Skocz do zawartości

Gulliwer

Members
  • Liczba zawartości

    43
  • Rejestracja

  • Ostatnia wizyta

Gulliwer's Achievements

Explorer

Explorer (4/14)

  • First Post
  • Collaborator
  • Conversation Starter
  • Week One Done
  • One Month Later

Recent Badges

0

Reputacja

  1. Znaczy jest tak - teraz wszędzie w sklepach sportowych sa buty narciarskie 4 klamrowe. Ja to rozumiem, sa calkiem spoko. Dawno temu, było tak, ze firmy Koflach, Alpine, Raichle robiły buty na jedna klamrę i to bylo zarąbiscie wygodne. przewalałem net w te i nazad, Raichle zostało wykupione przez mamuta i robią buty do trekkingu. Ja sobie życzę normalne, jednoklamrowe buty narciarskie, w zawodach nie startuję a mam w d**pie zapinanie 4 klamer. Jakies podpowiedzi może? Bo strasznie mnie to wkurza.
  2. ja bym jednak obejrzał ten kolor...:D:D:D A wracając do klimatów słowackich i tamtejszej muzy, to proszę, jeden z piękniejszych numerów: YouTube - Marika Gombitová & Miro ?birka - Nespá?me to krásne v nás
  3. Co racja to racja, tez pamiętam ta modę... a ja się zbieram i zbieram do dalszych części, mam nadzieje, ze juz niedługo nastapią..:D:D:D
  4. No proszę, Koninki.. I obserwatorium na Suchorze.. Piękny, wspominkowy tekst, trzeba było wrzucić od razu, nie w załączniku... Oj, podchodziło sie pod Goryczkową.. ISiedziało się zgięty wpół na krzesełkach na Gąsienicowej, ojojojoj..:D:D:D
  5. No pora powspominać sobie sprzęt. Pierwsze narty pamiętam – to były Rysy2 w ciemnoczerwonym kolorze z wiązaniami też Kadra2. Znaczy ten typ wiązań to była taka linkosprężyna, biegnąca wokół podstawy buta i zapinana z przodu na wichajster mocowany haczykiem. Regulacji tegoż nie pamiętam, musiała być dobrze ustawiona bo nigdy, przy żadnym upadku narty nie wypinały ale też i nic sobie nie złamałem. Za to buty to gehenna, jakieś austriackie skorupy nieistniejącej już firmy Karcher czy jakoś tak Kupiłem go od jakiegoś znajomka którego już później nie spotkałem i mogę powiedzieć tylko tyle – może Bóg mu wybaczy tą transakcję bo ja, pomimo wielokrotnie podejmowanych prób – niestety, nie mogę do tej pory. Jakieś badziewie tuż nad kostkę i rypało nogi wzdłuż całej górnej krawędzi, po powrocie potrzeba było około trzech tygodni na wygojenie się nóg. Z sukcesów pierwszego sezonu głównym i najważniejszym było nauczenie się jazdy na orczyku. Styl jazdy był wypadkową pomiędzy wymaganiami stoku a unikaniem jątrzenia ran. Reszta jest milczeniem. Następny sezon był już bajkowy w porównaniu z pierwszym – udało się dopaść jakieś Epoxy z Szaflar, do tego wiązania Beta2 które jakoś tam działały, paski do przypinania nart żeby nie leciały wzdłuż stoku. Bety wypinały, paski trzymały, jak człowiek dobrze walnął to pięknie go te przypięte paskami narty po głowie biły. W Zwardoniu muldy do pasa, było gdzie i jak się uczyć. A i oczywiście buty. To wtedy wchodziły Kasprowe na licencji San Marco, były wąskie co prawda ale rypały tylko tylną część łydki, normalnie nie posiadałem się ze szczęścia bo wystarczał tydzień po powrocie na doprowadzenie się do jakiego takiego stanu. Naprawdę przyzwoite buty kupiłem sobie jeszcze później, to były Fabosy z Krosna ( Fabos robi dla Wos) znaczy robił bo już chyba przestał. Epoxy wymieniłem na nowsze, i zaczęło się robić nieomal normalnie. Oczywiście, Bety były cokolwiek niewygodne do zakładania i zdejmowanie ale działały mniej więcej należycie. To chyba wtedy zacząłem poznawać różnicę w klasie sprzętu. Pojechaliśmy sobie z ówczesnym kumplem z pracy Stefanem na majówkę na Kasprowy. Kwatera gdzieś w okolicach Kuźnic, za oknem potok szumiał, myśmy sobie gadali bo jak raz ojciec Stefana, stary Walczykiewicz to był ten gościu który Herbertowi posadę w melioracji załatwił i dzięki temu masa wierszy powstać mogła. Pogoda była piękna, kobitki zasuwały w miniówkach i T-shirtach, było na czym oczy zawiesić a słońce dawało nieprzytomnie wprost – i od góry i z odbicia od sniegu. Stefan miał wtedy jakiś model Dynamików, na jeden zjazd się zamieniliśmy i cokolwiek oniemialem – jakieś taki skrętne i łatwe w prowadzeniu. Z kolei na moich Stefan się wypieprzył ale głowy nie dam że to wina sprzętu bo jak raz przed nami jechało kilka takich w miniówkach i śledziliśmy je wzrokiem. Stefan być może odrobinę za długo. Skutki uboczne tego wyjazdu były dwa – po pierwsze jako rasowi faceci nie wzięliśmy żadnych kremów i po 3 dniach zdjęliśmy sobie skórę z całej twarzy. Mili koledzy z pracy przynosili nam jabłka i prosili żebyśmy wzięli je do ślicznych różowych pyszczków i na jakiś czas przylgnęła ksywka Prosiaczki. Po drugie – zacząłem się zastanawiać nad zakupem dobrego sprzętu. (CDN)
  6. Właściwy człowiek na właściwym miejscu.. Znam to ze Szczyrku...:D:D:D
  7. Wypadkowość rosnie niebłaganie, to fakt. Ale tak bylo zawsze i chyba pozostanie. Z tym nic sie nie da zrobić, kiedys sie o tym po prostu nie wiedziało az tyle...
  8. Wlochy po raz drugi znaczy. Motyw muzyczny - El Dupa, Bandziorno, link poniżej: http://www.speedysha.../473586753.html Zauroczeni oprzednim sezonem jedziemy w to samo miejsce. Dziecko w zeszłym sezonie bylo na obozie narciarskim we Włoszech z dzianym towarzystwem - game boye, najnowsze komórki i takie tam. Wróciło skruszone cokolwiek i postanowilo jechac z rodzicami. Ruszamy rano, nocleg w Czechach. Mikulov, zadupie nad granica austriacka, znaczy sklepy, kasyna i ekhem, no agencje towarzyskie. Ale hotel fajny, Rohaty Krokodyl się nazywa, trafił nam się pokój z zarąbistym tarasem i podgrzewana podłoga w łazience. Rano wstajemy, 70 km do Wiednia i od razu na autostradę. Lecimy dobrze aż do Cortina d'Ampezzo, pogoda marna, sniezyca non stop ale w tunelach odpocząć można od opadów. W Cortinie się gubimy, wyjeżdżamy na Wenecję i w barze przydrożnym dostaję mapę od gościa z wyjasnieniem, że trzeba jechać nie na Rocca Pietore tylko na Passo Pocol czy jakoś tak... Dojeżdżamy późnym wieczorem, kota piemoncka tym razem nie przyszła. Od rana - ski pasy na Marmoladzie i sioo w dół. Jak dla mnie było ze trzy dni tego jeżdżenia. Tego feralnego dnia wybraliśmy sie nie w strone Marmolady tylko w drugą, do Canazei bodajże. Trasy fajne, nawet dla nic nie umiejących sa piekne widokowe, zjazdy banalne. No i na takim prościutkim, banalnym zjeździe łapię krawędź niewłaściwą nartą. Łomot. Leżę sobe grzecznie, narty nawet nie wypięły, wstaje i słyszę cichy trzask w dolnej części kręgosłupa. Oho, pomyslałem, to kurdę chyba sobie zrobiłem nader dobrze. Taka wada organizmu, niestety, lekkie przemieszczenie w kręgosłupie, normalnie daje się stabiliować mięśniami i działa, chyba że czlowiek niefizjologicznie wstanie. I to niestety własnie zrobiłem. Podniosłem się znowu ale juz niestety po tej drugiej stronie. Do końca dnia dotrwałem ale wieczorem trzeba bylo zlec. Sprawa generalnie prosta jest, w Polsce mam fizykoterapeutę który dwoma zabiegami to ustawia i jest OK. Tutaj nikomu nie wytłumaczę, niestety, o co chodzi. Tabletki i nastepnego dnia na Sellę. W polowie niestety, zgięty wpół wycofuje się do domu. Jedna rzecz - kasę za karnet trzeba wycofać. Telefon do ubezpieczyciela _ cholera, nawet zadziałało, mówi że dottore w Rocca Pietore. jadę. Dottore cokolwiek kuma po angielsku, mówie obrazowo: aj łos raning dałn, ju noł, end it łos ze fatal moment łen aj fiks ze bad edż of maj ski end aj mejd pierdut! Aaaa, pierdut powtórzył uśmiechnięty dottore i chyba u sie spodobało. No to napisał mi pismo do wyciągów, że spajn is bad zainkasował 50 ojro i powiedział że ospedale. się zdziwiłem cokolwiek bo mi wyszło że on o preferencjach seksalnch się wypowiada, tymczasem z dalszej wypowiedzi wynikało że chodzi o szpital. No to wsiadam w samochód i jadę, znajduje to ospedale, nie powiem siostrzyczki jak marzenie, robie rozbiór pakje mnie na rentgena, szumi, robie ubiór i czekam. Przychodzi jakis dottore i mówi że repozyszyn of lumbar vertebra. Wiem że repozyszyn, dziękje i spadam do kas pod Marmoledę. Kasę zwracają lecę do chałupki, robie zakupy u Pani Teresy. Pani Teresa oczywiście nas poznala, prowadzilismy interesujące dialogi okołozakupowe. Reszta jest milczeniem, cholera. Natomiast droga powrotna piękna była, okazało się że jedyna pozycja w której nie boli mnie kręgosłup to ta za kierownicą. Znow Rohaty Krokodyl , kraj i fizykoterapeuta. I mocne postanowienie, że następnym razem się nie dam. Z rzeczy ciekawych po pierwsze - ubezpieczenie działa naprawdę. Po drugie - w Ornecie jest muzeum I wojny światowej i fajne armaty mają. Po trzecie - na pewno jeszcze raz tam pojadę... (cdn)
  9. Borowina - przeca o to chodzi... Wiesz, myslałem przez chwilę, że tu wszyscy od Cortina d'Ampezzo zaczynali...:D:D:D A chodzi o snucie opowieści...
  10. Wynalazłem jeszcze jeden wykwit poetycki okołonarciarski, po kilku dniach w Szczyrku popełniony... Ostatni dzień nart, Na deskach podestu, W milczeniu, bez słów - Leżeliśmy na słońcu, Czas bałamutny, Żonglował chwilami Chropawe ciepło desek Pod palcami... I widok piękny - na dole Już dawno wiosna szalała. Trwaliśmy tak w półuśpieniu, Emocjonalnie zahibernowani, Nikomu sie nie chciało zmieniać Tego stanu a juz na pewno - Nie słowami, Ciag dalszy historia Dopisała, bo trzeba było na dół zjechać Razem ze słońcem. Prosto w wiosnę.
  11. Zatem odstawiłem moje marzenia snowboardowe do następnego sezonu. Tymczasem ze śniegiem coraz gorzej się robiło, chłopaki nawet nie bardzo mogli wjechać ratrakiem boby zniszczyli wszystko, łopatami i sankami gołe miejsca śnieg nawozili. Krótka decyzja – jutro jedziemy na Słowację. Wyruszyliśmy dość późno niestety, bo lokalizacja chałupki jest taka, że aby się wydostać to trzeba czekać aż wyciąg ruszy, inaczej dużo łażenia na piechotę jest, a ze sprzętem to ciężko. Szybka decyzja – Oszczadnica, po słowackiej stronie Wielkej Raczy. Jedziemy i jedziemy, dotarliśmy do ostatniego punktu – Lalików, tak oni tez mają swoje Laliki. Jest fajnie o tyle, ze maja ładną architekturę drewnianą, robione jest to z głową, do tego na planie miejscowości świecą się lampki gdzie są wolne apartamenty i wisi gratisowy telefon. Ech, szkoda gadać. Pytamy zjeżdżających jak jest, mówią że do chrzanu. Po krótkiej naradzie – odpuszczamy sobie, myślimy o Rużomberoku ale późno już, zeszło na Besenową i termalne. Jak zwykle bajka, tylko tam temperatura wody podchodzi pod 40 stopni i wnętrze rozgrzewa. W drodze powrotnej mieliśmy zakupy zrobic ale już się nam nie chciało, tylko na stacji benzynowej dopadłem płytę kapeli Elan – mam słabość do słowackiego rocka Ponieważ był z nami Zdzichu to snuliśmy nostalgiczne wspomnienia, przed wjazdem na górę – zakładanie łańcuchów, parkowanie i piwo z wiśniówką przed zjazdem na nocleg. Kolejny dzień – coraz słabsze warunki, śnieg ciężki i mokry, do tego slalom pomiędzy płatami trawy. Potwory nico a nico nie chciały się zwlec, dopiero koło poludnia wypełzły z legowisk.Widać było, ze wszystko spływa. Decyzja – wracamy w sobotę, nie chce mi się w takich warunkach wjeżdżać parę razy z bambetlami – organizuję skuter śnieżny z przyczepą, wwozi dziadka i bagaże, co za ulga. Powrót normalny, zaczęła mi się podobać droga którą robią – Zwardoń – Żywiec znaczy, mają trochę do zrobienia jeszcze od Zwardonia i kawałek pomiędzy Milówką a Węgierską Górka, jak skończą to rewelacyjnie będzie. Taka jedna refleksja mnie naszła - kiedyś mieszkanie w tej chalupce bylo moim marzeniem, kurczę, stok tętnił życiem i wszystkim zależało, coby się do upadu najeździć. Minęło parę lat, obejrzało się kilka innych miejsc i Zwardoń wszedł we właściwa perspektywę - nie ma juz takich relacji międzyludzkich jak onegdaj, chłopaki będę musiały krzesełka założyc bo orczyk to juz żadna frajda jest. I na pewno jesli tam przyjedziemy to juz nie do tej chałupki tylko do Swojskich Klimatów, stamtąd poręczniej się ruszać jednak. I na tym w zasadzie kończą się wspomnienia z tego sezonu, ale c.d.n.
  12. No to zjechaliśmy na dół, zabieramy Zdzicha do Swojskich klimatów, robimy zakupy i wypożyczam snowboarda. Jestem zachwycony butami - ciepłe, lekkie, z przełącznikiem na Walk i Ride. Wjeżdżamy samochodem na górę, oni zjeżdżają na dół, ja z plecakiem zakupowym schodzę na dół, dumnie niosąc deskę. Zostawiam zakupy w chatce i podążam do wyciągu. Przypinam snowboarda bo chcę zjechać z fasonem, nieważne, że pierwszy raz mam go na nogach. No się zaczyna farsa i dramat, on wcale nie chce jechać tam gdzie ja tylko kompletnie gdzie indziej, w dodatku absolutnie mu nie zależy co ze mna będzie. Leżę. Podglądnąłem dziecko i wiem, że wstaje się do przodu, znaczy, snowboard ma być w dole, ja twarzą do śniegu, podpieram się rękami, wstaję i leżę z powrotem. Znowu wstaję. Znowu leżę. To bydlę się suwa jak chce i nie chce się poddać jakiejkolwiek kontroli. Odpinam. Schodze do wyciągu. Zenek mówi: Przeca nie wjedziesz. Tam nie wjadę, spoko że wjadę. Cała obsługa wyległa, nawet instruktor szkółki narciarskiej zajęcia wstrzymał na chwilę. Napięcie rośnie. Lewa noga przypięta, prawa wolna, podają mi orczyk. Sunę. Przez chwilę. Nadal sunę ale mnie niesie na prawą stronę, odbijam się prawą nogą, szukam deski ale ona umyka. Nadal sunę. Tylko, że na brzuchu. Odpuszczam. Leżę. Wstaję, odpinam deskę schodze do punktu startowego. Publiczność szaleje, oklaski, wiwaty. Czułem się ak Eddie Orzeł, znaczy ten skoczek który lubił ale niekoniecznie umiał. Powtórzyłem czynność jeszcze dwa razy, publiczność szalała, poza Zenkiem, ktory uciekł się do gróźb karalnych, mówiąc co mi zrobi, jak mu puszczając orczyk linkę w linę nośną zaplączę. Było to bardzo barwne ale mrożące krew w żyłach, teksańska masakra piła mechaniczną to pikuś przy tym był, ale słuchać tego raczej nie chciałem... Taaa. Wziąłem deskę pod pachę, poszedłem do chałupki, zmieniłem parapet na boazerię i wróciłem na stok. Było cudnie i wspaniale, wszystko wychodziło pełna kontrola nad sytuacją. Następnego dnia oddałem sprzęt do wypożyczalni, pan stwierdził, że bardzo go szanowałem bo nawet [pół rysy nie ma. Odpowiedziałem nonszalancko, że sprzęt zawsze szanuję i czasem nawet mógłbym to przenieść na instruktora jakby jakiś się znalazł, ale wszyscy za chlebem do Zakopca pojechali. Natomiast wiem już jedno - buty do snowboardu są z a r ą b i s t e... (cdn)
  13. Właśnie wczoraj wróciliśmy. Śnieg zszedł był nieomal całkowicie. Równiez ciężkie warunki w Oszczadnicy na Słowacji - mokry śnieg, muldy i wyłażąca ziemia. Ale było bossko, jak zawsze na nartach.
  14. Jak sie podchodzi pod Rysy od słowackiej strony to tam jest symbolicny cintorin - znaczy cmentarz po naszemu gdzie są wszystkie groby tych których nie znaleziono.. Naprawdę polecam, to jest cała historia Tatr.....
  15. To był zdecydowanie dzień zapalniczki. Rano wstaliśmy i nie czekając na wyciąg podeszliśmy do samochodu. Odpalamy i spadamy, Rajcza i w górę na Ujsoły, tankujemy i jedziemy na Glinki. Fajnie jest, na przejściu nikto je doma, lecimy, po drugiej stronie jest Novot, długi jak cholera, chyba tam zmieniamy kasę. Za sto peelenów dają 870 koron, znaczy 1,15 za 100 koron. Poszło w dół, jedziemy dalej. Dojeżdżamy w sam raz, Oravica, w zasadzie same nasze, łapiemy się od 12.30, jeździmy prawie do 16.00, wjazd plus zjazd to koło 15 minut jest. Aaaa, od razu chciałem snowboarda z instruktorem, snowboard był a instruktor zajęty. Odpuściłem. Po nartach - termalne kupele, bierzemy te dalsze, bez krytego basenu. Się wygrzewamy, temperatura wody 38,5 Celsjusza, dla mnie mało, bo dobrze wygrzewa wnętrze jak jest powyżej 40, jak w Besenowej. Po fakcie jedziemy do knajpy Lux Chata - powyżej basenów. Śmy się ożarli, wracamy. Podjeżdżamy pod Swojskie klimaty. Zostawiamy samochód, ubieramy buty i narty. No i przyzataczał się miejscowy i zabulgotał: BBooonobolisz? Odpowiedziałem niezobowiązująco: Hańjeeeaa.... Na to wcięła się moja kobitka która zna tutejszy dialekt standardowy biegle a pjacki rozumie. Przetłumaczyła: On się pyta, czy palisz. No to oszczędzając sobie dialogu wyjąłem paczkę z kieszeni i poczęstowałem. Poczęstunek przyjęty, wyciągam zapalniczkę i wamać, dramat jest. Nie pali za pierwszym razem, za to odrzut wali kolesia na płot. Do tego niestety system kierowania ogniem się spieprzył, przez dwie minuty nie mogłem, no nie mogłem mu przypalić, cholera. Za ruchliwy był. Następnego dnia bestie dostały gnilca, znaczy dzisiaj zwlokły się z legowisk o 13 ale dalej było fajnie... Do tego właśnie dołącza dzisiaj mój kumpel Zdzicho. No to aparat jest, wyjaśniłem mu, że jak przyjedzie o 24.30 do Zwardonia, to nie jest to niestety Cortina d'Ampezzo i w barach nie czekają na Jamesa Bonda coby mu nadwyżki Martini upłynnić. A najbliższe taryfy są w Żywcu i to też w normalnych godzinach... Cokolwiek jestem zdziwiony, bo żeśmy razem tu bywali.. |Ale nico, jutro zjadę do niego na dół i ciąg dalszy mam nadzieję nastąpi... (cdn)
×
×
  • Dodaj nową pozycję...