Skocz do zawartości

Konfesjonał Narciarski


Wujot

Rekomendowane odpowiedzi

W "świętobliwym" wątku o wypadkach narciarskich doradzamy jak "przeżyć' na stoku. Można odnieść tam wrażenie, że rozsądek zawsze nam towarzyszy(ł) i nigdy niczego głupiego na nartach nie zrobiliśmy. Tymczasem... nie do końca tak było i może właśnie dlatego staramy się zaoszczędzić tego innym. Zapraszam więc do narciarskiej spowiedzi - może opowiecie o sytuacjach które zmieniły Wasze spojrzenie na nartowanie. Oczywiście w swoim ekshibicjoniźmie musicie rozważyć czy nie legnie w gruzach Wasza "narciarska" legenda - co powiedzieć, a co nie - powinniście starannie przemyśleć! Jako prowokator jako pierwszy ściągam gatki i hejże do zimowego potoku. Zawsze lubiłem szybko jeździć - pierwszy sygnał ostrzegawczy był w Praz Sur Arly. Jest tam fantastyczna czerwona trasa - szeroka i bardzo szybka. Na końcu tej pięknej polany jest las i trzeba wjechać w wąską drogę trawersującą zbocze, z lewej skałka pod spodem stromy las i skały. Był styczeń, wcześnie rano i totalnie pusto - przejechałem się dość szybko rekonesansowa. Drugi zjazd (dalej nikogo) miał pokazać ile da się wycisnąć ze stoku. Jadę ile Bozia dała, koniec polany zbliża się w zastraszającym tempie. I nagle nachodzi mnie refleksja - wąska coś ta dróżka nad przepaścią a ja coś za szybko jadę. Zahamować już nie zdążę. I po raz pierwszy w życiu doznaję "widzenia tunelowego". Dróżka powiększa się jak w zoomie aparatu, znika wszystko dookoła. Wbijam dolną nogę w stok z rozpaczliwą siłą i wpadam na trawers. Drugi sygnał ostrzegawczy dostałem w Arabbie. Jest tam czarna trasa (od gondoli i wagonika). Postanowiliśmy ją zrobić czysto na krawędzi z góry na dół. Przejechaliśmy rekonesansowo całość. Jest twardo, równo i pusto. Odczekujemy dłuższy czas na górze aby nikt nam nie przeszkadzał - i jazda. Grzejemy równo, na ściance, która tam jest, mam prędkość kosmiczną i nagle na wypłaszczeniu przed sobą znów doznaję widzenia tunelowego - dostrzegam sporo przed sobą uskok od ratraka - taki stopień 5-10 cm. I już tylko to widzę. Szans na manewr ominięcia nie mam żadnych - zbyt duża prędkość. Jadę i kombinuję co tu zrobić? A wierzcie mi czas niesamowicie zwolnił. Zdążyłem pomyśleć, że jestem idiotą, że tego nie zauważyłem wcześniej, że jak się wywalę to szpital murowany a jak trafię na drzewo obok trasy to trumna i co pomyśli żona. Więc dalej kombinuję co tu zrobić - i postanawiam nic nie robić ale maksymalnie miękko przejechać ten uskok - i rozluźniam mięśnie ud aby połknąć nierówność. Rozkładam ciężar na dwie nogi - jak mi wypnie jedna narta to spróbuję utrzymać się na drugiej. Przejeżdżam bez problemu. Ale coś się zmienia - zrozumiałem, że w końcu jadąc coraz szybciej może mi się nie udać. I przestało mnie to bawić. i pewnie trzeciego razu nie będzie... Inne zdarzenie miałem W Espace Killy. Było to w maju a mnie już zaczęło już kusić off piste. Jeździliśmy więc wpierw po Fornecie a później Grand Motte. Zrobiliśmy tam parę zjazdów między szczelinami i "został" nam ten najtrudniejszy - najbliżej wagonika między potężnymi szczelinami brzeżnymi lodowca a skałami. Nikt tam nie jeździł ale ślady były. Starannie rozeznaliśmy teren z dołu i wagonika zapamiętując konfigurację terenu. Przed zjazdem mojego kumpla dopadła s... mnie rozbolał brzuch ale... nie pękamy. Spokojnie dojeżdżamy do krytycznego przełamania. i aż mnie zatyka - tak jest stromo (pewnie z 55 stopni). Rozglądamy się - na dole na niewielkiej buli zatrzymali się narciarze i gapią się na nas.No super... Przez chwilę myślę czy nie zawrócić albo wezwać pomocy - ale siary nie będziemy przecież robić. Więc trzy oddechy, pochylić się do przodu i jazda. Jest mocno dyskomfortowo - gdzie k... są te szczeliny, w ogóle ich nie widać! Trzymam się więc jak najbliżej skał. Oczywiście po paru skrętach rozluźniamy się i robi się przyjemnie. Dojeżdżamy do wspomnianego kopca. zatrzymujemy się aby obejrzeć zjazd - z reguły nie wygląda to już wtedy jakoś ekstremalnie. Patrzymy na zjazd i sobie głęboko w oczy i z niedowierzaniem mówię: - my to zrobiliśmy??? No to jesteśmy nieźle porąbani... I odechciało nam się jakoś dalszej jazdy w tym miejscu. Zapraszam innych ekshibicionistów do wynurzeń! Pozdro Wiesiek
Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Na początek dwa przykłady - oba z Francji. 1. Wyjazd marcowy do La Normy, marzec, ładnych kilka lat temu. Jesteśmy w większej grupie i jak to czasem bywa chcieliśmy trochę poszpanować przed płcią piękną - zatem na pięknym szerokim stoku widząc grupkę z naszego wyjazdu postanowiliśmy z kolegą przejechać koło nich takim konkretnie wyciętym skrętem z wyłożeniem się na stok (kontrolowanym:D). Niestety akurat na ich wysokości w pełnym zakręcie trafiliśmy na nieoczekiwany lód, a na pewno znacznie twardszy stok. Nie spodziewając się tego (w dodatku nie było akurat słońca i kontrast był słaby) w rzeczywiści wyłożyliśmy się na stoku nawet bardziej niż planowaliśmy:D i polecieliśmy dobre kilkadziesiąt metrów na boczkach i plecach, na szczęście na tyle daleko, że można było spokojnie wstać bez obawy o szybkie rozpoznanie przez obserwatorki. 2. Jeden ze stoków w Les Contamines, podczas pobytu w St. Gervais. Pustaa czarna trasa, mam GPS ze sobą - myślę - zrobię próbę prędkości.W pewnym momencie trasa zaczyna mieć konfigurację wzniesień oraz opadań terenu - (jadąc wcześniej testowo trasą widziałem, ale były na tyle łagodne wtedy, że nie uznałem tego jako zagrożenie). Więc jadę sobie na maksa i nagle widzę to zagłębienie terenu - w środku przeciążenie było tak konkretne, że niestety nogi nie utrzymały i przysiadłem sobie na czterech literach a później wyłożyło mnie na stok. W takiej pozycji doleciałem do pagórka i dalej już w powietrzu pokonałem następną dolinkę - na nieszczęście za tym pagórkiem stała grupa z naszego autokaru i mogli mieć niezły ubaw - na szczęście instruktorka coś im tak pokazywała, więc nie zobaczyli:D
Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Myślałem, żeby moje przypadki opisać w temacie o wypadkach, ale tam się zrobiło jakoś dziwnie :rolleyes: 1. Bad Kleinkirchheim.. większość tras zaliczona, została nam tylko skrajnie położona czerwona 6 FIS. A że późne popołudnie, trasa praktycznie (z racji położenia) mało zjeżdżona, więc w kilka osób, lajtowo śmigamy ostatni zjazd. Nachylenie raz mniejsze, raz większe, równo, szeroko,, pięknie.. trasa w lesie, północno-zachodnia nastawa, więc sporo cienia, prędkości nie za duże, ale i nie małe.. śmigam prawą stroną stoku, widać zakręt w prawo.. myślę sobie, wejdę dość ciasno, blisko krawędzi stoku.. Wszystko byłoby pięknie, gdyby nie to, że zaraz za zakrętem, wzdłuż prawej krawędzi stoku zrobiona była.. rynna, w którą wjechałem prawie w poprzek.. efekt.. salto do tyłu.. nie wiem jak wysoko mnie wybiło, pamiętam tylko, że spadłem na przysłowiowe cztery łapy, choć "jak żaba" bardziej by pasowało. Sunąłem tak do zatrzymania około 30 m. Po zatrzymaniu pierwsza myśl, czy mnie coś boli, czy mogę poruszyć wszystkimi kończynami? Dopiero po "przeskanowaniu układów" zacząłem się zbierać. Podjeżdża Jahu i mówi.. "..zapomniałem Ci powiedzieć o tej rynnie.. wczoraj też w nią wp..jechałem.." Wszystko dobrze się skończyło i obyło się bez kontuzji, a mogło być bardzo poważnie.. Wniosek: nigdy nie wiesz co Cię spotka za zakrętem.. teraz pierwszy zjazd nową trasą zawsze rozpoznawczy :) 2. Innerkrems, przypadek raczej komiczny.. Po około 0,5m opadzie większość tras nieprzygotowana, więc postanowiłem popróbować poza trasą, od dawna mnie tam ciągnęło :D Próbowałem obok czarnej krótkiej traski 8b, gdzie zalegało grubo ponad metr nieubitego śniegu. Narty jakimś dziwnym sposobem ;) zostały pod śniegiem, wiązania wypięły się, a ja zanurkowałem głową w dół wpadając po pas :D Musiało to komicznie wyglądać, gdy wystawały ze śniegu jedynie moje cztery litery i nogi, niestety znajomi byli na dole i żadnej foty z tego nie mam, a drugie niestety..pustki na stoku i nikogo, kto mógłby mi pomóc.. dobre 20 min. zajęło mi wydostanie się i odnalezienie nart :D Wniosek.. brak ;) zabawa to zabawa.. :D Więcej nie pamiętam, a skoro nie pamiętam, to grzechu nie było.. :o :D Pozdrawiam Zibi
Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Temat fajny... 2 albo 3 seony temu... Rokytnice w Czechach... Stok paskudny - garby, muldy, śnieg rozjeżdfżony, niewyratrakowany... Pogoda jeszcze gorsza - mgła, wilgoć wciskająca się wszędzie, widoczność żadna... Zjeżdżam czerwoną trasą... Mimo pogody, mimo wszystkich przeciwności losu banan na gębie... Słyszę jadący skuter... Zwalniam... Jest, widzę go - jedzie prawą stroną stoku pod górę... W głowie myś: tam gdzie jechał śnieg jest równiejszy... Rzeczywiście - pasek szerokości 1m ciagnący się w dół mocno kusi... Wjeżdżam na niego i od razu "hasta la vista, baby!!!" w dół szybkimi wąskimi skrętami... Banan na twarzy jeszcze większy... Prędkość rośnie... Nagle przede mną wyrasta siatka... Kurza d*pa, trasa skęciła o 90 stopni w lewo... Ja nie... Co gorsza, ślad skutera, a tym samym równiejszy śnieg też skręcił... Wjechałem na jakiegoś garbika, wybiło mjnie, w powietrzu manewrowność równa 0... Wszystko teraz opisane w kilku zdaniach, ale na żywo to się działo na odcinku góra metra, w ułamku ułamka sekundy... "Na Małysza" wbijam w siatkę... Słyszę trzask i zastanawiam się, czy to narty, czy moje nogi... Widzę śnieg, niebo, śnieg, niebo... Buch, na płask plecami w puch... Włączam autodiagnostykę: prawą ręka sprawna choć zimno w dłoń (brak rękawiczki), lewa ręka sprawna choć zimno w dłoń (brak rękawiczki), prawa noga sprawna, lewa noga sprawna, w głowę zimno... Że co? Uświadamiam sobie, że po drodze zgubiłem kask (i gogle)... Słyszę krzyki na górze... Czeskie krzyki... Humor mi się znacznie poprawia - czeski język tak na mnie działa, zawsze mocno rozśmieszająco... Podnoszę rękę z wyciagniętym kciukiem... Jeszcze sobie poleżę chwilę... Poleżałem dwie chwile... Wstaję, odwracam się i brnę w śniegu po pas te kilka metrów różnicy poziomu... Dochodzę do siatki - już wiem co trzasnęło na samym początku - nie moje nogi, nie narty, tylko dwie żerdzie, na których zamocowana była siatka... Narty wraz z kijami wbite w siatkę... Na gripach kijów jeszcze zaciśnięte moje rękawice (wyrwało mi z nich dłonie)... Wnioski: 1. Jazda zawsze w kasku... Mimo, że go można zgubić... 2. Myśleć w kategorii czasu, a nie dystansu... Tzn. tak dobierać prędkość, aby widzieć teren na 2 sekundy w przód... 2 sekundy to dość czasu aby wykonać manewr... Mi ich zabrakło...
Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Lat temu 30 z okładem , początek maja , Kasprowy. ostatni zjazd w sezonie. Słońce grzeje więc żal jechać , ale wszystko co dobre kiedyś się kończy , pytam chłopaków z kolejki jak ze śniegiem na dole nartostrady do Kuźnic. Miękko ale trochę śniegu jeszcze jest. Trasę znam na pamięć , pusto wszyscy prawie już pojechali no to daję bo wiem że jak nie nabiorę szybkości na górze to mnie czeka na dole praca kijkami ładnych paręset metrów. Fajnie się jedzie jeszcze tylko jeden ostry w lewo, prawo i prosta. Wchodzę w lewy i zastaje taki obrazek – przy lewej stronie na resztkach śniegu stoją dziewczyna tyłem do kierunku jazdy wystawiając swe oblicze do słoneczka. Pozostała część trasy to kałuża wody na resztkach śniegu z pod którego widać ziemię. Mam dwa wyjścia – dziewczyna, kałuża. Jako dobrze wychowany wybieram kałużę domyślając się co będzie. Nie zwiodłem się w moich przypuszczeniach – narty zostały ( uczucie jak by podczas biegu ktoś złapał cie za nogi ) a ja lecę . Odruchowo zasłaniam rekami głowę i walę całej siły klatą w ziemię ,słyszę tylko pisk dziewczyny i tracę poczucie czasu . Leżę i zastanawiam się co ja tutaj robię, palce się ruszają , ręce, nogi w porządku, pomału wstaję dookoła pusto narty równiutko stoją na środku błotno – śnieżnego bajorka . Zapinam narty i pomalutku jadę , mijam prawy zakręt i powraca obraz zanim poleciałem. dziewczyna , bez nart ale tym razem idzie w moją stronę, staję a ona zestresowana czy nic się nie stało , bo to jej wina, ale jak tak leciałem i upadłem to się przestraszyła i pojechała , ale sumienie ją ruszyło i postanowiła sprawdzić czy żyję , i że w ramach przeprosin zaprasza mnie na obiad do baru Pod Nosalem. Razem doczłapaliśmy do Kuźnic , i potem tak się jakoś porobiło że ta dziewczyna jest od 34 lat moją żoną. Tak że czasem warto zaryzykować i wjechać na pełnym gazie w ostry zakret.
Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Szczyrk, juz nie pamietam jaka trasa jedziemy ostro (jak to zwsze w opowiesciach) ja widze taki ladny kopczyk ze swiezym sniegiem, nikt tam nie jechal (czy to nie powinno wywalic czerwonej flagi rozumu??) , a ze juz wtedy lubilem biale-nietkniete wiec wale na ten kopiec. od razu, gdy tam sie dostalem, rozumiem powiedzenie "nogi z d…y powyrywam)…… budze sie z potwornym bolem szczeki - w drodze dedukcji, moja zuchwa posluzyla do zgiecia jednego z kijow, prawdopodobnie…. na zasadzie rownania bol zuchwy + zgiety kij = prawdopodobnie spotkanie 3 stopnia….. jak juz doszedlem do wniosku, ze nadal jestem w Szczyrku , blizsza inspekcja "kopca" wykazala,, ze jest to zwalona kupa koksu, przykryta 5cm wartwa sniegu……. 2/ Szklarska, najazdy Niemcow, zachowujacych sie jak u siebie, czyli glosno i chamsko. Wedrujacy pod gore na Loli NIemcy (oczywiscie wbrew zakazom, bo Niemcy sa praworzadni tylko w……Nimczech). My jestesmy bardzo patriotyczni wiec ustawiamy sie na gorze, kazdy wybiera jednego "wroga", rozpedzamy sie i kazdy z nas robi body check wybranego wroga…….. wybrani wylatuja w powietrze, paru z nas tez………. na dole jakos nie bardzo chcielismy sie chelpic swoim wyczynem wojennym…..chyba kazdy z nas uswiadomil sobie, "co by moglo sie stac"…………….. 3/ nie moje, ale na moich oczach…. pierwszy sezon w revelstoke - od szczytu do samego dolu prawadzi czarna trasa ("solidnie" czarna)…….. jes, jak to sobie pozniej uswiadomilismy, nieco przyglupiajaca, bo jest szeroka, rowna i nie za bardzo czuc szybkosc….. do czasu…… lecimy zdrowo pow 60 km/h (nie obchodzi mnie ile dokladnie, w kazdym razie szybko) . ja jestem po lewej stonie, piekne ciete dlugasne skrety, kolega po prawej - piekne , ciete dlugasne skrety, do czasu, gdy napotyka lekki uskok - na zywo takiego dlugasnego skoku nie widzialem - 40-50m??? widze Jego zejscie na ziemie, na szczescie poza upadkiem i zlamana narta, wsyzstko inne w porzadku……….
Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Bardzo dobry temat Wujot,ku przestrodze i wymaga wyciągnięcia wniosków z własnych błędów, w przeciwieństwie do tematu o wypadkach,w którym wszyscy są ideałami na stoku i gdyby to oni znaleźli się w opisywanych sytuacjach,to z pewnością do wypadków by nie doszło. W takim razie i ja się wyspowiadam. Lat temu 7 ,może 8, wyjazd z rodzicami na Pilsko,piękny dzień w połowie lutego ,lekki mróz,słonko świeci,widoczność świetna,wspaniałe widoki na pasmo Babiej Góry,nic tylko jeździć. Przyznam się ,że nie jestem święty i lubię szybką jazdę,moj ojciec również, więc gdy już spotkaliśmy się na stoku przy tak wspaniałych warunkach trzeba było zaszaleć ,zwłaszcza gdy się wspólnie nakręca.Zjazd ze szczytu Pilska zakończył się dla mnie w połowie czerwonej trasy między Halą Miziową,a Halą Szczawiny.Mam jakąś taką dziwną przypadłość,że lubię jeździć po bokach trasy,często na skraju,jest tam mniej ludzi,ale i mniejsza możliwość manewru.Przy bardzo dużej prędkości na twardym ubitym śniegu, jadąc skrajem trasy na zakręcie ,jedną nartą wjechałem na miękki śnieg,co spowodowało przyhamowanie tej narty i jej wypięcie,na jednej się już nie utrzymałem przy tej prędkości,dalej był obrót o 180 stopni i lot ze skarpy głową w dół prosto w las,oczywiście bez kasku,a jakże inaczej...minąłem kilka drzew i zatrzymałem się głową tuż obok sciętego pnia drzewa,ojciec to widział i szczerze się przyznał,że jak podjechał na skraj trasy,to był pełen obaw tego co zobaczy,ale podobno głupi ma szczęście i wszystko skończyło się dobrze jedynie bólem przetrąconej szyi i głowy.Dodam,że był to ostatni mój zjazd tego sezonu i ledwo z drżeniem nóg zjechałem na parking i wypiłem duuuże piwo.Wjechałem w las,ale nauka nie poszła w las Od tego czasu jeżdżę w kasku i biorę większy margines błędu, starając się nie balansować na krawędzi i przede wszystkim uważać na innych narciarzy,bo na stokach jest coraz bardziej tłoczno. Pozdrawiam
Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

my turn ;) Włochy, Val Gardena lat temu 8/9 z rodzicami, lubiłem sobie poszaleć prędkość nie była mi straszna, zresztą jak każdemu młodemu chłopakowi. Wjeżdzam z ojcem krzesełkiem do góry, coś tam gadka szmatka, smiechy hihy i przy zsiadaniu słowa "to widzimy się na dole" w formie komunikatu zeby się nie zatrzymywać i patrzeć na siebie i czekać w połwoie stoku tylko każdy swoim tempem na dół. i Tyle pamiętam z tego ferelnego zjazdu. Słysze jakieś głosy szum straszny itp, nic do mnie nie dociera jakby ktoś ze snu chciał cie obudzić, słyszysz coś ale nie jesteś swiadom ze spisz kto mowi i co do ciebie. Nagle zaczynam rozpoznawać słowa, a przez oczy zamknięte dociera do mnie światło jak przy zamkniętych powiekach, jeszcze chwila takiego "błogostanu" i myśle coś się musiało stać, czuje że leże, mysle k**** kręgosłup! odrazu palce u nóg i u rąk.. DZIAŁAJA! troszke mnie to uspokoiło ale dalej jestem w amoku porównywalnym do mocnego upojenia alkoholem. otwieram oczy ale strasznie razi, zamykam i teraz zczaiłem że ktoś do mnie po angielsku mówi, odrazu "is everything ok with my back?" a on pocieszające, że nie wie że helikopterem do szpitala polecei tam mnie zbadaja, znó spytałem odpowiedzial drugi raz to samo. Teraz tak jakby przysnąłem obudziłem się jak mnie na nosze położyli i do helikoptera przetransportowali, leże w tym heli obracam głowe w bok patrze w odległości metra na tej samej wysokości leży jakiś Pan w wieku ok. 55lat. Odrazu się odwróciłem w drugą strone ze stresu, wciąż w takim stanie jak po przegranej walce z alkoholem. Dalej lekka kimka, w szpitalu na przeswietlenie mnie na stół przerzucali to się obudziłem, znow pytania o plecy, znow brak odpowiedzi. Wsumie samego pobytu w szpitalu nie pamietam. Zostałem tam jednak na nocke. Jak się okazało wjechałem w gościa, najprawdopodobniej jechał w poprzek stoku, ja go "ściąłem". Wybiło mnie do góry przeleciałem ładnych pare metrów nad ziemią i spadłem potem jeszcze posunąłem trroche po stoku z racji prędkości i tyle. Ojciec widział tylko jak lece. Podjechał zupełnie nie świadom i zobaczył jak mi piana z ust leci a ja nie przytomny. Na Całe szczęscie lekarz widział całą sytuacje i zatrzymał się by pomóc. Ja: utrata przytomności na około 5minut, wstrząś mózgu i mocno poobijany. Gość: wstrząs mózgu złamany obojczyk Co do konskewencji: Tata w stresie nie myślał o niczym powiedział policji, że nic nie widział. Osoba towarzysząca tamtego gościa zeznała że w niego wjechałem. Wina MOJA. Gość od mojej firmy ubezp. 25 000 euro chciał(wliczył dosłownie wszystko, sprzet cały, stracony urlop, karnety, niemożność pracy przez jakiś czas itd), firma powiedziała że tyle nie wypłaci, to pozwał tate(bo ja niepełnoletni) o spłate odszkodowania, a tata będzie mógł się potem sądzić z firmą ubezpieczeniową żeby mu oddała. Wezwania do sądu we włoszech itp. Tata się nie stawiał itp a chłop się chyba dogadał jednak z ubezpieczalnią. Helikopter też 2000 euro jakoś tak. ...Wychodząc ze szpitala nie miałem odwagi pójść i przeprosić. Całe szczęście, że miałem wtedy kask, bo bez niego nie wiem co by było. Od tego czasu unikam jakiś zawrotnych prędkości przez dłuższy okres czasu. Pare skrętów długich na dużej prędkości i lekkie hamowanie ;) DŁUGIE NO ALE MAM NADZIEJE ŻE KOMUŚ SIĘ UDAŁO DOJŚĆ DO KOŃCA ;)

Użytkownik Carteross edytował ten post 29 październik 2012 - 00:42

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Łoł, masakra :o Ale mam takie pytanie - skoro sam ze zjazdu nic nie pamiętasz, ojciec widział Cię dopiero ułamek sekundy po samym zdarzeniu (jak leciałeś), to masz jakąś gwarancję, że wina była w całości po Twojej stronie? Wiadomo, jechałeś pewnie szybko, pewnie niezbyt uważnie. Ale czy np. ten facet nie stał sobie na środku za załamaniem terenu? Czy nie zrobił jakiegoś nieprzemyślanego manewru (typu skręt stop na środku trasy)? Wiadomo, że jego znajomy/kumpel/żona będzie mówić na jego korzyść. Żebyście na mnie nie naskoczyli za bardzo - nie chcę tu usprawiedliwiać kolegi Carterossa czy coś - na pewno mądrością nie zgrzeszył (ale jestem pewny, że wyciągnął wnioski na przyszłość). Chodzi mi o to, żeby trochę szerzej spojrzeć na to zdarzenie.
Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Poniekąd tak, chociaż wina dalej leżałaby po stronie Carterossa (bo tak już się narciarze, w 99% przypadków słusznie, umówili, że wina zawsze tego z góry) to już moim zdaniem nie w 100%, bo takie zachowanie na trasie (zwłaszcza, że najprawdopodobniej nie mówimy o niebieskiej, 'turystycznej' trasie) jest czystą głupotą mogącą doprowadzić do poważnych wypadków nie rzadziej niż jazda na przysłowiową pałę.
Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Oczywiste jest, że w pewnych sytuacjach takie zachowanie jest usprawiedliwione. :) Nie chcę już wybiegać za bardzo w spekulacje i odbiegać od tematu, chciałem tylko zwrócić uwagę na trochę niepewne okoliczności opisywanego zdarzenia, a jest to ważne w tym momencie o tyle, że może się to skończyć bardzo poważnymi konsekwencjami finansowymi i nie mamy gwarancji, czy będą one (w pełni) słusznie wyciągnięte. Dlatego mam nadzieję, że Carteross napisze nam, czy może wie z jakichś innych (obiektywnych) źródeł jak wyglądał wypadek, czy może pamięta jakieś migawki?
Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Ludzie darujcie sobie takie wycieczki. Zaraz się temat w sieczkę zamieni i się zajmiecie osądami innych. Niech się każdy zwierzy z "gupoty" i zostawmy osądy. Ja się nie zwierzę, za krótko na nartach jeżdżę i jeszcze nic taki głupiego jak wyżej nie zrobiłem, choć staram się staram co by nadrobić stracone lata :)
Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

z tego co widzę większość "ciekawych" opowieści zaczyna się od: "równo, pięknie, pusto..." wiec podobno bezpiecznie...? Tak więc: Równo, pięknie, pusto no to poszaleje! kawałek stoku o całkiem przyzwoitym nachyleniu a na końcu krótka półka i odbicie 90st w prawo. Z góry widać cały stok to no jedziem! Jeden drugi trzeci skręt, stok powoli sie kończy ale jedzie się wręcz bosko wiec co? Myślę sobie "kurde zmieścisz jeszcze 2! na dole ostre przeżucenie nart w poprzek i wjazd na maxa w odbicie przecież nikogo nie ma!" no i jak pomyślałem tak zrobiłem i wszystko poszło by idealnie gdyby nie to że w momencie gdy do końca trasy było jakieś 2-3m (tyle tylko w swej zarozumiałości zostawiłem sobie marginesu przy prędkości myśle lekko 60-70km/h) przy wprowadzaniu nart w ześlizg nagle... jedna narta POOOOSZŁA! no tak ale przecież została jedna jeszcze wiec też nie było by tak źle gdyby nie to, że w tym miejscu było zagłebienie terenu - powiedzmy rynna taka, no i jedna noga nie przeniosła tak dużych obciążeń. Efekt był taki że wyleciałem jak z progu skoczni w snow parku. Na skraju trasy lecąc już plecami w dół, zciąłem słupek z numerem trasy (drewniany taki jakoś wyjątkowo gruby:D) tyłkiem na wysokości ok 1,5m i poleciałem w dalej... zaraz za skrajem trasy było jakieś 2m równego terenu (ale parenaście cm poniżej skraju tej półki) a potem ostro w dół. No to przeleciałem sobie nad tym obniżeniem cały czas podziwiając niebo i z 2 nartą na nodze wyrżnąłem plecami w śnieg jakieś 8m niżej. tchu brakło, wbiłem sie cały prawie pod śnieg ale poza tym... nic! Do dzisiaj drżę na myśl co by było gdyby tam stało drzewo czy chodźby był pod śniegiem mały kamień...

Użytkownik Picia55 edytował ten post 30 październik 2012 - 22:27

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Wszyscy tu piszą o czarnych trasach i szaleńczych prędkościach .... a ja się o mało nie zabiłem na Czarnym Groniu - wielu pewno zna ten stok, bo tam zawody SkiForum były :) Tam u samej góry na górnym stoku (ośla łączka), nocą to było - wjechałem pięknym zakrętasem za ten całkiem pierwszy słup po prawej stronie, prędkość prawie zerowa (bo ile się tam można rozpędzić ?), niestety za słupem był placek kamieni wyłażących spod wytopionego śniegu. Wyrwało mnie z nart i głową poleciałem prosto na te kamienie. Prawa strona kasku podrapana, rysy głębokie 1-2mm. I sądzę że kask mi życie uratował. Niestety w miejscu gdzie kończył się kask, zaczynała się moja twarz :D Cała prawa strona twarzy począwszy od czoła aż do brody porysowana, łącznie z nosem, okiem i policzkiem, twarz po godzinie zrobiła się opuchnięta, oko też spuchnięte. Inne szkody to boląca noga, rozwalony plecak, dziura w spodniach i dziura w kurtce. Całość kompletnie ubłocona - twarz, kurtka, plecak, spodnie. Opuchlizna zeszła po dwóch dniach, zadrapania twarzy znikły po tygodniu, koleżanka z pracy stwierdziła, że na mnie się goi jak na psie :) Mój apel - jeździjcie w kasku. I omijajcie słupy z daleka :D
Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Cześć Fantastyczny temat Wujot. Z pewnością nie bedę się oszczędzał. Co do ostatniego postu: Jeździjcie w czym chcecie tylko myślcie. Najgłupszy numer: Swego czasu w Szczyrku jexdzilismy bieńkulowym ale poźniej lasem przejeżdżaliśmy na Jedynkę (kto wie to wie a kto nie niech spradzi na mapce - teraz tam już prawoie nie ma lasu). Trawers był dośc długi i pokonywało się w poprzek wszystkie orczyki ( w sumie 4) . Przy bieńkulowym prędkośc była niewielka ale przy jedynkach juz naprawdę spora a trawers nie pozwalalał na wiele manewrów ( śnieg jak zwykle). Zazwyczaj udawało się trafiac za ludźmi - koledze sie nie udało. SZczęście, że był okularnikiem. zorientowałem się, że coś się stało jakieś 150 metrów niżej więc musiałe sporo podbiec. Gdy doszedłem już siedział na śniegu i wił się w przprosinach zsiniałych ze strachu ofiar jego wyczynu. Czarwona plama na śniegu wielkości sporej dyni robiła wrażenie. jak się okazało uderzył twarzą w linke orczyka jakieś dwa metry przed ludźmi. Zestaw się wywalił ale ludzie podnieśli się dość szybko. Kumpe leżał twarzą w sniegu a plama krwi powiększała się... Myśleli że poległ.... niestety nie. Okazało się, że pręcik od okularów wbił się w jakąś tetniczkę. Leżenie z twarzą w śniegu pomogło trochę. Trzeba było zjechać do goprówki na dół coby zabezpieczyc i na górę bo pogoda piękna była. Pozdro CDN.
Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Człowiek tylko na parę dni na narty pojechał a tu takie fantastyczne opowieści - rewelka. Przypominam (i proszę), że raczej w tym wątku nie oceniamy i komentujemy zaistniałych sytuacji. Pamiętajmy, że nasi bohaterowie sami stawili się w konfesjonale więc: - wybaczenie się im należy - a poza tym może być tak "ty mnie nie naciskaj bo się zamknę w sobie" A my oprócz świetnej zabawy jaką tu mamy czegoś nauczyć się też możemy. Ponieważ wszystkie opowieści są sprzed xxx lat to moja będzie z niedzieli - ostatniej! W sobotę i niedzielę na Pitztalu spadło sporo świeżego śniegu a jeszcze dodatkowo można było potestować "za darmola" narty m.in. Scotta, K2, Blizzarda i jeszcze parę innych. Więc z JurkiemByd ujeżdżaliśmy wszystkie szerokie modele Scotta. Na koniec pożyczyłem długiego i prawie 120 mm szerokiego pod stopą Mega Dosera - jak się dowiedziałem nartę do szybkiej jazdy w puchu. No skora narta jest do szybkiej jazdy to trudno! Wybrałem zjazd pod lewą gondolką - spod ostatniego słupa - żlebikiem do dość stromego kociołka. Więc pełna rura - jadę łagodnym łukiem pełny speed jak w filmach. Robi wrażenie. Na dole coś mnie miotnęło ale się utrzymałem. Więc jadę drugi raz - tym razem w lejku kotła zaliczam efektowne hamowanie twarzą. Zbieram (odkopuję) cały sprzęt przy okazji myśląc ile kosztuje zgubienie testowej narty. Zastanawiam co się stało??? I postanawiam to sprawdzić. Do trzech razy sztuka! Więc znów pełna pyta i... lądowanie - tym razem było o wiele efektowniejsze. Robię salto do przodu, odbijam się od śniegu drugie wysoko w powietrzu, chyba z śrubą. Ląduje na kolanach i trochę oszołomiony. Znów odkopuję sprzęt ale teraz chyba wiem co było przyczyną. Przy dużej prędkości "wprasowało" mnie na wypłaszczeniu w podłoże a, że śniegu nie było zbyt dużo to narty zahaczyły o "starą" warstwę. Uznaję, ze wrażeń "na razie" mi wystarczy i bogatszy o jedno doświadczenie zmieniam miejscówkę. Pozdro Wiesiek
Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Świetny temat. Jako że na nartach leżałem setki razy (jeśli nie więcej) to trochę się takich sytuacji uzbierało. Oto 2 pierwsze przykłady (będzie kontynuacja) 1. Luty 2001 (mój drugi sezon) Cervenohorskie sedlo, fatalne warunki śniegowe Na tym wyjeździe pokłóciłem się z wychowawcą grupy średnio zaawansowanej i zacząłem jeździć z grupą zaawansowaną. Już sam ten fakt był wystarczającą głupotą. Grupa nie jeździła tak jak to dzisiaj czyli sztruks + carving. Instruktor okazał się hardcorem i zabierał dzieciaki na czarną po 1m muldach i szerokości śniegu 4-6m (były mega roztopy), zjeżdżaliśmy przecinkami przez las (szer 1m i również muldy) a nawet trasą zamkniętą z powodu braku śniegu! Po tym wszystkim cisnąłem oczywiście rozpaczliwym pługiem, trzęsąc się na nogach. Najgorzej było gdy niektóre krótkie ścianki, trzeba było polecieć na krechę, z braku miejsca na skręty. Aż dziw bierze, że nie pobrudziłem sobie gaci Ale przecież zrezygnować nie mogłem.:D Na koniec wyjazdu gdy poczułem się już pewniej na tych przecinkach, zacząłem już unikać pługu i jeździć szybciej. Na jednej z tych bardziej lajtowych rozpędziłem się dość konkretnie, wybiło mnie na muldzie. Utrzymałem się na nogach ale już bardzo mocno na tyłach. W tym momencie pojawił się lekki skręt i ok. 1-1,5m wysokości banda. Oczywiście wyskoczyłem na niej niczym w half-pipe. Lądując zaryłem głową w śnieg a po odkopaniu okazało się że obie narty wbiły się pionowo w podłoże. Jedna z nich nie wytrzymała obciążenia i pogięła się. Tak zniszczyłem swoje pierwsze narty. 2. Luty 2004 również Cervenohorskie sedlo ale już dużo lepsze warunki śniegowe Zaopatrzyłem się w nowe narty (Atomic sx 11 170cm R16m) i doszedłem do wniosku że najwyższy czas nauczyć się carvingu. Nie było mnie stać na instruktora ale co tam, przecież widziałem filmiki w internecie. :D Najpierw pojawiły się próby na niebieskiej trasie. Po kilku dniach wychodziło to nieźle, czułem ogromną różnicę między jazdą na krawędzi a obślizgami, zależało mi jednak by jeździć krótkimi skrętami i po bardziej stromym. Dodam tylko że moje narty były twarde jak na ówczesną wagę (<60kg) a moja tradycyjna technika obejmowała postawę typu "tyłek 2m za nartami" Pojechałem na czerwoną dość stromą trasę. Warunki były bardzo twarde, wręcz idealne do takich prób. Spróbowałem pojechać krótkim "czysto" na krawędzi. Udało się! Jeden skręt, drugi, trzeci... Niesamowite uczucie przyspieszenia i ogromnych przeciążeń. Jechałem kolejny czwarty,piąty, szósty... Prędkość zwiększała się drastycznie a nachylenie trasy rosło. Wpadłem w jakiś rytm, narty same wycinały skręty. siódmy, ósmy, dziewiąty... Zdałem sobie sprawę że nie mam już nad tym żadnej kontroli jednak taka jazda była niesamowita. Potem nastąpił dziesiąty, może jedenasty skręt i KONIEC. Wyleciałem jak z katapulty, lecąc z ogromną prędkością w dół stoku. Zaliczyłem kilka salt, turlałem się parę razy aż wreszcie zacząłem sunąć po śniegu. Wtedy przypomniałem sobie że trzeba się odwrócić nogami w dół i hamować butami (bo nart już nie było) Zrobiłem tak ale po gwałtownym wbiciu czubka buta w śnieg, zaliczyłem kolejne salto. Przy drugim podejściu teren się już wy płaszczył i udało się w końcu zatrzymać. Okazało się że zatrzymałem się jakiś 500m poniżej miejsca upadku, przejeżdżając na dupie prawie całą czerwoną trasę. Po moim sprzęcie, nie był nawet śladu. Na szczęście po chwili, ktoś się zjawił z moimi nartami i zapytaniem czy żyję. Obrażeń nie było żadnych, z wyjątkiem lekko skręconej kostki, od tego hamowania butem(za dużym). Niestety sprzęt nie okazał się tak trwały. W ten sposób pogiąłem swoje trzecie narty (drugich nie popsułem). A wnioski po upadkach jak u kolegów powyżej. Przecenianie możliwości, nadmierna prędkość, brak oceny sytuacji, to chyba najczęstsze przyczyny.
Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

To ja pojawię się po raz drugi w konfesjonale. Rok 2005, Madonna di Campigio, sektor 5 Lagi. Jadę trasą FIS 3 Tre, na końcu zmieniam na niebieską dojazdówkę - całkowicie płasko, lajtowo. Z boku stały jakieś dziewczyny, więc się gapię na nie. W tym momencie odpuściłem krawędzie i jadę na płaskich ślizgach:(, a niestety były to dość mocno taliowane RC4 WC SC - i oczywiście złapały zewnętrzne krawędzie tak, że zacząłem robić szpagat:eek:. na szczęście udało się ocknąć z letargu i podnieść jedną nogę i ustabilizować narty. Od tej pory na żadnej trasie nie odpuszczam krawędzi i nie jadę na płaskich ślizgach......:D
Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Dołącz do dyskusji

Możesz dodać zawartość już teraz a zarejestrować się później. Jeśli posiadasz już konto, zaloguj się aby dodać zawartość za jego pomocą.

Gość
Dodaj odpowiedź do tematu...

×   Wklejono zawartość z formatowaniem.   Usuń formatowanie

  Dozwolonych jest tylko 75 emoji.

×   Odnośnik został automatycznie osadzony.   Przywróć wyświetlanie jako odnośnik

×   Przywrócono poprzednią zawartość.   Wyczyść edytor

×   Nie możesz bezpośrednio wkleić grafiki. Dodaj lub załącz grafiki z adresu URL.

×
×
  • Dodaj nową pozycję...