na 1600m, polataliśmy z godzinę, na koniec kilka zwitek korkociągu, szybowiec nie był dopuszczony do pełnej akrobacji. Ale mnie wzięło ostro, przeczytałem chyba wszystkie książki wydane po polsku na ten temat, pojechałem też oglądać mistrzostwa Europy w akrobacji (były w Michałkowie koło Ostrowa Wlkp.). Ostatecznie na kurs nigdy się nie zapisałem i na tym się skończyło, może jeszcze kiedyś...

  9. No pewnie spoko. Miałem podobnego Lenovo w pracy.

    Tylko to są profesjonalne stacje robocze.  Czyli 2-3 droższe niż zwykły laptop o podobnej wydajności.

    W czym są lepsze? Nie mam pojęcia. W CADach, zwykłe gamingowe działały tak samo dobrze. Byle była karta NV (ale wystarczy zwykła, nie musi być quadro)

     

    Mówiłem, że się nie znam, ekran jest OK. :)

  10. Ekran - 17" matowy

     

     

    Nie znam się za bardzo, ale ten ekran 17" matowy był dla mnie ważny, potrzebowałem w miarę duży i matowy bo do cad'a, ze 2 lata temu kupowałem i mało jest takich laptopów, ostatecznie padło na lenovo P71 i jest spoko.

  11. Życie, jak się wyglebisz z orczykiem między nogami to i genitalia odczują i raczej samodzielnie się nie wypniesz...

     

    dlatego się nie wyglebiam. :)

    Zresztą jak włożysz pionowo, to łatwo się uwolnić w razie upadku.

    Z kolei jadąc normalnie (z boku) w 1 osobę na stromym jest cholernie niewygodnie, bo pod ciężarem orczyk chce w bok wyskoczyć.

  12. Bety byly ok. W odroznieniu od alfy -czyli klona ktoregos markera ze skrzynkowym tylem. Katastrofa... wypinaly kiedy same chcialy. A jak trzeba bylo to stawialy opor... :-). Ogolnie samo skuteczne zatrzasniecie tylu to byl sukces. Czysciutki but i precyzyjne docisniecie . I tak 5-6 razy... :-). Na stoku niewykonalne....... brrrr

     

    Dokładnie, pamiętam, że tylną część wiązania spinałem do buta tym paskiem, co potem skistopy je wyparły, nie sposób było to zapiąć. Plus był taki, że nie wolno było się przewracać, bo się nie wypną - od razu pojawił się progres. ;)

    Zresztą to samo było w wiązaniach gamma, takie z wąsami z przodu i sprężyną, możliwą do ustawienia w 3 położeniach.

  13. Cześć

    No właśnie logiki. Skoro dementujesz to potwierdzasz, że informacja mogła być potraktowana poważnie, że Ty sam mogłeś ją tak potraktować bo "sprawdzałeś". Dementując wbrew pozorom nadałeś jej pozory informacji a nie zwykłej głupoty.

    Weź sobie Superekspress i dementuj.

     

    Pozdrowienia

     

    Zaraz, zaraz, skoro zareagowałeś na tą moją dementację to nadałeś jej pozory nieprawdziwości, a tym samym pozory prawdziwości pierwotnej informacji, a nie zwykłej głupoty. No bo skoro Mitek się do tego odniósł, to musi być coś na rzeczy. Zamiast zignorować, zareagowałeś. "Lecz się stary...". :D

    Bo jeśli nie można dementować głupot, to bezwzględnie nie można! Taka wredna jest logika!

  14.  

    A tu na forum, widzę że inżynier urósł już niemal do poziomu prezesa Orlenu. ;)

     

    Wykształcenie to tylko jeden z elementów wpływających na lepsze zarobki, wcale nie najważniejszy, ludzie mają różne cechy charakteru, jednym się chce innym mniej, mają skłonność do podejmowania ryzyka lub nie, wyznaczają sobie cel i konsekwentnie do niego dążą, a inni nie lubią chodzić pod wiatr.

    Pieniędzy nie dostaje się za wykształcenie tylko za efekty pracy. Wśród moich znajomych prowadzących firmy budowlane zarabiam prawdopodobnie najmniej, a jestem najlepiej z nich wykształcony w kierunku budownictwa, ale nie narzekam, że to niesprawiedliwe. To bardzo sprawiedliwe, bo mnie się nie chce siedzieć po nocach i robić wyceny, nie chce mi się brać roboty, na którą będę musiał dojeżdżać po 50km przez kilka tygodni, itd. Widocznie uznałem, że obecne zarobki mnie satysfakcjonują. Ktoś inny na moim miejscu potrafiłby wycisnąć 3 razy więcej, a jeszcze inny 3 razy mniej i też byłby zadowolony. Na tym to chyba polega. Znam wielu ludzi z wykształceniem podstawowym i wielkimi zarobkami, ale to im z nieba nie spadło, bardzo ciężko na to pracowali po kilkanaście godzin dziennie (często zapierdalają tak aż do śmierci), a nie po 8 godzin a potem wszystko w dupie, jak większość narzekających.

  15. Jak sobie popsułem skrzynię to cała (używana, ale w pełni sprawna), kosztowała 600zł. W popularnych modelach pewnie są jeszcze tańsze. Dlatego większość wybiera manual.

     

    W segmencie premium manuale odchodzą w zapomnienie, na rynku wtórnym wśród aut w miarę nowych jest ich mało, a przy mocniejszych silnikach często w ogóle nie wsadzają skrzyń manualnych.

    Więc albo szukasz w innym segmencie, albo będziesz musiał dać szanse polubić się automatowi, kijem Wisły nie zawrócisz.

  16. Na forum jak zwykle, alternatywna rzeczywistość. Zakupy nowych aut za 100+ k zł. "Tanie" naprawy za 3k zł.

     

    Wśród kolegów inżynierów, nikt nie ma nowego auta, a 2-3k to często roczne  wydatki na wszystkie przeglądy i naprawy.

     

    Przy kilkunastu tysiącach za naprawę CVT 2-3k zł to względnie tanio (jak dwumas), a to się zdarza raz w życiu auta i tylko jednemu z jego kolejnych właścicieli. Już przy zakupie auta z przebiegiem 150 kkm+ każdy powinien skalkulować, że to może go spotkać. Dlatego zwykle wybierają DSG, a CVT trudno się sprzedaje.

  17. Z historii to pamietam pierwszy upadek na orczyku, nie wiedzialem, ze trzeba puscic i walczylem probujac wstac, w koncu odpuscilem, bo ludzie mnie zachecali popkrzykujac puszczaj, puszczaj... do tej pory zaluje, to mogl byc ekwilibrystyczny wyczyn roku:-) Komus sie udalo?

     

    Mojemu kumplowi.:)

    Połowa lat osiemdziesiątych, między rondem a Kuźnicami taki mały stok po prawej, "Pod Krzyżykiem" się chyba nazywał, talerzyk ze 200 może 300m. Byliśmy tam w dużej grupie z obozem narciarskim, takie czasy, że nie wszyscy mieli kombinezony. Było ciepło i słonecznie, kumpel jeździł w dżinsach i wełnianym swetrze robionym na drutach, kurtkę powiesił na płotku. Wyglebił zaraz po starcie ale dojechał do końca na brzuchu i plecach na zmianę, narty też mu się nie odpięły więc nie widział powodu, żeby z wyciągu schodzić. Był bieluśki jak bałwan na górze, bo sweter łapał śnieg bardzo chętnie.

  18. A uświadomcie mnie posiadacze automatów.

     

    1. Rozumiem, że nie da się z tym hamować silnikiem. To jak hamować przy ostrych zjazdach? Tylko hamulcami?

     

    2. Czy to prawda, że skrzynie dwusprzęgłowe pracują OK do jakiś 150 tys. km (zakładając regularny serwis, BTW co ile trzeba wymieniać olej?) a potem "generuja koszty" w postaci dość drogiego remonciku?

     

    1. Silnikiem hamujesz w trybie manualnym.

    2. U mnie zmiana oleju co 60 tys., Dwusprzęgłowe podobno psują się bliżej 200 tys. i jest to element dość tani w naprawie czy regeneracji, słyszałem o 2-3 tys. zł. Za to bardziej problematyczne i wyjątkowo drogie w naprawie są skrzynie bezstopniowe CVT.

  19. Cześć

    Jakbyś nie zrozumiał to uważam, ze jakikolwiek powielanie, propagowanie, sprawdzanie takich plotek to wysoce szkodliwa głupota. Norm;lany człowiek po prostu nie zwraca uwagi na bzdury.

    Jeżeli poczułeś się urażony skrótową sugestią to sorry.

    Pozdro

     

    Tyle, że ja właśnie dementowałem tą plotkę i starałem się pokazać, że to musi być bzdura.

    Powinno się zignorować? Ale sam zareagowałeś?

    Dementując "moją dementację" chciałeś powiedzieć, że nie mam racji?

    Trochę logiki byłoby wskazane. :)

    pozdro

  20. Co do tych systemów "asysty kierowcy" to zawsze byłem 100 lat za murzynami, bo przez ostatnie 15 lat nie zmieniałem auta, ale zawsze sceptycznie patrzyłem na te nowinki, bałem się, że mogą mi wywinąć jakiś numer na drodze.

     

    Jeździłem Volvem S60 2002 r, 2,4 diesel, 163 konie, żadnych wspomagaczy poza ABS i systemem stabilizacji, który dawno temu się zepsuł i nie działał. Zajebiste auto, nie potrzebowałem nic lepszego, miał być dla syna który niedawno na prawko się zapisał, ale kurs wstrzymano ze względu na wirusa. Niestety żona dachowanie zrobiła i nikt już nim nie pojeździ, ale ona wyszła bez najmniejszego szwanku, więc można powiedzieć, że służył nam wiernie do samego końca (ja też zawsze o niego dbałem).

     

    W każdym razie musiałem kupić coś nowego, od dawna na Audi A6 chorowałem, była okazja (czy raczej pretekst). Zawsze byłem przeciwnikiem automatów, ale w manualu z rynku wtórnego ciężko to kupić w dieslu, a jak słyszałem achy i ochy kolegów na temat DSG to stwierdziłem, że spróbuję, nie będę się z koniem kopał, najwyżej się zmieni za jakiś czas.

     

    Jeżdżę nim raptem od 2 miesięcy, więc opinia może będzie nieobiektywna, do pewnych rzeczy trzeba się przyzwyczaić, zaadaptować, może jeszcze za krótko.

    Co mnie w nim wkur....?:

    1. Automat dupy nie urywa, nie umie nic czego bym nie umiał w manualu, poza szybszą zmiana biegów. W pewnych sytuacjach ma laga przy przyspieszaniu, ale to jeszcze nie dramat. Przede wszystkim muli na niskich obrotach w imię niskiego spalania. Oczywiście na gaz reaguje i przy przyspieszaniu redukuje i kręci znacznie wyżej, ale przy normalnej jeździe i łagodnym przyspieszaniu nie sposób przekroczyć 2000 obrotów. Na manualu zwykle operowałem w przedziale 2-3 tys., czasem do 4 tys., tutaj to jest 1,2-2k obrotów, a w trybie sport z 0,5 tys więcej (przy łagodnym przyspieszaniu). To powoduje problemy z DPFem (za niska temperatura spalin) i co jakiś czas trzeba go przegonić w trybie manualnym po autostradzie na 3-3,5 tys. obrotów, żeby DPFa wypalić, inaczej woła o serwis. Za to przy ostrym przyspieszeniu kręci powyżej 4,5 tys, w manualu odpuszczałem przy 4 tys.

    2. System start/stop - co za kretyn to wymyślił, w imię oszczędności paliwa gasi mi silnik przy byle okazji narażając na szybsze zużycie akumulatora, rozrusznika, silnika i innych podzespołów. Potrafi go zgasić przy manewrach parkingowych, pół metra do przodu, silnik stop, wsteczny, silnik start, pół metra w tył. Da się to wyłączyć, ale nie na stałe, trzeba to zrobić ręcznie po każdym uruchomieniu silnika, zapominam, chociaż powoli wchodzi mi w nawyk. Ta jakby nowe akumulatory produkowało się bez użycia energii nieodnawialnej, jestem pewien, że to strata a nie zysk dla środowiska.

    3. Automatyczny ręczny - niby OK, ale nie całkiem. Przy hamowaniu bez tego systemu w ostatniej chwili odpuszczałem hamulec, żeby nie było tego "zamurowania w miejscu" i bujnięcia tułowiem do przodu. Tutaj "jak się zaciągnie" to nie ma zmiłuj, ryj do przodu leci. Uczę się jak go oszukać (odpuścić w ostatnim momencie), żeby tego efektu nie było, da się zrobić. Ręczny spuszcza się automatycznie po dodaniu gazu, ale nie zawsze. Jak się odepniesz z pasa to przechodzi w tryb manualny (nie spuści się sam), jak otworzysz drzwi kierowcy to samo. Np. na czerwonym odpiąłem pas, żeby sięgnąć telefon z kieszeni (pas przeszkadzał) i nie mogłem ruszyć przez kilka sekund zanim doszedłem o co biega, deprymujące.

    Otworzyłem drzwi, żeby spojrzeć na linię wydzielającą miejsce parkingowe (kamera nie jest zbyt dokładna a było ciasno) i znów zonk, nie jedzie z otwartymi drzwiami. OK, kwestia nauczenia się samochodu, ale nie jest to takie intuicyjne.

     

    Z plusów:

    - cała reszta, nie będę się rozpisywał, do 18-letniego volva to jest przepaść.

×
×
  • Dodaj nową pozycję...